Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[27] Odnaleziona

Dante P.O.V

- Ale mnie to nie interesuje Alex - powiedziałem do swojego asystenta, który od kilkunastu minut usilnie próbuje namówić mnie na to, żebym razem z nim poszedł na spotkanie z azjatyckimi inwestorami. Młody, głupi i nie doświadczony. Rozumiałem, że się bał tak ważnego spotkania, ale miałem firmę na głowie i nie koniecznie posiadałem czas na jego bojaźnie. - Nic ci nie będzie, uwierz mi - rozdrażnione westchnięcie musiało dać mu coś do myślenia, bo trochę się uspokoił. - Jeżeli nie będziesz pewny czegoś, czegokolwiek, to dzwoń i nie podpisuj nieznanych ci dokumentów. - stanąłem przed oknem, wyglądając na miasto we mgle, spowite wieczornym puchem o krystalicznie białym kolorze. - Wiesz co...? W ogóle niczego nie podpisuj...

Kiedy już myślałem, że wszystkie biurowe sprawy mam na ten dzień załatwione, zacząłem myśleć już tylko o ciepłej kąpieli z domieszką jakiegoś egzotycznego dodatku... Hm... Może róże? Jednak siedzenie samemu w ciepłej wodzie, pomimo aromatów i wszelkich innych udogodnień byłoby nudne, a znając mnie pewnie po pięciu minutach - nieświadomie - sięgnąłbym po telefon i zaczął sprawdzać jakieś dokumenty ważne dla firmy. Chcąc nie chcąc zrobiło mi się dziwnie żal z powodu Sylwii. Nie powinienem jej traktować w ten sposób... Wyszła wtedy taka nabuzowana, że omal nie wywarzyła drzwi z zawiasów.

Prawie podskoczyłem przez dzwonek mojego telefonu, który specjalnie ustawiłem na najgłośniejszy tryb, abym nie przegapił żadnego ważnego telefonu on mojego niewydarzonego, młodego jeszcze agenta. Aczkolwiek po spojrzeniu na wyświetlacz nie ujrzałem jego imienia, a numer zastrzeżony. Odebrałem mimo to.

- Słucham - mruknąłem do słuchawki niepewny tego ,co może mnie czekać pod nieznanym numerem. Nie miałem dobrych doświadczeń związanych z zastrzeżonymi danymi.

- Dante Hordez? -zapytał nieprzyjemny dla ucha głos po drugiej stronie łącza.

- Tak, o co chodzi?

- Proszę niezwłocznie zgłosić się na komendę miejską w pobliżu. Mamy dla pana kilka pytań i informacji, które wymagają naszej rozmowy, Panie Hernandez.

Nie bałem się. Nie zrobiłem niczego złego, więc pewnie chodziło o... Nie wiem o co mogło chodzić tak szczerze... Ale miałem dowiedzieć się wszystkiego na miejscu, więc zebrałem się tak szybko jak jeszcze nigdy i wyjechałem w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Po drodze udało mi się skontaktować z moim adwokatem i poinformować go, że mamy się spotkać na miejscu.

- Dzień dobry - zaraz na wejściu zostałem sucho przywitany przez jednego z kilku takich samych mundurowych, kręcących się na posterunku policji. W jego głosie rozpoznałem tego mężczyznę, który wzywał mnie na posterunek.

- Dzień dobry, Dante Her...

- Wiem.

Aha...

- Proszę za mną - zignorował moje uchylone usta, chcące wypowiedzieć kilka słów i odszedł w kierunku szklanych drzwi, które zasłonięte były roletą od zewnątrz.

Posłusznie udałem się za jego krokiem aż stanąłem przed wymienionymi drzwiami. Spojrzałem na niego niezrozumiale, gdy stanął obok mnie z wyczekującym wzrokiem.

- Niech pan otworzy.

Samoistnie brew powędrowała mi do góry, bo co to za chore podchody? Czy ten człowiek nie wie z kim ma do czynienia?

Ostatecznie dłoń sama sięgnęła do klamki i powoli, delikatnie i ostrożnie na nią nacisnęła. Z niewiadomych przyczyn skręcało mi żołądek w supeł i nie było to odczucie z gatunku tych przyjemnych. Oddech się rwał, a gardło ściskało, nie chcąc popuścić stresem. Uniosłem wzrok na szczelinę powstałą po pchnięciu drzwi, a gdy pozwolono mi zobaczyć więcej, prawie upadłem. Zapłakana, roztrzęsiona Sylwia wtulała się w ciało niewysokiej kobiety o blond włosach i takiego samego mężczyzny, ale o oczach koloru zielonego. Mój mózg nie był w stanie pojąc tego, co widziałem, ale serce od pierwszych sekund biło mocniej.

- Znaleźliśmy ją na mieście - odezwał się mężczyzna po mojej lewej. - Błąkała się. Wzięliśmy ją na posterunek, bo dziwnie się zachowywała, a na dodatek posterunkowi rozpoznali w niej zaginiona córkę Vieldów - mówił, a ja nie zwracałem na niego większej uwagi. Nadal wpatrywałem się w widok tulących się do siebie ludzi. - Przedawniona sprawa. Młoda uciekła z domu i już nie wróciła. Lekarze nawet wypisali akt zgonu. Był pogrzeb bez ciała, chodziło o symbolikę, żeby dać spokój sumieniu rodziców, którzy obwiniali się o rzekomą śmierć małolaty.

- To ona? - wydukałem, przenosząc na niego leniwie wzrok.

- Tak.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro