Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwadzieścia sześć

Maraton 10/10


- Ja jestem... - zaczęłam, ale mi przerwał.

- Jeśli się źle czujesz to nie przychodzi do pracy.

- Dobrze. - odpowiedziałam.

- Ma to się nigdy więcej nie powtórzyć. - zagroził mi palcem na co oboje się za śmialiśmy i ruszył.

- Czasem potrafisz być miły. - powiedziałam.

- Każdy ja swój dzień. - odpowiedział.

***

Po lunchu wróciliśmy do biura. Alan to naprawdę miły człowiek tylko ma kilka wad. Pomimo moich sprzeciwów zapłacił za nas i nie pozwolił mi dojdź do zdania. Wracając z restauracji brunet otworzy główne drzwi i chciał przepuścić mnie pierwszą.

- Ja muszę jeszcze... - zaczęłam szukać telefonu w torebce.

- Tylko nie mów, że palisz. Nie niszczy sobie zdrowia.

- Nieeee ja poprostu muszę zadzwonić.

- Czekam w gabinecie. - powiedział i wszedł do firmy.

Znalazłam urządzenie i zadzwoniłam do Leona, , on po dwóch sygnałach odebrał.

- Tak kochanie? - zapytał.

- Jak sobie radzisz kotku.

- A dobrze moją asystentka mi pomagała troszkę przy małej. - powiedział, a ja zrobiłam się zazdrosna.

- Znalazłeś już nową?

- Tak kilka dni temu, ale nie bądź zazdrosna. - zaśmiał się.

- Nie jestem. - zaprzeczyłam chodź prawda była inna.

Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, a później weszłam do budynku. Wszystkich wzrok zatrzymał się na mnie.

- Spałaś znów z szefem? - zapytała jakaś blondynka, chwila to ta co się z nim dziś obściskiwała. - Wiem, że masz dziecko, więc zostaw go w spokoju. Już niedługo się dowie jaka z suka. - powiedziała i poszła do recepcji.

Nie zwracając już na nic uwagi poszłam prosto do windy, a następnie gabinetu Williamsa.

***

Od czternastej do teraz siedzimy nad projektem. Idzie nam jak na razie całkiem nieźle. Trzy godziny, a prawie kończymy. Jeszcze z godzina i pójdę do domu.

- Całkiem nieźle nam idzie. - pochwalił.

- Zgodzę się. - potwierdziłam.

- Muszę zadzwonić. Zaraz wracam. - poinformował i wyszedł z biura zamykają drzwi.

Wstałam od biurka i podeszłam do drzwi. Nie to, że jestem wścibska, ani ciekawska, ale nie mogłam się powstrzymać, że nie podsłuchać tej rozmowy.

- I co z nią? - zapytał. - Ale będzie żyć? Że też musiała zaciążyć. Wszystko zastaje między nami, spokojnie.

Z tego co rozumiem to chyba gada o tej dziewczynie, z którą ostatnio rozmawiał, że ma usunąć ciążę. Boże jak można być takim bydlakiem i usunąć niewinne dziecko. Przecież ono niczemu nie zawiniło. Po moim policzku spłynęła łza. Ja bym nie umiała usunąć ciąży. Było mi w życiu ciężko nie powiem, że nie, ale bez Lili to życie nie miało by jakiegokolwiek sensu.

Tak się rozmyślałam, że nie słuchałam dalszej rozmowy, a stałam przy drzwiach, które nagle się otworzyły.

- Widzę, że lubisz podsłuchiwać czyjeś rozmowy. - zaśmiał się z poważną miną.

- Nie ja poprostu do toalety muszę. - powiedziałam i wyszłam.

Poszłam do łazienki i oparłam ręce na blacie z kilkoma umywalkami. Ma samą myśl, że to dziecko jest Alana mam przeróżne scenariusze. Na umywalkę kapło kilka moich łez zafarbowanych tuszem do rzęs. Drzwi nagle się otworzyły, a ja przestraszona nie zmieniałam pozycji.

- Kate coś się stało? - zapytał ten jego poważny i równie przerażający ton. - O co chodzi? Czy ty płaczesz? - spytał i stanął obok mnie. - Odpowiesz na moje pytanie? - powiedział lekko wkurzony.

- Czasem się rozklejam. - powiedziałam i sięgnęłam po ręcznik papierowy.

Wytarłam rozmazany tusz i wyszłam z pomieszczenia zostawiając dwudziestoczterolatka samego.

***

Po godzinie kończyliśmy projekt. Nie wchodził na temat mojego zachowania za co jestem mu naprawdę wdzięczna. Zabrałam swoje rzeczy i weszłam do windy. Drzwi zaczęły się zamykać, ale Alan zdarzył na czas.

- To do jutra. - powiedział i wypuścił mnie pierwszą z budynku.

- Do jutra. - odpowiedziałam.

Usłyszałam znajomy mi klakson i odwróciłam się w stronę, z której dochodził dźwięk. Leon czekał w swoim samochodem pod wieżowcem.

Alan:

Pożegnałem się z Kate i poszłem w stronę swojego samochodu. Brunetka dziwnie się zachowywała po moim telefonie do znajomego lekarza. Musiała coś podsłuchać, ale dlaczego płakała? Nie rozumiem wogule jej zachowania, ale nie będę się jej wypytywać o prywatne sprawy. Po moich uszu dotarł klakson samochodu. Odwróciłem się w stronę dźwięki i zobaczyłem, że typek z auta uśmiecha się do Kate, która idzie w jego stronę. Myślałem, że ma swój samochód.

Wsiadła do niego i przywitała się całusem z brunetem. Chyba już ich kiedyś razem widziałem. A może jej zachowanie jest spowodowane jej związkiem. Może ten typ ja bije. Ale nie wygląda na kobietę, która by sobie pozwoliła na takie traktowanie. Auto odjechało z piskiem opon, a ja zrobiłem to samo.

Kate:

Wsiadłam do samochodu Leona i się z nim przywitałam.

- Przyjechaliście po mnie? - spojrzałam na tylnie siedzenia, które zobaczyłam śpiąca w foteliku Lili. - Przecież ja mam samochód.

- Jutro Cię odwiozę do pracy i wrócisz swoim. Na dziś mam inne plany. Zobacz jak ten twój szef się na Ciebie patrzy.

- Nie przesadzaj. - spojrzałam w kierunku Williamsa.

- On Cię rozbiera wzrokiem. - powiedział.

Już to raz zrobił z używaniem rąk.

- A gdzie jedziemy? - zapytałam.

- A niespodzianka. - powiedział i odjechał z piskiem opon.

- No proszę powiedz. - prosiłam błagalnym głosikiem.

- Musimy powiedzieć moim rodzicą, że znów zostaną dziadkami. - zaśmiał się.

- Przecież oni mnie nie lubią.

- To chyba muszą zmienić do Ciebie nastawienie, bo po ślubie to nie będą mieli wyjścia.

- Co?? Po jakim ślubie?

- Naszym. - zaśmiał się.

Czy ja chcę z nim żyć i zostać jego żoną? Sama nie wiem. Wiem, że zajmie się mną i Lili oraz tą fasolką w moim brzuchu najlepiej jak potrafi, ale czy takiego życia właśnie chce? Muszę to wszystko sobie dobrze przemyśleć...

***
Koniec maratonu...
Kolejny rozdział za 20 gwiazdek ⭐

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro