Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ósmy

Są takie dni, gdy mamy ochotę po prostu zapaść się pod ziemie lub zakopać w cieplej pierzynie. Jednakże, każdy i tak musi zdecydować się na odpowiedni krok oraz wziąć się w garść. Przecież szkoła średnia to nic strasznego, nawet jeśli przychodzi się tylko na jeden rok, prawda? Szczerze? To wątpię.
Gdy zadzwonił ten oklepany dzwonek w iphone'owskich telefonach, wiedziałam, iż tego dnia nie mogłam przeżyć normalnie. Czułam, że zbliżało się coś wielkiego, coś co może odmienić mój dotychczasowy, standardowy tok życia.
Jednak, czy właśnie tego chciałam?
Oklepane grupki szkolne, gdzie śmietanka towarzyska wszystkimi rządzi, kujony są poniżane, a cheerleaderki uważane za wzory do naśladowania. To był mój koszmar. W poprzednim roku mogłabym się nawet zabić za bycie kimś w takim gronie. Choć wtedy i tak nic bym nie osiągnęła. Teraz jednak pragnęłam grona normalnych, lekko zwariowanych ludzi.
Wpatrywałam się w biały, chropowaty sufit. Przechyliłam głowę na bok, zaciskając usta w wąska linię, a dłoń zaczęłam lekko zaciskać w pięść i analizowałam wydarzenia minionych dni oraz miesięcy.
Początek wakacji był najgorszy. Trauma wracała codziennie. Najgorsze były nocne koszmary, które nie dawały mi się wyspać, a gdy w końcu zasnęłam, powracały ze zdwojoną siłą. Potem było już tylko gorzej. Miałam za sobą wiele tygodni kłótni z rodzicami. Nieprzespane, przepłakane noce, aż w końcu rodzice zaczęli się o mnie martwić. Dopiero wtedy zdali sobie sprawę, iż działo się ze mną coś niedobrego. Po ośmiu miesiącach udręki przyszli mi z pomocą. Zaczęło się od niewinnych prób dotarcia do mnie, a zakończyło się na terapii, tabletkach i depresji.
Wszystko się zmieniło, gdy poznałam Tylera. Chłopak stał się moim światełkiem w tunelu, którego tak bardzo mi brakowało. Jednak wydarzenia ostatnich dni kompletnie zniszczyły owe światełko. Gdy tylko Michael Cortez wszedł w moje życie z brudnymi butami, rzucając chamskimi i dwuznacznymi tekstami, widziałam, że nie było już ratunku. Ten... pocałunek zmienił wszystko, zmienił mnie. Był to namacalny dowód, iż stara Elleonora Carter przepadła wraz z końcem tegorocznych wakacji.

– Nora! – Usłyszałam głos rodzicielki.– Spóźnisz się do szkoły już pierwszego dnia!

       Westchnęłam ociężale, podnosząc się z łóżka. Podeszłam do szafy, z której wybrałam czarne legginsy oraz zwykły, bordowy T-shirt. Idąc do łazienki, zgarnęłam jeszcze czarną, jeansową kurtkę, która leżała w misce ze świeżo wypranym praniem. Ogarnęłam swoją burzę prokołtunionych, kruczoczarnych włosów, umyłam zęby, wykonałam poranną toaletę.
       Nagle, gdy już miałam wychodzić, mój wzrok padł na pomadkę w kolorze czerwonego klonu, którą kiedyś zawsze malowałam usta. Pomimo, iż chciałam porzucić za sobą przeszłość, ten jeden element od zawsze uwielbiałam. Moje usta wydawały się wtedy bardziej symetryczne oraz uwydatnione. Wróciłam do lusterka i starannie, równomiernie rozprowadziłam substancje po ustach. Zgryzłam wargę, po czym wyszłam z łazienki, aby udać się do kuchni.

       Mama była w swoim żywiole. Nasz stół przypominał te z amerykańskich filmów familijnych. Pełen pięknie przygotowanych kanapek, sok pomarańczowy oraz pełno dodatków. Chyba dzisiaj obiadu raczej nie zrobi, pomyślałam.

– Siadaj i jedz, bo zostało piętnaście minut do wyjazdu z domu. – Odwróciła się w moją stronę. Jej czekoladowe oczy wyrażały szczęście, gdy patrzyła wprost na mnie. Blond włosy upięła w ciasny kok, zaś na twarzy pojawił się lekki, lecz bardzo elegancki i kobiecy makijaż. Ciało zdobiła koktajlowa sukienka w kolorze bladego różu, a na nogach świeciły się pastelowe, lakierowane szpilki. – Nora, dziecko, tabletki.

Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam dzisiaj ich brać. Po ich zażyciu zawsze czułam się osłabiona i najchętniej ciagle bym spała, jednak w ten dzień chciałam być sobą. Nikt nie mógł popsuć mojego dobrego humoru. Nawet osoba, którą kochałam nad życie.

– Nie – stwierdziłam krótko, patrząc jak jej wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Była lekko zaskoczona moim sprzeciwem oraz poddenerwowana.

– Co to znaczy „nie", Elleonoro? – powiedziała surowym tonem.

– To, że dzisiaj nie będę ich brała.

– Nie denerwuj mnie, dziecko. Nie po to starasz się, aby przezwyciężyć chorobę, żebyś teraz stawiała się. – Sięgnęła do szafki na leki. – Bez gadania, Elleonoro!

Prychnęłam wrogo w jej stronę. Zachowywała się, jakbym była dzieckiem. Dobrze, tak się nawet zachowałam, odmawiając dzisiejszej dawki prochów. Wiedziałam, że zażywanie ich jest niezmiernie ważne, ale jeden dzień nie mógł mnie zbawić.

– Mamo! Nie mam już sześciu lat, cholera! – wykrzyczałam w jej stronę, co trochę ją dziwiło.

– W tym domu się nie przeklina, Elleonoro! Musisz brać tabletki, Alice mówiła, że któregoś dnia się zbuntujesz, ale ja nigdy w to nie wierzyłam. Nie pozwolę, abyś znów siedziała dwa tygodnie w pokoju, nie dając znaku życia!

– A może powinnam umrzeć? Mielibyście z ojcem w końcu spokój, żadnych zmartwień, problemów – rzuciłam sarkastycznie. Po chwili miałam już wyrzuty sumienia. Byłam wyrodną córką.

– Co tu się dzieje? – Do kuchni wszedł tato, czekając na nasze wytłumaczenie z poważną miną. – Huh? Wyjaśni mi któraś?

– Henrick, przemów jej do rozsądku. Nie chce brać tabletek...

– Bo źle się po nich czuje, zrozum to, mamo! – wtrąciłam, czując jak krew gotuje mi się w żyłach.

– Spokojnie, drogie panie. – Zaśmiał się. – Jeśli nie chce, niech nie bierze.

Uśmiechnęłam się szczerze, wiedząc, że ojciec bierze moją stronę. Od zawsze tak było. Każda kłótnia z mama kończyła się porozumieniem lub moją racją. Dlatego warto być córeczką tatusia.

– Henrick, błagam cię – mówiła, wzdychając. Spojrzała na bruneta z wzrokiem „serio, kurwa?"

– Nauczy się na błędach, Melisso. W końcu zrozumie swój błąd, jest w końcu dorosła, prawda? – Tym razem zwrócił się do mnie.

– Tsa, jasne. – Wywróciłam oczami.

– W takim razie pakuj się do auta, księżniczko! – rzucił rozbawiony, a ja ruszyłam do samochodu.

To będzie ciekawy dzień.

      Zapakowałam się na miejsce pasażera, gdzie zaraz obok mnie, na miejscu kierowcy, spoczął mój ojciec. Nic się nie odzywając, ruszył naprzód. W kompletnej ciszy przemierzaliśmy ulice deszczowego miasteczka Belle Chasse. W niektórych domach dopiero dzień się rozpoczął, a niektóre wypełniał mrok.
     To było niesamowite, gdy o tak późnej porze, miasteczko dopiero wybudzało się ze snu. Porównując małe Belle Chasse z ogromem megalopolis na wschodzie, to jego maleńkość była piękna i niepowtarzalna, ponieważ o własnym pięknie nie świadczy rozmiar, czy bogactwa, lecz relacje oraz tradycje w nim panujące.

       Kilkanaście minut późnej byliśmy pod średniej wielkości budynku. Wokół było mnóstwo uczniów; pierwszoroczniaków, czy też maturzystów. Budynek był w czerwono-białych barwach, a na środku szklanego wejścia wisiał napis „Witamy po wakacjach!"
       Zmarszczyłam brwi na ten niby miły gest ze strony dyrekcji. Co za ironia, że to tylko transparent na białym płótnie, popisany markerami do tablicy.
Bo tak przecież to wszystko wyglądało z mojego punktu widzenia, prawda?

– O której dzisiaj kończysz? – zapytał tato, spojrzawszy na mnie z troskliwą miną. Jego brązowe oczy złapały kontakt z moimi, bliźniaczymi do jego, oczami.

– Około drugiej – odpowiedziałam, zapinając kurtkę przeciwdeszczową. – Ale Tyler oświadczył, że mnie odwiezie.

– Dobrze. – Tato posłał mi uśmiech. – Wiem, że to nie jest czas ani miejsce na takie rozmowy, ale musisz zrozumieć, że czasem czujesz, iż jest lepiej. Odczuwasz euforię, ponieważ kolejny raz jesteś wolna od epizodu tych złych emocji, Elle. Myślisz, że nic nie może zepsuć tego dni. – Westchnęłam głęboko, przewracając oczami, tym samym sposobem tracąc kontakt wzrokowy z brunetem. – Rozumiem, po tabletkach przeżywasz katorgę, gdyż widzę, w jaki sposób twoje ciało na nią reaguje. Jest wiele przeszkód, które blokują nam szczęście, ale to twój cholerny obowiązek, Noro. Pamiętaj, że warto pocierpieć te kilka razy, aby nie dać się depresji, córko. Nie mówię tego na złość. Jesteś moim dzieciakiem, więc to normalne, że wraz z matką się martwimy, ale gdy ty nie zaczniesz sama odpowiadać za swoje czyny, my będziemy próbowali to zmienić, za wszelką cenę. Pamiętaj o tym., skarbie.

       Nie mogłam powiedzieć, że byłam obojętna na słowa ojcach, wręcz przeciwnie, bo trafiły w samo sedno sprawy. Ojciec to rozumiał i nie potępiał mnie za to, lecz matka... Każda matka zawsze bierze wszystko ponad siebie, aby zapewnić dzieciom opiekę oraz bezpieczeństwo.

– Dobrze – odparłam po krótkiej chwili ciszy. – Nie obiecuję, ale spróbuję, dla was.

Brunet, siedzący obok westchnął głęboko, kręcąc głową. Był zawiedziony moją postawą. Byłam wyrodną córką, która odrzucała nawet wsparcie najbliższych.

– Dziecko, zrozum, że nie masz robić tego dla mnie, czy mamy. Masz zrobić to dla siebie – mówił z irytacją w głosie. W tamtym momencie tak bardzo przypominał mnie rok temu, gdy wkurzałam się na moich „przyjaciół". – Zmykaj już, bo się spóźnisz.

Pożegnawszy się z rodzicem, westchnęłam głęboko, chwile przytrzymując powietrze. Właśnie moje życie miało zacząć się od nowa. Stojąc na brukowej ścieżce prowadzącej do budynku szkolnego, czułam się jakoś inaczej. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, gdy tylko przeszłam przez próg szkoły. Wtedy byłam królową, a teraz? Byłam zwyczajna. Nie wyróżniająca się z tłumu.
Po trwającym kilka minut apelu, odnalazłam wzrokiem Tylera, który rozmawiał z Leah'ą oraz Rosie. Obie dziewczyny były pięknie ubrane, a sam Tyler wyglądał niczego sobie. Pewne było jedno, z nimi łatwo mi nie będzie.

– Elle! – krzyknęła uradowana Rosie, rzucając mi się na szyję. Byłam lekko zdezorientowana, ponieważ, cholera, znaliśmy się niecały tydzień? Jednak nigdy aż tak bardzo szczęśliwa.

– Myślałam, że będziesz lepiej odwalona – zażartował Tyler, przytulając się do mnie.

– Jednak ty nie próżnowałeś – zauważyłam, na co charakterystycznie mrugnął do mnie okiem.

– Przestańcie flirtować, bo zaraz się zrzygam. – Zaśmiała się rudowłosa. Nie wiedziałam, czy była wtajemniczona, ale wolałam nie ryzykować.

– Elleonora Carter nie jest w moim typie – powiedział i uśmiechnął się szeroko.

– Ty tym bardziej, Collins – odgryzłam się.

– Już zapomniałam, dlaczego tak bardzo cię lubię – rzuciła Rosie, z którą zgodziła się Leah.

Blondyn zarzucił mi oraz Leah ręce na ramiona, idąc na zajęcia, które mieliśmy tym razem wspólnie. Zaś Rosie poszła w drugą stronę, ponieważ była od nas młodsza i miała inne zajęcia.
Już tego dnia wiedziałam, że w końcu znalazłam grupę ludzi, których mogłam nazwać kim więcej, bez obawy, że kiedykolwiek zwrócą się przeciwko mnie.

***

       Po szkole siedziałam we własnym pokoju, wsłuchując się w kolejne nuty Symphony, które nabrzmiewały z mojego Iphone'a. Odrabiałam właśnie matematykę, którą wredna nauczycielka – pani Mailer, nam zadała już pierwszego dnia, gdy piosenka się zastopowała, a zaraz potem  zabrzmiał dzwonek przychodzącego SMS-a.
       Szybko rzuciłam długopis na bok, wyłączając piosenkę, która znów zaczęła lecieć. Otworzyłam aplikację, gdzie widniał numer Tylera. Natychmiast w niego weszłam, czytając wiadomość.

Tyler: spotykamy się u Ryana i Luke'a. Chcesz dołączyć?

Ja: niestety, ale matematyka weszła za mocno i nie skończę tego, za cholerę.

Tyler: weź ze sobą, Mike jest dobry w te klocki, pomoże ci.

Ja: nic od niego nie chce.

Tyler: ale się kochacie :D Szykuj się, będę za pięć minut!

Zapakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, poprawiłam lekko włosy i zeszłam na dół. Na szczęście, rodziców nie było, więc nie musiałam się im tłumaczyć. Napisałam kartkę i przywiesiłam magnesem na lodowce, w razie czego.
Gdy usłyszałam dźwięk klaksonu, uśmiechnęłam się szczerze i szeroko. Poprawiwszy małą torebkę na ramieniu, wyszłam z domu, uprzednio zamykając dom na klucz.

***

Od autorki: Napiszcie, co sądzicie. Do następnego, miśki
Kocham, A. L. B.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro