Rozdział 1.
Witam was w pierwszym rozdziale tego krótkiego fanfiction. Nie jestem pewna w jakiej częstotliwości będą wrzucane rozdziały, ale wiem, że będzie ich około 5/6 (jak już mówiłam krótkie ff). Chciałabym poznać waszą opinię na temat pierwszego rozdziału, więc nie bójcie się komentować!
------
Camille Belcourt była naprawdę piękną nastolatką. Szczupła i niesamowicie blada, tak że czasem przypominała mu wampirzycę. Jej długie blond włosy spływały kaskadami na ramiona. A zielone oczy zawsze lśniły szczęściem. Często wywoływanym przez ich wspólnych znajomych. Jej czerwono krwiste usta układały się w szeroki uśmiech, który kierowała do olśniewającego chłopaka obok.
Może dziewczyna była niesamowita, wydawać się mogło, że perfekcyjna, w końcu była przewodniczącą szkoły, kapitanką cheerleaderek, a jej osiągnięcia w nauce były wybitne, to i tak ten nastolatek, który trzymał ją za rękę, który skradał jej pocałunki, który tulił ją do swojej umięśnionej klatki piersiowej, który śmiał się razem z nią i który od czasu do czasu patrzył na niego, zabierał uwagę Alexandra i uciekał z nią, gdzie pieprz rośnie.
Magnus Bane był marzeniem Aleca. Alexandrowi często śniło się, że cała uwaga Azjaty skierowana jest na niego, a nie na Camille. Ciemnowłosy naprawdę chciał, żeby Magnus był jego, jednak owo marzenie było nie do spełnienia. Może Magnus nie był do końca nieosiągalny, zwłaszcza jako przyjaciel. W końcu codziennie po szkole wracali razem na osiedle, gdzie mieszkali tylko kilkadziesiąt kroków od siebie. Podczas tej drogi zawsze wymieniali ze sobą mnóstwo słów i śmiali się z żartów, które rzucał ten drugi. Wtedy głowa Magnusa odchylała się do tyłu, a z gardła wydobywał się uroczy śmiech. Alec zazwyczaj tracił dech, obserwował z zachwytem w oczach Azjatę, a miłość do niego rosła.
Gdy ciemnowłosy poznał Azjatę od razu, oddał mu całe serce i swoją duszę. Po prostu jedno spojrzenie złotych oczu Bane'a wystarczyło, aby Alec rzucił się w ogień uczucia, które spaliło go doszczętnie.
I to był wielki, ogromny, monumentalny błąd. Przez wielkie "B". Które jak błyskawica uderzyła w ziemię przed nim, ryjąc słowa: "Nie masz najmniejszych szans".
Nie miał.
Wraz z pojawieniem się blondynki wiedział, że przegrał grę, która nawet się nie zaczęła.
Poznał się z Magnusem w wieku szesnastu lat.
Alexander był nowy w szkole, wcześniej bowiem uczęszczał do innego liceum. Przeniósł się, ponieważ jego matka, Maryse, dostała nową ofertę pracy w innej części miasta. Więc podróżowanie przez cały Nowy Jork, aby dostać się do szkoły, było nieopłacalne i niewygodne. Wraz z przeprowadzką, Alec stał się nowym uczniem najlepszego, publicznego liceum w okolicy. Początek był naprawdę ciężki. Pojawił się na rozpoczęcie roku bardzo wcześnie. Tak że większość czasu spędził na szkolnym podwórku, czytając e-booka na swoim telefonie. Był naprawdę zestresowany, a czytanie i zagłębianie się w świat fikcyjnych postaci, pozwalało mu ukoić swoje niepokojące myśli. Niestety czasem zaczytywał się za bardzo i tamtym razem było podobnie, dlatego, mimo że przed szkołą był zdecydowanie za wcześnie, spóźnił się na uroczystość. Wpadł do klasy zziajany i cały czerwony z zestresowania. Wychowawczyni nie miała do niego żadnych pretensji, w sumie to tylko zapytała się, czy wszystko w porządku i czy nie zgubił się podczas drogi do klasy. Alexander kiwnął wtedy głową, kłamiąc. Przeprosił jeszcze za spóźnienie i pokierował się na koniec klasy, nie podnosząc wzroku na nikogo.
Alec był typem cichego, skromnego i nieśmiałego nastolatka. Wolał raczej przebywać w małym gronie osób i najlepiej z takimi, których dobrze znał. Jednak pod tą powłoką, Alexander był naprawdę miłym i ciepłym nastolatkiem. Miał pasje, zainteresowania, o których mógł mówić godzinami.
Lecz jego rówieśnicy woleli osoby głośne i otwarte, które przyciągały do siebie ludzi jak rzep na muchy. Dlatego przyjaciółmi Aleca było tylko jego rodzeństwo - chyba bardziej z przymusu niż z własnej woli. Ale ciemnowłosy wiedział, że może na nich polegać.
W końcu tylko jego siostra wiedziała o nim prawie wszystko. Tylko jej opowiedział, jak bardzo jest zestresowany, tylko jej zdradził swoją orientację, której się niesamowicie wstydził.
Nie to, że mieszkał w konserwatywnej rodzinie. Jego matka wychowywała ich samotnie, po tym jak ojciec ją zdradził z inną kobietą, po tym wydarzeniu Maryse przeszła kompletną transformację. Okazywała dzieciom więcej zainteresowania i zawsze powtarzała, że będzie je kochać mimo wszystko.
I Alec naprawdę nie miał się czego obawiać, ale naprawdę wolał zostawić to dla siebie i swojej siostry. Wiedział, że nie wszyscy są jak jego najbliżsi, niektórzy mogliby go zabić tylko za to, że wolał trzymać za rękę osobę tej samej płci, aniżeli przeciwnej. I mimo zapewnień Maryse, Alec bał się, że ją zawiedzie, że nigdy nie da jej wymarzonych wnuków, że nigdy nie będzie idealnym synem.
Wracając do pierwszego dnia w szkole, nauczycielka rozdała im rozpiskę zajęć (Alec uważał, że to bezsensowne, skoro wszystko mają na mailu, ale przyjął świstek), kod do szafki i przekazała im słowa otuchy. Potem nadszedł czas na pytania, których Alexander nie słuchał, bo zatopił się w swoich myślach. Bycie nowym zawsze było ciężkie. A bycie nim plus bycie Aleciem Lightwoodem, to dopiero mieszanka wstydliwości i zagubienia.
- Hej! Ty jesteś ten Alec, co nie? - nagle zmaterializowała się przed nim ciemnoskóra dziewczyna z niebieskimi pasemkami w czarnych włosach.
Była piękna. I Alec, będąc gejem, potrafił to zauważyć. Jej oczy były o kilka odcieni ciemniejsze niż te jego. Uśmiech miała szeroki i śnieżnobiały. Nosiła lekki makijaż, który podkreślał jej urodę.
- Um, tak? - ujrzał, że dziewczyna wyciągnęła w jego stronę rękę, dlatego podał jej swoją, a ta uścisnęła ją mocno. Miała krzepę.
- Catarina Loss. Miło mi. Jesteś nowy i pani Murphy wyznaczyła mnie do tego, żebym zajęła się tobą przez pierwsze dni. Wiesz, żebyś się zaadoptował, zobaczył, gdzie wszystko jest, poznał kilka osób z naszego roku i te sprawy. - podrapała się po brodzie. - Szczerze powiedziawszy, nigdy tego nie robiłam. Jesteś moim pierwszym podopiecznym! Ale fajnie. Co nie, że fajnie?
- Um, tak, jasne. Zdecydowanie. - przełknął ślinę.
Catarina mówiła więcej niż on przez cały poprzedni tydzień. Alec poczuł się trochę nieswojo.
- Jesteś z tych nieśmiałych? Małomównych? - uniosła brew, a ciemnowłosy wzruszył ramionami. - Nie szkodzi. Mam podobnego przyjaciela, tylko on jest naprawdę sarkastycznym dupkiem. A ty wydajesz się miły, hm? Mam nadzieję, że ty nie jesteś dupkiem?
- C-hyba nie?
- Okej, to dobrze. Wstawaj... - klasnęła w dłonie. - Lecimy zwiedzić tę budę i udawać, że kochamy naukę. - uśmiechnęła się ironicznie.
Alec wykonał jej polecenie. Zabrał swoją torbę i ruszył za dziewczyną, która stała już obok drzwi.
Z jej postawy i sposobu chodzenia emanowało pewnością siebie. Catarina była szczupła i wysoka (jak na szesnastoletnią dziewczynę). Miała na sobie białą koszulę z bufiastymi rękawami i ciemnofioletową spódniczkę przed kolana, a pod nią białe kabaretki (Izzy kiedyś tłumaczyła mu, co to takiego). Na ramieniu przewieszoną miała brązową torbę.
- Skąd jesteś?
- Stąd. Mam na myśli z Nowego Jorku. Wcześniej chodziłem do innej szkoły. - mruknął.
- Czemu nie ma cię w niej dalej?
- Sprawy rodzinne. - Catarina zmarszczyła brwi.
- Niech ci będzie. Tutaj jest twoja szafka. Możesz zostawić w niej swoje rzeczy. Jeśli jesteś osobą, która obkleja je jakimś gównem, nie radzę. Woźny Hodge cię zabije. Mój przyjaciel nakleił kiedyś mojemu chłopakowi naklejkę z jakąś księżniczką i później Ragnor przez dwie lekcje próbował ją zerwać. Nie wiem, gdzie Bane znalazł te naklejki. Miały naprawdę mocny klej.
- Który z tych dwóch to twój chłopak, a który przyjaciel?
- A co cię to obchodzi? - odparła, a Alec wystraszył się i zarumienił mocno. - Żartuję! Ragnor Fell to mój chłopak, a Magnus Bane przyjaciel, jak i zastępca przewodniczącej naszej szkoły, czyli jego dziewczyny, czyli Camille Belcourt.
- Trochę to zagmatwane.
- Ciesz się, że nie znasz reszty naszych znajomych. Oni to są dopiero... Albo wiesz, co? Może chciałbyś poznać?
- C-co?
- Magnus i Camille jako "para prezydencka"... - wykonała dwa cudzysłowie w powietrzu. - ...tak lubmy na nich mówić, wydają co roku na rozpoczęcie imprezę. Gdyby Magnus wrócił z wakacji przed czasem, to pewnie on by cię oprowadzał po szkole i pewnie by cię zaprosił! A skoro go nie ma, muszę przejąć jego pałeczkę.
- N-nie wydaję mi się.
- A mi tak. Więc Alan...
- Mam na imię Alec.
- Tak, jak chcesz. Sobota, godzina dwudziesta trzydzieści impreza u Bane'a. Adres dostaniesz na Facebooku. Masz Facebooka? - ciemnowłosy kiwnął głową. - Bardzo dobrze. A teraz chodź dalej.
W ten sposób poznał Catarinę Loss. Na początku czuł się trochę nieswojo, ale po kilku dniach w szkole przyzwyczaił się do dziewczyny, która wyskakiwała na niego na każdym rogu i opowiadała historie o grupce jej znajomych. Wyjaśniła wtedy, że dzięki ojcowi Magnusa mogli pojechać nad jezioro w Wirginii. Jednak tego lata Catarina podjęła się pracy, aby uzbierać trochę pieniędzy i nie pojechała z nimi (okazało się, że jest bardzo pracowita i ambitna). Dlatego tylko ona, jako jedyna z całej paczki była w szkole. Słyszał wiele o Ragnorze, o Raphaelu, o Tessie, o Jem'ie, o Camille i o Magnusie.
Dzięki tym opowieściom poczuł, że on też chciałby należeć do takiej szalonej grupy przyjaciół.
W czwartek po południu dostał wiadomość od Catariny z adresem Magnusa Bane'a i z informacją, że chłopak wie, o tym, że Alec będzie.
Ciemnowłosy ze zdziwieniem stwierdził, że to niedaleko jego domu.
Alexander na początku nie chciał iść. Wykręcał się wymówkami, że nie ma, co na siebie włożyć, że nikogo nie zna (nie powiedział Isabelle o Catarinie) i naprawdę nie będzie się dobrze bawił wśród tłumu nieznajomych mu nastolatków. Pomysł rezygnacji wyperswadowała mu jego młodsza siostra. Weszła w swoich czarnych, brudnych koturnach (to był ten moment, kiedy piętnastolatka przechodziła okres buntu i ubierała się cała na czarno, robiła mocny makijaż i próbowała papierosów) do jego pokoju, wyrzuciła połowę szafy na ziemię, ułożyła mu jego czarne włosy (pierwszy raz w życiu nie wyglądały jak ptasie gniazdo!). Potem wyszła na chwilę z jego pokoju i wróciła z butelką jakiejś taniej wódki.
Wtedy niebieskie oczy zmierzyły ją zdziwionym spojrzeniem.
- Ma się kontakty, sztywniaku. - podała mu napój, a on przez kilka sekund wpatrywał się w jasną ciecz. - To nie gryzie, a jedynie cię rozluźni.
- Już wiem, czemu matka dała ci szlaban na wychodzenie. - mruknął i spróbował alkoholu, krzywiąc się.
- Dostałam szlaban za to, że nie poszłam na rozpoczęcie roku.
- Nie poszłaś, bo wolałaś iść do galerii po jakieś ubrania, wydając wszystko, co ojciec przesłał ci na ten miesiąc. - Izzy przewróciła swoimi ciemnymi oczami.
Isabelle z całej trójki rodzeństwa, był jeszcze najmłodszy brat Max, przypominała matkę. Te same rysy twarzy, ciemne włosy, odwaga i postawa. Jednak różniło je kolor oczu. Alec i Maryse jako jedyni z rodziny mieli niebieskie oczy, przy czym Izzy miała brązowe, a Max szare.
- Lepiej pij i nie marudź. Musisz się rozluźnić, big bro!
- Jakoś w to nie wierzę. To bezsensu, Izzy.
- Nie pieprz głupot, Alec! Siedziałeś przez całe wakacje sam, ja już w czerwcu wiedziałam z kim będę chodzić do klasy. I widzisz? Poznałam Simona i Clary, i bardzo dobrze się dogadujemy. A ty co? Zamknąłeś się tu, czytałeś książki i czasem wychodziłeś na spacer "pozbierać myśli".
- Spacery są odprężające.
- Jasne, te o piątej nad ranem także. - Alec przewrócił oczami.
- Żebyś wiedziała. - zamilknął. - Po prostu ja nie jestem taki, jak ty, Izzy. Ja nawet nigdy nie byłem na imprezie!
- Zawsze musi być ten pierwszy raz i najwyższa pora. Do tego zostałeś zaproszony.
- Ale to nie oznacza, że muszę tam być.
- Ale możesz, Alec i możesz kogoś poznać i może się w końcu zaprzyjaźnić?
- Eh, niech ci będzie.
W duszy modlił się jeszcze, żeby matka się nie zgodziła, ale ta była jakoś bardzo zadowolona tym, że jej najstarszy syn wychodzi gdzieś do znajomych. Kazała mu się dobrze bawić i nie pić za dużo, co skwitował tylko zdenerwowanym spojrzeniem.
Alkohol od Izzy jakoś nie bardzo mu pomógł. Nie był to oczywiście jego pierwszy. Pamiętał jak w wieku czternastu lat na sylwestra próbował ze swoją kuzynką Aline Penhallow nalewki jej matki, Jii. Pamiętał jaki opieprz dostał od Maryse. Pamiętał jej zawód i smutek w oczach. Dlatego po tym zdarzeniu wódka od siostry była jego drugim alkoholem w życiu. I miał nadzieję, że ostatnim do wieku, kiedy w końcu będzie to legalne.
Pod domem Magnusa Bane'a był za piętnaście dwudziesta pierwsza. Nawet pod posiadłością Lightwoodów słychać było muzykę i głosy nastolatków. Spóźnił się, dlatego, że wybrał okrężną trasę w nadziei, że ktoś go porwie lub potrąci samochodem, ewentualnie autobusem, jakaś ciężarówka też mogła być.
Izzy chcę do domu.
Wysłał jej SMS-a, a ta po kilku sekundach wysłała mu emotikony środkowego palca. Nie ma to jak wspierające rodzeństwo.
Stał kilka minut przed posiadłością. Była ogromna. Frontowe drzwi były w kolorze dębu, cały dom zbudowany był z czerwonej cegły. Okna wielkie, a gzymsy wokół nich nadawały budynkowi luksusu.
Tak naprawdę bał się wejść do środka. I kiedy chciał odejść, rozdzwonił się jego telefon. To była Catarina, której numer, po dwóch przerwach namów, podał dzień wcześniej.
- Alec? - krzyczała przez głosy. - Nie widziałam cię na imprezie, jesteś? Chciałam cię przedstawić wszystkim. - chłopak przełknął gulę w gardle.
- Jestem na zewnątrz i nie wiem, czy w ogóle chcę wejść.
- Zaraz będę. - usłyszał tylko jakiś krzyk w tle i odgłos przerywanego połączenia. Sprawdził godzinę.
Dochodziła prawie dwudziesta pierwsza. W tej chwili mógł zagłębiać się w jakąś lekturę lub oglądać serial, ale nie, musiał się posłuchać i robić coś, czego nienawidzi.
Chociaż, mógł jeszcze uciec. Może Catarinie by się to nie spodobało, ale musiał zważać na swój komfort.
- Alec! Tu jesteś!
Catarina wyglądała pięknie. Miała na sobie białą, błyszcząca sukienkę przed kolano. Lekki makijaż nadawał jej uroku, a swoje włosy rozpuściła na ramiona.
- Ta, hej. Myślę, że lepiej będzie, jak pójdę do domu.
- Hej, nie mów tak. - położyła rękę na jego ramieniu, Alec spojrzał na dłoń, a potem wrócił oczami do twarzy ciemnoskórej. - Poznam cię z ludźmi, usiądziesz gdzieś, posłuchasz muzyki i wyjdziesz jeśli naprawdę będzie tragicznie. Okej?
- Catarina, to naprawdę zły pomysł. Naprawdę uważasz, że taki ktoś... - zrobił krok w tył i wskazał na siebie. - ...chodzi na imprezy? Ma przyjaciół i te sprawy?
- Tak, myślę, że każdy zasługuje na trochę zabawy i kogoś do pogadania. - odparła natychmiast. - Jesteśmy w liceum! Powinniśmy żyć i korzystać!
- Moja definicja szczęścia jest z deka inna.
- A byłeś kiedyś na imprezie?
- Nie
- To nie oceniaj, skoro nie wiesz. I seriale się nie liczą! - uniosła palec do góry, uciszając go.
Potem złapała go za nadgarstek i pociągnęła do domu. Przeszli przez kilka schodków i weszli bez pukania. Chociaż jaki był tego sens, skoro co chwilę ktoś i tak wchodził i wychodził przez te drzwi?
Gdy wszedł do środka uderzył w niego gwar rozmów i głośna muzyka pop. Właśnie w tym momencie Harry Styles śpiewał o arbuzie. Wszędzie byli ludzie. U wejścia, w salonie, przez który prowadziła go Catarina i w kuchni, która połączona była z pomieszczeniem. Stali na schodach, siedzieli na kanapach odsuniętych do ścian i tańczyli na środku pokoju.
Było ich zdecydowanie za dużo.
- Catarina!
Nowy głos przedarł się przez gwar rozmów. Był miękki i delikatny, nawet mimo tego, że osoba mówiła głośno i praktycznie przekrzykiwała gości.
- Magnus! Mam tu naszego Alexandra. Wiesz, jak trudno było go tu przyciągnąć? - wyrównał kroku z ciemnoskórą i wtedy zauważył chłopaka z opowieści.
Wcześniej nie pytał Loss jak wyglądał, ani nie szukał ich na Facebooku. Mało mu zależało, ale w tamtym momencie, kiedy patrzył w zielono-złote oczy Bane'a żałował, że się nie przygotował. Mógł się dowiedzieć, jak wygląda! Mógł włożyć coś lepszego! Mógł wypić więcej trunku od Isabelle!
- Ty jesteś Alexander? - wzrok Magnusa spotkał się z tym jego i Alec po prostu przepadł. Oddał mu całego siebie i chciał więcej. Chciał podejść, dotknąć jego przystojnej twarzy. Chciał spojrzeć w jego oczy z bliżej odległości, chciał wplątać palce w ciemne włosy postawione do góry.
Czy on był prawdziwy? Czy to się działo?
- Alec, wszystko okej?
- C-co? Um, co? Tak, ja... Ja... Um h-hej. - spalił rumieńca i zwiesił głowę.
Idiota! Totalny palant! Debil do kwadratu!
- Słodki jesteś. - Magnus się zaśmiał, a Alec, jeśli to było możliwe, zarumienił się jeszcze bardziej. - Przykro mi, że nie mogłem cię oprowadzić pierwszego dnia, bo jestem pewien, że Catarina pokazała ci tylko najnudniejsze miejsca w szkole.
- Zamknij się, Bane. Pokazałam mu wszystko, to co musiałam.
- O to chodzi! Ale wracając, witam cię i życzę dobrej zabawy i mam nadzieję, że poznamy się le... - urwał, bo do jego boku przytuliła się wysoka blondynka ubrana w srebrną sukienkę. Jej włosy spięte były w koka na czubku głowy, a makijaż miała mocny, niemal taki, jaki nosiła Isabelle.
- O, hej! Kto to? - zapytała słodkim głosem.
- To Alexander, mówiłem ci, kotku. - wymruczał Magnus do dziewczyny i pocałował ją w policzek, a Alec poczuł się nieswojo.
To uczucie, które zdążyło wytworzyć się w nim kilka minut temu, zostało zgaszone. Przecież Catarina mówiła mu, że Magnus ma dziewczynę. No tą...
- Jestem Camille Belcourt! - wystawiła do niego rękę.
Alec zreflektował się szybko i podał jej swoją trzęsącą się dłoń.
- Miło poznać. - powiedział cierpko.
- Magnus, jako gospodarz nie ma za dużo czasu, żeby cię oprowadzić, po domu, ale ja z chęcią to zrobię!
W tamtym momencie blondynka pociągnęła go za rękę w stronę tłumu. Alec stracił z oczu Catarinę i Magnusa. Poczuł się jeszcze gorzej, niżeli by się spodziewał.
Przez kilka godzin towarzyszyła mu Camille.
O ironio.
Poznała go z Raphaelem, który stwierdził, że nie chciał go poznawać, ale Belcourt powiedziała mu, że Santiago zachowywał się tak zawsze, a na ich pierwszym spotkaniu, chłopak powiedział, że Camille to suka. Dziewczyna zaśmiała się wtedy, a Alec zawtórował jej niezręcznie. Nie było w tym nic śmiesznego!
Potem poznał Tessę i Jema, którzy siedzieli na jednej z kanap w salonie. Dziewczyna była naprawdę ładna. Miała brązowe włosy i szaro-niebieskie oczy. Przywitała się z Aleciem uśmiechem. Jem za to przywitał się z nim cichym "cześć" i był trochę wycofany. Jego wygląd jednak zaintrygował Lightwooda. Miał niemal białe włosy i bladą cerę, a jego ciemnobrązowe oczy skanowały ze skupieniem otoczenie. Alec pomyślał, że on i chłopak byli trochę podobni i może mogliby się dogadać.
Później Camille zabrała go z powrotem do salonu, gdzie wcisnęła mu w ręce kolorowego drinka i trajkotała cały czas, ale ciemnowłosy nie słuchał. Naprawdę chciał, bo dziewczyna wydawała się bardzo miła i towarzyska, ale coś w nim kazało mu ją nienawidzić. Powtarzał sobie, że to wcale nie zazdrość o chłopaka, z którym wymienił kilka słów.
W salonie znaleźli Catarinę w objęciach jakiegoś chłopaka. Zapewne Ragnora, jak wywnioskował Alec. Miał jasne włosy, zielone oczy i jasną karnację. Kiedy zobaczył Camille, przewrócił oczami, a Alec przybił mu mentalnie piątkę.
- Serio Catarina? Zostawiłaś tego szczeniaka pod opieką Camille? Żyjesz jeszcze, Alan?
- Mam na imię, Alec.
- Alan ci pasuje. - przewrócił oczami i zajął się piciem drinka.
W tym momencie złapał pytający wzrok Catariny, na który wzruszył tylko ramionami. Kiedy trójka zajęła się rozmową. Niepostrzeżenie się zmył i usiadł na schodach za domem, które na początku imprezy pokazała mu blondynka. W tamtym miejscu muzyka była stłumiona, a żaden z nastolatków nie zakłócał mu spokoju. Oparł się o schody i spojrzał na nocne niebo. Lekki wiatr sprawił, że na jego ciele pojawiła się gęsia skórka.
Wyjął z kieszeni kurtki swojego smartfona o zbitej szybie i zauważył, że ma jedną wiadomość od Isabelle, wysłaną godzinę temu.
Jak tam?
Alec zastanawiał się, czy kłamać, czy być szczerym. Wybrał drugą opcję, wiedząc, że może zaufać siostrze.
Poznałem dużo ludzi. Za dużo. I mam dość.
Aż tak źle?
Tragicznie.
Jak coś to na ciebie czekam.
Alec uśmiechnął się do siebie.
Idź spać, Izzy. Nic mi nie będzie, a wszystko opowiem ci rano.
Zablokował telefon i schował z powrotem do kieszeni. Oparł łokcie na kolanach i wpatrywał się w ogród przed nim. Dlaczego nie potrafił się rozluźnić? Czemu to było takie ciężkie?
- Nie podoba ci się impreza? - podskoczył, kiedy za sobą usłyszał głos gospodarza.
Po chwili Magnus siedział obok niego oddalony o kilkadziesiąt centymetrów, pewnie nie chciał naruszać jego strefy osobistej. Ale Alec przez chwilę pragnął, aby Bane był bliżej. Aby dotknął jego skóry i... Nie, za daleko.
- Nie, jest okej. - skłamał. - Twoja dziewczyna poznała mnie chyba, z kim się dało i pokazała każdy zakątek domu. Jeśli, kiedyś chciałbym cię obrabować, to wiem gdzie zajrzeć dokładnie. Ale, nie to, że chcę czy coś. Co nie? Wiesz, że nie chcę? Jezus, przepraszam, nie umiem żartować. To było słabe. - schował twarz w dłoniach.
- Hej, Alexandrze, nic się nie stało. Załapałem. - Alec uniósł wzrok, a Magnus uśmiechał się do niego ciepło.
W ten sposób w kącikach jego pomalowanych oczu powstały urocze zmarszczki. Z tej odległości Alec mógł zauważyć więcej szczegółów w wyglądzie Magnusa. Jego usta jak i powieki błyszczały. Na policzku miał trzy pieprzyki, a jego oczy wyglądały jeszcze piękniej w świetle księżyca.
- I tak przepraszam. - mruknął ciemnowłosy.
- Zawsze tak przepraszasz za nic? - Alec wzruszył ramionami, a po chwili ciszy, Magnus znowu się odezwał. - Mówisz, że zdążyłeś poznać wszystkich?
- Chyba tak. Poza tym Catarina opowiadała mi trochę o was w szkole.
- No, tak. Ona zawsze miała długi jęzor. - Alec zagryzł czerwone wargi, kiedy oblicze Bane'a rozświetlił uśmiech. - Może wejdziemy do środka i się czegoś napijemy? Chyba że masz obiekcje, czy coś. Mogę nalać ci coca-coli, jeśli nie będziesz chciał czegoś mocniejszego.
Alec odmówiłby, ale to był Magnus Bane do ciężkiej cholery!
- Jasne, chodźmy.
I Alexander myślał, że chociaż ta część wieczoru będzie w miarę okej, ale kiedy znaleźli się w kuchni i kiedy Magnus przyrządzał jakiegoś drinka (mówił, że robi najlepsze, a Alec zastanawiał się, skąd nauczył się, jak się je robi w tak młodym wieku), do pomieszczenia wpadła Camille. Od odejścia Alexandra musiała coś wypić, bo jej blade policzki były zaróżowione, a oczy się świeciły. Wpadła w ramiona Magnusa, nie zważając, na to, co ten wcześniej robił i zaczęła go całować. Mocno z całą siłą, którą miała w swoim szczupłym ciele.
Zszokowany Alec najpierw patrzył, ale kiedy Bane objął dziewczynę w talii i pogłębił pocałunek, ciemnowłosy poczuł się źle. Dlatego sprawdził, czy w kieszeni dalej ma telefon, a po upewnieniu się, że tam jest, opuścił kuchnię, po czym wyszedł z domu Magnusa. Droga powrotna zajęła mu pięć minut. Wpadł do domu po dwudziestej czwartej. Światło na korytarzu paliło się zapewne dla niego. Skopał z nóg buty, a skórzaną kurtkę rzucił na półkę na obuwie. Potem wszedł szybko po schodach na górę i zamknął się w łazience.
Nie rozumiał gniewu, który nim kierował. Nie rozumiał tej zazdrości. Poznał Magnusa kilka godzin temu, a wyobraził sobie za dużo i to bolało. Bo Bane podobał mu się niewyobrażalnie, a, jak wiedział z opowieści Catariny, on i Camille byli ze sobą od trzynastego roku życia. Alec nie miał żadnych szans.
- Alec? - z dziwnego letargu i wspomnień wyrwała go Isabelle.
Od tamtej imprezy minął rok, w którym dużo się zmieniło. Alec dołączył do grupy znajomych Magnusa i wciągnął w nią swoją siostrę, razem z jej przyjaciółmi. Przez cały rok trzymali się razem. Alexander bywał częstszym bywalcem imprez, gdzie zazwyczaj siedział z Raphaelem i rozmawiał o przeróżnych, dziwnych tematach.
Jego relacja z Magnusem też przeszła zmianę. Po odkryciu przez Bane'a tydzień po imprezie, że mieszkają kilka minut od siebie, trochę się zbliżyli. Spędzali więcej czasu, chodzili do McDonalda i czasem rozwiązywali zadania z matematyki w bibliotece szkolnej. Alec nawet zajmował się młodszym bratem Magnusa, Michaelem, który naprawdę go polubił i zawsze powtarzał, że woli Lightwooda niżeli tę blond jędzę (Camille). Lightwood zawsze ganił za to młodego, ale w myślach zgadzał się z nim w stu procentach.
Właśnie, jeśli o nią chodzi... Alecowi wydawało się, że Belcourt go polubiła. Często z nim rozmawiała, siedzieli nawet razem na angielskim. Niestety była to sympatia jednostronna, bo z każdym dniem Alec nienawidził jej coraz bardziej. I był na siebie zły, bo wszyscy ją lubili, przecież ona była idealna! Lecz Alexander nie zdołał jej chociaż akceptować. Zazdrość zjadała go od środka, gdy tylko przebywała w towarzystwie Magnusa. Do cholery to była jego dziewczyna, ćwoku! Ale nie umiał inaczej. Wiedział, że nie ma szans u Bane'a, ale nie potrafił przestać się nim zachwycać i z każdym dniem kopał pod sobą głębszy dół. Wiedział bowiem, że gdyby Magnus dowiedział się o jego uczuciu, pewnie ich przyjaźń by się skończyła. I wtedy pewnie zasypałby się w tym dole żywcem.
- Czemu siedzisz tu sam, a nie z resztą? - wskazała brodą na stolik na dworze, przy którym siedziała reszta. - Znowu go rysujesz?
- Nie? - zatrzasnął szybko szkicownik, a wszystkie przybory do rysowania spadły na trawę.
- Nie? Alec, proszę cię...
- Wiem, Izzy, wiem. Chcesz usiąść? - zapytał, zbierając przedmioty.
- Nie chcę ubrudzić sobie spodni. - Alec przewrócił oczami i rozsunął swoją bluzę i rzucił obok siebie, a wtedy siostra z lekkim uśmiechem usiadła na niej i oparła głowę o biceps brata. - Pokażesz mi?
Alexander bez słowa, ale z przewróceniem oczami, otworzył szkicownik i pokazał Isabelle nowy rysunek Magnusa. Tym razem przedstawiał go siedzącego i śmiejącego się razem ze wszystkimi. Alec chciał ująć całe piękno, ale wiedział, że nigdy tego nie odda.
Magnus był za perfekcyjny.
- Dalej nie powiedziałeś... Czemu z nimi nie siedzisz?
- Nie miałem ochoty. Poza tym nie jestem głodny i nie chcę na nich patrzeć.
- Och, Alec...
Izzy jako jedyna wiedziała o jego zauroczeniu. Rok temu po tamtej imprezie przyszła do jego pokoju, natychmiast po tym jak wziął prysznic. Wypytała go o wszystkie szczegóły, a ciemnowłosy powiedział jej o Magnusie i o tym, co poczuł.
I tak to wyglądało cały rok. Tylko kiedy spędził czas z Magnusem, wracał do domu i mówił wszystko Izzy, która słuchała go z uśmiechem. Widok jej starszego, przestraszonego brata z miłością w oczach topił jej serce. Jednak martwiło ją to uczucie. Mimo że było piękne, to niesamowicie bolesne dla Alexandra. Nie chciała, żeby jej brat cierpiał, a on powtarzał uparcie, że wszystko w porządku.
- Wiem... Po prostu już ci mówiłem... To ciężkie patrzeć na niego, kiedy się z nią śmieje, gdy ona go całuje i to wszystko. Tak bardzo chciałbym być na jej miejscu. - spojrzał w stronę stolika. Magnus swoją dłonią, pełną srebrnych pierścieni przeczesywał jej długie włosy. - Poza tym... W sumie to... - próbował zebrać myśli. - Chyba nie byłbym w stanie dać mu tego, co daje mu Camille.
"Dałbyś mu więcej" - pomyślała od razu Isabelle, ale pozostała cicho i tylko wtuliła się w ramię Aleca. Ten oparł głowę na tej jej i w takiej pozycji oglądali rysunki Alexandra, które w większości przedstawiały właśnie Azjatę.
Izzy zawsze podziwiała Alexandra za jego talenty. Potrafił grać na pianinie, trochę śpiewał (tylko jej tak naprawdę), rysował, dobrze się uczył, czasem też coś pisał, ale tego nigdy jej nie pokazał. I Isabelle miała wiele szans, żeby odczytać, co widnieje na kartkach powtykanych w jego szkicownik, ale wiedziała, że to o wiele bardziej osobiste niż jego rysunki. Dlatego mu je zostawiła. Mógł jej pokazać, kiedy będzie gotowy. Nawet jeśli nigdy nie będzie, to nic. To w porządku.
- A jak z Simonem? - dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
Wiedziała, że Alec bardzo się o nią martwi, jeśli chodzi o sprawę z chłopakami. Nie to, że jej nie ufał. Choć może?
- Zaprosił mnie na randkę. - Alec uniósł głowę i spojrzał w oczy siostry.
- Uuuuu, randka. - uśmiechnął się, ale jego oczy dalej pozostały smutne. - Gdzie tym razem? Gdzie wcześniej byliście? W wesołym miasteczku?
- W miasteczku strachu, a to różnica. Teraz mówił, że pójdziemy do kina na coś z Marvela.
- Dwa nerdy się dobrały.
- Odezwał się trzeci. - Isabelle wystawiła mu język.
Słońce tamtego dnia grzało w ich twarze. Lekki wiatr poruszał podciętą trawą, a z oddali dochodziły głosy licealistów.
Alec znowu skierował spojrzenie na stolik. W tym momencie spojrzenia jego i Magnusa się spotkały. Serce Alexandra zabiło mocniej. Bane uśmiechnął się lekko i pomachał. Lightwood odwzajemnił gest, a ciepło rozlało się w jego żołądku. Camille, zauważywszy, że jej chłopak komuś macha, odwróciła się i też złapała spojrzenie Aleca. Uśmiechnęła się szeroko do rodzeństwa i pociągnęła zaskoczonego Magnusa do pocałunku.
Niebieskooki natychmiast spuścił wzrok na swoje dłonie.
- Alec...
- To nic. Powinienem się przyzwyczaić, co nie? - zaśmiał się sucho, zebrał swoje rzeczy do torby i wstał na dwie nogi. - Oddasz mi bluzę w domu. Do później, cześć. - przed odejściem otrzepał jeszcze spodnie i ruszył do szkoły ze zwieszoną głową.
Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył, że w jego niebieskich oczach zebrały się łzy.
Isabelle rzuciła jeszcze jedno długie spojrzenie w stronę ich paczki przyjaciół. Wstała z ziemi, podniosła bluzę brata i wytrzepała ją z trawy. Zaplątała ją na biodrach i ruszyła do stolika. Im bliżej była, tym wyraźniej widziała, że Camille patrzy w stronę szkoły z chytrym uśmieszkiem. Izzy podążyła za jej spojrzeniem. Blondynka patrzyła na Aleca! Isabelle zmarszczyła brwi.
- Hej, wszystkim! - przywitała się, a do jej uszu dotarły głośne: "Hej!", "Cześć" i "Na Boga, to znowu ty".
To był zdecydowanie Raphael.
- Gdzie Alexander? - kiedy usiadła obok uczącej się Clary, do jej uszu doszło pytanie od Magnusa.
- Chyba źle się poczuł czy coś. - skłamała Izzy. - Poszedł do środka.
Isabelle obserwowała reakcję Magnusa. Jego twarz ze szczęśliwej zmieniła się w zaniepokojoną. Wtedy Izzy spojrzała też na Camille, która zabijała swoim wzrokiem swojego najnowszego Iphone'a.
- Pójdę za nim, zobaczę. Zaraz wrócę. - po chwili Bane'a już nie było.
- Ta... - mruknęła Camille.
Wszyscy powrócili do nauki lub rozmów. Izzy uniosła brew, dalej obserwując blondynkę, która zmarszczyła brwi i zagryzła swoje pomalowane na czerwono wargi, ściskając w dłoni mocno swój telefon. Belcourt był zła albo zazdrosna? Izzy oblizała swoje wargi.
A to ciekawe.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro