Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Podoba mi się ta gra, złośnico

– Ojej, no dobrze, przepraszam. Nie chciałam cię trafić – poczuła nieprzyjemny ucisk jego dłoni na jej ramieniu, gdy już ją dogonił. - Okej, chciałam, ale nie przypuszczałam, że ruszysz za mną w pościg. Czy to się liczy jako przeprosiny? – zapytała z nikłym uśmiechem. Widziała, że łatwo się z tego ambarasu nie wywinie. Batman nie dość, że z łatwością ją dogonił, to jeszcze zawiódł jej konia w jakąś odludną dzielnicę, gdzie trudno było dostrzec żywą duszę. Miała przekichane.

Znajdowała się w naprawdę niekomfortowej sytuacji. Po raz kolejny znalazła się w jego ramionach. A dla dokładności – w uwięzieniu jego ramion.

Nachylił się w jej stronę i wyszeptał mrocznym tonem:

– Czy naprawdę sądzisz, że takim zachowaniem zwrócisz na siebie moją uwagę?

Obruszyła się. Po raz kolejny.

– Ile razy mam ci powtarzać, że nie zrobiłam tego ze względu na ciebie? Po prostu znalazłeś się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie.

Miał czelność się zaśmiać.

-– Och, doprawdy? – wymruczał. – Czyli nie chcesz żebym cię dotykał? – Zaczął sunąć dłonią wzdłuż jej uda aż do talii. Zadrżała wbrew woli. Jej umysł mógł się buntować, ale w tej chwili to ciało przejęło kontrolę nad odruchami. Wbrew sobie, wygięła się lekko w jego stronę. Jedna jego dłoń musnęła jej policzek, a następnie górną wargę, gdy druga odbywała podróż w tę i we w tę po jej boku. Podobało jej się to, ale wiedziała, że powinna to natychmiast przerwać.

Z drugiej jednak strony, co jej szkodziło? Nie znała kolesia, nie wiedziała jak ma na imię, gdzie mieszka, ba! Nie wiedziała nawet jak wygląda jego twarz. Co więc stało na przeszkodzie małego macanka? Odpowiedź brzmiała: jej moralność. W tym momencie była ona daleką znajomą, której nie chciała widzieć w najbliższym czasie. A najlepiej – nigdy.

Z nową odwagą musnęła jego zamaskowany policzek. To jej jednak nie wystarczało. Spróbowała ściągnąć hełm. Zatrzymał ją, kładąc swoje dłonie na jej i odsyłając od swej twarzy. W tym samym czasie stał na tyle blisko, że był w stanie ocierać się o jej ciało.

– Chcę cię dotknąć – mruknęła.

– Nie możesz, słońce – powiedział cicho, zanurzając twarz, a właściwie maskę w jej włosach. Zirytowało ją to.

– Och, czyli ty możesz mnie bezkarnie macać, ale ja nie mogę się nawet połowicznie odwdzięczyć?

Odsunął się jak oparzony.

– Nie macam cię.

Prychnęła i założyła ręce na klatce piersiowej. Nie umknęło jej szybkie spojrzenie, jakie jej rzucił.

– A jak byś to nazwał? Niewinnymi przytulankami? Proszę cię. – Zrobiła krok w jego stronę. – Dobrze wiesz, że to, co się tu dzieje, jest czymś więcej. Przyznaj.

Już myślała, że wydobędzie z niego jakąś szczerą wypowiedź, jednak jedyne na co było go stać to:

– Nie wmawiaj sobie czegoś, czego nie ma, księżniczko – rzucił z pogardą. – Chyba za dużo czasu marnujesz na wyobrażanie sobie niestworzonych rzeczy.

– Czyżby? – zapytała aksamitnym głosem, wodząc dłonią po jego ramieniu. Jej oponent, nie pozostając dłużny, chwycił ją za biodra i gwałtownie zbliżył do siebie. May poczuła przyjemny dreszcz. Nie znała faceta, ale w chwili obecnej była skłonna pójść z nim na całość. Czy to źle świadczyło o jej skromności i poczuciu własnej wartości? Ależ skąd. Była po prostu napalona. Uważała, że dziewczyny i kobiety zbyt często popadają w samosądy i mają wyrzuty co do samych siebie, za to, co czują. Czy człowiek nie może po prostu czasem wyłączyć rozsądnego myślenia i po prostu płynąć z prądem uczuć? Spontaniczność naprawdę potrafi być orzeźwiająca i wyzwalająca. Nikt nie powinien sądzony, za to, że czuje i postępuje w sposób subiektywnie adekwatny w danej sytuacji. Jesteśmy w końcu tylko (lub aż) ludźmi. Zdolnymi do odczuwania całej palety emocji. Podejmującymi własne, czasem bardziej lub mniej mądre decyzje. Ważne, że się nie ograniczamy i żyjemy po swojemu. Bo w końcu, kto wie ile czasu nam zostało? I nie miała tu na myśli tak trywialnej kwestii jak wiek, lecz czynniki, na które jednostkowo raczej nie mamy wpływu. Katastrofy klimatyczne, nieszczęśliwe wypadki, choroby...

Z dalekich rozważań przywołało ją muśnięcie jego dłoni o jej wewnętrzne udo. Odetchnęła głośno.

– Przyznaję, że podoba mi się ta gra, złośnico – wymruczał niskim głosem. Gdyby jej ciało było w stanie rozpłynąć się pod barwą głosu, byłaby już mokrą plamą na chodniku. Jedyna fizyczna reakcja, na jaką ją było stać to przywarcie do niego całym swoim ciałem. Zaczęła się o niego ocierać w newralgicznych punktach, z czego nie była szczególnie dumna, lecz jemu zdawało się to sprawiać przyjemność.

Poczuła jak twardnieje pod jej dotykiem. A biorąc pod uwagę, że miał na sobie cholerny kostium mrocznego rycerza, musiał skrywać pokaźnych rozmiarów sprzęt. Wydał z siebie dźwięk podejrzanie przypominający jęknięcie, co momentalnie sprawiło, że pod May ugięły się kolana.

– Proszę, proszę, kogo my tu mamy?

Zesztywniała i szybko się odsunęła od obiektu jej westchnień, zmrożona wstydem, że ktoś przyłapał ich na erotycznym ocieraniu się o siebie w obrzydliwym zaułku. Gdy jednak spojrzała w twarz nowo przybyłego, uświadomiła sobie, że jest w jeszcze ciemniejszej dupie. Dwa metry przed nią bowiem stał gliniarz, którego nie tak dawno temu sfaulowała uderzeniem kamieniem w głowę. Ze skroni wciąż ciekła mu cienka strużka krwi. Nie wyglądał jednak na straumatyzowanego, raczej ostro wkurzonego.

Roztargniona przełknęła ślinę i ze stresem zaczęła się rozglądać za drogą ucieczki, zupełnie zapomniawszy o swojej procy i kieszeniach wciąż wypełnionych amunicją.

Na niewiele by to się raczej zdało, bo policjant trzymał w dłoni odbezpieczony pistolet.

Wytrzeszczyła oczy.

– Jezu, chyba nie zamierzasz strzelać z prawdziwej broni do protestujących, człowieku?!

– Zamknij jadaczkę, suko – wypluł, zbliżając się do nich.

Batman zrobił krok do przodu, zasłaniając May widok. Trzymał rękę wyciągniętą do tyłu jakby wiedział, że ma zamiar mu się wyrwać i stanąć obok niego.

– Spokojnie, kolego. Przecież nie chcesz popełnić tego błędu. – mówił spokojnie jej towarzysz. Głos mógł całkowicie kontrolować, ale spięte barki i pochylona, gotowa do ataku (lub obrony) pozycja wiele jej mówiła. I policjantowi najwyraźniej też, bo sekundę później rzekł:

– Obie ręce do góry i stanąć pod ścianą. Oboje.

– Proszę posłuchać, my już sobie idziemy. Nie będziemy robić więcej problemów – May próbowała brzmieć ugodowo, mimo że w środku niej aż wrzało od gniewu. Trzymanie broni palnej, gotowej do potencjalnego śmiertelnego strzału było w końcu przesadą.

Myślała, że brzmi pokornie, ale najwyraźniej gliniarz poprawnie odczytał emocje z jej oczu, bo z wściekłym błyskiem w oku wycelował w nich. Serce na moment jej stanęło. Brawura uleciała w okamgnieniu, a jej miejsce zajęło rosnące przerażenie.

– Stul pysk i pod ścianę – każdą sylabę podkreślał kolejnym krokiem poczynionym w ich stronę, aż w końcu przystawił lufę do torsu mężczyzny w zbroi. Ten ani drgnął.

– Dobrze, już dobrze, panie władzo. Idziemy pod ścianę – powiedziała i szarpnęła za ramię Batmana, którego postawa wciąż sprawiała wrażenie wyzywającej. May nie miała ochoty umierać za jego głupią buńczuczność, dlatego zmusiła go do stanięcia obok niej, twarzą do ściany. Ściany, do której jeszcze moment temu sama przylegała, badając zbroję seksownego mężczyzny.

Jak sytuacja może się zmienić w ułamku sekundy, hę?

– Ręce na mur – warknął rozeźlony policjant. Spełniła jego żądanie, a po chwili, z niechęcią, uczynił to również Zorro.

Oddychała z trudem, starając się zapanować nad rosnącą paniką. Było to jednak trudne zadanie, z uwagi na to, że gliniarz stanął centralnie za nią. Lufę pistoletu przytknął do jej potylicy, co uważała za jawne nadużycie siły i władzy. Nie była jednak w stanie nic powiedzieć. Z jej ust wydostało się jęknięcie przepełnione lękiem.

Mężczyzna obok się wyprostował i po raz pierwszy od dłuższego czasu zabrał głos.

– Jeśli już masz w kogoś celować, świnio, to celuj we mnie. Nie widzisz, że dziewczyna mdleje ze strachu?

– Jak się nie zamkniesz to zaraz przefasonuję ci ryj, cholerny rycerzyku. Albo jeszcze lepiej, zrobię to twojej dziuni. Co ty na to? – Ostatnie słowa wydyszał prosto w jej ucho. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem. Zebrała całą odwagę i wyszeptała:

– Pożałujesz tego, kurwa.

Mundurowy zarechotał. Poczuła jego dłoń na swoim pośladku.

– Waleczna mała kotka, co? Oj, tylko poczekaj aż...- Nie zdążyła usłyszeć reszty zdania (i szczerze mówiąc, ani trochę nie żałowała), bo nim się obejrzała niebieski leżał na ziemi, na szyi mając ciężki bucior Batmana.

– Matka nie nauczyła cię, w jaki sposób zwracać się do kobiet, kutasie? A może wręcz przeciwnie, kochała cię za bardzo? – wysyczał zamaskowany mężczyzna, zwiększając nacisk na szyję zaczerwienionego, dyszącego policjanta. Oglądała ten spektakl z niejaką fascynacją. Było coś pierwotnego w posturze jej towarzysza. Na jakimś poziomie wiedziała, że to co robi jest nieetyczne i niehumanitarne, ale jedocześnie totalnie jej to zwisało. Czuła dreszcz emocji, który można było porównać do siedzenia w wagoniku na samym szczycie kolejki górskiej, tuż przed gwałtownym zjazdem w dół.

– Hej – zagaiła cicho. – Może w końcu się przedstawisz?

Spojrzał na nią, przekrzywił lekko głowę i mogła przysiąc, że przyglądał się jej z lekkim rozbawieniem. Wciąż wywierając nacisk na tchawicę gliniarza, wyciągnął w jej stronę dłoń w czarnej, skórzanej rękawicy.

– Dla ciebie Wyatt. Dla reszty świata Riot – puścił jej oko. – Byłoby miło również usłyszeć twoje imię, tajemnicza, szalenie irytująca istoto.

– Dla ciebie May – rzuciła mu słodki uśmiech. – Dla reszty świata destrukcyjna Mayhem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro