Trzynasty
Moja głowa pulsowała niemiłosiernie, sprawiając, że wszystko było zamglone. Powoli podniosłam się do siadu, zdając sobie sprawę, iż nie miałam pojęcia, gdzie się aktualnie znajdowałam. Porzuciłam okiem po nieznanymi mi pokoju. Był mały w ciemnych kolorach, a łóżko znajdowało się pod ścianą. Oprócz tego, w małym pokoju było jeszcze okno, szafa, komoda i mały, brązowy fotel. Zauważyłam, iż to właśnie na nim znajdowała się moja sukienka, kabaretki oraz kurtka.
Gdzie, do cholery, ja jestem? I co się, kurwa, stało?
Odsunęłam szybko kołdrę, ale odetchnęłam z ulgą, widząc na sobie moją bieliznę oraz dużą, czerwoną bluzę. Już miałam wstawać z zamiarem, jak najszybszego zabrania się z tego miejsca, na myśl którego przechodził mnie dreszcz, gdy nagle do pomieszczenia wszedł Cortez. Był w szarym dresie, a po wczorajszym kostiumie nie pozostało nic.
– Co się wczoraj stało? – zapytałam ostrożnie, wychodząc spod kołdry.
– Nie pamiętasz – stwierdził z tym swoim uśmieszkiem. – Nie dziwie się, niezłe wczoraj zabalowałaś.
– Nic nie pamiętam, urwał mi się film – jęknęłam, łapiąc się za głowę.
– Nie dziwie się, skoro opróżniłaś więcej niż dwie setki. – Zaśmiał się, podchodząc do okna.
– Umm... gdzie jest łazienka? – zapytałam, nie wiedząc, jak miałabym się zachować.
– Drzwi na lewo – odparł, nie odwracając wzroku od widoków zza okna. Postanowiłam zignorować uczucie wstydu oraz lekkiego przerażenia, ponieważ nie wiedziałam, czy czasem czegoś nie odwaliłam.
Otworzyłam szeroko usta, próbując wyrównać przyspieszony oddech. Oparłam dłonie o umywalkę, ponieważ miałam wrażenie, że zaraz upadnę. W mojej głowie kotłowały się resztki wspomnień tamtego wieczoru. Może było coś nie tak? Napewno coś odwaliłam, gdyż nie znajdowałaby się teraz tutaj. Przecież byłam pijana, każdy zboczeniec wiedział, że mógł wtedy zrobić ze mną, co chciał.
Nagle zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy. Wstrzymałam oddech. Bardzo osobistej sprawy. Patrząc na swoje obicie w lustrze, lekko podniosłam rąbek bluzy do góry. Wciąż widniała tam blizna. Długa i różowawa. Westchnęłam ociężale, przecież on ją widział. Widział tą nieszczęsną pamiątkę sprzed roku. Pamiątkę, którą załatwiła mi osoba, którą znałam i myślałam, że kocham. Próbując unormować oddech i cisnące się do oczu łzy, przemyłam twarz zimną wodą.
– Dlaczego? Dlaczego jestem taką idiotką? – szeptałam. Mój nieszczęsny widok w lustrze sprawiał, iż miałam ochotę nie istnieć.
Wyszłam z łazienki, próbując wyglądać naturalnie. Westchnęłam jeszcze raz, gdy przekroczyłam próg kuchni, gdzie Cortez tym razem szperał za czymś w lodówce.
– Umm... – Zawahałam się, lecz chłopak odwrócił się w moją stronę z pustym wyrazem twarzy. – Pożyczysz mi jakieś spodnie? Muszę jakoś wrócić do domu, a jest początek listopada.
– Znajdź sobie coś w szafie – odparł, po czym wyciągnął coś z lodówki i wstawił do mikrofali.
Zbagatelizowałam jego bipolarny nastrój i wróciłam do pokoju chłopaka. Z dużej szafy wyciągnęłam czarne, dresowe joggery z białym logo Nike. Upewniwszy się, że wszystko zabrałam, poszłam do kuchni.
– To... wracam do domu – powiedziałam, patrząc wprost na chłopaka. Przez chwilę dziwnie się na mnie patrzył, przerzucając kawałek mrożonej zapiekanki.
– Niezła blizna. – Wiedziałam, kurwa, że ją widział.
– Zamknij się – mruknęłam i wyszłam z kuchni. Będąc na korytarzu, usłyszałam jak odsuwa krzesło, więc szybko zatrzasnęłam drzwi.
Nie miałam ochoty na rozmowę. Nie z nim.
Ja: Tyler, jesteś w domu?
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź, ponieważ chłopak odpisał od razu.
Tyler: jasne, potrzebujesz czegoś?
Ja: mogę wpaść? Muszę z tobą porozmawiać.
Tyler: brzmi poważnie. Jak chcesz to wpadaj, znasz adres.
Ja: będę za dwadzieścia minut
Tyler: wpadaj ;*
Schowałam telefon, po czym ruszyłam na przystanek autobusowy. Po kilkunastu minutach byłam już przy ulicy Tylera.
Cholera, będzie się działo...
***
– Mówisz, że nic nie pamiętasz? – Blondyn zaśmiał się, biorąc kęs pizzy.
Podczas opowiadania Tylerowi o poprzedniej nocy, a raczej próbowaniu przypomnieć sobie cokolwiek, zdążyliśmy opróżnić dwie butelki coli oraz zjeść półtora pudełka mrożonych pizz.
Nie wiedziałam nawet, iż chłopak był takim dobrym kompanem do jedzenia i oglądania serialów. Ten chłopak to istne marzenie.
– No tak. Nawet nie wiem, jakim cudem obudziłam się w łóżku Michaela – rzuciłam, choć tak naprawdę nie chciałam mu tego mówić. Tyler spojrzał na mnie i chwile wywiercał we mnie dziurę, po czym wybuchł niekontrolowanym śmiechem. Byłam zdezorientowana.
– Serio nie pamiętasz, jak rzuciłaś mu się na szyję? – Pokręciłam głową, bardzo zawstydzona, a chłopak jedynie zaśmiał się perliście.
– Dlaczego mnie nie powstrzymałeś?
– Sam się tak najebałem, że nie funkcjonowałem, Nora – odparł, patrząc na mnie pięknymi, szarymi oczami.
– I tak po prostu pozwoliłeś mu mnie zabrać do niego? Przecież nic nie pamietam, on mógł mnie nawet zgwałcić, Tyler! – mówiłam naprawdę zdenerwowana.
– Nie przesadzaj, Elle. – Zaśmiał się. Co go tak ciągle bawi, cholera? – Za kogo ty go masz? On nie jest aż tak zły, jak ci się wydaje. Pewnie nawet spał na kanapie, a nie z tobą.
– To chyba dobrze, nie? Jakbym się obudziła i on by obok mnie leżał, chyba udusiłabym go poduszką – odparłam z krzywym uśmiechem, co bardzo rozbawiło Tylera.
– Pomógłbym ci ze zwłokami. – Puścił mi oczko, na co parsknęłam śmiechem.
– Pff... to twój przyjaciel. Ja bym nawet palcem nie ruszyła.
– Taka jesteś? – zapytał, po czym wydął usta. – Nie dostaniesz więcej żarcia.
– Czy to groźba? – Zaśmiałam się. – Przypomnę ci, iż mój ojciec ma znajomości.
– Uwierz mi, że mój większe – mówił, zanosząc się śmiechem.
Ostanie minuty siódmej mijały, a moja mama dzwoniła, iż miałam zbierać się już do domu. Z niechęcią opuściłam ciepły dom Tylera , uprzednio napotykając Rosie, która wracała skądś. Ruszyłam najprostszą drogą do domu, ale nie wiedziałam, co czekało mnie po drodze...
Przechodziłam przez mały park. Raczej nie można było tego nazwać parkiem. Bardziej zagajnik z roślinnością. Było tu kilka drzew oraz jedna, mała ławeczka tuż obok żwirowej dróżki. Dokładnie trzy metry dalej zaczynał się normalny chodnik. Szłam przed siebie, wsłuchana w nieco mroczne nuty Billie Eilish. Na dworze było ciemno oraz strasznie mroźnie. Zima dawała nam w tym roku nieźle popalić, czego nie mogłam powiedzieć o wcześniejszym roku w Illinois. Dobrze, że ten koszmar już się zakończył.
Nagle przed sobą zobaczyłam trzy postacie. Jeden stał oświetlony w ulicznej lampie, drugi majstrował coś przed drzwiami kamienicy, zaś trzeci stał z czymś w dłoni, odwrócony do mnie placami. Już miałam zawrócić, gdy nagle nadepnęłam na gałąź. Pech chciał, abym zwróciła na siebie uwagę trzech typów, których nie chciałabym poznawać. Ruszyłam przed siebie, ale poczułam, jak czyjeś dłonie owijają mi się o usta i ciągną do tylu. Byłam przerażona. Mój oddech przyspieszył, a wraz z tym ciśnienie poszło do góry. Czułam jak krew pulsuje mi w skroniach. W głowie miałam przerażajace scenariusze.
Żegnaj świecie, pomyślałam, gdy zostałam przyciśnięta do ściany. Próbowałam się wyszarpać, ale mężczyzna był ode mnie silniejszy. Krzyczałam ile sił w płucach, ale co mi to dało, gdy postać przyciskała dłoń do moich ust. Byłam na to skazana. Nagle zostałam szarpnięta za włosy do tyłu, co cholernie zabolało. Pierwsze krople łez poleciały po moim policzku. Wiedziałam, że dla mnie nie było już ratunku, choć wspierałam się całym swoim ciałem, oprawca nie puszczał. Gdy zamierzał położyć mnie na ziemi oraz rozpiąć kurtkę, zdążyłam się przeżegnać, choć nie byłam wierzącą osobą. Byłam tak bardzo przerażona. Łzy rozpaczy spływały litrami z moich oczu, a samo gardło zaczynało mnie już boleć. Przez chwilę zastanawiałam się, czy czasem się nie poddać? Co miałam do stracenia?
– Zostaw ją, Lachlan! – krzyknął tak bardzo znajomy mi głos. Boże, w tamtej chwili miałam ochotę całować Michaela po stopach. Był moim wybawcą.
– Daj spokój, Cortez! Chcę się tylko zabawić – powiedział obleśnym tonem, przejeżdżając palcem po moim policzku, który przypominał teraz wodospad rozpaczy i bólu.
– Powiedziałem, do kurwy, zostaw ją, Magrath! – krzyknął. Mogłam wyczuć w jego głosie rozdrażnienie oraz lekki strach. Tak bardzo chciałam mu podziękować.
– A więc ona jest dla ciebie ważna? – Zaśmiał się mężczyzna, popychając mnie w stronę ściany, lecz dalej mocno trzymał za moje włosy. – Niech tylko Larkins się o niej dowie.
– Nie dowie się, bo nie powiesz jemu o jej istnieniu – powiedział wrogim tonem Mike, coraz bliżej podchodząc. Byłam tak przestraszona i zrozpaczona, iż nie mogłam wykrztusić z siebie żadnego słowa.
– Czyżby, Cortez? – Parsknął wrogim śmiechem. – Co dasz mi w zamian?
Widziałam, jak żyłka na czole Mike'a pulsowała. Był zły. I to bardzo. Jednak jego zaciśnięta szczęka mówiła, że również był przerażony tym, co miał właśnie wymówić. Czułam się za to winna. Równie dobrze, Michael mógł zostawić mnie na pastwę losu Lachlana, lecz tego nie zrobił. Starał się, aby zwrócić mi wolność, za co byłam mu nadzwyczajnie wdzięczna, ale widziałam, że to się za czymś kryło. Coś bardzo złego.
– Wezmę udział w walkach. – Słowa, które padły z jego słów pozostawiły po sobie mętlik w mojej głowie.
Jakie walki, do cholery?
***
Od autorki: Napiszcie, co sądzicie ;*
Kocham, A. L. B.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro