[33] Łódka
Tej nocy to ja miałam kontrolę. O dziwo oddał mi ją bez protestów ani zbędnych słów. Prawie wcale nie rozmawialiśmy. W pomieszczeniu dało się usłyszeć moje podniecone jęki oraz jego rozkoszne westchnienia.
Siedziałam na jego biodrach okrakiem, pozostawiając czerwone ślady po paznokciach na jego klatce piersiowej. Podobało mu się to. Chciałam dać mu najwięcej, wszystko, co byłam w stanie.
Na jego mostku pozostały czerwone ślady po moich ustach, które następnego dnia zmienią się w sine malinki. Oboje uwielbialiśmy namiętne zwroty akcji i ostre zakończenia.
W pełnym podnieceniu osunęłam się na jego męskość, która cudownie mnie wypełniła, drażniąc moje ścianki swoją wielkością. Wiedziałam jak potrafi się prężyć wewnątrz mnie i kochałam to.
Rozkoszne jęki odbijały się echem od ścian, a łóżko skrzypiały, gdy zaczęliśmy się o siebie ocierać. Mój wzrok zawodził przez ciśnienie, jakie panowało w moich żyłach. Serce biło poza pierś, a usta nie chciały pozostać zamknięte.
Po raz pierwszy to ja miałam pełną kontrolę nad swoim Panem. Wiedziałam, że to tylko pojedynczy epizod i pewnie nigdy więcej się nie zdarzy, więc korzystałam, ile mogłam. Oparłam ręce na jego udach, za swoimi plecami i przyspieszyłam pracę bioder, doprowadzając swojego kochanka do szaleństwa.
Pot spływał po jego czole, conajmniej tak, jakbyśmy się pieprzyli w saunie, a nie naszej sypialni.
Czułam, że zbliżam się do końca, a on postanowił mi w tym pomóc, pocierając kciukiem mój wzgórek.
Dopasowałam się do terenu, w jakim się znajdowaliśmy... Wybuchłam podnieceniem jak wulkan. To było mocne, niespodziewane i tak przyjemne, że na pewien czas straciłam świadomość.
Gdy moje oczy odzyskały funkcje, leżałam na piersi Dantego kompletnie wykończona. To był jeden z najlepszych oragzmów, jakie przeżyłam. Miałam nadzieję to kiedyś powtórzyć, ale nie spodziewałam się, że Dante jeszcze kiedyś pozwoli mi na taką kontrolę.
To on był, jest i będzie Panem.
A ja to akceptowałam.
Gdy resztki rozkoszy odeszły z mojego umysłu, poczułam zmęczenie. Potworne zmęczenie. Drżącą dłonią przeczesałam swoje poplątane włosy. Dante wyglądał na w pełni zaspokojonego.
Jego przymknięte powieki i równy, głęboki oddech wskazywały na zmęczenie równe mojemu. To dobrze, mam argument, żeby go w przyszłości przekonać na jeszcze jeden taki numerek.
Chociaż jego na seks nie trzeba przekonywać. Gorzej z oddaniem władzy.
- W porządku? - przeczesał moje wlosy, a ja uśmiechnęłam się do niego najpiękniej jak mogłam.
Uniosłam się i cmoknełam jego usta.
- Dziękuję - oboje wiedzieliśmy o co chodzi, ale nikt nic nie dodał. Położyliśmy się i pomimo ulewy jaka panowała na dworze, oboje zasnęliśmy jak małe dzieci.
Nazajutrz obudziłam się jako druga, Dante zawsze był rannym ptaszkiem, więc kiedy otwierałam oczy, on był już ubrany i czekał na mnie ze śniadaniem. Tym razem zastałam go w łazience, myjącego zęby w bokserkach i białej koszuli. Widocznie nie mógł znaleźć spodni, nie przeszkadzało mi to.
Przytuliłam go od tyłu. Och tak, jego ciepło plus moje wychłodzone ciało... Mmm.
- Dzień dobry - wymruczałam w jego plecy. Wypluł pastę do zlewu i przepłukał usta.
- Co tak wcześnie? Nie ma 8 rano.
- Spałam jak niemowlę, więc nie potrzebowałam dużo snu - usmiechnęłam się uroczo do jego odbicia w lustrze. Spojrzał na mnie tymi głębokimi, brązowymi oczami i dosłownie czułam jak mi nogi miękną.
- No to jaki plan na dziś? - odwrócił się w moją stronę, ale nie miałam zamiaru puścić mojego jedynego źródła ciepła, więc pozostałam do niego przylepiona. Jak czareczka do skały.
- Myślałam, że moglibyśmy spędzic trochę czasu na łódce. Przejaśniło się.
- Moglibyśmy - spojrzał na małe okienko. - Albo iść na plażę. Wygrzać się na piasku, przytulać się na ręczniku - popatrzył na mnie cwaniacko. Wciąż nie było mu mało. Perwersyjny Pan Prezes? Podoba mi się.
- I patrzeć jak moi rodzice się miziają w wodzie? - uniosłam brew rozbawiona.
Zniesmaczył się. Jego mina? Bezcenna.
- Śmieszne - fuknął, gdy chisterycznie się zaczęłam śmiać. - Rodziców obudzisz - prychnął. - Ty ośmiornico Ty - pogłaskał moje włosy, a potem zaczął mnie łaskotać tak, że byłam pewna o obudzeniu rodziców.
Śniadanie zjedliśmy w domu, dzięki czemu uniknęliśmy szukania jakiejś budki z jedzeniem albo posiłku na łódce. Jestem pewna, że wzymiotowałabym, gdybym musiała jeść na bujającej się łajbie.
Moi rodzice od rana nie sprawiali kłopotów.Tata marudził, że on nie chce jechać na łódkę, bo rekiny i takie rzeczy, ale Pan Kapitan wytłumaczył mu, że żadne rekiny nie zapuszczają się blisko lądu, a łódką, którą mieliśmy płynąć raczej nie wypływa się na głębiny.
Była malutka, słodziutka i miała jeden maszt, pod którym trzebabyło się kulić, żeby nie dostać w łeb.
- To płyniem, bo uśniem - rzucił mój tata i wszyscy się uśmiechnęliśmy, łącznie z kapitanem. Planowałam się opalić na tej łódce, ale cień z masztu spadał prosto na mnie i mamę, więc za dużo słońca nie złapałyśmy.
Na szczęście siedziałam obok mojego mężczyzny, który potrafił zaradzić i obsunął trochę maszt, nie zmieniając naszego kursu. Usmiechnęłam się do niego wdzięcznie.
- Patrz jak ładnie - wskazałam palcem na wyspę, od ktorej się oddalaliśmy. Na tle wstającego słońca wyglądała przepięknie. - Patrzysz? - spojrzałam na niego. Zamiast na wyspę, patrzył na mnie. - Co?
- Jak wrócimy, chcę cię gdzieś zabrać - uśmiechnął się szczerze. Jednak zaraz zmrużył oczy. - Ale bez rodziców.
Zaśmiałam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro