II [9] Kawiarnia
Dante's P.O.V
Jednak dzieci się na coś przydają.
Zostawiłem młodego w moim biurze i sam pojechałem spotkać się ze swoją żoną w jednej z kawiarni. Po drodze musiałem odebrać jej sukienkę od znajomego projektanta, któremu zleciłem wykonanie kreacji.
Niedługo, bo pod koniec miesiąca, wyjeżdżamy na Lizbonę. Jesteśmy zaproszeni na ślub mojego stryjka. Trzeci ślub.
Tym razem to Sylwia została zaproszona na druhnę, bo brakuje im ludzi. Panna młoda podobno zwyzywała resztę rodziny tuż przed oświadczynami, więc za bardzo nie mieli wyboru.
George przywitał mnie tak ciepło jak tylko potrafił.
- Mam nadzieję, że spodoba się twojej wybrance. Pracowałem nad tym z zapartym tchem.
Widziałem tylko pokrowiec na suknie, a samej kreacji niestety nie udało mi się zobaczyć. Może to i lepiej, zaprezentuje mi się w niej dopiero na ceremonii.
- Na pewno będzie piękna - schował mi suknie prosto na tylnie siedzenia samochodu.
- A ten... - zaczął niepewnie, gdy wyciągnąłem kluczyki. - Słyszałem, że dzieciak wam robi problemy. Alyssa mówiła.
- No - przewróciłem oczami. Alyssa. Przyjaciółeczka Sylwii. Jak ja jej nie znoszę. Zawsze wciska się tam, gdzie jej nie potrzeba, a mnie to już w szczególności lubi wkurzać. Wie, że jej nie lubię. - Wybrał się w nocy na miasto z kolegami. Przy okazji nam o niczym nie mówiąc.
- A to jemu tak wolno?
- No nie wolno właśnie... Siedzi teraz w moim biurze nad papierami - zaśmiałem się, stukając go w ramię, a on pokiwał głową z uśmiechem.
- Za naszych czasów to się brało pas i ojciec lał gdzie popadło, nie?
Tak się robiło. Faktycznie. Twarde wychowanie, ojciec nie miał litości. Byłem bardzo podobny do mojego syna. Robiłem rzeczy, które bardzo by wkurzyły mojego ojca. O wielu z nich nie wie do tej pory. I się nie dowie.
Sylwia zajęła stolik we wnętrzu kawiarni i och, nie była sama.
- Dante!
Alyssa wesoło wykrzyknęła, a za jej wzrokiem podążył również Sam, jej brat, którego lubiłem i moja żona.
- Alyssa - powiedziałem mniej entuzjastycznie, ale się starałem. - Cześć skarbie - pochyliłem się w stronę żony i pocałowałem ją lekko na powitanie. Rodzeństwo siedziało po przeciwnej stronie Sylwii, więc ja zająłem miejsce tuż obok niej.
- Gdzie masz syna? - zapytał Sam, po czym upił łyka napoju z filiżanki. Czarna kawa na moje oko.
- Haruje za tatusia - na moich ustach pojawił się zwycięski uśmiech, a ja sam oparłem rękę na oparciu krzesła żony.
- Co ty gadasz.
- Przegiął wczoraj - odezwała się Sylwia. - Wyszedł w nocy nic nie mówiąc, olał lekarzy, bo ani ćwiczeń, ani leków. Wszystko się mogło stać.
- No racja - Sam jej przytaknął. - Ale to co? Stało się coś?
- Upił się - prychnąłem.
- Jak ma leki to przecież coś mu się może dziać w organizmie - powiedziała Alyssa.
- Dlatego właśnie wpadł na pomysł, że świetnie będzie ich nie wziąć w ten dzień - przechyliłem głowę lekko do boku, czując na udzie dłoń żony, ale nie zwróciłem na to aż takiej uwagi.
- Gówniarze mają pomysły - Sam skwitował jednym zdaniem. Później przeszliśmy do rozmowy na temat wyjazdu. Sam i Alyssa oczywiście jadą z nami. Plus narzeczony Alyssy, który wtedy był na wyjeździe służbowym.
- Czyli wy na jachcie i my w hotelu? - Sam dopytywał ciągle i o wszystko. Dawno nigdzie nie wyjeżdżał, to dlatego. Dla mnie to było normalne, dla Sylwii również.
- Nie ma sensu się pchać na jacht w sześć osób. Mogę załatwić większy, ale po co to?
- Ja tam wolę na stabilnym gruncie - dopowiedziała Alyssa.
- A ja wolę wodę - Sylwia złapała moje ramię i spojrzała na mnie z dołu tymi sarnimi oczami. Zwykle robiła tak, gdy czegoś chciała, więc spojrzałem na nią z niezrozumieniem. - Jacht się buja, a my z nim.
Wszyscy się zaśmiali, łącznie z jakimś facetem obok.
Nagle poczułem, jak mnie złapała za krocze.
Z wielkimi oczami spojrzałem na nią. Ona tylko się uśmiechnęła uroczo.
Aha... Moja Pani złapała chęć. No dobrze.
Nie spodziewałem się, że zacznie mnie tam ściskać i masować. Oblizałem usta z przyjemności i zagryzłem dolną wargę. Sam mówił coś o ceremonii, ale nie słuchałem go.
Odtrąciłem dłoń żony. Nie, mała. Nie tak.
Uwielbiałem, gdy była taka... Zdezorientowana, zawiedziona.
Spowodowało to uśmiech na moich ustach.
Przytaknąłem Samowi i w tym samym czasie moja ręka weszła pod sukienkę mojej żony. Dopiero wtedy ścisnęła moje ramię, wbijając paznokcie.
- Sylwia.
Kobieta spojrzała na Alyssę.
- Wszystko dobrze? - prawie się zakrztusiłem śmiechem, ale musiałem się powstrzymać. Sylwia przytaknęła i zaczesała kosmyk włosów za ucho.
Koronkowe figi, mhm. Coś czuję, że specjalnie ta koronka. Odchyliłem je lekko i chwilę zabawiłem jej łechtaczkę. Sylwia zrobiła się czerwona na twarzy.
- Tym razem ma nie być gołębi, nie? - Sam zwrócił się bezpośrednio do mnie, a ja zmarszczyłem brwi. - Na ceremonii - doprecyzował.
- A, no tak - przytaknąłem, jednocześnie wsuwając dwa palce do mojej księżniczki. Prawie się zakrztusiła. - Poprzednio zrobiły za dużo chaosu. - Sylwia sięgnęła po swoją herbatę i napiła się solidnego łyka. - Co się dzieje kochanie? - spojrzałem na nią, udając zmartwienie.
Jezus. Takiego wzroku od niej to chyba nigdy nie dostałem.
- Jakaś czerwona jesteś, duszno ci? - Sam mi zawtórował. Nie mogłem utrzymać uśmiechu w ukryciu.
- Trochę - wykrztusiła.
Alyssa wstała od stołu.
- Chodź, wyjdziemy na chwilę.
Sylwia spojrzała na mnie, gdy wyciągnąłem z niej powoli palce. Kiwnąłem głową, a gdy wstawała, pomogłem jej trzymając dłoń na lędźwiach kobiety.
- Chwilę i będziemy jechać - powiedziałem do niej jeszcze, a gdy na mnie spojrzała, puściłem do niej oczko. Sam spojrzał na mnie, wyraźnie coś podejrzewając. - Dobrą mają tutaj kawę - wskazałem na swoją filiżankę i upiłem łyk.
- Wyśmienitą - powiedział, unosząc brew i kącik ust.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro