Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[21] Wybawca

Zaczęłam mrużyć powieki czując coś gorącego na moim czole. Odruchowo przyłożyłam dłoń do czoła i dzięki temu wyczułam coś miękkiego, materiał?

- Zostaw.-mruknął jakiś męski głos, który wydawał mi się dziwnie znajomy, ale byłam zbyt zdezorientowana, żeby go rozpoznać.

Obróciłam głowę w bok, aczkolwiek czyjeś dłonie złapały moje policzki i obróciły głowę twarzą do sufitu. Mruknęłam czując szczypanie na szyji, którego nie mogłam zidentyfikować. Udało mi się uchylić powieki, aczkolwiek wzrok jeszcze przez chwilę miałam zamglony i roztarty. W końcu niewyraźne kształty przerodziły się w obiekty. Zamrugałam kilka razy obracając głowę w bok, gdzie ujrzałam Dantego. Patrzył na mnie siedząc obok na ziemi. Jednak jego wzrok pałał złością.

- Dante?-wymamrotałam przymykając na chwilę ciężkie powieki.

- Idiotka.-prychnął.- Po co na ten lód wchodziłaś?-zapytał okrywając mnie szczelniej kocem.

Jak się okazało leżałam na materacu przed zapalonym kominkiem z okładem na czole.

- Szukałam cię.-odparłam ledwo słyszalnie.

-A ja ciebie. Masz szczęście, że usłyszałem ten huk lodu. Inaczej mogłabyś utonąć albo zamarznąć.

-Uratowałeś mnie?-mruknęłam podnosząc się do siadu przez co okład spadł mi z czoła.- Jak?-dodałam otrzymując do rąk kubek z panującą herbatą w środku.

- Wskoczyłem za tobą. Trochę to potrfało, ale w końcu cię znalazłem.

W tamtej chwili zauważyłam, że rzeczywiście miał mokre włosy, ale ubrany był w swoje dresy oraz czarną bluze.

- Mogłeś mnie nie ratować.

- Nie mów tak.-zareagował na moje słowa niemalże od razu i to ostrym tonem.- Nie wybaczyłbym sobie, gdybym pozwolił ci odejść.

- Tyle krzywdy ci zrobiłam.-mruknęłam, po czym upiłam łyk gorącego napoju.

- I nawzajem.-dodał z uśmiechem, dzięki czemu wiedziałam, że nie jest na prawdę zły.- Musisz uważać. Te okolice może i wyglądają na potulne, ale są niebezpieczne.

- Zdążyłam się zorientować.-odstawiłam naczynie na bok.- Ile spałam?-spojrzałam na niego.

- Dwa dni.-odpowiedział, przez co coś mnie w piersi zakuło.

Przeniosłam wzrok na swoje dłonie będąc nadal zszokowaną takim czasem mojego snu.

- Głowa boli?-zapytał, a ja pokiwałam głową, ponieważ rzeczywiście czułam ból w skroniach.

Ale większe cierpienie miałam w duszy, kiedy myślałam o tym czemu musiałam go szukać.

- Jesteś na mnie zły?

- Nie, jestem zły na siebie, Bella.-odparł, przez co uniosłam na niego skruszony wzrok.- Pozwoliłem ci wyjść na ten mruz i wpaść do tego cholernego jeziora.-przetarł dłonią widocznie zmęczoną twarz.

- A ja pozwoliłam ci się we mnie zakochać.-dodałam do jego wypowiedzi.

- Przecież to nie twoja wina.

- Skoro tak, to mój wypadek również nie jest z twojej winy.-rzuciłam.

- Pomimo tego w jakim stanie jesteś, to i tak cię nie przegadam.-westchnął dramatycznie, przez co się lekko uśmiechnęłam a on za mną.

- Czekaj, to ty cały czas się mną zajmowałeś?

- Nie miałem wyboru, inaczej mogłoby być z tobą źle.-wstał z ziemi.- A na to nie mogę pozwolić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro