Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Osiemnasty

Siedziałam na czymś wygodnym. Nie wiedziałam dokładnie na czym. Otwierając leniwie powieki, spostrzegłam malutkie drobinki kurzu, które unosiły się oraz odznaczały poprzez lampy, najprawdopodobniej uliczne. Zapach mięty oraz typowego zapachu samochodowego upewnił mnie w przekonaniu, iż znajdowałam się w pojeździe. Nagle poczułam pas, który ocierał się o moją szyję. Wiedziałam, iż czarny materiał pozostawił po sobie ślad. Wracając powoli do rzeczywistości, usłyszałam delikatne nuty piosenki, której moje ciało nie zdołało jeszcze przyswoić. Miałam wrażenie, że obudziłam się ze śpiączki.
Wiele razy w życiu czułam coś, co mogłam nazwać bólem psychicznym. Odczuwałam dziwny niepokój, zmieszany ze smutkiem i rozgoryczeniem. Wtedy wiedziałam, gdzieś w podświadomości, iż następne tygodnie lub miesiące będą TYMI. Odcinanie się od świata, własne łóżko oraz przyjemna i kojąca ciemność. A powodów tego było wiele. Kłótnie z najbliższymi, okłamywanie przyjaciół czy po prostu gorszy dzień, który zamieniał się w gorszy tydzień, tygodnie, miesiąc czy miesiące.
Tak naprawdę nic nie było okay od ostatnich tygodni, gdy zauważyłam zmianę we własnym nastroju. Niby starałam się kontrolować, ale każdemu może zdarzyć się zapomnieć, czy nawet zbagatelizować sprawę. Kilka razu nawet zapomniałam o tabletkach. Ledwie żyłam, zaś nie okazywałam tego, aby nikt nie zauważył i nie zadawał trudnych pytań, na które z pewnością nie umiałabym odpowiedzieć. Do tego nieustanne zdenerwowanie doprowadziło mnie do skraju wytrzymałości. Dałam upust emocjom w alkoholu.
Byłam na siebie zła. Wspomnienia z ostatnich chwil, minut, czy godzin, wracały, aż szumiało mi od nich w głowie. Teraz byłam cieniem własnej siebie, a powodem tego był czas, który płynął zdecydowanie zbyt szybko.
Jednak to dzisiaj byłam tym tak przerażona, iż przestałam normalnie funkcjonować i pozwoliłam władać sobą czemuś innemu. Czemuś, co od czasu do czasu mną kierowało. Podstawowe funkcje życiowe były nie lada wyzwaniem. Teraz zaczęło wszystko do mnie docierać, ponieważ wcześniej nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Ale to prawda.
Toby znów pojawił się w moim życiu i nic nie mogłam zrobić.
      Nie powinnam była pić. Gdybym zwracała uwagę na fakt, iż alkohol plus tabletki normotymiczne dawało mieszkankę wybuchową. Łączenie różnych trunków oraz leków antydepresyjnych zwykle zamiast poprawiać, pogarsza nastrój. Dlatego nie mogłam w żaden sposób zareagować, gdy Toby robił co robił.

Spojrzałam na miejsce, a raczej pojazd, w którym się znajdowałam. Światła lamp odbijały się od szyb, przez co pomarańczowa poświata trafiała wprost w moje oczy. Podparłam dłoń tak, aby unieść się na niej i usiąść prosto. Jednak wtedy poczułam promieniujący ból w nadgarstku, przez co żałośnie jęknęłam, pozwalając niewinnej łzie spłynąć po moim policzku.
      Nagle usłyszałam szmer obok siebie. Kompletnie zapomniałam, iż obok mnie ktoś siedział. Spojrzawszy w drugą stronę, trafiłam na ciemne tęczówki, które od jakiegoś czasu tak uwielbiałam. Było to przerażajace. W tak krótkim czasie polubiłam niewłaściwie, niewłaściwą osobę. Jeśli to miało jakiś sens.

– Obudziłaś się – odparł. Wyczułam w nim lekką chrypę, jakby nie mówił przez dłuższy czas.

– Najwyraźniej – powiedziałam, przecierając oczy dłonią. – Gdzie jedziemy? – Zapytałam, patrząc na Michaela. On również na mnie patrzył.

– Zobaczysz – rzucił, zaciskając dłonie na kierownicy.

     Poczułam się lekko przerażona, ponieważ nie miałam pojęcia, gdzie się właściwie znajdowałam. Wspomnienia powoli wracały, co za tym szło, mój strach wzrastał wraz z tym.
Mój kierowca zdawał się tym nie przejmować, jednie mocniej zacisnął kierownice, przyspieszając.
Patrzyłam w jego profil. Twarz Mike'a się nie zmieniała. Ciągle ta sama pustka, do której już się przyzwyczaiłam. Wzrok wlepiony w coś przed nami. Ta koncentracja. Z boku wyglądało to zjawiskowo, albo ja już zwariowałam.

– Mówiłem ci już kiedyś coś o gapieniu – powiedział, zwracając swoją uwagę. Spoglądnął w bok, od razu trafiając na moje spojrzenie.

– A ja ci powiedziałam...

– Że od tego masz oczy. Tak, pamietam – przerwał mi, uśmiechając się.

Poczułam jak moje serce na moment się zatrzymało. Powróciło dziwne uczucie w dolnej partii brzucha. Gdy przyłapałam się na patrzeniu w jego usta, na moje policzki wpłynął rumieniec. W ogóle siebie nie przypominałam.
Dlaczego tak bardzo zmieniłam swoje uczucia do tego chłopaka? To niedorzeczne.

– Która godzina? – zapytałam po dłuższej chwili ciszy, podczas gdy każdy z nas znajdował się w innym świecie.

– Coś koło trzeciej nad ranem.

Coś do mnie dotarło. Była już sobota. Nieszczęsna sobota, której nie chciałam. Czekałam cały tydzień, aby nastał ten dzień. Ale nie byłam na to cholernie przygotowana. Myślałam, że stawię temu czoła, ale teraz nie byłam tego taka pewna.

– Powiesz mi w końcu? – zapytałam, gdy zauważyłam tabliczkę z napisem wyjazdu z Belle Chasse.

– Co? – Zmarszczył brwi, patrząc na mnie.

– Gdzie jedziemy – odparłam, na co westchnął.

– Niecierpliwa jesteś, co? – Zaśmiał się pod nosem.

– Więc?

– Zobaczysz – odparł stanowczo, dając mi do zrozumienia, iż mi nie powie. Uparty człowiek.

     Większość drogi panowała cisza. Podczas której nikt nie odzywał się ani słowem. Wsłuchani w słowa piosenek, nikt tego nie potrzebował.
Po kilku minutach, Michael wjechał na żwirową drogę, aby chwilę późnej całkowicie się zatrzymać. Byliśmy na jakimś wzgórzu. Przed nami rozciągał się przepiękny widok na wieżowce Nowego Orleanu. To było niesamowite, aż zapierało dech w piersiach. Miliony małych, świecących światełek na tle ciemnego, nocnego nieba. Śnieg świecił milionem maleńkich drobinek, które odbijały światło księżyca.
Moją uwagę zwrócił dopiero chłopak, który siedział obok mnie. Spojrzawszy na niego, dostrzegłam iż odpiął pas i zamierzał wyjść. Odwróciłam wzrok, zaś Michael wyszedł z pojazdu. Chciałam uczynić to samo, lecz wiedząc jaki mróz panował na zewnątrz oraz to, iż zaczynałam odczuwać kaca, mój rozum mi tego odradzał. Gdy miałam już szukać telefonu, drzwi od mojej strony otworzyły się.

– Zamierzasz stąd wyjść? – zapytał brunet, klękając obok mnie. Ciekawe skąd u niego tyle dobroci?

– Jest zimno – skomentowałam, myśląc iż brunet da mi spokój. Niestety, myliłam się.

– Wyjdź po prostu z tego pieprzonego samochodu, Carter – rzucił, wstając. Oparł się tyłem o samochód i zapalił papierosa.

Otulając się bardziej szalikiem i poprawiając kurtkę, wyszłam na zewnątrz. Nie myliłam się. Było cholernie zimno, a wiatr mroził aż za bardzo. Dreszcz wstrząsnął moim ciałem, przez co Mike parsknął śmiechem. Wywróciłam tylko oczami, podchodząc do bruneta. Oparłam się w ten sam sposób o karoserię białego wozu i patrzyłam na przepiękny widok przede mną.

– Co to za miejsce, Cortez? – odparłam, wkładając zmarznięte dłonie do kieszeni. Brunet nie odpowiedział od razu. Musiałam czekać jakieś dobre pięć minut, aby wykrztusił z siebie te słowa.

– Przychodzę tutaj, aby nie myśleć o tym, co mnie zwykle czeka – wymruczał w końcu.

Jego wzrok prześlizgnął się po mnie, przez co czułam się coraz bardziej skrępowana. Jakby cała ta sytuacja nie była taka.

– Co cię zwykle czeka?

– Nie twój interes, Ellie – rzucił, jakby uchylał się od odpowiedzi.

– O co chodzi, Michael? – zapytałam natarczywie. Odbiłam się od pojazdu i stanęłam naprzeciwko niego. Trochę krępująca była ta różnica w naszym wzroście, ale nie zwracałam na to zbędnej uwagi.

– Do diabła, Ellie. – Poirytowany pomachał ręką, nerwowo przeczesując włosy. Z jakiegoś powodu nagle zrobił się nerwowy.

– Zapytałam tylko, Mike – mówiłam poirytowana. Cholera, dlaczego każdy miał przede mną jakieś pieprzone tajemnice?

– Muszę coś załatwić, a ty dasz mi święty spokój. – Popatrzyłam na niego, na oczy, które z każdą chwilą coraz bardziej ciemne. Jego pierś, która unosiła się i opadała. Miałam wrażenie, iż czułam bicie jego serca.

– Dzisiaj jest ta walka, wiem o tym. Ale nie możesz się bić, rozumiesz? Nie dla mnie, nie dla nikogo! Narażasz swoje życie, a tego nie chcę! – krzyczałam.

– Nie wtrącaj się, Carter. Mówiłem, że to załatwię, więc to zrobię.

– Nie – powiedziałam stanowczo. Najwyższy czas wziąć za siebie odpowiedzialność, nie kryć się za innymi. – Zabraniam ci tam dzisiaj iść. – Parsknął śmiechem.

– Ellie. – Przełknął z trudem. Spokój, z jakim wypowiedział moje imię, jeszcze bardziej mnie rozjuszył. Zrobił krok w moją stronę i pochylił się tak, że byliśmy sobie równi wzrostem. Sposób, w jaki na mnie patrzył, przyprawił mnie o gęsią skórkę. – Nie możesz nic zrobić.

– Wiem o tym. – Po moim policzku spłynęła łza. Chłopak wziął moją twarz w swoje dłonie, gładząc kciukami policzki. – Tylko nie mogę znieść faktu, iż kolejna osoba będzie przeze mnie cierpieć. A ty nie możesz ciagle zgrywać pieprzonego bohatera, Mike!

– Nie dlatego to robię. – Kręcił głową.

– To dlaczego?

– Dla siebie, Ellie – podsumował. Jednak wiedziałam, że to było kłamstwo. Od początku naszej znajomości zauważałam, kiedy kłamie, a kiedy nie. – Ale ty jak zwykle musisz się we wszystko wtrącać! Chciałem dobrze, ale ty... Ugh!

Był wściekły. Nie na mnie, lecz na samego siebie. Wszystko, co od niego usłyszałam uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Poczułam jak mój puls coraz bardziej przyspieszał, czując mocne pulsowanie w żyłach. Nie mogąc się powstrzymać, wpiłam się w jego usta. Przytłoczona nagłym uczuciem, zamknęłam oczy i dałam się pochłonąć tym doznaniem. Serce boleśnie tłukło mi się w piersi, ale dotyk jego miękkich ust był rozkoszny. I nagle uświadomiłam sobie, w jakiej znalazłam się sytuacji. Sytuacji bez wyjścia.

– P-przepraszam... to nie byłam ja – bełkotałam bez sensu, mocno zakłopotana, gdy szybkim ruchem oderwałam się od jego ust. – Ja... nie chciałam... ta sytuacja...

Nagle brunet bez wahania wpił się ponownie w moje usta, skutecznie je zamykając. Był tak silny, że czułam jak pchnął nie do tylu, aż trafiłam na maskę samochodu. Ujął moją twarz w dłonie, zanurzając jedną z nich w moich włosach. Zachłanne i silne ruchy jego warg były tak cudowne, iż oddałam mu się całkowicie. Wiedziałam, że powinnam się odsunąć. Wiedziałam, że to nie powinno się wydarzyć, ale było coś w nim, iż nie potrafiłam przestać.

I nagle to on przestał.

Odsunął się, obszedł samochód i wsiadając do środka, powiedział do siebie ciche: „Co ja odpierdalam...".

***
Od autorki: Witajcie! Rozdział trochę dłuższy, ale za to jaki piękny! Napiszcie, co sądzicie.
Kocham, A. L. B.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro