2. Nie wiem jaki to był dzień, miesiąc ani rok.
- Ona ma na dzisiaj dość - tym zdaniem Dante zakończył pierwszy dzień przesłuchań.
Była godzina 21 tego samego dnia, gdy zostałam wykupiona, odnaleziona i dowiedziałam się o śmierci ojca. Nadal to do mnie nie dochodziło. Żadna z tych rzeczy.
Monte pogłaskał moje ramię na pożegnanie.
- Gdybyś czegoś potrzebowała, dzwoń - podał mi wizytówkę. Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie. Podał dłoń Dante i opuścił dom.
Na kawałku sztywnego papieru wypisany był adres biura dyrektora, numer telefonu i dane. Ale czarnym markerem został dopisany inny numer. Mam wrażenie, że prywatny numer telefonu do Pana Dyrektora.
Westchnęłam chowając wizytówkę do kieszeni spodni.
- Powinnaś odpocząć.
Zgodziłam się, więc Dante zaprowadził mnie szklanymi schodami na piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Czysty, z białym prześcieradłem, dużą szafą i przeszklonymi ścianami. Dom znajdował się na lekkim wzniesieniu. Sąsiedzi nie mieli szans zobaczyć niczego zza koron drzew, ale ja miałam piękny widok na cały horyzont. Niedaleko znajdowało się jezioro.
- Moja sypialnia jest pokój dalej, gdybyś czegoś potrzebowała - powiedział, po czym miał wyjść, ale jeszcze dodał. - Och i nie zdziw się, jeżeli rano zobaczysz kobietę w domu. To Alexa, gospodyni.
- Jasne - uśmiechnęłam się do niego, na co odpowiedział tym samym. Wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą z moimi myślami.
Do pokoju była przyłączona łazienka. Więc pozwoliłam sobie wziąć kąpiel w niebotycznie wielkiej wannie, a później wyszczotkowałam zęby, rozczesałam włosy i ubrałam na siebie czarne figi oraz tego samego koloru koszulę nocną, które zostały starannie złożone i odłożone na szklany stolik w łazience.
Tej nocy spałam mało, ale wyjątkowo dobrze. Następnego dnia doznałam szoku, gdy na komodzie znalazłam świeżo poskładane ubrania. Jestem pewna, że nie było ich, gdy kładłam się spać.
Założyłam je. To były zwykłe dżinsy, biała koszulka i niebieski, długi płaszczyk w kratę. Włosy związałam w luźnego koka, po czym poszłam do łazienki, żeby odhaczyć poranną toaletę. Makijaż uznałam za zbędny, chociaż zauważyłam, że na toaletce pojawiły się kosmetyki.
Kiedy zeszłam na parter, usłyszałam śmiech Dante. Okazało się, że siedział przy wyspie kuchennej w aneksie kuchennym i rozmawiał ze starszą, podsiwiałą kobietą o serdecznym uśmiechu.
- Dzień dobry - wyrwało się ze mnie ciche powitanie.
- Och, jesteś kochanie! - starsza kobieta tryskała radością przewracając naleśniki na patelni.
Dante odłożył kubek z kawą i przyjrzał mi się uważnie. Znowu poczułam się jak wtedy przy hangarze. Byłam pewna, że to spojrzenie wtedy nie było częścią zgrywania pozorów.
- Zjedz, bo marnie wyglądasz - kobieta podsunęła mi pod nos talerz z dwoma naleśnikami z różowym sosem i paroma truskawkami na boku.
- Jesteś miła, Alexa - powiedział Dante uśmiechając się do mnie żartobliwie. Odwdzięczyłam mu się uśmiechem.
- Mam nadzieję, że nie uraziłam cię wybierając za ciebie strój - przyłożyła dłoń do swojego serca. - Moje córki są już duże i denerwują się, gdy im doradzam w kwestii stylu - machnęła ręką. - Z resztą... Starsza już ze mną nie mieszka, a młodsza w tamtym tygodniu była punkiem, wczoraj skinem, a dzisiaj już chyba satanistą - wyrzuciła ręce w powietrze.
Zaśmiałam się razem z Dante.
- A mi pasuje Pani styl. Nie mam nic przeciwko, jeżeli będzie mi pani przygotowywać ubrania.
- Cieszę się słoneczko - posłała mi promienny uśmiech.
Wiedziałam, że Dante chce mi o czymś powiedzieć, ale pozwolił mi spokojnie zjeść zanim poruszył temat.
- Dzisiaj masz wizytę u lekarza - zanim zdążyłam otworzyć usta, wyjaśnił mi wszystko. - Procedura wymaga natychmiastowej wizyty lekarskiej, ale wczoraj wyglądałaś dobrze, więc zdecydowaliśmy z dyrektorem, że damy ci spokój.
- O której?
- Za godzinę - powiedział, uprzednio sprawdzając godzinę na zegarku. Dopiero wtedy zauważyłam, że ma na sobie dżinsy i jasno niebieską koszulę.
Tak naprawdę dom Dantego nie był bardzo oddalony od miasta. Wystarczyło paręnaście minut samochodem, żeby zacząć mijać osiedla, a w krótce dotarliśmy do centrum. Nie byłam w stanie jednak rozpoznać miejsca.
- Dante? - zapytałam, a on skupiony na drodze uniósł głowę, aby dać znak, że słucha. - Jak się nazywa to miasto?
- Oregon.
To zaledwie dwa tysiące kilometrów od mojego rodzinnego Manhattanu. Zamknęłam oczy nie mogąc uwierzyć jak blisko domu się znajdowałam. 10 lat.
- Choćbyś była pod nosem, bliscy nigdy cię nie znajdą. Możesz krzyczeć, ale ten świat jest jak szkło weneckie. Oni cię nie widzą i nie słyszą.
Dante zaparkował samochód na ciasnym parkingu, tuż przed szklanym biurowcem. To w nim znajdowała się prywatna klinika, gdzie miałam zapisane badania. Udaliśmy się na czwarte piętro, a tam już czekał na nas lekarz w białym kitlu. Na oko był w średnim wieku.
- Dzień dobry, doktor Arch - przedstawił mi się, a wydaje się, że znał Dantego.
- Zostań, zajmę się nią.
- Tylko nie za bardzo - rzucił Dante żartem, a ja skołowana spojrzałam na lekarza.
- Straszysz mi pacjentkę - powiedział, po czym zamknął nas w gabinecie. W którym było bardzo czysto, a zapach był świeży. - Usiądź - zaprosił mnie na krzesło przed biurkiem, a sam usiadł w fotelu za nim. - Nie przejmuj się nim, on zawsze musi żartować.
- Jesteście bardzo podobni - powiedziałam, nie mogąc dłużej ignorować faktu, że są prawie identyczni wyglądem.
Arch zaśmiał się, kartkując moją książeczkę zdrowia.
- To mój starszy brat.
- Och - uśmiechnęłam się głupio. - No tak.
- Dobrze, zrobimy najpierw badanie z krwi. Wyniki będą za dwa dni. Później rutynowe badania zdrowotne, a na koniec ginekologia.
Zgodnie z planem wykonywaliśmy wszystkie badania. Według niego wszystko było w normie, a na leżance ginekologicznej stwierdził, że jestem zdrową dziewicą, ale wykonał parę badań, na których wyniki trzeba poczekać.
- Wyniki dostaniesz mailem - powiedział do Dante, gdy wyszliśmy z gabinetu. Jako lekarz był naprawdę delikatny i nie krępował mnie prawie wcale.
- Dzięki. Wpadnij na kawę jutro wieczorem - powiedział szatyn, a jego brat skinął głową. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do samochodu.
- Twój brat jest lekarzem, drugi ma firmę detektywistyczną, ty jesteś prezesem grupy lotniczej. Nieźle - skomentowałam, jak tylko wsiedliśmy do samochodu. Zapięliśmy pasy, a Dante go odpalił.
- Arch jest właścicielem tej lecznicy - skwitował, uwieńczając tym samym moje poczucie podziwu.
Po drodze zatrzymaliśmy się w sklepie spożywczym, ponieważ Dante zaproponował noc filmową, na co absolutnie przystałam. Kupiliśmy kilka słodyczy i słonych przekąsek, a także napoi gazowanych i po powrocie do domu przebraliśmy się w coś luźnego, aby wygodnie usiąść w salonie i obejrzeć film.
Na początek wybrałam ''Legion Samobójców'', bo to mogło być ciekawe. W trakcie filmu Dante dostał SMS.
- Arch chce, żebyśmy to my wpadli do niego.
- Chcesz, żebym poszła z tobą? - zapytałam z garścią popcornu.
- Czemu nie? Wieczorem będziemy po przesłuchaniach.
Zgodziłam się. Następne kilka minut starałam się zrozumieć fabułę filmu, ale straciłam to, gdy przykryłam się kocem i po prostu zasnęłam.
Następnego dnia zostałam obudzona przez Alexę, która przyniosła mi gorącą herbatę.
- Dante prosił, żebym cię obudziła.
- Która godzina? - skopałam z siebie koc, więc spadł na dywan.
- Dwunasta kochanie, za godzinę przyjadą federalni z panem dyrektorem.
Kiwnęłam do niej głową i zajęłam się herbatą. Nie wiedziałam gdzie jest Dante, ale postanowił go nie szukać, ponieważ musiałam wziąć kąpiel, wysuszyć włosy i ubrać się zanim zjawią się policjanci.
Alexa przygotowała mi ubrania, więc założyłam je. Były to skórzane leginsy, czarna koszulka i tego samego koloru dresowe futerko zapinane na zamek. Zdecydowanie było mi ciepło. Włosy związałam w luźnego koka i zeszłam na dół.
Dyrektor Monte siedział już w salonie razem z Dante, który nie wyglądał na zaspanego. Był czysty, ubrany w białą koszulę w eleganckie, czarne spodnie.
- Dzień dobry - przywitał się ze mną dyrektor. Nigdzie nie widziałam innych policjantów.
- Dzień dobry. Jest pan sam? - usiadłam na fotelu, na przeciwko dyrektora. Dante stał obok Montego z założonymi rękami.
- Tak, zdecydowałem, że nie ma po co cię stresować. Taką samą papierkową robotę mogą robić w biurze.
- Och - zagryzłam wargę przenosząc wzrok na szatyna. Stał patrząc na mnie i ani na chwilę nie odwrócił wzroku.
Przestań, proszę.
- Chciałem cię zapytać o parę rzeczy - skinęłam głową na jego słowa, więc otworzył aplikację dyktafonu w telefonie i włączył nagrywanie. - Rozmowa będzie nagrywana w celu uzyskania trwałych materiałów dowodowych, zgadzasz się Brooklyn? Odpowiadaj słownie proszę.
- Tak, zgadzam się.
- Dobrze - spojrzał do dokumentów, które miał na kolanach. - Zostałaś odbita dnia 19 maja 2019 roku. Zgadza się?
- Nie wiem jaki to był dzień, miesiąc ani rok.
Dyrektor spojrzał na mnie, ale tylko przez chwilę.
- Byłaś przetrzymywana przez grupę samozwańczych ''patriotów''. Wiedziałaś o ich istnieniu?
- Byłam przetrzymywana, ale nie wiedziałam, że to grupa. Nie wiem jak się nazywają.
- Czy oprócz ciebie, były przetrzymywane inne kobiety?
- Tak, podczas licytacji kolejno wychodziłyśmy na scenę.
- Miałaś z nimi kontakt?
- Nie wolni nam było rozmawiać. Mieszkałyśmy w osobnych pokojach.
- Jak wyglądały te pokoje?
- Zależy gdzie. Tam, gdzie mnie kupiono, w hangarze, pokoje były dużą halą, przedzieloną na kilkumetrowe pokoje kurtynami.
- Czy podczas przetrzymywania byłaś krzywdzona? - dyrektor uniósł na mnie wzrok z nad dokumentacji, a ja oblizałam wargi zerkając na Dantego.
- Tak - wydukałam cicho.
- Możesz wymienić formy zadawania ci krzywdy?
- Bicie - powiedziałam, starając się nie wracać myślami do tamtych chwil. Po prostu słowa, bez wspomnień. - Molestowanie, przezywanie, torturowanie, znęcanie się.
Monte zapisał coś na boku kartki, którą miał przed oczami, a Dante posłał tam swoje spojrzenie. Nie wyglądał na zaskoczonego.
- Potrafisz wymienić z imienia chociaż jednego oprawcę?
Pokręciłam głową. Nie wiedziałam czemu, ale nagle zaczęły mnie piec oczy. Znowu łzy, ale tym razem mimowolnie spłynęły po moich policzkach. Wcale nie czułam się, jakbym chciała płakać.
- Dyrektorze - Dante położył dłoń na ramieniu mężczyzny. - Ona ma dość.
Monte natychmiast zatrzymał nagrywanie, a ja szybko otarłam łzy z policzków. Spojrzałam na przeszkloną ścianę, czując wstyd przez moje łzy. Nic takiego się nie stało. Nie miałam powodu, żeby płakać.
- Brooklyn - spojrzałam na Monte, który składał dokumenty do teczki. - Nic się nie stało. Dokończymy, gdy będziesz gotowa.
Pokiwałam głową. Dyrektor i Dante poszli do drzwi, wymienili kilka zdań, po czym dyrektor wyszedł. Nagle moje policzki stały się suche. Dante z westchnięciem usiadł w fotelu na przeciwko mnie.
- Dyrektor domaga się pilnej interwencji psychologa w twojej sprawie.
Kiwnęłam głową. Możliwe, że był mi potrzebny, chociaż nie czułam tego.
- Skoro skończyliśmy wcześniej, mamy czas na parę innych rzeczy - uśmiechnął się do mnie. - Idź do sypialni - wstał. - Ja jadę do firmy, będę o 16. Bądź wtedy gotowa, od razu pojedziemy do mojego brata.
- Mam się ubrać elegancko?
- Nie elegancko, ale ładnie. Żona mojego brata to pinda.
Uniosłam brwi na jego szczerość. Dante wyszedł, Alexa krzątała się w kuchni, a ja poszłam do swojego pokoju. Od razu zauważyłam parę rzeczy na łóżku.
Usiadłam na materacu po turecku i po kolei otwierałam pudełka. Doznałam szoku, gdy jedno z nich miało namalowany telefon na wierzchu. I napisy ''IPhone 12 Pro Max'', ale nie wiedziałam co to znaczy.
W środku znajdował się prawdziwy telefon w kolorze różowego złota. Na tyle miał namalowane ugryzione jabłko, a ja pamiętałam, że gdy byliśmy u lekarza, mijaliśmy bilbord z takim znaczkiem.
- Po co 3 aparaty? - zapytałam sama siebie.
W każdym razie nawet nie próbowałam go włączać, bo nigdy nie miałam prawdziwego telefonu w ręku. A ten na pewno był dużo wart, więc zostawiłam to Dantemu.
Następne pudełko było większe, kartonowe. Z taką samą pokrywą. W środku znajdowało się wiele dokumentów. Akt urodzenia, dowód chrztu, komunii. Wiele dokumentów będących kopiami na przykład badań lekarskich z okresu przed porwaniem. A pod stertą tych dokumentów znalazłam luźno wrzucone zdjęcia.
Wzięłam parę z nich do ręki. Na pierwszym zobaczyłam siebie. Malutką. Miałam może kilka miesięcy. Wyglądałam na zadbaną, czystą i dobrze nakarmioną. Uśmiechnęłam się do fotografii. Na kolejnej widniał obrazek mnie i mojego ojca. Miałam już kilka lat, a tata wkładał mnie do huśtawki na placu zabaw. Później ja w policyjnej czapce taty. Ja i jakaś dziewczyna mniej więcej w moim wieku, czyli może 10 lat. Blondynka o jasno-niebieskich oczach, w czerwonej koszulce. Obie uśmiechałyśmy się do zdjęcia będąc szczerbate.
Starannie odłożyłam zdjęcia do szafki nocnej obok łóżka. Dokumenty schowałam z powrotem do kartonu. Ostatnie pudełko było tak naprawdę napęczniałą kopertą. Nie była do nikogo zaadresowana ani od nikogo nadana. Otworzyłam ją.
Ze środka wypadł mały notes. Różowo-brokatowy z motylkami na awersie. No tak, przecież to mój pamiętnik. Cholera.
Był prawie cały zapełniony różnymi wpisami z dnia codziennego. O tym, co jadłam na śniadanie. Przypomniało mi się jakiego bzika kiedyś miałam na punkcie tych płatków z kolorowymi, cukrowymi figurkami. ''Lucky Charms'', tak się nazywały. Później pisałam też o jakimś chłopaku imieniem Ron, ale tylko przez dwie kartki. Następnie pojawił się pierwszy wpis o dziewczynce imieniem Brenda.
''Kochany pamiętniku! Dzisiaj wprowadziła się do naszego sąsiedztwa Brenda. Jej rodzice są adwokatami. Ona jest naprawdę fajna i lubi jeździć na deskorolce. Obiecała mnie nauczyć paru sztuczek.''
Później Brenda regularnie pojawiała się w moich wpisach. Z tego wynika, że byłyśmy przyjaciółkami, bo często się widywałyśmy, a nawet wspólnie siedziałyśmy w szkolnej ławce. Tak naprawdę wtedy dopiero uświadomiłam sobie, że do tej pory wszystko, co działo się przed porwaniem, oddzielałam od teraźniejszości grubą, czarną kreską.
A przecież wcale tak nie musi być. Brenda może gdzieś tam jest. Żyje, ma się dobrze. Może nawet o mnie pamięta.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro