[24] Ocalona
Następnego dnia Dante zagonił mnie do kuchni, gdzie miałam za zadanie upiec pierniczki i ogólnie całą kolację na jutrzejszą wigilię. Rodzina Włocha przyjeżdża już dzisiaj, a my mamy niesamowity syf w domu, więc jednocześnie gotuję i sprzątam łazienkę, podczas gdy szatyn ubierał choinkę i ogarniał salon, w którym stała.
- Sylwia!
- Idę!
Przeszłam do salonu, gdzie Dante stał przed ubraną choinką, która wysokością była jak trzy moje klony. Miał porcelanowego aniołka w ręku i uśmiech na twarzy.
- Piękna.-pochwaliłam, bo naprawdę postarał się, dzięki czemu drzewko wyglądało jak nie z tej ziemi.
- Ale czegoś jej brakuje, nie uważasz?
- Nie ma czubka.-stwierdziłam i spojrzałam na niego, kiedy pomachał mi aniołkiem przed twarzą.- Nie dostanę, geniuszu.-prychnęłam śmiechem, po tym, jak przekazał mi ozdobę w ręce.
- Po to właśnie postawiłem ją przy schodach, Bella.-rzucił, prowadząc mnie na schody, a gdy już stanęliśmy na odpowiedniej wysokości, stwierdziłam, że i tak nie dosięgnę.
Wtedy właśnie przeżyłam zawał, bo Dante chwycił mnie w talii i podniósł.
- Dante, odstaw mnie w tej cholernej chwili.-syknęłam będąc przerażoną taką wysokością i tym, że moje stopy nie mają styczności z czymś stabilnym.
- Spokojnie, załóż czubek.-polecił, co zrobiłam uważając, aby nie spadł i nie roztrzaskał się o ziemię, bo wtedy była bym dość pewna, że Dante "przypadkiem" mnie upuści.
Po wszystkim odstawił mnie na schody, a ja kurczowo złapałam się jego koszuli.
- Stoisz na ziemi, Bella.-zaśmiał się, łapiąc moje nadgarstki.
- Nie prawda, bo na schodach, a chcę na ziemię.
- Prze...
- Teraz.-wtrąciłam, przez co spojrzał na mnie jak na idiotkę, po czym skinął głową w bok i uśmiechnął się cwaniacko.
- Aj, nie!-krzyknęłam, kiedy złapał za moje dłonie oraz talię, przerzucając mnie sobie przez ramię.
Proszę państwa, drugi zawał!
- Dante, serio... auć, puszczaj.-jęknęłam, ale nie zrobiło to na nim żadnego wrażenie przy wchodzeniu na górę.- Dante! Ostrzegam, że jeżeli w tej chwili mnie nie odstawisz, to...
- Och, zamknij się.-rzucił i klepnął mój pośladek, przez co pisnęłam zaskoczona i z bólu.
- To nie jest zabawne.-mruknęłam, gdy weszliśmy do sypialni.
- Też tak myślę.-powiedział, odstawiając mnie na ziemię.
Od razu skarciłam go morderczym spojrzeniem i założyłam ręce na piersi, naburmuszając się jak dziecko.
- Moi rodzice będą tu za godzinę, a ty masz na sobie dresy i moją bluzę. Ciekawe co sobie pomyślą.-zamruczał, a ja rozszerzyłam oczy.- Ale spokojnie, tak?-zaśmiał się, gdy poleciałam do garderoby szukać czegoś, w czym mogłabym wyglądać jakoś, nie wiem, normalnie?
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?-zapytałam przeszukując półki i wieszaki, ale nie znalazłam niczego, co by mi odpowiadało.
- Ponieważ byłaś zajęta rozstawianiem mnie po kątach.-powiedział, stając w progu.- Ta jest niezła.-stwierdził, widząc, że trzymam w ręku czarną sukienkę.
- Nie, czarna na powitanie rodziców?
- Czemu nie?
- Bo to nie pogrzeb. Poza tym nie chcę wyjść na ponurą czy coś w tym stylu.
- Mam wrażenie, czy chcesz się przypodobać moim rodzicom?-mruknął, a po jego głosie mogłam stwierdzić, że się uśmiecha.
- Dante.-jęknęłam płaczliwie, stając przed nim.- Nie ma się w co ubrać no!
- Kobiety.-westchnął, wymijając mnie.
Podszedł do szafy z lustrem, gdzie zaczął spokojnie przeszukiwać rzeczy. Nie ukrywam, że cholera mnie trafiała, gdy Dante z takim dystansem podchodził do różnych spraw, kiedy ja zwykle krzyczę i krew mnie zalewa.
- Proszę.-wychrypiał, podając mi materiał, którego na początku nie byłam w stanie rozpoznać, ale kiedy stanęłam przed lustrem i przyłożyłam sukienkę do ciała, oniemiałam.
Była jasno popielata ze srebrnymi drobinkami, długością do kolana i cieniutkim paseczkiem na wysokości talii. Miała rozkloszowanie od połowy talii w dół. Zakryłam usta dłonią będąc pod niesamowitym wrażeniem, jakie na mnie zrobiła ta suknia. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że Dante owinął wokół mnie swoje ramiona.
- Będziesz w niej pięknie wyglądała.-zapewnił, po czym pocałował moja szyję i odsunął się.- Ubierz się i zejdź, jak będziesz gotowa.-polecił, na co skinęłam głową.
Wyszedł pozostawiając mnie z tą ślicznotką, dzięki czemu mogłam po napawać się jej pięknem. Założyłam ją na siebie zaraz po tym, jak przebrałam się w świeżą bieliznę. Wpadłam na pomysł, żeby zapiąć sobie jeszcze paseczki, wiecie, takie od pończoch. W sumie są wygodne i przy okazji seksowne. Tak, zdecydowanie liczę dzisiaj na jakiś numerek. Zgodnie z poleceniem udałam się na dół, gdzie szatyn witał się już z siwym mężczyzną oraz starszą blondynką.
- Och, Bella, piacevolmente cię poznać! /och, Bella, miło cię poznać/-zawołała blondynka, kiedy szłam w ich stronę.
Rozłożyła ramiona idąc w moją stronę, a ja spojrzałam niezrozumiale na szatyna, który się do mnie uśmiechnął. Uniosłam kąciki ust w górę, wpadając w ramiona kobiety. Dante zaśmiał się chrypowacie, tak samo jak jego ojciec, stojący na przeciwko niego. Oboje stali w podobnych pozycjach; ręce w kieszeniach eleganckich spodni, głowy zwrócone na nas dwie oraz lekki rozkrok.
- Daj mi się przyjrzeć, Bella.-odsunęła mnie na długość swoich ramion, po czym dokładnie zlustrowała moja twarz, przez co czułam się co najmniej dziwnie i skrępowana. Zaczesałam kosmyk włosów za ucho i spojrzałam z ukosa na Dantego, który teraz zajęty był rozmową z ojcem.- Pięknie wyglądasz.-pochwaliła splatając dłonie na wysokości brody, podczas gdy jej oczy śledziły moje ciało.- Och, Dante, masz przepiękną dziewczynę.-spojrzała na szatyna, który rzucił mi uśmiech.
Dziewczyna?
Czy coś mnie ominęło?
- Tak, to Sylwia.-wyciągnął do mnie dłoń, a ja podeszłam do niego, aby dłoń szatyna mogła spaść na dół moich pleców.- Sylwia, to moi rodzice, Carlos, ojciec oraz Marlica, matka.-wskazał na obojga rodziców.
- Miło mi państwa poznać.-powiedziałam nieśmiało i z typowo uroczym uśmiechem.
- To może przejdźmy do części z kolacją?-zaproponował Dante i tak oto pięć minut później siedzieliśmy przy dużym stole obok choinki. Zastawa była godna rodziny królewskiej, a ja miałam wrażenie, że służki podające nam obiad już nieraz miały do czynienia ze świąteczną kolacją w tym domu.
- No więc Sylwio.-powiedział Carl, opierając się łokciami o stół. Wbił we mnie swoje spojrzenie, które mówiło mi, żebym uważała jak i co odpowiadam.- Jak poznałaś naszego syna?
- Um...-zająkłam się nie mając pojęcia co powiedzieć, dlatego właśnie spojrzałam na przyglądającego mi się szatyna z błaganiem w oczach. Na szczęście wyłapał moje spojrzenie.
- Sylwia jest ocaloną, o ktorej wam mówiłem.-powiedział, a ja zastanawiałam się co znaczą jego słowa.
- Och.-mruknął mężczyzna i zdjął łokcie, odchylajac się na krześle, jakby Dante im powiedział, że mam za sobą narkomanię, prostytucję i jestem seryjnym mordercą, a w majtkach chowam sztylet.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro