[15] Sarenka?
Leżałam na materacu przed ogniskiem, a na mnie leżał Dante celując mnie delikatnie w szyję. Byliśmy przykryci jedwabnymi kocami, aby nie było nad zbyt zimno, ale ognisko dawało tyle ciepła, że to było całkiem zbędne. Cóż, pierwszy raz w domku w górach zaliczony.
- Na ile tu zostajemy?-zapytałam odchylając głowę w tył, żeby Włoch miał więcej miejsca do manewrów.
- Na ile chcemy, Bella.-mruknął w moją skórę wywołując tym samym przyjemne dreszcze na moim kręgosłupie.
- W takim razie na zawsze.-zamknęłam oczy, kiedy mężczyzna zachichotał.
- Urlop mam na dwa miesiące, więc możemy je spędzić tutaj, a jak będziemy chcieli wracać, to co za problem?-uniósł swoją głowę, aby mieć twarz na przeciwko mojej.
- Sześćdziesiąt dni.-mruknęłam zamyślona. Tak, zdecydowanie mogłabym tu tyle spędzić.
- Plus minus dwa.-dodał.
- Mhm, zostajemy.-wyszczerzyłam się, po czym złączyłam nasze usta w pocałunku.- Śpi-my-tu-taj?-wymamrotałam między pocałunkami, z czego szatyn się zaśmiał.
- Jeśli chcesz.-odparł później całując moje czoło.- Możemy robić co tylko nam się podoba, Bella.-mruknął z uśmiechem smyrając swoim noskiem mój nosek. Swoją drogą kochałam jak to robił.
- Na ten moment chcę spać.-powiedziałam zwiewając, przy czym zasłoniłam usta dłonią.
- W takim razie dobranoc.-rzucił mi uśmiech.
- I nie waż się mi uciekać w nocy, chcę się przy tobie obudzić.-zamknęłam oczy mówiąc to, a potem objęłam rękami jego tors.
-Dobrze.-ostatnie co usłyszałam przed zaśnięciem, bo potem już była tylko przyjemna cisza i ciemność.
Zaczęłam mrużyć oczy, kiedy słoneczne światło przedarło się przez zawinięte rolety i oświetliło w pewnym stopniu pokój. Uchyliłam powieki ziewając, po czym zamrugałam kilka razy, żeby przyzwyczaić wzrok. Poczułam rozczarowanie, kiedy nie zobaczyłam obok siebie Dantego. Moja mina wyglądała chyba, jakbym przed chwilą dostała w brzuch.
- Tu jestem.-mruknął głos obok mnie, dzięki czemu obróciłam głowę w prawo i zobaczyłam go.
Leżał obok mnie na boku, podpierając głowę łokciem. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem i iskierkami w oczach, których jeszcze w życiu u nikogo nie widziałam. Coś jakby szczęście pomieszane z entuzjazmem i błogim spokojem. Podobało mi się to.
- Nie uciekłbym ci.-zapewnił ujmując moją dłoń w swoją, żeby podsunąć ją sobie pod usta i złożyć na jej wierzchu pocałunek.
- Dobrze wiedzieć.-wychrypiałam porannym głosem czując, że kciuk mężczyzny głaszcze moją dłoń.
- Jesteś głodna?-zapytał wciąż uroczo się uśmiechając i o mój Boże! On ma dołeczki! Ale czemu ich nie było wcześniej widać?
- T-tak.-zająknęłam się oczarowana jego cudownymi oczami oraz tymi cholernymi dołeczkami.
- To dobrze, bo przygotowałem śniadanie.
- Kiedy?
- Kiedy spałaś.-wstał, a ja dopiero wtedy zauważyłam, że miał na sobie dresowe spodnie w bordowym kolorze.
Podniosłam się do siadu i przeczesałam swoje włosy w tył delikatnie je roztrzepując. Obserwowałam jak Dante podchodzi do piekarnika, z którego wyciąga jakieś mięso. Pachniało smakowicie, pobudzając tym samym moje ślinianki. Dante ułożył mięso na dwóch talerzach, po czym dodał parę warzyw i po jednym widelcu na talerz.
- No way.-sapnęłam, kiedy podszedł do mnie z talerzami, a kiedy już był na materacu, podał mi jeden talerz i sam usiadł w siadzie skrzyżnym przede mną.- Co to za mięso?-zaciągnęłam się jego zapachem.
- Sarna.-powiedział, a ja wytrzeszczyłam na niego oczy w zdziwieniu.- No co?-wziął kęs.
- Co to sarna?
Na moje pytanie mężczyzna zakrztusił się jedzenien, przez co musiałam poklepać go po plecach.
- Nie wiesz co to sarna?-wykrztusił uspokajając swój napad kaszlu.
- Em, nie, nie bardzo.
- Chryste Panie.-westchnął odzyskując kontrolę nad oddechem.- Taka mała, cztery nogi, nic?
Pokręciłam głową, a następnie przystąpiłam do jedzenia, które wywołało orgazm mojego podniebienia. Sam zapach zabijał, a co dopiero smak.
- Będę musiał się poważnie za ciebie wziąć, Sylwia.-mruknął uśmiechnięty.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro