Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dwudziesty dziewiąty

      But then,
      We rise.
      We heal.
      We overcome.

Nie wiedziałam już co miało mnie zabić. Jeśli to nie choroba, miłość, to w końcu co?
Mama kiedyś mi powiedziała: „Osoba, która cię ceni, nigdy nie byłaby w stanie cię stracić." Teraz dopiero to do mnie dotarło. Byłam fizycznie, psychicznie i emocjonalnie gotowa do wejścia w nową fazę mojego życia. Byłam gotów rosnąć i być coraz lepsza. Czasem byłam zbyt wrażliwa, zaś czasem nic mnie nie obchodziło.
      Najładniejsze uśmiechy były schowane w najgłębsze sekrety, a najładniejsze oczy wypłakiwały najwięcej łez. Zaś to najmądrzejsze serce czuło największy ból. Przez to nauczyłam się, żeby respektować ludzkie uczucia, nawet jeśli nic one dla nas nie znaczą, ponieważ dla nich mogą znaczyć wszystko. „Możesz zamknąć oczu na rzeczy, których nie chcesz widzieć, ale nie możesz uciszyć serca na rzeczy, które czujesz"[1]

     Michael był dla mnie kimś wyjątkowym. Jedyną osobą, dla której nie miałabym nic przeciwko utracie snu, jedyną, z którą nigdy nie musiałam udawać, i jedyną, która chodziła mi po głowie przez cały dzień.  Jedyny, który mógł sprawić, że się uśmiechnę bez prób, zmienię nastrój bez intencji i wpłynę na moje emocje przy każdym jego dotyku. Byłeś tym, którego boję się stracić i tym, którego chcę mieć w swoim życiu.
     Prawda była taka, że ​​żaden z nas nie był łatwy do umawiania się, załatwiania spraw lub zadowolenia przez cały czas. Mieliśmy swoje wady, postawy i sposoby robienia rzeczy, które czyniły nas wyjątkowymi. Nie lubi się wszystkiego w kimś, to niemożliwe. To jest życie i nie chodzi o znalezienie idealnej osoby, nie ma czegoś takiego. Tu nie chodzi o życie szczęśliwymi, jak zawsze, bajkami. Chodzi o znalezienie kogoś, dla kogo chcesz spróbować i kto jest gotów próbować również dla ciebie.  To proste, ale jednak tak trudne do osiągnięcia.

     Miłość nie jest okrutna, to my jesteśmy okrutni. Miłość nie jest grą, którą stworzyliśmy, miłość jest grą, którą stworzyliśmy z miłości. Tak to właśnie wyglądało. Zostałam wciągnięta w tę bolesną grę, ale nie zamierzałam tak łatwo przegrać.

      Jego usta były takie delikatne, gdy składały namiętne pocałunki na moich ustach oraz szyi. Przez to czułam tysiące a nawet miliony motylków w brzuchu, które chciały się jak najszybciej wydostać. Było to śmieszne, ale tak, kochałam Mike'a.

Niezaprzeczalnie.

      Zimna ściana była tuż za mną, zaś Mike przede mną. Całował każdy kawałek mojej twarzy. Był piękny. Idealny.
Gdy ciepłe i miękkie usta złączyły się z moimi, myślałam, że ja tylko śnię, a to wszystko było tylko wyobrażeniem. Ale nie. To było realne.

— Niewychowane szczeniaki — mruknął ktoś, wchodząc na klatkę schodową. Mike szybko odskoczył ode mnie, śmiejąc się pod nosem.

— Przepraszamy, pani Bergiley! — odparł.

      Gdy światło padło na jego twarz, miałam ochotę zalać się łzami śmiechu. Ciemne włosy sterczały we wszystkie strony, zaś usta miał lekko opuchnięte i całe czerwone od mojej szminki. Nie tylko usta.
Starsza kobieta poparzyła na niego i zapewne się przeraziła. Za to ja stałam pod tą ściana. Byłam rozpalona, zawstydzona i miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

— Znajdźcie sobie pokój, panie Cortez — odburknęła. — Ta dzisiejsza młodzież, żadnych zahamowań.

I poszła dalej.

      Wtedy moje oczy skrzyżowały się oczami Mike'a. Były cholernie piękne. Jedyne co teraz w nich widziałam to ogromne pożądanie. Tym razem to ja zrobiłam pierwszy krok.
Szybkim ruchem odbiłam się nogą od ściany i szybko do niego przytknęłam. Zanim zdążył coś powiedzieć, wpiłam się w jego usta. Moje dłonie powędrowały od razu we włosy bruneta, zaś jego na mój policzek i talię.
       Mocno muskałam jego wargi swoimi, dbając o to, aby pocałunek był namiętny i idealny. Było idealnie. Nasze równomierne ruchy, przygryzanie warg oraz oddechy. A to wszystko na obskurnej klatce schodowej, w połowie drogi do mieszkania Mike'a.

Powiem jedno: nie mogliśmy się powstrzymać.

— Chodź. Do. Mieszkania. — Starał się mówić między moimi pocałunkami. Jęknęłam żałośnie w jego usta, a tamten szybko się oderwał, głośno dusząc.

— Co się sta...

— Chodź. — Złapał mnie za dłoń, łącząc nasze palce razem. Ach, te motylki w brzuchu.

      Zaprowadził mnie do drzwi mieszkania. Pocałował przelotnie, ale długo w usta, po czym szybko otworzył drzwi. Spojrzał na mnie. Weszłam przed nim, czując podekscytowanie. Wszedł zaraz za mną, zamykając ponownie drzwi. Oparł się o nie i spojrzał mi prosto w oczy. Rozpływałam się za każdym razem, gdy patrzyłam wprost je. Ciemne, tajemnicze, ale zarazem inne niż wszystkie. Puste, bezuczuciowe, ale piękne.

— Jesteś pewna?

— Jak jeszcze nigdy dotąd.

      Cortez uśmiechnął się jak jeszcze nigdy dotąd. Powtórzył mój ruch i zaraz znów gorąco  się całowaliśmy. Mogłabym tak godzinami. Jego każdy dotyk rozpalał mnie coraz bardziej, każdy szept, każde muśnięcie ust. Wszystko było wręcz piękne, idealne. Cały on, cała ja, bez żadnego udawania.
     Kopnięciem otworzył drzwi naprzeciwko siebie i zaczął iść w tamtą stronę, ciągle mnie całując. Gdy poczułam łóżko, oderwałam się od jego ust, aby złapać oddech i spojrzeć w ciemne oczy Michaela. Jego usta jednak znów opadały na moje, a ja wsunęłam dłonie pod jego T-shirt, ostatnią barierę, odgradzającą mnie od jego ciała. Jego zapach mnie upajał. Nadal w jego objęciach, próbowałam niezręcznie zdjąć sweterek, ale zapomniałam o zamku i nie mogłam się wyswobodzić z sukienki. Dlaczego właśnie teraz muszą mi się zdarzać takie rzeczy? Śmiejąc się cicho, Michael pomógł mi ściągnąć sukienkę, która upadła zaraz obok mnie. Nie wiem, jakim cudem miałam na sobie dzisiaj piękną, czarną, koronkową bieliznę. Mike przez to nie spuszczał ze mnie wzroku.

— Jesteś piękna, Ellie.

Poczułam to, że moje policzki zmieniają kolor, więc wtuliłam twarz w jego szyję. Jedną rękę wsunęłam mu znów we włosy i zaczęłam obsypywać pocałunkami jego skórę, tak samo, jak on to robił przed chwilą. Z ust Corteza wyrwał się zduszony jęk, który mnie upajał. Pragnęłam słuchać tego dźwięku do końca życia.
Mike całował mnie powoli, a ja zapominałam o wszystkich lękach i wątpliwościach. Najważniejsze, że Mike był tu ze mną. Przeszłości nie da się zmienić, musiałam sobie to uświadomić. Moje obawy zamierały wraz z każdym jego pocałunkiem. Dłonie splotłam na jego szyi, a on korzysta z tego, żeby dotknąć mojej piersi i delikatnie ją ścisnąć. Zaś moje dłonie wędrowały powoli po jego ciele. Czułam pod palcami gładką, ciepłą i w pewnych miejscach zadrapaną skórę. Podniosłam głowę i spotkałam jego spojrzenie, które natychmiast roztopiło moje serce. Wiedziałam, że pozostanie ono w moich wspomnieniach na zawsze.
Nasze ciała spalały się w pragnieniu odnalezienia siebie. Cortez rozpiął spodnie, a ja, drżąc cała, zsunęłam mu je z nóg. Nigdy nie czułam się tak pożądana, tak kochana. Potem odpięłam swój biustonosz i pozbyłam się go, gdy Mike sciągał swoją koszulkę. Oczy Corteza omiotły moje ciało. Czułam się sobą. Kochałam go tak bardzo, że niemal czułam, jak moje serce przy każdym uderzeniu mocniej płonie. Usta Mike'a w końcu łączą się z moimi. Odpadliśmy do tyłu, na łóżko. W ostatniej chwili Cortez wyprostował ręce, żeby mnie nie przygnieść. Całowaliśmy się wciąż i wciąż, aż do zatracenia. Nasza bielizna szybko dołączyła do stosu ubrań przed łóżkiem. Nie było już żadnej bariery między naszymi ciałami. I ten uścisk, tak samo silny, jak dający rozkosz, powoduje, że o wszystkim zapominałam.
Teraz, gdy leżeliśmy przytuleni do siebie, widziałam, że to nieodwracalne. Od tej nocy kochałam Michaela jeszcze bardziej niż do tej pory.

Zalała nas fala namiętności i miłości. Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie, ale niestety, nic nie trwa wiecznie...

*[1] Johnny Deep's quote

***
Od autorki: O Boże! To jest jeden z najlepszych rozdziałów jakie napisałam. Buźka i widzimy się na ostatnim + epilog!
Kocham, Alexa

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro