Dwadzieścia sześć
Maraton 10/10
- Ja jestem... - zaczęłam, ale mi przerwał.
- Jeśli się źle czujesz to nie przychodzi do pracy.
- Dobrze. - odpowiedziałam.
- Ma to się nigdy więcej nie powtórzyć. - zagroził mi palcem na co oboje się za śmialiśmy i ruszył.
- Czasem potrafisz być miły. - powiedziałam.
- Każdy ja swój dzień. - odpowiedział.
***
Po lunchu wróciliśmy do biura. Alan to naprawdę miły człowiek tylko ma kilka wad. Pomimo moich sprzeciwów zapłacił za nas i nie pozwolił mi dojdź do zdania. Wracając z restauracji brunet otworzy główne drzwi i chciał przepuścić mnie pierwszą.
- Ja muszę jeszcze... - zaczęłam szukać telefonu w torebce.
- Tylko nie mów, że palisz. Nie niszczy sobie zdrowia.
- Nieeee ja poprostu muszę zadzwonić.
- Czekam w gabinecie. - powiedział i wszedł do firmy.
Znalazłam urządzenie i zadzwoniłam do Leona, , on po dwóch sygnałach odebrał.
- Tak kochanie? - zapytał.
- Jak sobie radzisz kotku.
- A dobrze moją asystentka mi pomagała troszkę przy małej. - powiedział, a ja zrobiłam się zazdrosna.
- Znalazłeś już nową?
- Tak kilka dni temu, ale nie bądź zazdrosna. - zaśmiał się.
- Nie jestem. - zaprzeczyłam chodź prawda była inna.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, a później weszłam do budynku. Wszystkich wzrok zatrzymał się na mnie.
- Spałaś znów z szefem? - zapytała jakaś blondynka, chwila to ta co się z nim dziś obściskiwała. - Wiem, że masz dziecko, więc zostaw go w spokoju. Już niedługo się dowie jaka z suka. - powiedziała i poszła do recepcji.
Nie zwracając już na nic uwagi poszłam prosto do windy, a następnie gabinetu Williamsa.
***
Od czternastej do teraz siedzimy nad projektem. Idzie nam jak na razie całkiem nieźle. Trzy godziny, a prawie kończymy. Jeszcze z godzina i pójdę do domu.
- Całkiem nieźle nam idzie. - pochwalił.
- Zgodzę się. - potwierdziłam.
- Muszę zadzwonić. Zaraz wracam. - poinformował i wyszedł z biura zamykają drzwi.
Wstałam od biurka i podeszłam do drzwi. Nie to, że jestem wścibska, ani ciekawska, ale nie mogłam się powstrzymać, że nie podsłuchać tej rozmowy.
- I co z nią? - zapytał. - Ale będzie żyć? Że też musiała zaciążyć. Wszystko zastaje między nami, spokojnie.
Z tego co rozumiem to chyba gada o tej dziewczynie, z którą ostatnio rozmawiał, że ma usunąć ciążę. Boże jak można być takim bydlakiem i usunąć niewinne dziecko. Przecież ono niczemu nie zawiniło. Po moim policzku spłynęła łza. Ja bym nie umiała usunąć ciąży. Było mi w życiu ciężko nie powiem, że nie, ale bez Lili to życie nie miało by jakiegokolwiek sensu.
Tak się rozmyślałam, że nie słuchałam dalszej rozmowy, a stałam przy drzwiach, które nagle się otworzyły.
- Widzę, że lubisz podsłuchiwać czyjeś rozmowy. - zaśmiał się z poważną miną.
- Nie ja poprostu do toalety muszę. - powiedziałam i wyszłam.
Poszłam do łazienki i oparłam ręce na blacie z kilkoma umywalkami. Ma samą myśl, że to dziecko jest Alana mam przeróżne scenariusze. Na umywalkę kapło kilka moich łez zafarbowanych tuszem do rzęs. Drzwi nagle się otworzyły, a ja przestraszona nie zmieniałam pozycji.
- Kate coś się stało? - zapytał ten jego poważny i równie przerażający ton. - O co chodzi? Czy ty płaczesz? - spytał i stanął obok mnie. - Odpowiesz na moje pytanie? - powiedział lekko wkurzony.
- Czasem się rozklejam. - powiedziałam i sięgnęłam po ręcznik papierowy.
Wytarłam rozmazany tusz i wyszłam z pomieszczenia zostawiając dwudziestoczterolatka samego.
***
Po godzinie kończyliśmy projekt. Nie wchodził na temat mojego zachowania za co jestem mu naprawdę wdzięczna. Zabrałam swoje rzeczy i weszłam do windy. Drzwi zaczęły się zamykać, ale Alan zdarzył na czas.
- To do jutra. - powiedział i wypuścił mnie pierwszą z budynku.
- Do jutra. - odpowiedziałam.
Usłyszałam znajomy mi klakson i odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk. Leon czekał w swoim samochodem pod wieżowcem.
Alan:
Pożegnałem się z Kate i poszłem w stronę swojego samochodu. Brunetka dziwnie się zachowywała po moim telefonie do znajomego lekarza. Musiała coś podsłuchać, ale dlaczego płakała? Nie rozumiem wogule jej zachowania, ale nie będę się jej wypytywać o prywatne sprawy. Po moich uszu dotarł klakson samochodu. Odwróciłem się w stronę dźwięki i zobaczyłem, że typek z auta uśmiecha się do Kate, która idzie w jego stronę. Myślałem, że ma swój samochód.
Wsiadła do niego i przywitała się całusem z brunetem. Chyba już ich kiedyś razem widziałem. A może jej zachowanie jest spowodowane jej związkiem. Może ten typ ja bije. Ale nie wygląda na kobietę, która by sobie pozwoliła na takie traktowanie. Auto odjechało z piskiem opon, a ja zrobiłem to samo.
Kate:
Wsiadłam do samochodu Leona i się z nim przywitałam.
- Przyjechaliście po mnie? - spojrzałam na tylnie siedzenia, które zobaczyłam śpiąca w foteliku Lili. - Przecież ja mam samochód.
- Jutro Cię odwiozę do pracy i wrócisz swoim. Na dziś mam inne plany. Zobacz jak ten twój szef się na Ciebie patrzy.
- Nie przesadzaj. - spojrzałam w kierunku Williamsa.
- On Cię rozbiera wzrokiem. - powiedział.
Już to raz zrobił z używaniem rąk.
- A gdzie jedziemy? - zapytałam.
- A niespodzianka. - powiedział i odjechał z piskiem opon.
- No proszę powiedz. - prosiłam błagalnym głosikiem.
- Musimy powiedzieć moim rodzicą, że znów zostaną dziadkami. - zaśmiał się.
- Przecież oni mnie nie lubią.
- To chyba muszą zmienić do Ciebie nastawienie, bo po ślubie to nie będą mieli wyjścia.
- Co?? Po jakim ślubie?
- Naszym. - zaśmiał się.
Czy ja chcę z nim żyć i zostać jego żoną? Sama nie wiem. Wiem, że zajmie się mną i Lili oraz tą fasolką w moim brzuchu najlepiej jak potrafi, ale czy takiego życia właśnie chce? Muszę to wszystko sobie dobrze przemyśleć...
***
Koniec maratonu...
Kolejny rozdział za 20 gwiazdek ⭐
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro