Sześćdziesiąt dwa
Zamknęłam drzwi na klucz i poszłam zobaczyć przez okno balkonowe czy odjechał. Na moje szczęście właśnie odpalił samochód i odjechał w kierunku domu jego rodziców. Wzięłam torebkę i zaczęłam w niej szukać mojego telefonu komórkowego, a po chwili go znalazłam.
Do Alana:
Proszę zaopiekuj się dziś Lili
Na początku się wahałam czy to wysłać, ale nie chciałam, żeby tu dziś przyjeżdżał. Usiadłam na sofie i czekałam na odpowiedź, którą po chwili otrzymałam.
Od Alana:
Jasne jutro wieczorem Ci ją przywiozę
Przeczytałam wiadomość i odłożyłam telefon na stolik kawowy. On jednak znów zawirował wydając z siebie dźwięk. Spojrzałam na ekran wyświetlacza, na którym widniało zdjęcie Leona. Wzięłam telefon i odebrałam.
- Cześć kochanie. - przywitałam się.
- Cześć misiu. Co tam u was? - zapytała.
- A dobrze Lili przed chwilą usnęła. - skłamałam z wachającym się głosem.
- Czyżby? - zdziwił się.
- T...tak. - powiedziałam łamiącym się głosem.
- Kate nie kłam. Wiem gdzie jest Lili, ale chce to usłyszeć z twoich ust.
- U rodziców Williamsa. - odpowiedziałam cichym głosem, którego prawie nie było słychać.
- Możesz głośniej? - zapytał.
- U rodziców Williamsa. - powtórzyłam głośniej.
- Dziękuję. - powiedział po cZym dodał. - Muszę wyjechać w ważnej sprawie i nie będzie mnie przez tydzień. - poinformował. - Poradzicie sobie? - zapytał.
- Tak jasne. - odpowiedziałam poprawiając się na sofie.
- Moi ludzie mają Cię cały czas na oku, więc nic ani Tobie, ani Lili nie grozi.
- Rozumiem.
- To ja będę kończył. Widzimy się w sobotę. Nie robi głupstw kochanie. - powiedział i się rozłączył.
Czy tylko mi się wydaje, że z Leonem coś się dzieje? Zaczęłam patrzeć się w ścianę z zdjęciami. Na każdym była Lili, a czas trafiałam się ja. Jedno było, na którym byliśmy w trójkę. Było? Było jak wychodziłam, a teraz go nie ma. Wstałam na wyprostowane nogi i podeszłam do ściany. Spojrzałam za komodę i ujrzałam potrzaskaną antyramę z zdjęciem. Schyliłam się by je podnieść, ale dostałam dziwny skurcz w podbrzuszu.
Alan:
Co ja robię? Sam nie wiem. Nie powinienem jej zostawiać, ale nawet po jej wiadomości siadać, że chce być sama. Chce mnie wyeliminować ze swojego życia.
Po piętnastu minutach byłem na podjeździe u moich rodziców. Zamknęłem samochód na pilota i poszedłem w stronę drzwi wejściowych. Otwierając drzwi usłyszałem już śmiech Lili. Ta naprawdę fajne dziecko i cieszę się, że to ja jestem jej ojcem. Odziedziczyła po mnie oczy, ale mam nadzieję, że kilka cech charakteru też jej po mnie zostanie.
Stałem w futrynie drzwi od salonu i obserwowałem co się tam dzieję, a to co tam zobaczyłem to prawdziwy kabaret. Mój ojciec był przebrany za wróżkę, a matka za księżniczkę robiąc wnuczce przedstawienie, z którego miała wielką radochę.
- Pacz Lili kto przyszedł. - odezwała się kobieta, gdy mnie zauważyła, a dziewczynka spojrzała w moim kierunku.
- A gdzie Kate? - zapytał mój ojciec.
- Źle się poczuła. - odpowiedziałem.
***
Po kilkunastu minutach Lili sama zasnęła na sofie oglądając bajkę w telewizorze, a ja przełożyłem ją do wózka, przykrywając kocykiem. To taki uroczy widok.
- Alan - dobiegł mnie głos kobiety.
- Tak? - odpowiedziałem.
- Możemy porozmawiać? - zapytała.
- Jasne.
- Chodź do kuchni. - powiedziała, a po chwili już tam byliśmy. - Chcesz coś do picia? - zapytała, a ja zająłem miejsce na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.
- Może być woda. - odpowiedziałem. - To oczyma chcesz porozmawiać? - zapytałem zainteresowany.
- Chodzi mi o Kate. - powiedział i postawiła przede mną szklankę z przeźroczysta cieczą.
- Jeśli chodzi o związek to niestety, ale jest z Jonasem. - odpowiedziałem i upiłem łyk wody.
- Czyli to z nim jest w ciąży? - zapytała.
- Zauważyłaś? - zdziwiłem się.
- Już to po niej widać. Nie ukryje tego.
- Też tak myślę, a co do pytanie to chyba ja jestem ojcem.
- Chyba? - dopytywała.
- Nie powiedziała mi tego prosto w oczy, że jest w ciąży.
- Porozmawiajcie poważnie tu chodzi o życie dzieci.
- Ja to wiem. - odpowiedziałem i upiłem kolejnego łyka napoju.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro