Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V

Przed przeczytaniem ostatniego fragmentu rozdziału, polecam włączyć piosenkę, którą wam załączyłam. Pomoże wam wczuć się w klimat!
Dzięki @Agata0001 za podesłanie mi tego utworu. ❤️


***

Otworzył powoli opuchnięte oczy. Nie wiedział, gdzie jest i co się z nim stanie. Był obezwładniony strachem i jedyne, co pamiętał, to jadowicie zielone, jaszczurze ślepia. Nadal słyszał ten przesycony słodyczą głos, zapewniający, że jeśli z nim pójdzie, to zobaczy zaginionego przyjaciela. Skarcił się w myślach za swoją głupotę i łatwowierność.

Oparł się na łokciach, które momentalnie zapadły się w miękki materac. Rozglądał się po pomieszczeniu, aż w końcu jego wzrok spoczął na dziewczynce z ogoloną głową. Siedziała na jednoosobowym łóżku, po jego prawej stronie. Poruszała radośnie nogami, przyglądając mu się uważnie.

– Kim jesteś? – Usiadł po turecku na pościeli. – Gdzie są moje rzeczy?

Zeskoczyła na podłogę, a następnie odważnie zbliżyła się do nieznajomego.

– Moje rzeczy też zabrali. Jestem Ava, ale kiedyś mówili na mnie Sharon. Długo byłam sama. Fajnie, że w końcu ktoś się pojawił. Jak się nazywasz? – Wyciągnęła ku niemu rękę.

– Michael – odparł i uścisnął jej dłoń.

Odwrócił głowę w kierunku drzwi, a Ava podążyła za jego wzrokiem.

– Są zamknięte. Wyjdziemy dopiero, jak nas wypuści – odezwała się.

– Kto? – Zmarszczył brwi.

– Mama – odpowiedziała i podbiegła do półki, na której stały zabawki. Ściągnęła z niej dwie szmaciane lalki. – Chodź, pobaw się ze mną.

Chłopiec podniósł się i podszedł do nowej koleżanki, po czym usiadł obok niej na podłodze.

– Nie możemy uciec przez okno?

Ava wybuchnęła głośnym śmiechem. Śmiała się tak bardzo, że złapała się małymi rączkami za brzuch, kładąc się przy tym na dywanie.

– Głupek z ciebie – wykrztusiła w końcu.

Dopiero teraz spojrzał w stronę szyb, przez które wpadały promienie słoneczne, oświetlające ciemny pokój. Okna nie miały klamek. Ponadto na drodze do upragnionej wolności stały metalowe kraty, których nie zdołałby w żaden sposób pokonać.

– Były tu jakieś inne dzieci? – zapytał Michael i wziął od niej zabawkę.

– Ostatnio był chłopiec. – Chwyciła za plastikowy domek dla lalek. – Ale już go zabrali.

– Dokąd?

Wzruszyła tylko ramionami, odpowiadając tym samym na zadane jej pytanie.

– Jak się nazywał?

– Mario, ale my mówiliśmy na niego Evan. Przestań gadać i się ze mną baw – powiedziała naburmuszona i posłała mu spojrzenie pełne wyrzutu.

Michael czuł, jak z jego twarzy odpływają wszelkie kolory. Zakręciło mu się w głowie i miał wrażenie, że za chwilę zemdleje. Urocza buzia dziewczynki rozmazała się przed jego oczami.

– To był mój przyjaciel – zdążył wymamrotać, nim stracił przytomność.

***

Z szerokim uśmiechem na ustach i kawą w termosie ruszył w stronę stojącego na podjeździe radiowozu. Był podekscytowany świadomością, że w końcu ma możliwość zaangażować się w śledztwo związane z zaginięciami. Wreszcie będzie mógł odłożyć sprawy włamań i kradzieży na bok i zająć się czymś poważnym. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik.

Dojazd do pracy dłużył mu się niemiłosiernie, mimo że zajął mu jedynie kilkanaście minut. Myślami był już w pokoju przesłuchań, z siedzącym naprzeciw Brownem i Richiem u boku. Zaparkował pojazd w swoim stałym miejscu i ruszył w kierunku komisariatu, nucąc ulubioną piosenkę. Nieprzyjemna niespodzianka czekała na niego zaraz po tym, jak przekroczył próg budynku.

Wściekły Harris wrzeszczał na Josepha. Twarz miał czerwoną ze złości i wymachiwał nerwowo rękoma.

– Jaja sobie robisz! – krzyczał. – To ja z Adlerem tam wczoraj byliśmy!

Ich szef stał niewzruszony. Twarz nie wyrażała żadnych emocji i zdawało się, że słowa skierowane w jego stronę nie robią na nim żadnego wrażenia.

– Nie będę się powtarzał – odparł spokojnym głosem. – Jeszcze raz na mnie krzykniesz i wylatujesz.

Mierzyli się wzrokiem przez krótką chwilę, po czym Joseph zniknął w swoim gabinecie. Harris zrzucił stos papierów ze stojącego blisko niego biurka i przeklął głośno. Znajdujący się przy wejściu Will odchrząknął, dzięki czemu zyskał uwagę przyjaciela.

– Co się dzieje? – zapytał i podszedł do partnera. – Jakie durne polecenie wydał tym razem?

Richard parsknął pod nosem i przetarł twarz dłonią.

– Ta szuja odsuwa nas od sprawy. Nie będziemy zajmować się zaginięciem Michaela. Kto inny to zrobi.

Adlera ogarnął gniew. Doskonale rozumiał zachowanie Harrisa, ponieważ sam postąpiłby tak samo, gdyby jako pierwszy został o tym poinformowany.

– Chciałbym powiedzieć, że mnie to dziwi – oznajmił Will. – Charlotte wniosła oskarżenia?

– Tak – odpowiedział Richard. – Mamy przesłuchać jej mężulka w sprawie pobicia.

Harris rozejrzał się po pomieszczeniu, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nikt ich nie podsłuchuje, po czym zwrócił się w stronę Adlera i wyszeptał:

– Lottie powiedziała mi, że dała Michaelowi telefon na urodziny i od tamtej pory zawsze miał go przy sobie. Zapytałem informatyka, czy próbowali go namierzyć. Wiesz, z jakim inteligentnym porywaczem mamy do czynienia? – Uśmiechnął się szyderczo. – Drań zakupił folię aluminiową i kwas azotowy. Skonstruował latający balon emitujący gaz. Telefon dzieciaka znalazł się poza Kalifornią.

– Kto to sprawdzał?

– Waller i Davis. Zaraz po tym, jak przesłuchali nauczycielkę dzieciaka.

– I co powiedziała?

– Myślisz, że da się od nich czegokolwiek dowiedzieć? – Na jego twarzy pojawił się cień irytacji. – Są jak dwa pieski naszego szefuńcia. Niczego nie wyszczekają.

– Pogadajmy na osobności – mówiąc to, kiwnął głową w kierunku ich wspólnego gabinetu.

Ruszyli ku pomieszczeniu, a oczy ich współpracowników powędrowały za nimi. Weszli do środka i dopilnowali, aby drzwi pozostały zamknięte na czas ich rozmowy. Harris oparł się o metalową szafę kartotekową, a Will zajął miejsce na swoim fotelu, z którego miał widok na Hamilton Drive. Nalał do kubka aromatyczny napój, który wcześniej przygotował w domu i spojrzał pytająco na partnera, lecz ten kiwnął przecząco głową.

– Nie wiem, jak możesz pić te szczyny – zakpił Richard. – W tym jest więcej mleka niż samej kawy.

– Richie, łatwiej jest mi się skoncentrować po tych szczynach – bronił się Adler, na co jego przyjaciel przewrócił oczami. – Ale przejdźmy do rzeczy. – Spoważniał. – Nie mam zamiaru odpuszczać tego śledztwa i uważam, że ty również.

Harris skrzyżował ręce na piersi.

– Jeśli nie możemy działać w ramach pracy, będziemy działać poza nią – kontynuował. – Nie chcę, by następna rodzina nie dostała żadnej odpowiedzi. Oboje wiemy, że jeśli pozostawimy to w rękach tych dwóch matołów, których tak ubóstwia Joseph, to zamkną tę sprawę jak wszystkie poprzednie.

– Masz rację. – Pogładził palcami po siwym zaroście. – Też nie chcę powierzać im życia Michaela. Wiem, że nic nie zdziałają. – Złapał za krzesło i przyciągnął je do biurka, po czym zasiadł naprzeciwko Willa. – Porozmawiam jeszcze raz z Charlotte, a ty powinieneś udać się do nauczycielki chłopaka. Któryś z nas musi z nią pomówić. – Oparł łokcie o kolana i nachylił się do przodu. – Nikt nie może się dowiedzieć, że działamy na własną rękę, bo będziemy mieli przesrane.

– Chłopie, jak musisz, to idź za potrzebą – zaśmiał się Will. – Wszystko dzisiaj sprowadzasz do jednego.

– Będzie mi łatwiej się skupić, jak już przesłuchamy tego karatekę, przez którego założyli mi pięć szwów. – Chwycił za długopis i dokumenty. – Chcę wsadzić tego skurwiela do pudła na długie lata.

***

Siedział przed telewizorem, sącząc piwo. Sprzątaczka krzątała się po mieszkaniu, a jego żona z córką bawiły się w pokoju dziecięcym. Wreszcie miał chwilę dla siebie. Mógł bez przeszkód relaksować się w swoim fotelu i oglądać ulubiony serial. Nie musiał się niczym martwić, bo Ander zapewnił, że się wszystkim zajmie.

Był zmęczony oczekiwaniami, z którymi przyszło mu się mierzyć zarówno w pracy, jak i w domu. Tyle że musiał to robić, aby zapewnić wygodne życie swojej rodzinie – a kochał swoje dwie kobietki najmocniej, jak tylko potrafił i pragnął im dogadzać.

Eva była ucieleśnieniem jego snów. Wysoka i szczupła, z nieskazitelną urodą. Nigdy nie słuchał znajomych, którzy twierdzili, że wyszła za niego z innych pobudek niż miłość. Był święcie przekonany, że jego żona go uwielbia. Tylko czasami, gdzieś z tyłu głowy, jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że powinien kopnąć to babsko w cztery litery. Jednak był tak mocno od niej uzależniony, że nie było szans, by kiedykolwiek się z nią rozwiódł. Poza tym dała mu najpiękniejszy prezent, jaki mógł sobie wymarzyć – córkę.

Melanie była jak gwiazdka z nieba. Przeurocza, mała kluseczka, której wszędzie było pełno. Dzięki niej w ich życiu pojawiło się tyle energii. Najlepszą częścią jego dnia, był moment, w którym kładł dziewczynkę do spania. Czytał jej na dobranoc, obserwując co jakiś czas, jak jej świecące oczka odpływają do krainy snów. Nie było piękniejszego widoku niż jej spokojna twarz, kiedy oddawała się w ramiona Morfeusza. Miał co do niej tyle planów! Chciał, by poszła do szkoły prywatnej, a potem na studia medyczne i żeby, jak matka, wyrosła na piękną kobietę. Co do ostatniego nie miał wątpliwości, że się spełni. Dla niego już teraz była najładniejszą istotą stąpającą małymi stópkami po tej ziemi. Oczami wyobraźni widział tłum chłopców stojących na ich trawnikach, których przeganiał dzień w dzień, a oni uparcie wracali za każdym razem.

– Mark, musisz zająć się Mel – oznajmiła jego żona, wchodząc do salonu.

– Pewnie, kochanie – odparł pobłażliwie.

Wstał, po czym ruszył w kierunku kobiety. Objął ją w pasie, przyglądając się uważnie jej twarzy. Ani jednej zmarszczki. Skóra gładka jak u niemowlęcia, mimo iż Eva miała już swoje lata.

– Jak ty to robisz? – Ucałował ją w czoło. – Zawsze wyglądasz tak pięknie.

Skrzywiła się przez nieprzyjemny zapach bijący od jej męża. Wyczuła chmiel z intensywnie przebijającym się potem. Odsunęła się od mężczyzny zniesmaczona.

– Weź kąpiel, a potem zabierz małą na dwór – zażądała. – Jest taka piękna pogoda, że aż grzech, by spędziła cały dzień zamknięta w czterech ścianach.

– Co tylko sobie życzysz. Pobawi się na zjeżdżalni albo porzucamy piłką. Coś wymyślę.

– Świetnie. – Wyminęła go i sięgnęła do leżącego na szafce portfela. – Jadę na zakupy. Mogę wziąć twoją kartę? – zapytała miękkim i słodkim jak miód głosem.

– Nie ma problemu, jeśli tylko kupisz sobie coś ładnego. – Puścił jej sprośnie oczko.

Uśmiechnęła się sztucznie i już miała wychodzić, gdy o czymś sobie przypomniała.

– Masz dla mnie moją maść? – Odwróciła się w kierunku Marka, trzymając za klamkę.

– Musisz poczekać kilka dni – powiedział, masując kark.

– Słyszałam, że to syn Brownów. – Spuściła głowę, po czym wyszła z pokoju.

***

Dojeżdżali już prawie na miejsce, gdy Thomas podjął temat, który był jednym z tych, na które nie przepadała rozmawiać. Zaczynała zastanawiać się, czy jej narzeczony nie zrobił przypadkiem listy, na której wypisał wszystkie rzeczy, które doprowadzają ją do białej gorączki. Mógłby ją zatytułować „Jak wkurzyć narzeczoną: kilka prostych sposobów".

– Chcesz tego ślubu, prawda? – zapytał, a ona przewróciła wymownie oczami.

– Słuchaj... – zaczęła Carla – wiem, że nie jestem ideałem i pewnie należę do grona najmniej wylewnych osób, ale chcę tego ślubu.

Spojrzał na nią, by upewnić się, że wszystko to, co powiedziała, było szczere.

– Nie lubię, gdy zadajesz mi takie pytania któryś raz z kolei, bo w jakiś dziwny sposób sprawia to, że mam ochotę się z tego wszystkiego wycofać.

– Dobrze. – Westchnął cicho. – Po prostu odnoszę wrażenie, że masz pełno wątpliwości.

Postanowiła w żaden sposób nie komentować tego, co usłyszała. Po wielu miesiącach związku wiedziała, że ta rozmowa najprawdopodobniej zakończy się kłótnią. Szkoda, że Thomas nie myślał w taki sam sposób.

– Wiem, że po stracie ojca zamknęłaś się w sobie, ale chciałbym, żebyś bardziej się na mnie otworzyła.

Na wycofanie się było już za późno. Śmierć jej taty zdecydowanie górowała na liście tematów, na które nie reagowała najlepiej. W Carli zawrzało i przygryzła mocno wargę, starając się zachować resztki spokoju. Wzięła głęboki oddech, na tyle głośny, aby dotarł do uszu jej mężczyzny.

– Ostatni raz cię proszę, abyś o tym nie wspominał – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Nie chcę o tym gadać. – Patrzyła nieobecnym wzrokiem na drogę. – Ani teraz, ani nigdy – mocniej zaakcentowała te słowa.

Nie odezwał się już. Wiedział, że posunął się za daleko, a nie był głupi, żeby igrać z ogniem. Nie odważył się złapać ją za rękę. Był świadom, że z pewnością zrobił jej przykrość i nie chciał patrzeć na smutną twarz kobiety. Uznał, że lepiej będzie, jak resztę podróży odbędą w ciszy. Prowadził więc samochód, koncentrując całą swoją uwagę na drodze.

W końcu kobieta poprosiła, aby zatrzymał się po lewej stronie ulicy. Zaparkował i wyłączył silnik. Carla wysiadła bez słowa i ruszyła w kierunku posiadłości Garciów. Thomas sięgnął po swoją teczkę i poszedł w jej ślady.

Otworzył im Luis. Jego twarz była pozbawiona kolorów i wyglądał, jakby całą noc wpatrywał się w sufit, nie mogąc zasnąć. Bez słowa zrobił krok do tyłu w geście wpuszczenia ich do środka, a następnie zaprowadził gości do niewielkiej kuchni, w której siedziała jego żona.

– Dzień dobry – przywitał się Thomas. – Jestem adwokatem od prawa karnego.

– Proszę, usiądźcie – wyszeptała słabym głosem Celestine.

Narzeczeństwo usiadło obok siebie, za drewnianym stołem. Pan domu natomiast zajął miejsce z dala od swojej partnerki, tak, że naprzeciwko siebie miał Thomasa i Carlę, a na ukochaną nie był zmuszony patrzeć.

– Cieszymy się, że chce nam pan pomóc – odezwał się Luis. – Policja nie zrobiła nic. Mogliśmy liczyć tylko na siebie i sąsiadów, którzy razem ze mną biegali po lesie.

– Oczywiście. Proszę mi mówić po imieniu. Thomas O'Neill. – Uścisnął dłoń obojgu, po czym wyjął z teczki notes i otworzył go na czystej stronie. – Carla opowiedziała mi to, co sama wiedziała, ale chciałbym więcej konkretów odnośnie zaginięcia waszego syna. Zacznijmy od daty, kiedy zniknął.

– Dwudziesty drugi lipca, zeszłego roku – odparła bez zająknięcia Celestine.

– Kiedy zakończono śledztwo?

– W tym roku, sześć dni temu – tym razem odpowiedział ojciec chłopaka.

Thomas zanotował obie daty, po czym na chwilę się zamyślił, marszcząc przy tym czoło.

– Siedem miesięcy – powiedział pod nosem i pomasował palcami skroń. – Informowano o jakiś śladach? Poszlakach?

Rodzice Maria pokręcili przecząco głowami.

– Carla wspominała, że zaginęło więcej dzieci. Żadnego nie odnaleziono, tak?

– Nie – prychnął Luis. – Każdą sprawę zamieciono pod dywan.

Siedząca do tej pory cicho Carla, zaczęła zastanawiać się nad podsłuchaną na festiwalu rozmową. Wyginała nerwowo palce.

– Niektórzy mieszkańcy dziwnie się zachowują – oznajmiła pisarka. – Tak, jakby nie chcieli, by te śledztwa nadal trwały. Gdy rozmawiałam z burmistrzem, to nie wydał się zbytnio przejęty tym, co się dzieje.

– Nasz burmistrz chyba nie chce, by Mill Valley było znane jako miasteczko, w którym znikają dzieci – rzekł Luis. – Skrupulatnie pilnuje wszystkiego, razem z szefem policji.

Thomas podrapał się po zaroście i zapisał jeszcze kilka informacji, które będzie musiał sprawdzić.

– Dobrze – odchrząknął adwokat. – Spróbuję wam pomóc. Przede wszystkim, muszę dowiedzieć się, jakie podejmowano kroki, aby odnaleźć Mario. Skontaktuje się z prokuraturą, która zleciła śledztwo i dowiem się, co skłoniło ich do tak szybkiego zaprzestania...

– Ale o wszystkim decydował szef tutejszego komisariatu – wtrąciła się Celestine. – Ten drań nie zrobił nic! – krzyknęła i wstała z miejsca. – Nie mam już dzieci. Straciłam oboje. – W pośpiechu wyszła z pomieszczenia, a po chwili dało się słyszeć huk zatrzaskiwanych drzwi.

Thomas wręczył Luisowi swoją wizytówkę z numerem telefonu.

– W razie pytań, proszę dzwonić. – Uśmiechnął się życzliwie i dodał: – Carla poda mi numer do ciebie. Powiadomię was, jak tylko uda mi się czegoś dowiedzieć.

– Oczywiście. – Mężczyzna odetchnął cicho. – Dziękuję.

Cała trójka podniosła się do góry i skierowała ku wyjściu. Carla i Thomas uścisnęli na pożegnanie dłoń Luisa, po czym ruszyli do stojącego na ulicy Jeepa. Wsiedli bez słowa do pojazdu. Oboje myśleli o tym samym. O tym, jak cholernie dziwna jest ta cała sprawa.

– Myślę, że policja ma swój udział w zaginięciach – oświadczył Thomas i odpalił samochód.

***

Chodźcie, małe dzieci* – nuciła cicho. – Nadszedł czas na zabawę.

Kroczyła długim korytarzem z pękiem kluczy trzymanym kurczowo w prawej dłoni. Z każdym jej krokiem brzęczały nieprzyjemnie, co było oznaką, że nadchodzi.

Tu, w moim ogrodzie cieni – śpiewała dalej swoim zachrypniętym głosem, przyprawiającym o nieprzyjemne dreszcze. – Przybądźcie, słodkie dzieci, pokażę wam drogę, przez cały ból i cierpienie.

Szła przed siebie, aż w końcu znalazła się przed odpowiednimi drzwiami. Wsunęła mały, miedziany kluczyk w dziurkę i przekręciła nim w prawo.

Nie płaczcie, biedne dzieci.

Mała Ava, gdy tylko ją ujrzała, rzuciła się biegiem w jej kierunku. Przylgnęła do niej, łapiąc ją w pasie i wtulając twarz w materiał spódnicy.

– Mama – wymamrotała cicho. – Czy już możemy się razem bawić?

Kobieta jednak nie zwracała na nią uwagi. Wzrok utkwiła w młodzieńcu, kulącym się w kącie pokoju. Ręce oplótł wokół kolan i bujał się nerwowo, to w przód, to w tył. Łzy, spływające po jego zabrudzonych policzkach, kreśliły czyste ścieżki. Uniósł głowę do góry i spojrzał na nią swoimi przekrwionymi od płaczu oczami.

– Nazywasz się Michael, prawda? – spytała, posyłając mu sztuczny uśmiech.

Chłopiec otworzył usta, jakby chciał odpowiedzieć, lecz po chwili na powrót je zamknął i ściągnął brwi. Zacisnął mocno zęby i poderwał się do góry.

– Wypuść mnie stąd! – krzyknął, a niewielka ilość śliny wyleciała z jego buzi i przykleiła się do podbródka. – Chcę wrócić do rodziców!

Michael zaczął wydzierać się wniebogłosy, lecz kobieta się tym nie przejęła. Spojrzała na dziecko, które stało u jej nóg i wpatrywało się w nią urzeczone. Przykucnęła i zniżając głos, powiedziała:

– Kochanie, zawołaj któregoś z braci, dobrze? I niech weźmie ze sobą morfinę. Będziesz o tym pamiętać?

Ava pokiwała żwawo głową na znak, że wszystko zrozumiała.

– Później czeka cię nagroda. – Uszczypnęła ją delikatnie w policzek. – Już, leć!

Dziewczynka pognała w radosnych podskokach, by wykonać powierzone jej zadanie, a przeraźliwy krzyk Michaela odbijał się od popękanych ścian domu.


*Fragmenty utworu Erutan - Come Little Children

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro