Dwudziesty Pierwszy
Dużymi krokami zbliżamy się do końca, więc moi kochani, rozdział, który jest punktem kulminacyjnym całego opowiadania. Jest on najważniejszy ze wszyskich innym, zatem zapraszam do czytania.
Love, Alexa.
Michael's POV.
Była tam.
Patrzyła wprost na mnie.
Jej piękne, błękitne oczy rozświetlały moją ciemną duszę.
Lecz po chwili znów zniknęły, a ich miejsce zajęła pustka, która tak cholernie mocno się mnie trzymała.
Ellie spuściła wzrok. Na coś obok mnie. Na kogoś. Na kogoś, kto przysporzył jej tyle bólu. Skłamałbym, jeśli powiedziałbym, iż mi go było szkoda. Wcale, byłem z siebie dumny, choć mogło to wydawać się prostackie oraz straszne. Tak, cieszyłem się, bo w końcu zasłużył na każdą krzywdę. Czy było mi z tym źle? Oczywiście, że nie. Nie był on jedyną osobą, którą kiedykolwiek skrzywdziłem, ale jedyną, gdy nie żałowałem moich czynów.
Ta dziewczyna nie zasłużyła na całe to piekło. Była tylko kruchą istotką, która potrzebowała, aby żyć w spokoju. A teraz mogła to zrobić. Przeszła zbyt wiele, abym pozwolił, żeby ten gnój zniszczył jej życie.
Zszedłem z ringu, aby dołączyć do reszty. Zwłaszcza do Ellie. Nie wiedziałem dlaczego, ale zacząłem intrygować się tą małą istotką od naszego pierwszego spotkania. Była taka inna. W ogóle nie przypomniała dziewczyn, które znałem. Poczułem dziwną ochotę, aby być przy niej, gdy dostrzegłem, to w jaki sposób próbowała ukrywać swoje emocje i uczucia. Była bardzo zamknięta w sobie, choć sprawiała wrażenie otwartej osoby, ale wiedziałem, iż to dobrze wyćwiczona maska. Była genialną aktorką, ponieważ nikt się nawet nie zorientował. Oprócz mnie.
Mogłem stwierdzić, iż posiadałem dar, którym potrafiłem odszyfrować ludzkie cechy. Bardzo szybko poznawałem ludzi, z czego wyszło więcej złego niż dobrego. Jednak jednym dobrym skutkiem mojego „daru" była Ellie. Coś mnie do niej ciągnęło. Przyciągała mnie do sobie niczym magnes lub zamagnetyzowany obiekt.
Znów spojrzałem w jej stronę. Zaniepokoiłem się, gdy w cudownych, błękitnych oczach dziewczyny stanęły łzy. Nie było powodu do płaczu, ten człowiek przecież ją skrzywdził. Nie wiedziałem w jaki sposób, ale w najbliższym czasie chciałem wyciągnąć z niej jakoś tę prawdę, ponieważ cholera, Ellie za dużo się nacierpiała, aby być w tym sama.
Gdy tylko złapała ze mną kontakt wzrokowy, szybkim krokiem zaczęła kierować się stronę wyjścia. Chciałem ją zatrzymać. Zacząłem przepychać się przez tłum zgorzkniałych fanów. Chciałem po prostu być przy niej.
Bo była tego warta.
Byłem już tak blisko. Tak blisko, aby wziąć ją w swoje ramiona, ale Tyler mi w tym przeszkodził.
– Stary, trzymasz się? – zapytał blondyn z determinacją w oczach. Nie lubiłem go spławiać, ponieważ robiłem to zbyt często, ale tym razem musiałem.
– Bywało lepiej – odparłem. Chłopak chciał coś jeszcze powiedzieć, ale mu przerwałem: – Tyler, pogadamy później. Muszę lecieć!
Niemal biegiem ruszyłem w stronę tylnego wejścia. Podejrzewałem, że nie była swoim samochodem. Odkąd pojawiła się dziś tutaj, była zbyt rozemocjonowana. Wątpiłem, iż Collins jej na to pozwolił. Przecież był aż nad to nadopiekuńczy.
Chłód listopadowej nocy dawał się we znaki, gdy przeszedł mnie dreszcz i na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.
Wyjście w samych shortach w zimę nie był dobrym pomysłem, Michael.
Rozglądałem się gorączkowo dookoła, gdy w końcu ją zauważyłem. Siedziała między samochodami. Kolana miała podwinięte, zaś głowę w nich schowaną. W pewnej chwili zrobiło mi się jej żal. Nie mogłem wiedzieć co przeżywała wewnątrz, zaś podejrzewałem, że nie było lepiej, zważywszy na jej stan. Była przerażona. Nawet bardzo. Zżerały ją wyrzuty sumienia, bo myślała, że to przez nią walczyłem, choć historia tego sięgała daleko i miała swoje drugie dno.
Podszedłem do niej, zachowując powagę w głosie. Na własnym sposobie wiedziałem, iż ton współczucia drażnił najbardziej.
Oparłem się o karoserię jakiegoś czarnego samochodu. Nie zawracałem sobie głowy, iż było mi cholernie zimno. Cały zamarzałem, ale ona liczyła się bardziej niż mój jutrzejszy katar.
– Uciekłaś – zacząłem, aby jej nie spłoszyć. O czym ja myślałem? Przecież ona nie była, kurwa, zwierzęciem!
– Idź sobie, Cortez. – Używając mojego nazwiska w tak poważny sposób lekko mnie rozbawiła, przez co Parsknąłem śmiechem.
– Właśnie pokazałaś jak bardzo infantylna jeszcze jesteś – mruknąłem pod nosem, na co brunetka żałośnie jęknęła.
– Jeszcze ciebie tutaj brakowało! – Ellie rzuciła ostrym tonem. Nie wiedząc czemu, ta dziewczyna nie potrafiła być przekonywująca. – Nie możesz iść pieprzyć jakiejś nowej dziewczyny? Przecież to wychodzi ci najlepiej.
Zmarszczyłem brwi. O czym ona mówiła? Odkąd... od pewnego czasu nie myślałem o żadnej dziewczynie w ten sposób. Żadna mnie nie pociągała. Nie wiedziała o mnie nic, a próbowała zrzucić teraz winę na mnie. Ellie nie znała mojej historii. Nie miała pojęcia jak bardzo brakowało mi pewnej osoby, jak bardzo tęskniłem oraz jak bardzo się przez to zmieniłem. To właśnie ona widziała we mnie tego lepszego, ale to zniknęło. Przeminęło z wiatrem. I nigdy już nie wróci.
– Najlepiej wychodzą mi inne rzeczy, ale wolę zostawić to dla siebie. – Westchnąłem. – Przyszedłem, ponieważ się martwiłem.
– Ty się martwiłeś? – Przytaknąłem, na co wybuchła histerycznym śmiechem.
Coś na pewno było nie tak. Zupełnie jej nie poznawałem. Ellie nie była w tamtym momencie sobą.
– Nie jestem bezuczuciowym chujem – skomentowałem chłodnym tonem, zaciskając pieści. Czułem jak zamarzam.
– Nie? – Zaśmiała się cynicznie. – Bo na takiego wyglądasz, Cortez.
– Ja pierdole, dziewczyno! – zbulwersowałem się. – Nic o mnie nie wiesz.
– To mi powiedz, do kurwy!
Zmarszczyłem brwi. Ona nie była sobą.
Zanim zdążyłem zauważyć, Carter stała tuż obok mnie. Wyglądała naprawdę źle. Jej tusz był rozmazany, a włosy poprzyklejały się do zapłakanych policzków. Uniosłem dłoń, aby dotknąć jednego, lecz szybko cofnąłem swój ruch. Nie mogłem jeszcze bardziej jej frustrować.
– Powiedz mi, Michael – szepnęła, załamanym głosem.
– Są pewne sprawy, którymi nie powinniśmy się ze sobą dzielić, Ellie – odparłem, na co ona prychnęła.
– Od kiedy zacząłeś gadać takimi poematami? – zapytała, dotykając dłonią mojej zmarzniętej klaty. Jej dotyk wywołał u mnie gorący dreszcz. Nie wiedziałem, co się ze mną działo.
– Odkąd ty zaczęłaś być taką niegrzeczną dziewczynką. – Wyszczerzyłem się, łapiąc jej ciepłą dłoń. Poczułem jak przez jej ciało przeszedł dreszcz, gdy ciepło jej dłoni spotkało się z zimnem mojej.
– Proszę bardzo, wrócił stary Michael Cortez. – Wywróciłem oczami na jej słowa. Stary Michael Cortez?
– On nigdy nie odszedł, Carter – rzuciłem znudzonym tonem, chcąc wrócić z nią do środka. Już miałem coś powiedzieć, ale dziewczyna zaczęła się powoli oddalać.
– Zróbmy coś szalonego! – odparła nagle, patrząc na mnie intensywnie. Parsknąłem śmiechem.
– Mamy różne definicje „szalonych rzeczy", Ellie. – Dziewczyna uroczo zachichotała, na co uniosłem wysoko brwi.
– Ty tylko o tym. – Westchnęła ociężale. – Chodziło mi o coś, czego byśmy nigdy nie zrobili.
– Co masz na myśli? – Chciałem, aby rozwinęła temat.
– Nie wiem – odparła, po czym podeszła do mnie. – Coś tak szalonego jak wyjazd do Vegas! Albo do Europy! Wiedziałeś jak bardzo pragnę odwiedzić Paryż? To byłaby tylko nasza tajemnica!
Zmarszczyłem brwi. Zbyt często to robiłem. Jednak Ellie przechodziła samą siebie. Nie wiedziałem, w jaki sposób zareagować na jej histeryczne zachowanie. Z sekundy na sekundę jej stan był coraz to gorszy i dziwniejszy. Dziesięć minut temu płakała, siedząc na ziemi, a teraz tryskała energią, jakby wypiła przynamniej sto dzbanków z kawą. Coś musiało być na rzeczy, bo kto normalny się tak zachowywał?
– Carter, chodźmy do środka. Reszta tam czeka.
– Nie chce reszty, tylko my dwoje, Mikey – mówiła, podchodząc do mnie bliżej. Obawiałem się o nią. Musiałem odwieźć ją do domu.
Mikey? Naprawdę?
– Dobrze – zacząłem grać, aby ona sama nie uciekła nigdzie. Nie wiedziałem do czego było zdolna. – Muszę wrócić i się przebrać.
Ellie przytaknęła i zaczęła iść przed siebie. Podążałem za nią, słuchając o kompletnych głupotach. Coś jej się musiało stać. Nie była sobą. Po zabraniu torby i przebraniu się, sprawdziłem telefon.
8 nieodebranych połączeń od Luke
13 nieodebranych połączeń od Tyler
6 nieodebranych połączeń od Ryan
23 nieotwarte wiadomości głosowe
Cholera.
Tyler: my się zmywamy, bo nie możemy was znaleźć. W razie czego pisz.
Wróciłem wzrokiem do brunetki, która stała, patrząc się tępo w telefon. Sprawnie usuwała jakieś wiadomości, aby potem schować telefon do kurtki.
– Gotowy? – zapytała, na co przytaknąłem.
***
Ellie była nieobliczalna. Kręciliśmy się w kółko po jakimś parku, do którego nagle chciała iść. Poprzestałem na jej propozycje, ponieważ musiałem zadzwonić do Tylera. Jej zachowanie było naprawdę dziwne. Martwiłem się, ponieważ nigdy nie widziałem kogoś w takim stanie. Może to skutki jakiego stresu? Leków? Przecież mówiła tyle razy, iż jakieś przyjmowała. Dzwoniłem do Tylera ze trzydzieści razy, ale ten chuj jak zwykle nie odbierał. Zaczynało być naprawdę zimno oraz dochodziła pierwsza w nocy. Ellie kilka razy odrzucała połączenia od swojej mamy, ale na każde pytanie: „Dlaczego?" nie odpowiedziała.
– Myślisz, jaka smierć jest najlepsza? – zapytała, przez co zbiła mnie z tropu. Zaczynała mnie przerażać.
– Dlaczego o tym mówisz? Przestań tak myśleć.
– Jeju, ale jesteś wrażliwy! – odparła, po czym skręciła na chodnik prowadzący z powrotem na parking.
– Nie jestem wrażliwy, tylko to ty zachowujesz się dziwnie. – Wywróciłem oczyma.
Ellie szła obok mnie. Nagle nawet nie zauważyłem, kiedy wyszła na ulicę. Słyszałem tylko pisk opon oraz dźwięk klaksonu. Spojrzałem obok. Brunetka leżała obok samochodu, a na jej czole była krew.
Kurwa mać!
– Ellie! – krzyknąłem żałośnie przestraszony.
Podbiegłem do niej i zacząłem poruszyć za ramiona oraz gadać aby się obudziła. Byłem przerażony. Ludzie zatrzymywali się i patrzyli. Tylko bezczynnie patrzyli. Ktoś na pewno wezwał pomoc, ponieważ słyszałem dźwięk syren. Musiało minąć naprawdę dużo czasu, ale odetchnąłem z ulgą, gdy dziewczyna się obudziła. Opadłem na drogę obok niej.
– Błagam, zawieź mnie do domu – rzuciła płaczliwym tonem, trzymając mnie za rękę. Odsunąłem kosmyk włosów z jej twarzy.
– Już wszystko będzie dobrze, Ellie – mówiłem spokojnym tonem, choć w środku szalałem z emocji.
Potem zabrała ją karetka. Pędziłem, aby dowiedzieć się. Musiałem poznać o niej prawdę, jakkolwiek straszna i bolesna była. Po prostu musiałem, ponieważ ta krótka chwila mnie w czymś upewniła. Nie mogłem jej stracić, nie mogłem po raz drugi stracić kogoś, na kim mi naprawdę zależało.
Będąc w szpitalu dopytywałem pielęgniarki, gdzie znajdowała się Carter. Kłamiąc, iż byłem kimś z rodziny, w końcu dowiedziałem się. Niemal potrącając innych, biegłem do niej. Musiałem. Coś mnie do niej nieustannie przyciągało.
Byłem tam. Tyler i jej rodzice również. Kobieta płakała, zaś mężczyzna zachowywał zimną krew, pomimo, iż jemu też było trudno.
– Co z nią? – zapytałem, podchodząc do trójki osób. Jej ojciec zmierzył mnie wzrokiem, ale nie tym się teraz przejmowałem. Tyler jedynie położył mi rękę na ramieniu i usiadł na krześle.
– Kim ty jesteś, chłopcze? – zapytał wyniosły mężczyzna. Nie powiem, trochę mnie przeraził.
– Znajomym. – Matka dziewczyny uniosła wysoko brwi. – Co z Ellie?
Rodzice spojrzeli po siebie i uśmiechnęli się do siebie smutno. Obmyślałem już najgorsze, a nie wiedziałem, czy bym sobie z tym poradził.
– Poza lekkim wstrząśnieniem mózgu, nic jej nie jest – odparł Tyler.
– Ale? – dopytywałem.
– Ale wypadek został spowodowany epizodem. – Tym razem odezwał się ojciec dziewczyny.
Co, do cholery?
– Epizodem? – Zmarszczyłem brwi.
– Mike, nie dociekaj – upomniał mnie Tyler, ale zignorowałem jego słowa.
Spojrzałem na jej rodziców, którzy porozumiewali się wzrokiem, jakkolwiek to zabrzmiało. Potem jej matka obrzuciła mnie zmartwionym spojrzeniem i powiedziała:
– Nora jest bipolarna, Michaelu.
I wtedy zawalił mi się cały świat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro