Dwudziesty ósmy
Chapter 28: New Year's Eve Part Two
Byłam pewna, że jest wiele rzeczy, o których ludzie myślą, kiedy wiedzą, że są zaledwie kilka sekund od śmierci. Może to był makabryczny sposób spędzania Sylwestra, ale co innego mi pozostało? Niektórzy ludzie mogą kontemplować życie lub zastanawiać się, czy zmierzają do nieba, czy piekła. Wydawało się, że gardło mi się ściska, a powietrze wokół mnie zniknęło, powodując, że moje płuca skurczą się. Miałam wystarczająco dużo problemów w życiu, nie potrzebowałam, aby zły chłopiec był jednym z nich. Jednak na to pozwoliłam, a skutki odczuwałam właśnie teraz.
Czy to nie było śmieszne? Zachowałam się infantylnie, myśląc, że będę jak typowa dziewczyna z historii o złym chłopcu. Myślałam, że Michael zmienił się dla mnie. Jednak prawdziwe życie nie było niczym fantazja z książek. Zycie było trudne, pełne problemów, których kiedyś każdy będzie miał za dużo. Nie dość, że na każdym kroku coś musiało mi przypominać o cholernej bipolarności, to jeszcze ta idiotyczna pustka. Żadnego uczucia, tylko ciemna otchłań. Wszystkie dziewczyny wariują, wyobrażając sobie wszystkie scenariusze ze stereotypów, a ja nie byłam właśnie taką dziewczyną.
Było zimno, stałam na dworze w zimę. Północ zbliżała się dużymi krokami, zaś ja niezbyt się tym przejmowałam. Gdzieś za sobą, przy ścianie obściskiwali się Ryan i Tyler. Gdzieś dalej Sam i Rosie popijali ostatnie shoty, zaś Leah i Luke zniknęli z mojego punktu widzenia już dawno. Kilka razy twarz Bethany mignęła mi przed oczami, ale wiem, że nie mogłabym teraz z nią rozmawiać. Prędzej wyszarpałabym jej te kłaki z głowy. Może byłam zazdrosna, a może po prostu jej nienawidziłam? Nie tylko miała jakiś związek z Tobym i przeszłością Mike'a, ale przystawiała się do Corteza trochę za bardzo.
Tak, najwyraźniej byłam zazdrosna... i wkurwiona.
Nowy Orlean wyglądał tak pięknie w tę noc. Mimo, że znajdowałam się kilkanaście metrów (lub więcej) nad ziemią, miałam ochotę zobaczyć, co by się stało, gdyby te barierki zniknęły. Czy ktoś odtworzyłby ze mną scenę z Titanica? Tak bardzo chciałam być teraz Rose, mającą ukochanego Jacka. Pomimo, że zginął, nigdy jej nie zawiódł i pokazał ten inny świat, wolny od arystokracji i zastanej rzeczywistości. Ha, nawet przykład pięknej miłości z filmu przywracał mi cholerne wspomnienia o Michaelu Cortezie.
On również w jakimś stopniu pokazał mi ten inny świat. On również okazywał mi uczucia, których jeszcze nigdy nie doznałam. On również mnie opuścił.
Moje włosy, kilka godzin temu pięknie ułożone, teraz rozwiewane na wszystkie strony przez mroźny, a zarazem orzeźwiający wiatr. Makijaż jeszcze godzinę temu było w miarę okay, zaś teraz? Cienie rozmazane, zarówno jak maskara. Szminka była już nawet z lekka na policzkach, ponieważ usta Corteza wyprawiały z moim jeszcze dwie godziny temu cuda. Teraz? Ha, nie było nic!
Nie byłam jedyna na świecie, która doświadczyła złamania serca oraz stracenia jakichkolwiek emocji. Wiedziałam, że czasem kocha się kogoś za bardzo. Nie zważa na błędy i wady, brnie się w to bez wszelkich zahamowań. Jednak ten ból sprawiał, że miałam ochotę zabić w sobie każde jego wspomnienie. Dokładnie tak samo jak zrobił to Liam w którymś odcinku Black Mirror.
Czułam się tak samotna i opuszczona, ale próbowałam wziąć się w garść. Nie chciałam pokazywać po sobie, że byłam w totalnej rozsypce. Nie chciałam psuć innym zabawy. Jedynie patrzyłam jak śnieg pochłaniał miasto jak pył wulkaniczny, a półksiężyc zasłaniają warstwy chmur. Powietrze szczypało mnie w twarz. Spojrzałam na zegarek. 11:50 p.m.
Czas zacząć prawdziwą odliczankę...
Przez jakiś czas moje uczucia były rozdarte. Byłam smutna, szalona, zdradzona, niedoceniana, zdezorientowana, umniejszona, przestraszona i wiele innych rzeczy. Mimo że zranił mnie, nie wiem, dlaczego byłam skłonna mu wybaczyć. Byłam w niego zbyt zapatrzona, aż sama się już siebie bałam. Może dlatego, że w końcu zdałam sobie sprawę, że mimo iż tyle wycierpiałam, przetrwałam tak długo sama. Nie mogłam już dłużej znieść, nie byłam w stanie sama znieść ciężaru, potrzebowałam pomocy, a Cortez w jakiś sposób mi pomógł.
Potrzebowałam go. Nie tylko jako mojego ochroniarza, choć wykonał przy tym okropną robotę. Ale także jako przyjaciela, kogoś, kto będzie tam, kiedy najbardziej tego potrzebuję. Może być okropnymi ochroniarzem, ale dobrym przyjacielem lub kimś więcej. I wiedziałam, że potrzebuję tego bardziej niż czegokolwiek.
Ale nie wiedziałam, jak mu to powiedzieć. Nie wiedziałam, jak powiedzieć mu, że go potrzebuję, potrzebuję ich jako przyjaciela bardziej niż ochroniarza. I wątpiłam, żeby to cokolwiek zmieniło. Prawdopodobnie cieszył się, że ciężar, który go przytrzymał, zniknął. Mike pewnie cieszył się też, że nie musiał się już martwić o jakąś słabą, niepopularną dziewczynę. Prawdopodobnie nawet odliczał minuty, aż wreszcie mógłby mnie zostawić. Więc musiałam odpuścić. Nie dla mnie, ale dla niego. Nie mogłam pozwolić, aby obserwował mnie w każdej sekundzie swojego życia, nie chciałam nakładać na niego ciężar, który do niego nie należał. Nie mogłam, musiałam pozwolić mu odejść.
Dziesięć... dziewięć... osiem... siedem...
Wszyscy krzyczą, lecz beze mnie.
Sześć... pięć... cztery...
Przełknęłam ślinę, czując, jak z zaskoczenia chwyta mnie oddech. Moje serce podskoczyło na widok jego oczu, a moje policzki zapłonęły czerwienią po jego objawieniu. Szedł w moim kierunku szybkim krokiem. Nie wiedziałam, co mogło to oznaczać, więc czekałam.
Trzy... dwa... jeden.
Michael wpił się w moje usta, a ja zatraciłam się w nim na zawsze. Gdzieś wokół nas rozległy się krzyki typu: Szczęśliwego Nowego Roku! Fajerwerki wybuchały tuż nad naszymi głowami. Nie spodziewałam się tego, więc z trudem złapałam oddech, ale szybko wpiłam się w pocałunek. Czułam to od stóp do głów, iskry płynęły w moich żyłach. Byłam najbardziej żywa, jak kiedykolwiek byłam w życiu, tutaj, w jego ramionach. Tak bardzo za nim tęskniłam i może dlatego te uczucia nasiliły się stukrotnie.
- Brakowało mi tego - mruknął cicho.
- Mi też - odpowiedziałem równie bez tchu.
A może po prostu uświadomiłam sobie, że w końcu Mike znów tu jest, wypełniając puste miejsce w moim sercu, które należało tylko do niego, i wiedziałam, że tym razem nie pozwolę mu odejść, co byłam w stanie zrobić dziesięć sekund temu.
Kochałam go. Tak bardzo. Za bardzo, że cały mój świat się kręcił. Za bardzo, że czułam się niezwyciężona. Za bardzo, że czułam się tak, jakby moje stopy były sześć stóp nad ziemią. Ale nie chciałam, żeby ktoś mnie pociągnął w dół.
Więc powiedziałam: „Kocham cię, Michaelu Cortezie".
W głębi mojego umysłu wciąż był mały strach, martwiący się, że może tego nie odpowiedzieć lub że ucieknie. Znów.
Ale potem oparł czoło na moim i pocałował mnie w czubek nosa.
- Kocham cię, Elleonoro Carter. Dzisiaj, jutro, pojutrze, a potem pojutrze...
- I następnego dnia pojutrze - skończyłam za niego. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że zastanawiałam się, jak moja twarz jeszcze się nie rozszczepiła. Jego ramiona objęły mnie mocno, a ja westchnęłam i ukryłam moją twarz w jego piersi. - Obiecaj mi, że mnie nie opuścisz.
- Przysięgam, że nie tego zrobię - wymamrotał.
- Nawet gdy cię o to poproszę - powiedziałem cicho.- Ponieważ prawdopodobnie nie będę miała tego na myśli, kiedy każę ci odejść. - Pocałował mnie w czubek głowy.
- Nigdzie mi się nie śpieszy.- Skinęłam głową.
- Dobrze.
- Tak długo, jak ty też będziesz ze mną - powiedział i odsunął się trochę, żeby na mnie spojrzeć. - Ponieważ dowiedziałem się, że naprawdę, naprawdę, naprawdę nienawidzę być z dala od ciebie.
Westchnęłam.
- To do bani. Nigdy tego nie zrobię. Nie. Nigdy więcej.- Zachichotał.
Pocałował mnie w taki sposób w jaki jeszcze nigdy tego nie robił. Z całym uczuciem, jakie go przepełniało. Pokazał mi w ten sposób, że naprawdę mu zależało. Całował namiętnie, mocno, a zarazem tak, że kiedyś zauważyłabym coś podobnego, powiedziałabym, że to obrzydliwe. Teraz wiedziałam, że tak nie jest. Czułam jak emocje i pożądanie biorą kontrolę nad moim umysłem i ciałem. Ledwo łapaliśmy powietrze, całując się jak jeszcze nigdy w życiu.
Odsunął się cały zdyszany. Spojrzałam mu w oczy, gdzie widniało pożądanie. Chciałam tego tak bardzo, jak on sam.
- Do ciebie czy do ciebie? – zapytałam, całując jego dolną wargę.
- Jesteś...
- Tak, cholera, jestem pewna. – Mówiłam między pocałunkami. – Bądź facetem i rób, co do ciebie należy.
Zaśmiał się w moje usta.
- Dobrze, Ellie...
***
Od autorki: Ugh, działo się! Jak się podoba? Bo mi szczerze nawet bardzo. Mniej tu dialogów, więcej dramaturgii emocji i uczuć. Myśle, że się spodoba.
PS. Jeszcze dwa rozdziały do końca, a ja tak bardzo nie chce!
ROZDZIAŁ NIESPRAWDZONY
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro