Rozdział II
William Adler, po rozwodzie ze swoją wieloletnią licealną miłością, przeprowadził się do Mill Valley, aby rozpocząć nowy etap w swoim życiu. Znalazł posadę na miejscowym komisariacie i od tamtej pory większość swojego czasu spędzał w pracy, ponieważ nie miał nikogo, komu mógłby poświęcić swoją uwagę. Nie, żeby można było odmówić mu atrakcyjności; albowiem był on wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał pociągłą twarz i wyraźnie odznaczające się kości żuchwy. Ciemne włosy kręciły się na jego głowie, mimo usilnych, codziennych starań poskromienia ich. Oczy koloru gorzkiej czekolady były niezmiernie bystre, co przydawało się w wykonywanym przez niego zawodzie. Jedyną skazą na jego urodzie była niewielka blizna na lewym policzku, która jednak zdawała się dodawać mu uroku, niżeli go odejmować. Toteż nie zewnętrzna powłoka była przeszkodą w nawiązaniu romantycznej relacji z kimś nowym, ale fakt, iż mężczyzna nie chciał nikogo poznawać, ponieważ nadal żywił silne uczucie do swojej byłej żony.
Jako gliniarz był sumienny i nigdy nie bał się nowych wyzwań stawianych mu przez szefa. Mimo że Josepha uważał za skończonego dupka, każde jego polecenie przyjmował z pokorą i je wykonywał. Jego przełożony był policjantem z o wiele dłuższym stażem niż on, dlatego też darzył go szacunkiem, nawet jeśli czasami doprowadzał go on do białej gorączki swoimi nieracjonalnymi decyzjami. Skupiał swoją całą uwagę na wykonaniu zadania, bo to było dla niego najważniejsze. Z dnia na dzień nakładał na siebie coraz to więcej obowiązków, przez co jego głowy nie zaprzątały żadne niepożądane myśli związane z przeszłością, przed którą starał się uciec. Powoli stawał się pracoholikiem, nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
Siedział przed stosem dokumentów, które powierzył mu Joseph, odnośnie drobnych przestępstw. Jedna ze spraw dotyczyła sklepikarza, oskarżającego nastolatka o kradzież radia. Nie budziło to nawet najmniejszego zainteresowania w Willu, który pragnął zajmować się poważnymi wykroczeniami. Zdążył przejrzeć papiery kilkukrotnie i nie pozostawało mu już nic, co mógłby zrobić w związku z aktami.
Nie miał możliwości wpaść w szalony wir pracy, ze względu na to, że mimo wszystko nadal istniały dni wolne od obowiązków. Został skazany na słodkie lenistwo. Przed bezczynnym siedzeniem w domu ratował go coroczny Festiwal Wina, który odbywał się wieczorem. Był to dla niego jedyny sposób na to, żeby móc skupić swoje myśli na czymś innym niż na serii jego życiowych porażek.
Wstał od biurka i skierował się do sypialni, aby znaleźć w niej swoją ulubioną białą koszulę i granatowy krawat w złote podobizny Sherlocka Holmesa z fajką w ustach. Od małego uwielbiał detektywa stworzonego przez Doyle'a. Pochłonął większość książek, w których tajny agent rozwiązywał przeróżne zagadki kryminalne. Jako wierny fan oglądał również poświęcony mu serial. Marzył, aby kiedyś być równie inteligentnym i spostrzegawczym. Zarzucił na koszulę czarną, skórzaną kurtkę i stanął przed wysokim lustrem w przedpokoju.
– Lepiej nie będzie – powiedział do swojego odbicia i palcami przeczesał ciemne włosy.
Schował telefon do kieszeni spodni, po czym wyszedł z domu.
***
Festiwal odbywał się w samym sercu Mill Valley, na ogromnym kwadratowym placu przed ratuszem. Jego obrzeża wyznaczały rzędy wysokich drzew. Fontanna, znajdująca się w centrum, otoczona była drewnianymi ławkami. Po jednej stronie stały budki z jedzeniem, a po przeciwnej rozstawiono stoły, na których swoje miejsce znalazły wina zarówno z przeróżnych części świata, jak i te będące wyrobami mieszkańców. Wydzielono obszar, w którym dorośli mogli usiąść i oddać się rozmowie ze swoimi znajomi oraz miejsce zabaw dla młodszych uczestników wieczornego wydarzenia. Dzieci wygłupiały się na dmuchanych zjeżdżalniach i karuzelach. Wszystko to odbywało się przy akompaniamencie muzyki, która raz po raz przerywała ciszę.
Burmistrz, zestresowany obowiązkiem, który miał za chwilę wypełnić, oddychał głęboko, a jego klatka piersiowa unosiła się w górę, by po chwili gwałtownie opaść w dół. Ucichły wszelkie dźwięki, co znaczyło, że czas na mowę powitalną. Trzymając mikrofon, stanął na najwyższym schodku ratusza i twarzą zwrócił się do zgromadzonych. Jak zwykle w takich chwilach, pogładził wolną dłonią łysą głowę, prawie tak, jakby za każdym razem zapominał, że nie ma już na niej włosów, które mógłby poprawić. Wyprostował się i przemówił.
– Witam na corocznym Festiwalu Wina! – Jego głos wydobywał się z dużych głośników postawionych na dwóch końcach placu. – Jest mi niezmiernie miło poinformować, że dziś mija już jedenasty rok, odkąd świętujemy ten dzień!
Rozbrzmiała fala oklasków i radosnych okrzyków. Mieszkańcy chłonęli jego słowa z uśmiechami na ustach.
– Przede wszystkim, chciałbym się z wami odpowiednio przywitać – kontynuował. – Powitajmy radnych! – Zrobił przerwę, w oczekiwaniu na ustanie braw. – Powitajmy pracowników ratusza! – Kolejna pauza. – Powitajmy również wszystkich stróżów prawa! – Oklaskiwano ich ze znacznie mniejszym entuzjazmem niż poprzedników. – Witam również was, drodzy zgromadzeni! – Ostatni raz zmuszony został przerwać swoją mowę. – Zanim życzę wam udanego festiwalu, chcę tylko przypomnieć o konkursie na najlepsze wino. Wszyscy, którzy się do niego zgłosili, mają cały wieczór na przekonanie was do swoich wyrobów. Na godzinę przed zakończeniem, zostaną podliczone głosy i wyłonimy zwycięzcę! – Te słowa również spotkały się z głośną aprobatą. – A teraz rzućmy się w wir dobrej zabawy! – Tym akcentem zakończył swoją przemowę.
Z zadowoleniem, iż wszystko przebiegło zgodnie z jego wcześniejszymi przygotowaniami, odłożył mikrofon i zszedł ze schodów. Skierował się w stronę stołu, gdzie siedziała jego rodzina oraz znajomi z pracy. Rozłożył ręce w geście przywitania.
– Ander! – zawołał radośnie na widok swojego zastępcy. – Miło cię zobaczyć w innym miejscu niż gabinet naprzeciwko.
– I wzajemnie, Mark! – Zamknął go w żelaznym przyjacielskim uścisku.
Burmistrz zajął miejsce obok swojej ukochanej, która na kolanach trzymała ich dziecko. Spojrzała na męża z nieskrywaną dumą.
– Świetnie ci poszło – szepnęła mu na ucho.
Na jego twarzy pojawiły się rumieńce, a po ciele przebiegł dreszcz. Ubóstwiał tę kobietę, to pewne. Nigdy nie potrafił pojąć, jakim cudem udało mu się ją w sobie rozkochać. Miała wszystko, o czym marzył. Wysoka, piękna, z odpowiednio dużymi piersiami.
Te jej piersi, pomyślał, w momencie, kiedy drobna rączka zacisnęła się wokół jego prawego kciuka.
– Tato? – odezwała się jego córeczka.
– Tak, cukiereczku? – Z czułością patrzył na dziewczynkę.
– A zabierzesz mnie na karuzelę?
– Oczywiście, że zabiorę. – Pocałował ją w czoło.
Chwycił córkę w ramiona i już miał się podnieść, gdy odezwał się Ander.
– Mark, poczekaj – zaczął. – Dzisiaj rano zauważono jakąś kobietę wprowadzającą się do domu obok Adlera. Kręciła się przy stoiskach z winami. Powinieneś dowiedzieć się, co tutaj robi. Przecież nie chcemy żadnych niepożądanych gości w miasteczku, prawda? – zapytał, unosząc znacząco brew.
– Zajmę się tym – mówiąc to, posadził dziecko z powrotem na kolanach żony.
***
Ku swojemu zaskoczeniu, Carla stwierdziła, że na dzisiejsze wydarzenie, przybyła prawdopodobnie większość mieszkańców. Każdy wydawał się świetnie bawić, co miało pozytywny wpływ na pisarkę, która była coraz bardziej podekscytowana, że ma możliwość uczestnictwa w tym festiwalu. Widziała w tym szansę na zainspirowanie się przypadkową sytuacją lub osobą, którą mogłaby później umieścić w swojej powieści.
Jakieś małżeństwo, stojące niedaleko niej, próbowało czerwonego trunku z Francji, a samotna kobieta, znajdująca się dwa metry dalej, piła wino z regionu Galicji w Hiszpanii. Oprócz win, sprowadzonych z innych części świata, Carla zauważyła autorskie wyroby mieszkańców miasteczka, które były kosztowane najchętniej.
Poruszała się wzdłuż stołów, dostrzegając wina z przeróżnych części Hiszpanii, Francji oraz Włoch. Kolory zachwycały, od białego, przez bladozłote, aż do krwistoczerwonego. Szła tak, chłonąc wszelkie szczegóły, i nim się zorientowała, było już za późno na ominięcie osoby stojącej na jej drodze. Wpadła na plecy nieznajomego.
– Bardzo przepraszam – wykrztusiła.
Obrócił się w jej kierunku, z uśmiechem na twarzy, a ona rozpoznała w nim mężczyznę, który na początku festiwalu wygłosił mowę.
– Każdemu może się to przytrafić. – Spojrzał na nią życzliwie. – Wierzę, że celowo nie wpadłaś na burmistrza.
Czuła jak się czerwieni i przez krótką chwilę nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Przed nią stał wysoki, masywny facet, z brzuchem tak wielkim, że zdawał się on być zawsze o kilka kroków przed swoim właścicielem. Łysina na jego głowie wyglądała dosyć śmiesznie w zestawieniu z pokaźnymi, siwymi wąsami, które z pewnością były jego powodem do dumy. W okrągłej, pulchnej twarzy osadzone głęboko były małe, świńskie oczka. Pomimo usilnych starań, by wyglądać elegancko, Carla z przykrością stwierdziła, że koszula jest zdecydowanie za mała na Burmistrza i opina go tak ciasno, że zaczęła się obawiać, iż lada chwila któryś z guzików nie wytrzyma i wystrzeli w jej kierunku. Cała jego prezencja była niestety bardziej komiczna, niżeli adekwatna do roli, jaką pełnił w miasteczku.
– Staram się tę przypadłość ograniczyć do minimum – wykrztusiła z siebie w końcu Carla.
– W takim razie nie muszę się martwić. – Zaśmiał się. – Mark Sloan – mówiąc to, wyciągnął w jej kierunku dłoń, którą ta uścisnęła bez chwili wahania.
– Carla Miller – przedstawiła się.
– Nigdy wcześniej tu pani nie widziałem.
– Jestem tutaj od dzisiejszego ranka. Wynajmuję domek przy Fairway Drive.
– W jakiejś konkretnej sprawie pani przyjechała? – zapytał i wywinął końcówkę swojego wąsa.
– Uciekam od hałasu i ciągłych korków San Francisco. – Odgarnęła za ucho niesforny kosmyk włosów. – Jestem pisarką.
Czarne jak małe węgielki, oczy burmistrza, wpatrywały się uważnie w twarz Carli, tak jakby nie wierzył w to, co usłyszał i szukał prawdy w jej umyśle.
– Świetnie pani trafiła – powiedział. – To najbezpieczniejsze i najspokojniejsze miasteczko w Kalifornii.
Kobieta otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Dobrze pamiętała rozmowę z Eileen.
– Nawet biorąc pod uwagę zaginięcia dzieci? – zapytała i założyła ręce na piersi.
– Te dzieciaki! – odparł i lekceważąco machnął dłonią, tak jakby nie było to nic szczególnego, a już na pewno niewartego rozmowy. – Dokładamy wszelkich starań, żeby je odnaleźć.
– Z pewnością – powiedziała z ironią w głosie, która nie umknęła uwadze mężczyzny. – Mam nadzieję, że niedługo wrócą do swoich rodziców.
– Proszę sobie nie zaprzątać tym głowy. – Poprawił kołnierz swojej koszuli. – Miło było z panią porozmawiać, panno Miller. Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś jeszcze zamienić słowo.
– Przyjemność po mojej stronie, panie burmistrzu.
– A teraz musisz mi wybaczyć, ale zrobiłem się strasznie głodny. – Poklepał się po masywnym brzuszysku, po czym skinął głową w geście pożegnania i skierował się do budki z jedzeniem.
Popatrzyła chwilę za burmistrzem, po czym ruszyła przed siebie, kontynuując poszukiwanie idealnego wina, którego mogłaby się napić. Przystanęła przy grupce ludzi, otaczających stół, za którym stali dwaj nastolatkowie. Byli bliźniakami o jasnych włosach, niemalże białych, które zdecydowanie wyróżniały ich w tłumie. Oprócz rzucających się w oczy włosów mieli również nieprawdopodobnie zielone oczy, w których dostrzec można było żółte kółka wokół źrenic. Uśmiechali się promiennie, zachęcając do skosztowania ich wyrobu.
– Magiczne, czerwone wino, jakiego jeszcze nie próbowaliście! – krzyczał jeden z nich. – Jak zaczniecie pić, to nie przestaniecie!
– Przygotowane według rodzinnego przepisu! – Drugi z bliźniaków rozlewał napój alkoholowy do kieliszków. – Tylko dzisiaj, jedyna i niepowtarzalna okazja do skosztowania tego boskiego nektaru!
Carla musiała przyznać, że zdecydowanie przykuwali uwagę swoją reklamą i byłaby skłonna spróbować ich wina, gdyby nie fakt, że w kolejce stałaby ponad dziesięć minut. Obserwowała chwilę chłopców i już miała odejść, gdy usłyszała dość interesującą rozmowę trzech kobiet stojących niedaleko niej.
Jedna z nich, w średnim wieku, z długim warkoczem opadającym na lewe ramię, mówiła przyciszonym głosem do pozostałych uczestniczek ich małego zgromadzenia.
– Zamknęli już sprawę tego dzieciaka. Ponoć za kilka dni mają poinformować rodziców, że zaprzestają poszukiwań.
– To mówisz, że wszystko jest w porządku? – zapytała starsza kobieta, ubrana w elegancką marynarkę. – Mąż się wszystkim zajął? – Te słowa skierowała do najniższej i najgrubszej z nich wszystkich.
– Oczywiście – odpowiedziała. – A czy on kiedykolwiek zawiódł? – Posłała jej spojrzenie pełne wyrzutów. – Wszystko jak zawsze się udało, więc nie rozumiem, po co w ogóle ta zbędna dyskusja.
Carla z chaosem w głowie, odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku ławki. Usiadła na niej, próbując zebrać myśli. Nie rozumiała podejścia burmistrza do sprawy zaginięć i tak samo nie była w stanie pojąć, dlaczego, według rozmowy, którą podsłuchała, ludzie uważają, że wszystko jest w porządku, a zniknięcia tych wszystkich dzieci nie robią na nich większego wrażenia. Kwestią, która nurtowała ją w tym momencie najbardziej, była rola męża tej kobiety w całej sprawie i co oznaczało, że jak zawsze się wszystkim zajął. Coraz bardziej wierzyła w słowa Eileen, która powiedziała, że to zły czas na odwiedzanie Mill Valley. Zaczęła żałować, że się tu znalazła, z obawy o to, że jej głowę zaczną zaprzątać inne sprawy niż jej niedokończona powieść.
***
Will chodził po obszarze festiwalu, bez konkretnego celu. Spacerował między rzędami stolików, przy których dorośli sączyli wino i śmiali z tych kiczowatych żartów, które sobie opowiadali. Miał nadzieję, że chociaż jeden z nich dokona jakiegoś wykroczenia, a on będzie miał wymówkę, żeby trochę popracować.
Kręcił się tak, aż w końcu zauważył samotną kobietę, siedzącą na drewnianej ławce przy fontannie. Wyglądała na zamyśloną. Włosy spięła w koka i tylko złota grzywka opadała na czoło. Nosek miała drobny i pokryty masą uroczych piegów. Uniosła wzrok ku górze i ich spojrzenia się spotkały. Te jej niebieskie oczy, wręcz lodowato błękitne, miały w sobie dużą siłę. W duchu przyznał, że już dawno nie widział piękniejszych oczu. Uśmiechnęła się do niego delikatnie. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu ona odwróciła głowę.
– Przyznam, że rzeczywiście atrakcyjna z niej kobieta. – Usłyszał za sobą znajomy głos.
– Dobry wieczór, burmistrzu – przywitał się, jednocześnie odwracając do swojego rozmówcy. – Nie wydaje mi się, żebym ją wcześniej widział.
– A to dlatego, że dopiero dzisiaj się u nas pojawiła – odparł. – Zdaje się, że zamieszka na twojej ulicy.
– Zapewne w tym drewnianym domku wybudowanym przez Garcię.
– A co do tej rodziny – zaczął burmistrz – to powinieneś jak najszybciej skontaktować się z szefem. Rozmawiałem z nim telefonicznie i ma niedługo dać ci o wszystkim znać, tak więc pilnuj komórki.
– Chodzi o Mario? – Na twarzy Willa pojawił się cień nadziei.
– Sprawa dotyczy starszego syna.
Will zaczął obawiać się tego, co za chwilę może usłyszeć.
– Coś mu się stało? – zapytał, z trudem przełykając ślinę. Wiedział, że ta rodzina może nie przeżyć kolejnego ciosu.
– Nie mam dobrych wiadomości – odpowiedział, masując przy tym skroń. – Thiago Garcia został znaleziony w lesie, dosłownie parę minut temu. Popełnił samobójstwo.
Policjanta zalała fala żalu i współczucia. Zdawał sobie sprawę, że cierpienie po stracie jednego dziecka nigdy nie przeminie, a jedynie się powiększy, jeśli tylko usłyszą, że utracili również drugie.
– Dzisiaj o niczym nie będziemy informować mieszkańców. – Z zamyślenia wyrwały go słowa burmistrza. – Dopiero jutro oficjalnie poinformuję o tym społeczeństwo. Wiele kosztowało nas zorganizowanie tego festiwalu, więc niech się dzisiaj bawią i dadzą nam zarobić.
– Nie uważa pan, że powinni wiedzieć? – Zmarszczył brwi. – Jego rodzice też dowiedzą się dopiero jutro? – zapytał kąśliwie.
– Joseph o wszystkim ci powie – odpowiedział z nieskrywaną złością. – Tymczasem, postaraj się dobrze bawić na festiwalu. – Rzucił mu pożegnalne spojrzenie i ruszył w kierunku swojej rodziny, siedzącej przy jednym stoliku z resztą śmietanki Mill Valley.
Will nie pojmował, jak ma się teraz odprężyć i oddać rozrywce, gdy jego myśli wędrowały w stronę rodziny Garciów, której życie nie szczędziło okrucieństw.
Skierował swój wzrok w kierunku miejsca, gdzie wcześniej siedziała jego nowa sąsiadka, z nadzieją, że jeszcze raz nacieszy oczy jej pięknem, jednocześnie skupiając swoje myśli na czymś innym niż samobójstwo starszego syna Celestine i Luisa. Kobiety tam nie było. Musiała odejść, kiedy rozmawiał z burmistrzem.
***
Szedł ciemną uliczką, niecierpliwie wyczekując na odzew ze strony szefa. Jego myśli w dalszym ciągu krążyły wokół informacji przekazanej mu przez Burmistrza. Nie zgadzał się z jego decyzją i był wściekły, że w taki sposób podchodzi do wydarzenia z dzisiejszego dnia. Tak samo nie potrafił pogodzić się z zamknięciem spraw dotyczących zaginięć siedmiorga dzieci, które ostatni raz widziano ponad pół roku temu. Wściekał się, bo wiedział, że nie podejmowano odpowiednich kroków, żeby w ogóle je odnaleźć. Jedynym dzieckiem, którego sprawa zniknięcia nadal była otwarta, był Mario Garcia. Niestety, kwestią czasu wydawało mu się jej zamknięcie.
Dotarł już na podwórko przed swoim domem, kiedy rozbrzmiał dzwonek telefonu komórkowego. Spiesząc się, by go odebrać, omal nie upuścił urządzenia na ziemię.
– William Adler z tej strony, w czym mogę pomóc? – zapytał po naciśnięciu zielonej słuchawki.
– Słuchaj, potrzebuję żebyś udał się do domu Garciów – zaczął Joseph. – Pojedziesz tam razem z Harrisem. Przekażecie im informację...
– Rozmawiałem z burmistrzem – przerwał mu Adler. – Wiem o samobójstwie ich syna.
– Świetnie – odpowiedział, a brzmiał niemalże na szczęśliwego, zbyt szczęśliwego jak na kogoś, kto ma do przekazania taką wiadomość. – Oczekuję cię jutro z rana na komisariacie. Harris wszystko ci opowie, żebyś wiedział co konkretnie im przekazać.
– Jutro?! – krzyknął, z nadzieją, że się przesłyszał. – Szefie, nie możesz mówić poważnie.
– Skoro rozmawiałeś z Markiem, to z pewnością wiesz, jak cała sprawa wygląda. – Jego głos był opanowany, a krzyk Willa nie zrobił na nim większego wrażenia. – Nie możemy ryzykować, że jeszcze dzisiaj mieszkańcy się o tym dowiedzą. Dzisiaj miasto musi zarobić.
Czuł jak krew gotuje się w jego żyłach.
– Co ze sprawą zaginięcia jego brata? – zapytał, choć wiedział, jaką odpowiedź usłyszy.
– Zamknąłem ją dzisiaj rano.
***
Burmistrz ogłaszał właśnie zwycięzcę dzisiejszego konkursu, gdy Charlotte szukała wzrokiem swojego syna wśród grupki młodzieży bawiącej się na dmuchanej zjeżdżalni.
– A zwycięzcą zostaje... – Dotarło do jej uszu, gdy przed oczami mignęła jej zielona koszulka jej dziecka. – Nicholas i Joshua, nasze złote bliźniaki! Brawo!
Charlotte prychnęła z zażenowania.
– To dopiero niespodzianka – zakpiła pod nosem, unosząc do góry głowę w desperackim poszukiwaniu.
W końcu dostrzegła chłopaka w towarzystwie kolegi, stojących kilka metrów od niej.
– Michael! – krzyknęła. – Chodź tu w tej chwili!
Dzieciak spojrzał na nią z nieukrywaną złością na twarzy i ruszył w jej stronę.
– Ale ja jeszcze chciałem się bawić! – Założył ręce na piersi. – Przecież inni jeszcze zostają.
– Nie dyskutuj ze mną – odparła. – Jutro rano muszę wcześnie wstać.
Zrezygnowany chłopak machnął na pożegnanie swoim kolegom i razem z mamą ruszył w drogę powrotną do domu. Szli tak, w świetle rzucanym przez latarnie uliczne. Ona, kobieta w średnim wieku, z włosami poprzeplatanymi pierwszymi oznakami przedwczesnego siwienia. Oczy miała okolone masą zmarszczek, tak samo jak czoło. Wąskie usta pokryte były szminką w kolorze delikatnego różu. Z płatków uszu zwisały długie srebrne kolczyki, podskakujące w rytm jej kroków. Obok niej szedł jej największy skarb – jej syn.
– Pamiętaj, że jutro tata zawozi cię do szkoły – przerwała ciszę. – Tak samo to on cię z niej odbiera. Ja nie zdążę wrócić z pracy, żeby po ciebie pojechać.
– O ile będzie w stanie – mruknął pod nosem Michael.
– Co powiedziałeś? – zapytała gniewnie.
Chłopiec tylko wzruszył ramionami. Odkąd pamiętał, jego tata nigdy nie żałował sobie alkoholu i przez te wszystkie lata zdążył już przyzwyczaić się do widoku pijanego rodzica, leżącego na kanapie przed telewizorem. Nie spędzał z nim czasu i Michael zaczynał myśleć, że gdyby teraz mieli coś wspólnie zrobić, to nie znaleźliby tematu do rozmowy. Dla niego priorytetem było wyjść z kumplami na miasto i wypić. Dom zamienił w hotel, bo przestał w nim mieszkać i zaczął pomieszkiwać.
Michael był jedynakiem, więc większość czasu spędzał z rówieśnikami, biegając za piłką lub przesiadując w domku na drzewie. Zawsze zazdrościł Mario starszego brata. Mógł do niego iść z każdym problem, a Thiago na wszystko zawsze znajdował rozwiązanie.
– Myślisz, że Mario wróci? – zapytał mamę.
Dla Charlotte było to jedyne pytanie, na które nie znała odpowiedzi. Nie chciała robić chłopcu niepotrzebnej nadziei, jednocześnie nie chciała mu jej też odbierać.
– Kochanie, jestem pewna, że wszyscy ciężko pracują, żeby go odnaleźć.
– Tęsknię za nim, chciałbym... – Głos mu się załamał.
Kobieta chwyciła syna w objęcia. Trzymała go mocno, czując, jak jego drobnym ciałkiem wstrząsa fala szlochu. Sama z trudem powstrzymywała łzy. Była jednak świadoma, że nie może okazać słabości. Musiała być silna za niego.
– Thiago – zaczął, pochlipując cicho – nas ostrzegał.
Charlotte odsunęła chłopaka od siebie, zaciskając dłonie na jego ramionach. Ukucnęła tak, że teraz jej oczy znajdowały się na tym samym poziomie co jej syna.
– Przed czym was ostrzegał? – zapytała.
– Mówił nam, że mamy się nie zbliżać do tego lasu. – Zacisnął mocno pięści, tak mocno, że jego niedługie paznokcie boleśnie wbijały się w skórę dłoni. – Dlaczego go nie posłuchaliśmy? – mówił ze złością pomieszaną z rozpaczą po stracie najlepszego przyjaciela. – Dlaczego musieliśmy tam grać w piłkę? Dlaczego nie odmówiliśmy Austinowi? – Jego twarz przybrała kolor purpury. – Dlaczego, mamo?! Dlaczego?! – krzyczał.
– Cichutko – wyszeptała i raz jeszcze mocno przytuliła syna do piersi.
Nie przeżyłaby, gdyby na miejscu Mario znalazł się jej ukochany Michael.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro