♥ 38 ♥
Niepewnie postawiłam pierwszy krok na brukowanej drodze, tuż przed wejściem do prestiżowej galerii, w której miało odbyć się wydarzenie.
Gdy tylko pojawiłam się poza limuzyną, flesze aparatów zaczęły błyskać jak oszalałe.
Wszędzie pełno światła, a mrok wieczornej pory został brutalnie rozdarty.
Stałam pośród fotografów, reporterów i krzyczących osób, nie wiedząc co zrobić. Uciekać? Zostać? Na szczęście nie musiałam decydować, bo decyzja należała do mojego mężczyzny, który położył dłoń na moich lędźwiach i wyprowadził nas z tłumu.
Prosto na czerwony dywan.
Matko, gdzie ja byłam?
Kiedy flesze trochę osłabły, mogłam zobaczyć, że naprawdę jesteśmy w środku sensacji. Wszyscy patrzyli tylko na nas, tylko nam robili zdjęcia i tylko do nas krzyczeli. Nie byłam w stanie zrozumieć ani jednego słowa.
Dante wydawał się być nie zainteresowany wszystkim, co dzieje się wokół. Szedł środkiem dywanu, jakby był u siebie w domu. Każdy jego krok był idealnie wymierzony. Jakby nic innego nie robił przez ostatni czas tylko ćwiczył przejścia.
Był tak dumny, odważny, poważny i elegancki... Że wypadałam przy nim naprawdę miarowo...
Weszliśmy do ogromnego budynku. Myślałam, że na zewnątrz jest dużo ludzi, ale w środku było ich zatrzęsienie. Nie wiedziałam na kim zawiesić wzrok.
- Właściciel budynku, inwestorzy z dalekiego wschodu i północy, członkowie rządu krajów europejskich, kilka ważnych postaci w polityce i arabscy arystokraci - Dante przedstawił mi po krótce z kim mogę mieć do czynienia na wydarzeniu. Byłam pod wrażeniem. Ci ludzie, których widziałam na sali, przyczyniali się do zmiany świata, poglądów politycznych i gospodarki. - Wszyscy tutaj mają jakieś znaczenie, więc uśmiechaj się do każdego - spojrzał na mnie rzeczowo. I już wiedziałam, że to nie była prośba. - Ach, i nic nie wiesz o mojej pracy. To ważne, Sylwia, nikomu nic nie mów.
- Nic nie wiem - to była prawda. Skąd miałam wiedzieć, gdy nie pytałam, a on nie opowiadał? Tak było lepiej dla wszystkich.
- Dobrze - przytaknął i popatrzył gdzieś przed siebie. Zbliżaliśmy się wolnym krokiem do mężczyzny w arabskiej szacie, z okularami przyciemnianymi na nosie i lekkim wąsem. Wyglądał na poważnego biznesmena. Wow. - Dobry wieczór Panie Talel - Dante przybrał miły, ale rzeczowy uśmieszek na twarzy. Ale aktor, aż się uśmiechnęłam.
Arab spojrzał jakby zaskoczony na Dante, ale szybko zmienił zdziwienie na uśmiech i zadowolenie.
- Ooo Hordez, miło Pana widzieć.
Zdziwiło mnie, że nie uścisnęli sobie ręki, nie przywitali się po bratersku ani nic... Tylko "dobry wieczór" ze strony Dante. Może w arabskich krajach nie jest to tolerowane?
Zbłaźniłabym się bez Dante, to pewne.
- Mnie również - odparł Dante. - Jednak znalazł Pan czas na przyjazd. Nie zapowiadało się.
- To samo mogę powiedzieć o Tobie, Hordez - arab uniósł brew. - Podobno jesteś teraz szczególnie zajęty. - położył nacisk na słowo "szczególnie".
Okej, o co chodzi?
- Biznes musi się kręcić, prawda? - znowu ten uśmiech. Co ty kombinujesz, Dante?
- Zwłaszcza tobie - Talel również się uśmiechnął. Panowała między nimi dziwna atmosfera. Niby przyjaźń, a jednak jeden przed drugim coś ukrywał. Jak zdradziecka żona przed mężem, który wszystko już wie. Oboje udają, że jest w porządku.
Nawet ja się nie nabrałam.
- O co chodziło? - zapytałam narzeczonego, gdy odeszliśmy od araba.
- Nic, nic - powiedział nawet na mnie nie patrząc. To było spławienie poniżej krytyki. Ale i tym razem się nie odezwałam. Widocznie miałam nie wiedzieć. W biznes się nie mieszam. - Patrz, Obama.
Zaśmiałam się. bo myślałam, że żartuje... Nie żartował. On naprawdę tam stał!
- O mój Boże - serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Uwielbiałam Baracka i Michelle. Spotkanie z nimi byłoby spełnieniem marzeń.
- Chodź, poznam was - zaczął mnie ciągnąć w ich stronę.
- No chyba żartujesz! Ja i Obamowie?!
Zignorował moją histerię. Bardzo niedobrze. Mogłam zejść w każdej chwili, czułam to po sobie. Obama i ja. Aż zaschło mi w gardle z emocji.
Rozmawiali z jakimś mężczyzną w białym garniturze, który trzymał u swojego boku piękną blondynkę. Wszyscy spojrzeli w naszym kierunku. Ta druga para z zaciekawieniem, chyba nas nie znali, ale za to Obamowie uśmiechnęli się życzliwie.
- Witamy, witamy - Michelle powitała nas jako pierwsza. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, ale Dante zrobił to za nas dwoje.
- Co w marmurze? - zażartował Barack, podając dłoń Dante. Ten zaśmiał się razem z byłym prezydentem i mężczyzną w białym garniturze.
- To samo co rok temu. Bieda - to chyba też był żart. - Michelle, Barack, to moja narzeczona i partnerka dzisiejszego wieczoru, Sylwia - objął mnie ramieniem, a ja wtulona w jego bok patrzyłam wielkimi oczami na małżeństwo. Kiwnęłam tylko na powitanie.
- Dante zawsze miał oko do kobiet - rzuciła Michelle, miło się do mnie uśmiechając. Zareagowałabym.
- To jej pierwsza impreza, jest trochę nieśmiała - Dante uśmiechnął się do mnie, jakby mówiąc "nic się nie dzieje". Uspokoiło mnie to trochę.
- Nie przejmuj się - odezwał się Barack. - Michelle na swoim pierwszym meetingu upiła się i zwymiotowała na scenę główną. Nie pobijesz jej.
- Hej! - małżonka mężczyzny wydarła się na niego. Uśmiechnęłam się na to. - Wiesz co? - zwróciła się do mnie. - Skoro tak, to chodź, idziemy się upić, a oni niech gadają o tych swoich korpo rzeczach - wzięła mnie pod łokieć i poprowadziła gdzieś w tłum. Uśmiechnęła się tylko do chłopaków przez ramię.
To naprawdę miła i przebojowa kobieta. Faktycznie kupiła nam po drinku i to takim naprawdę mocnym, a gdy obie się nim delektowałyśmy, starała się dowiedzieć czegoś więcej o mnie i Dante.
- Słyszałam, że chcecie ślub na plaży - zagadała i pociągnęła trochę drinka przez słomkę.
- Jeszcze nie wiemy - wzruszyłam ramionami. - Na pewnie nie chcę w kościele. Zbyt rutynowo dla mnie.
- Chcecie czegoś ciekawszego - stwierdziła z przekonaniem, a ja kiwnęłam głową.
- Może w parku... Albo gdzieś na klifie? - uśmiechnęłam się na to wyobrażenie.
- O tak - Michelle również się rozmarzyła. - Hej, wyobraź sobie takie coś... Stoisz przed swoim ukochanym, trzymacie się za ręce, właśnie macie składać przysięgę, która złączy wasze serca i dusze na zawsze, a to wszystko na tle norweskich gór porośniętych zielenią, lekko zamglony krajobraz i fakt wymawiania tych najważniejszych słów, stojąc na Preikestolen*. No i oczywiście ja, jako twoja druhna i Barack w tej roli dla twojego przyszłego męża.
- Było by pięknie - kiwnęłam głową, wyobrażając sobie to wszystko.
I było. Michelle dużo się nie pomyliła. Staliśmy na tym klifie, tuż przed przysięgą, a ona i Barack towarzyszyli nam jako świadkowie.
Teraz, stojąc przed najważniejszą decyzją w moim życiu, patrząc w oczy mojemu przyszłemu mężowi, który wymawia słowa przysięgi małżeńskiej i wiedząc, że za chwilę powiem sakramentalne "tak"... Nie żałuję niczego. Nie żałuję tych rzeczy, których żałowałam dwa lata temu. Nie żałuję tego, jak potoczyła się moja historia, tego kim byłam, tego kim jestem i tego kim będę. Nie żałuję absolutnie niczego, bo gdybym żałowała, te dwa ostatnie lata potoczyły by się zupełnie inaczej...
Koniec Części Pierwszej
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro