II [2] V.I.P
Logan's P.O.V
To wszystko było na tyle nierealne, że sam nie wiedziałem co o tym myśleć.
Nie zrozumcie mnie źle - tata bardzo starał się zabierać nas na wycieczki. Niestety praca nie pozwalała mu na wiele.
Teraz siedzi obok mnie i prowadzi samochód prosto na lotnisko. Boże, my naprawdę tam lecimy....
Dużo czytam o Japonii, fascynuje mnie ten kraj. Wiem teoretycznie wszystko o ich kulturze, kuchni, zachowaniu. Teraz będę mógł poznać praktyczną stronę.
- Logan - tata przerwał chwilę ciszy. Znaczy ''chwilę''.... Nie odezwałem się w ogóle odkąd wsiedliśmy do samochodu.
- Ta? - starałem się nie okazywać swojej ekscytacji. Nie było to łatwe, głos mi drżał, ręce trzęsły, a czoło zalało potem.
- Wiesz, że nie będę mógł z tobą chodzić po tych wszystkich zabytkach? - zerknął na mnie ostrożnie.
- Wiem - odparłem. - Jedziesz do roboty, nie na zwiady - zmarszczyłem czoło.
Byłem tego świadomy, ale i tak chciałem jechać. Chwilę odpocząć od Stanów. Męczyło mnie mieszkanie tam. Ale o tym kiedy indziej. Tata wyglądał na naprawdę zmartwionego.
- O co chodzi? - zapytałem, trochę niezręcznie.
Tak jak myślałem - coś go dręczyło. Nie odpowiedział od razu. Poprawił okulary na nosie i westchnął. Od pewnego czasu nosi je, ale bez chęci. Nienawidzi ich, jednak okulista powiedział, że jeśli nic nie zrobi ze swoim wzrokiem, na starość oślepnie. Mama i ja pilnujemy go jak możemy, żeby je nosił.
- Marzył ci się ten wyjazd wiem to, ale po prostu.... Musisz się przygotować na to, że zamiast mnie, będzie moja asystentka - widziałem jak zagryza wargi ze stresem. Trochę mnie ruszyło, nie powiem.
Super wyjazd się zapowiada.
Nie odpowiedziałem mu już po tym. Po prostu pojechaliśmy na lotnisko, dokładnie tam, gdzie mieliśmy się znaleźć. Przeszliśmy wszystkie te procedury o wiele szybciej niż ''normalni'' podróżujący.
Może dlatego, że nie lecimy publicznym samolotem, nasze walizki nie są przepuszczane przez taśmę i wszyscy wiedzą kim jesteśmy.
Ogólnie mam w dupie to jak się na nas ludzie patrzą. Mój tata też. Ale jest coś, czego oboje nie znosimy. Paparazzi. Dante spotykał się z nimi o wiele częściej niż ja, jednak i tak zapadali w mojej pamięci.
Pieprzone hieny. Zawsze tam gdzie my. Zawsze.
Skąd oni w ogóle wiedzą, że gdzieś kurwa lecimy?!
- Chodź, chodź - tata pociągnął mnie za rękaw, gdy chciałem odejść na metr, aby przywalić jednemu z nich. - Nie rób scen.
- Naprawdę ich nie lubię - fuknąłem.
- Za to ja kocham - prychnął. - Ignoruj i nie dawaj im powodów, żeby zostali.
No miał rację. Teraz to wiem, ale wtedy mnie roznosiło. Na szczęście mieliśmy przy sobie ochroniarzy, którzy poważnie traktują swoją pracę. I trzymają z dala niechcianych gości.
Chciałbym mieć ich wytrwałość.... Te hieny się dobijają z tymi mikrofonami, aparatami i kurwa antenkami, a oni spokojnie im powtarzali ''nie zbliżaj się'', ''zostań tam'', ''nie dotykaj ich''.
Ja dawno bym przypieprzył.
Chwalić Boga, że istnieje coś takiego jak przejście dla V.I.Pów. Tam nie ma wstępu nikt oprócz taty, mnie i tego, kto zostanie przez nas wyznaczony. Czyli kilku ochroniarzy i jakiś gość, który nie wiem czy się zajmuje, ale jest i idzie obok nas.
- Co się dzieje? - w sali, która miała służyć za poczekalnię dla V.I.Pów było kilka osób. - Lecą z nami? - spojrzałem na tatę. Nie wyglądał na zaskoczonego.
- Nie, mają swoje loty - usiadł w fotelu. Tak zwyczajnie.
- To czemu nie idą?
Tata spojrzał na mnie jak na komika i uśmiechnął się.
- Synku, jak myślisz, co oznacza słowo ''poczekalnia''?
- Jak lecieliśmy do Londynu, to nie czekaliśmy - usiadłem obok niego. Już zdążył wyciągnąć tableta i coś w nim stukać.
- Bo byliśmy jedynymi V.I.Pami. Teraz trzeba poczekać.
- Ile? - rozejrzałem się. Wszyscy eleganccy. Jakaś bizneswoman, kilka garniturowców, ochroniarze. Nic nadzwyczajnego. Same służbowe twarze. Zmęczone, bez wyrazu i na skraju depresji. Jak ja się cieszę, że tata wyjeżdża tylko na dwa tygodnie góra.
- Nie wiem - wzruszył ramionami. - Pół godziny? Obudzę cię.
- Nie - westchnąłem bezradnie. Chwalić wynalazcę telefonu. I internetu też.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro