Pięćdziesiąt dwa
Podniosłem się z podłogi i przyłożyłem do nosa rękę, na której została plama krwi. Z chęcią bym mu oddał, ale wiem, że sąd patrzał by wtedy na mnie inaczej, a dzięki temu, że mi przyłożył mam powód, że Leon źle traktuje Kate i Lili.
- Boże! - usłyszałem pisk mojej zastępczej sekretarki. - Nic szefu nie jest? - zapytała i podała mi chusteczkę.
- Nie wszystko okey. Dziękuję za chusteczki. - odpowiedziałem i wróciłem do biurka.
- Przynieść coś? - zapytała szykując się do wyjścia.
- Kawę jeśli możesz. - odpowiedziałem przykładając chusteczkę.
- Jasne zaraz przyniosę. - powiedziała i opóźniła pomieszczenie.
Leon:
Od ostatnich tygodnie prawie wcale mnie nie ma w firmie. Cały czas robię wszystko by Williams mi nie rozwalił rodziny. Mojego szczęścia. Mam nadzieję, że Kate mu nie powiedziała mu o ciąży i się o niej nigdy nie dowie, a Lili nigdy mu nie oddam. Nad fałszywe wyniki. Mam pieniądze i wszystko zrobię w tym kierunku by mieć szczęśliwą rodzinę, jaką miałem do czasu pojawienia się Williamsa.
Wyszłem z jego wielkiego firmy i prosto udałem się do swojej. Dziś mam w planach pozałatwiać najważniejsze sprawy i jechać do szpitala do Kate. Mam nadzieję, że już się obudziła i będę mógł z nią poważnie porozmawiać.
Kate:
Znalazłam urządzenie i weszłam w kontakty. Kto może mi pomóc? Spojrzałam na wyświetlacz, gdzie były cztery numery Marika, Leon, Alan i Dylan. Z Leonem nie chciałam rozmawiać. To przez biegu jestem, gdzie jestem. Alan? A co on niby mi pomoże jak patrzy tylko na siebie. Nawet nie chcę myśleć co by zrobił teraz m, gdybym mu powiedział o dziecku. Na pewno zawiózł by mnie do tego swojego lekarza od skrobanki. Dylan też pewnie jest poza miastem i nie mam z nim za bardzo o czym gadać, więc została mi Mar.
Wybrałam jej numer i włączyłam na głośnomówiący. Nie miałam siły na przyłożenie telefonu do ucha. Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty i nic. Musi coś robić ważnego, że nie odbiera. Może zajmuje się Lili, bo Leon na pewno sobie sam by nie poradził. Rozłączyłam połączenie i opadłam na miękką szpitalną poduszkę. Tak bardzo bym chciała być teraz w domu, a nawet i w tej nieszczęsnej pracy, byle jak najdalej szpitala. Z moich oczu wypłynęły słone łzy smutku. Życie z mają ilością bliskich Ci osób jest beznadziejne. Wpatrywałam się w sufit. Bezczynnie leżałam i nie miałam co z sobą zrobić. Chciałabym wstać z tego łóżka i chodź by pozwiedzać szpital od środka, ale nie mogę przez te wszystkie podłączone do mnie urządzenia. Wzięłam znów telefon do ręki i wybrałam jeden z czterech pozostałych numerów.
***
Jak myślicie do kogo zadzwoniła Kate??🙄
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro