Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

♥ 38 ♥

Niepewnie postawiłam pierwszy krok na brukowanej drodze, tuż przed wejściem do prestiżowej galerii, w której miało odbyć się wydarzenie.

Gdy tylko pojawiłam się poza limuzyną, flesze aparatów zaczęły błyskać jak oszalałe.

Wszędzie pełno światła, a mrok wieczornej pory został brutalnie rozdarty.

Stałam pośród fotografów, reporterów i krzyczących osób, nie wiedząc co zrobić. Uciekać? Zostać? Na szczęście nie musiałam decydować, bo decyzja należała do mojego mężczyzny, który położył dłoń na moich lędźwiach i wyprowadził nas z tłumu.

Prosto na czerwony dywan.

Matko, gdzie ja byłam?

Kiedy flesze trochę osłabły, mogłam zobaczyć, że naprawdę jesteśmy w środku sensacji. Wszyscy patrzyli tylko na nas, tylko nam robili zdjęcia i tylko do nas krzyczeli. Nie byłam w stanie zrozumieć ani jednego słowa.

Dante wydawał się być nie zainteresowany wszystkim, co dzieje się wokół. Szedł środkiem dywanu, jakby był u siebie w domu. Każdy jego krok był idealnie wymierzony. Jakby nic innego nie robił przez ostatni czas tylko ćwiczył przejścia.

Był tak dumny, odważny, poważny i elegancki... Że wypadałam przy nim naprawdę miarowo...

Weszliśmy do ogromnego budynku. Myślałam, że na zewnątrz jest dużo ludzi, ale w środku było ich zatrzęsienie. Nie wiedziałam na kim zawiesić wzrok.

- Właściciel budynku, inwestorzy z dalekiego wschodu i północy, członkowie rządu krajów europejskich, kilka ważnych postaci w polityce i arabscy arystokraci - Dante przedstawił mi po krótce z kim mogę mieć do czynienia na wydarzeniu. Byłam pod wrażeniem. Ci ludzie, których widziałam na sali, przyczyniali się do zmiany świata, poglądów politycznych i gospodarki. - Wszyscy tutaj mają jakieś znaczenie, więc uśmiechaj się do każdego - spojrzał na mnie rzeczowo. I już wiedziałam, że to nie była prośba. - Ach, i nic nie wiesz o mojej pracy. To ważne, Sylwia, nikomu nic nie mów.

- Nic nie wiem - to była prawda. Skąd miałam wiedzieć, gdy nie pytałam, a on nie opowiadał? Tak było lepiej dla wszystkich.

- Dobrze - przytaknął i popatrzył gdzieś przed siebie. Zbliżaliśmy się wolnym krokiem do mężczyzny w arabskiej szacie, z okularami przyciemnianymi na nosie i lekkim wąsem. Wyglądał na poważnego biznesmena. Wow. - Dobry wieczór Panie Talel - Dante przybrał miły, ale rzeczowy uśmieszek na twarzy. Ale aktor, aż się uśmiechnęłam.

Arab spojrzał jakby zaskoczony na Dante, ale szybko zmienił zdziwienie na uśmiech i zadowolenie.

- Ooo Hordez, miło Pana widzieć.

Zdziwiło mnie, że nie uścisnęli sobie ręki, nie przywitali się po bratersku ani nic... Tylko "dobry wieczór" ze strony Dante. Może w arabskich krajach nie jest to tolerowane?

Zbłaźniłabym się bez Dante, to pewne.

- Mnie również - odparł Dante. - Jednak znalazł Pan czas na przyjazd. Nie zapowiadało się.

- To samo mogę powiedzieć o Tobie, Hordez - arab uniósł brew. - Podobno jesteś teraz szczególnie zajęty. - położył nacisk na słowo "szczególnie".

Okej, o co chodzi?

- Biznes musi się kręcić, prawda? - znowu ten uśmiech. Co ty kombinujesz, Dante?

- Zwłaszcza tobie - Talel również się uśmiechnął. Panowała między nimi dziwna atmosfera. Niby przyjaźń, a jednak jeden przed drugim coś ukrywał. Jak zdradziecka żona przed mężem, który wszystko już wie. Oboje udają, że jest w porządku.

Nawet ja się nie nabrałam.

- O co chodziło? - zapytałam narzeczonego, gdy odeszliśmy od araba.

- Nic, nic - powiedział nawet na mnie nie patrząc. To było spławienie poniżej krytyki. Ale i tym razem się nie odezwałam. Widocznie miałam nie wiedzieć. W biznes się nie mieszam. - Patrz, Obama.

Zaśmiałam się. bo myślałam, że żartuje... Nie żartował. On naprawdę tam stał!

- O mój Boże - serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Uwielbiałam Baracka i Michelle. Spotkanie z nimi byłoby spełnieniem marzeń.

- Chodź, poznam was - zaczął mnie ciągnąć w ich stronę.

- No chyba żartujesz! Ja i Obamowie?!

Zignorował moją histerię. Bardzo niedobrze. Mogłam zejść w każdej chwili, czułam to po sobie. Obama i ja. Aż zaschło mi w gardle z emocji.

Rozmawiali z jakimś mężczyzną w białym garniturze, który trzymał u swojego boku piękną blondynkę. Wszyscy spojrzeli w naszym kierunku. Ta druga para z zaciekawieniem, chyba nas nie znali, ale za to Obamowie uśmiechnęli się życzliwie.

- Witamy, witamy - Michelle powitała nas jako pierwsza. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, ale Dante zrobił to za nas dwoje.

- Co w marmurze? - zażartował Barack, podając dłoń Dante. Ten zaśmiał się razem z byłym prezydentem i mężczyzną w białym garniturze.

- To samo co rok temu. Bieda - to chyba też był żart. - Michelle, Barack, to moja narzeczona i partnerka dzisiejszego wieczoru, Sylwia - objął mnie ramieniem, a ja wtulona w jego bok patrzyłam wielkimi oczami na małżeństwo. Kiwnęłam tylko na powitanie.

- Dante zawsze miał oko do kobiet - rzuciła Michelle, miło się do mnie uśmiechając. Zareagowałabym.

- To jej pierwsza impreza, jest trochę nieśmiała - Dante uśmiechnął się do mnie, jakby mówiąc "nic się nie dzieje". Uspokoiło mnie to trochę. 

- Nie przejmuj się - odezwał się Barack. - Michelle na swoim pierwszym meetingu upiła się i zwymiotowała na scenę główną. Nie pobijesz jej.

- Hej! - małżonka mężczyzny wydarła się na niego. Uśmiechnęłam się na to. - Wiesz co? - zwróciła się do mnie. - Skoro tak, to chodź, idziemy się upić, a oni niech gadają o tych swoich korpo rzeczach - wzięła mnie pod łokieć i poprowadziła gdzieś w tłum. Uśmiechnęła się tylko do chłopaków przez ramię.

To naprawdę miła i przebojowa kobieta. Faktycznie kupiła nam po drinku i to takim naprawdę mocnym, a gdy obie się nim delektowałyśmy, starała się dowiedzieć czegoś więcej o mnie i Dante. 

- Słyszałam, że chcecie ślub na plaży  - zagadała i pociągnęła trochę drinka przez słomkę. 

- Jeszcze nie wiemy - wzruszyłam ramionami. - Na pewnie nie chcę w kościele. Zbyt rutynowo dla mnie. 

- Chcecie czegoś ciekawszego - stwierdziła z przekonaniem, a ja kiwnęłam głową. 

- Może w parku... Albo gdzieś na klifie? - uśmiechnęłam się na to wyobrażenie. 

- O tak - Michelle również się rozmarzyła. - Hej, wyobraź sobie takie coś... Stoisz przed swoim ukochanym, trzymacie się za ręce, właśnie macie składać przysięgę, która złączy wasze serca i dusze na zawsze, a to wszystko na tle norweskich gór porośniętych zielenią, lekko zamglony krajobraz i fakt wymawiania tych najważniejszych słów, stojąc na  Preikestolen*. No i oczywiście ja, jako twoja druhna i Barack  w tej roli dla twojego przyszłego męża.

- Było by pięknie - kiwnęłam głową, wyobrażając sobie to wszystko.

I było. Michelle dużo się nie pomyliła. Staliśmy na tym klifie, tuż przed przysięgą, a ona i Barack towarzyszyli nam jako świadkowie. 

Teraz, stojąc przed najważniejszą decyzją w moim życiu, patrząc w oczy mojemu przyszłemu mężowi, który wymawia słowa przysięgi małżeńskiej i wiedząc, że za chwilę powiem sakramentalne "tak"... Nie żałuję niczego. Nie żałuję tych rzeczy, których żałowałam dwa lata temu. Nie żałuję tego, jak potoczyła się moja historia, tego kim byłam, tego kim jestem i tego kim będę. Nie żałuję absolutnie niczego, bo gdybym żałowała, te dwa ostatnie lata potoczyły by się zupełnie inaczej...

Koniec Części Pierwszej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro