Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[24] Ocalona

Następnego dnia Dante zagonił mnie do kuchni, gdzie miałam za zadanie upiec pierniczki i ogólnie całą kolację na jutrzejszą wigilię. Rodzina Włocha przyjeżdża już dzisiaj, a my mamy niesamowity syf w domu, więc jednocześnie gotuję i sprzątam łazienkę, podczas gdy szatyn ubierał choinkę i ogarniał salon, w którym stała.

- Sylwia!

- Idę!

Przeszłam do salonu, gdzie Dante stał przed ubraną choinką, która wysokością była jak trzy moje klony. Miał porcelanowego aniołka w ręku i uśmiech na twarzy.

- Piękna.-pochwaliłam, bo naprawdę postarał się, dzięki czemu drzewko wyglądało jak nie z tej ziemi.

- Ale czegoś jej brakuje, nie uważasz?

- Nie ma czubka.-stwierdziłam i spojrzałam na niego, kiedy pomachał mi aniołkiem przed twarzą.- Nie dostanę, geniuszu.-prychnęłam śmiechem, po tym, jak przekazał mi ozdobę w ręce.

- Po to właśnie postawiłem ją przy schodach, Bella.-rzucił, prowadząc mnie na schody, a gdy już stanęliśmy na odpowiedniej wysokości, stwierdziłam, że i tak nie dosięgnę.

Wtedy właśnie przeżyłam zawał, bo Dante chwycił mnie w talii i podniósł.

- Dante, odstaw mnie w tej cholernej chwili.-syknęłam będąc przerażoną taką wysokością i tym, że moje stopy nie mają styczności z czymś stabilnym.

- Spokojnie, załóż czubek.-polecił, co zrobiłam uważając, aby nie spadł i nie roztrzaskał się o ziemię, bo wtedy była bym dość pewna, że Dante "przypadkiem" mnie upuści.

Po wszystkim odstawił mnie na schody, a ja kurczowo złapałam się jego koszuli.

- Stoisz na ziemi, Bella.-zaśmiał się, łapiąc moje nadgarstki.

- Nie prawda, bo na schodach, a chcę na ziemię.

- Prze...

- Teraz.-wtrąciłam, przez co spojrzał na mnie jak na idiotkę, po czym skinął głową w bok i uśmiechnął się cwaniacko.

- Aj, nie!-krzyknęłam, kiedy złapał za moje dłonie oraz talię, przerzucając mnie sobie przez ramię.

Proszę państwa, drugi zawał!

- Dante, serio... auć, puszczaj.-jęknęłam, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenie przy wchodzeniu na górę.- Dante! Ostrzegam, że jeżeli w tej chwili mnie nie odstawisz, to...

- Och, zamknij się.-rzucił i klepnął mój pośladek, przez co pisnęłam zaskoczona i z bólu.

- To nie jest zabawne.-mruknęłam, gdy weszliśmy do sypialni.

- Też tak myślę.-powiedział, odstawiając mnie na ziemię.

Od razu skarciłam go morderczym spojrzeniem i założyłam ręce na piersi, naburmuszając się jak dziecko.

- Moi rodzice będą tu za godzinę, a ty masz na sobie dresy i moją bluzę. Ciekawe co sobie pomyślą.-zamruczał, a ja rozszerzyłam oczy.- Ale spokojnie, tak?-zaśmiał się, gdy poleciałam do garderoby szukać czegoś, w czym mogłabym wyglądać jakoś, nie wiem, normalnie?

- Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?-zapytałam przeszukując półki i wieszaki, ale nie znalazłam niczego, co by mi odpowiadało.

- Ponieważ byłaś zajęta rozstawianiem mnie po kątach.-powiedział, stając w progu.- Ta jest niezła.-stwierdził, widząc, że trzymam w ręku czarną sukienkę.

- Nie, czarna na powitanie rodziców?

- Czemu nie?

- Bo to nie pogrzeb. Poza tym nie chcę wyjść na ponurą czy coś w tym stylu.

- Mam wrażenie, czy chcesz się przypodobać moim rodzicom?-mruknął, a po jego głosie mogłam stwierdzić, że się uśmiecha.

- Dante.-jęknęłam płaczliwie, stając przed nim.- Nie ma się w co ubrać no!

- Kobiety.-westchnął, wymijając mnie.

Podszedł do szafy z lustrem, gdzie zaczął spokojnie przeszukiwać rzeczy. Nie ukrywam, że cholera mnie trafiała, gdy Dante z takim dystansem podchodził do różnych spraw, kiedy ja zwykle krzyczę i krew mnie zalewa.

- Proszę.-wychrypiał, podając mi materiał, którego na początku nie byłam w stanie rozpoznać, ale kiedy stanęłam przed lustrem i przyłożyłam sukienkę do ciała, oniemiałam.

Była jasno popielata ze srebrnymi drobinkami, długością do kolana i cieniutkim paseczkiem na wysokości talii. Miała rozkloszowanie od połowy talii w dół. Zakryłam usta dłonią będąc pod niesamowitym wrażeniem, jakie na mnie zrobiła ta suknia. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że Dante owinął wokół mnie swoje ramiona.

- Będziesz w niej pięknie wyglądała.-zapewnił, po czym pocałował moja szyję i odsunął się.- Ubierz się i zejdź, jak będziesz gotowa.-polecił, na co skinęłam głową.

Wyszedł pozostawiając mnie z tą ślicznotką, dzięki czemu mogłam po napawać się jej pięknem. Założyłam ją na siebie zaraz po tym, jak przebrałam się w świeżą bieliznę. Wpadłam na pomysł, żeby zapiąć sobie jeszcze paseczki, wiecie, takie od pończoch. W sumie są wygodne i przy okazji seksowne. Tak, zdecydowanie liczę dzisiaj na jakiś numerek. Zgodnie z poleceniem udałam się na dół, gdzie szatyn witał się już z siwym mężczyzną oraz starszą blondynką.

- Och, Bella, piacevolmente cię poznać! /och, Bella, miło cię poznać/-zawołała blondynka, kiedy szłam w ich stronę.

Rozłożyła ramiona idąc w moją stronę, a ja spojrzałam niezrozumiale na szatyna, który się do mnie uśmiechnął. Uniosłam kąciki ust w górę, wpadając w ramiona kobiety. Dante zaśmiał się chrypowacie, tak samo jak jego ojciec, stojący na przeciwko niego. Oboje stali w podobnych pozycjach; ręce w kieszeniach eleganckich spodni, głowy zwrócone na nas dwie oraz lekki rozkrok.

- Daj mi się przyjrzeć, Bella.-odsunęła mnie na długość swoich ramion, po czym dokładnie zlustrowała moja twarz, przez co czułam się co najmniej dziwnie i skrępowana. Zaczesałam kosmyk włosów za ucho i spojrzałam z ukosa na Dantego, który teraz zajęty był rozmową z ojcem.- Pięknie wyglądasz.-pochwaliła splatając dłonie na wysokości brody, podczas gdy jej oczy śledziły moje ciało.- Och, Dante, masz przepiękną dziewczynę.-spojrzała na szatyna, który rzucił mi uśmiech.

Dziewczyna?

Czy coś mnie ominęło?

- Tak, to Sylwia.-wyciągnął do mnie dłoń, a ja podeszłam do niego, aby dłoń szatyna mogła spaść na dół moich pleców.- Sylwia, to moi rodzice, Carlos, ojciec oraz Marlica, matka.-wskazał na obojga rodziców.

- Miło mi państwa poznać.-powiedziałam nieśmiało i z typowo uroczym uśmiechem.

- To może przejdźmy do części z kolacją?-zaproponował Dante i tak oto pięć minut później siedzieliśmy przy dużym stole obok choinki. Zastawa była godna rodziny królewskiej, a ja miałam wrażenie, że służki podające nam obiad już nieraz miały do czynienia ze świąteczną kolacją w tym domu.

- No więc Sylwio.-powiedział Carl, opierając się łokciami o stół. Wbił we mnie swoje spojrzenie, które mówiło mi, żebym uważała jak i co odpowiadam.- Jak poznałaś naszego syna?

- Um...-zająkłam się nie mając pojęcia co powiedzieć, dlatego właśnie spojrzałam na przyglądającego mi się szatyna z błaganiem w oczach. Na szczęście wyłapał moje spojrzenie.

- Sylwia jest ocaloną, o ktorej wam mówiłem.-powiedział, a ja zastanawiałam się co znaczą jego słowa.

- Och.-mruknął mężczyzna i zdjął łokcie, odchylajac się na krześle, jakby Dante im powiedział, że mam za sobą narkomanię, prostytucję i jestem seryjnym mordercą, a w majtkach chowam sztylet.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro