1. Mam wrażenie, że nie wiesz co się wokół ciebie dzieje.
Tak szybko jak zeszłam ze sceny - zostałam zapomniana. Sprzedana nie obchodziłam nikogo. Ludzie w sali czekali już na kolejną kobietę, która wyszłam zaraz po mnie. Zdążyłam usłyszeć tylko jej imię. Sophia.
Zostałam zabrana do garderoby, gdzie przebrano mnie w ''zwykłe ubrania''. To znaczy jakieś dopasowane dżinsy, białą koszulkę i czarne trampki. Rozczesano mi włosy, które miały pełno lakieru na sobie.
Mężczyzna w czarnym garniturze odeskortował mnie do wyjścia z budynku. Przekroczyłam próg starego hangaru, a drzwi zostały za mną zatrzaśnięte. Spojrzałam przez swoje ramię. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć to miejsce od zewnątrz. Byłam licytowana dwa razy. Ale za żadnym mnie nie kupiono.
Kilka metrów przede mną stało zaparkowane eleganckie, czarne BMW. Szatyn, który mnie kupił opierał się o nie paląc papierosa. Mogłam się mu przyjrzeć, ponieważ robił dokładnie to samo ze mną. Miał ciemną karnację, złoty zegarek na ręku, eleganckie buty i tatuaż róży na lewej dłoni.
Dość szybko poczułam się nieswojo pod jego spojrzeniem, więc opuściłam wzrok. Jeszcze przez chwilę przewiercał mnie na wylot ciemnymi jak węgiel oczami. Może był Włochem? Hiszpanem?
Nagle odepchnął się od samochodu i zaczął mnie powoli okrążać. Zacisnęłam powieki. Czułam się jak sarna w pobliżu myśliwego. Wystraszona podskoczyłam, gdy nagle poczułam jego palce pod moim podbródkiem.
Stał tuż przede mną, czułam jego oddech. Pomieszanie nikotyny z miętą. Uchyliłam powieki, ale natychmiast zamarłam. Oczy jak węgiel, przysięgam, że takie były. Ostrożnie przełknęłam ślinę.
- Jak masz na imię? - oddech uwiązł mi w gardle. Jak mógł być tak spokojny, podczas gdy moje serce wykonywało akrobacje?
Powoli oblizałam suche wargi. Nie umknęło to jego uwadze. Zacisnął szczękę. jestem pewna, że mogłabym się na niej skaleczyć.
- Dostał Pan teczkę z moją dokumentacją.
Szatyn odsunął się ode mnie na kilka centymetrów. Nie byłam pewna czy westchnięcie, jakie z siebie wydał było znakiem frustracji, znudzenia, zmęczenia czy zawodu. Opuścił ze mnie dłonie, po czym skierował kroki do samochodu.
Otworzył mi drzwi od strony pasażera. Byłam mu wdzięczna, że nie muszę jechać w bagażniku. Sam zajął miejsce za kierownicą. Gdy odjeżdżaliśmy obserwowałam hangar powoli znikający za horyzontem. Wkrótce wyjechaliśmy z totalnego pustkowia na asfaltową drogę. Jednak w pobliżu nie było widać żadnych budynków.
Czułam na sobie wzrok mężczyzny. Zerkał na mnie niespiesznie. Oblizałam usta, starając się na niego nie patrzeć.
- Jesteś głodna?
To nagłe pytanie zbiło mnie z tropu, ponieważ... To nie to, o co powinien zapytać mężczyzna, który dopiero co wydał dwa miliony na kobietę.
Nawet nie wiedziałam czy jestem głodna.
- Milczenie jest zgodą?
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się. Naprawdę nie wyglądał na kogoś, kto mógłby się znaleźć na licytacji. Chciałam o to zapytać. Ale wolałam pozostawić temat.
- Nie, nie jestem - odparłam cicho.
Przez całą drogę pozwolił mi patrzeć. Widziałam każde skrzyżowanie, rondo, skręt. Droga trwała około godzinę, a po tym czasie znaleźliśmy się pod białą willą. Robiła wrażenie. Po drodze był las, ale nie widziałam żadnych sąsiadów w promieniu przynajmniej kilkunastu kilometrów.
Zaparkował w podziemnym parkingu, a następnie udaliśmy się do windy, która z kolei wywiozła nas na parter. Wszystko było tak... Nowe. Wyglądało na drogie. Nawet podłoga przypominająca (lub będąca) marmur.
Zostałam przy windzie, podczas gdy mężczyzna skierował kroki do białej, skórzanej kanapy. Usiadł na niej, po czym uniósł na mnie wzrok.
- Porozmawiamy?
Zauważyłam, że otworzył teczkę z moją dokumentacją. Przełknęłam ślinę. Nagle czułam się obnażona. Zajęłam miejsce obok niego i założyłam włosy za ucho.
Uważnie przyjrzał się pierwszej stronie. Było ich tylko kilka. Nie byłam zbyt barwna.
- Brooklyn - powtórzył to, co zostało zapisane w aktach. - Brooklyn. Ładnie - uśmiechnęłam się lekko na te słowa. - 20 lat, 1,79m wzrostu. Znamię na lędźwiach - oblizał usta, przewracając stronę. - Akta policyjne. Nienotowana - kolejny raz przerzucił stronę. Zmarszczył brwi. - Byłaś już na licytacji - spojrzał na mnie zaskoczony. - Czemu nikt cię nie kupił?
Zagryzłam wargę ze stresu. Byłam pewna, że odda mnie, gdy tylko się dowie. Był naprawdę miły, bogaty. Nie mogłam mieć większego szczęścia. Ale musiał wiedzieć. Sięgnęłam do akt, przewrócił na ostatnią stronę.
Powędrował za moim wzrokiem.
- Matka nieznana, ojciec... - zatrzymał się na chwilę. Nie mógł uwierzyć. - Inspektor policji na Manhattanie.
Uniósł wzrok patrząc gdzieś w przestrzeń. Moje serce wykonało przewrót w tył, gdy nagle wstał i strzelił teczką o stolik. Wolałam siedzieć cicho, gdy zaczął chodzić w te i we w te. W końcu spojrzał na mnie. Powoli żegnałam się z życiem.
- Czemu mi nikt nie powiedział do cholery?
Nic nie odpowiedziałam. Siedziałam cicho. Dopóki nie wyciągnął telefonu.
- Odda mnie pan?
Przyłożył telefon do ucha, unosząc na mnie wzrok.
- Gdyby mi to coś dało.
Opuściłam wzrok na swoje stopy. Jeżeli mnie nie odda, na pewno umrę. Tak było by dla niego najlepiej. Nigdy mnie nie widział na oczy. Zakopie mnie, a akta spali gdzieś na pustkowiu. I nikt nigdy już o mnie nie usłyszy.
Łzy cisnęły mi się od oczu, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. To nic nie da.
- Ortez - powiedział do słuchawki. - Znalazłem ją.
Jego oczy padły na mnie w tym samym momencie, kiedy na niego spojrzałam. Miotana zdziwieniem słuchałam dalej, ale każde słowo zlewało się ze sobą.
- Jestem pewny, mam akta. Wszystko się zgadza. W moim domu.
Prawie przegryzłam swoją wargę na pół, gdy szatyn skończył rozmawiać i usiadł obok mnie. Położył dłoń na moim kolanie, posyłając mi przyjemne spojrzenie.
- Spokojnie, już będzie dobrze.
W ciągu następnej godziny w domu pojawiło się kilkunastu policjantów, w tym śledczy. Podszedł do mnie tęgi mężczyzna w czarnej koszuli. A u jego boku stał szatyn, który mnie wykupił.
- Powinienem się w końcu przedstawić - powiedział szatyn. - Dante Ortez. Prezes IAC, największej na świecie grupy transportu lotniczego. A to dyrektor generalny, kierownik sprawy, Monte Scott.
Siwy mężczyzna ukłonił się lekko.
- Mam wrażenie, że nie wiesz co się wokół ciebie dzieje - wspomniał, a ja przełknęłam ślinę czując się jak jeleń w blasku reflektorów.
- Brooklyn - usiadł obok mnie. - Cały kraj cię szukał od dziesięciu lat. Tysiące funkcjonariuszy każdego dnia wypatrywali osób podobnych do ciebie. Dokonaliśmy setek przeszukań domów i gospodarstw. Przy okazji rozbijając dziesiątki nielegalnych grup przemytniczych.
- Twój ojciec prowadził tą sprawę przez pięć lat - Dante usiadł na przeciwko mnie, na stoliku do kawy. Założył ręce na piersi. - Dzięki poszukiwaniom, setki dziewczyn wróciło z niewoli do rodzin. Ale ciebie wciąż nie było.
- Nie rozumiem - szepnęłam, patrząc na Dantego.
- Dante zgodził się wziąć udział w poszukiwaniach. Jego ojciec był bliskim przyjacielem twojego ojca, a z kolei brat Dantego posiada firmę detektywistyczną, która związana była z naszymi poszukiwaniami od samego początku.
- Miliarder poszukujący własnej prostytutki - powiedział Dante. - To nie stereotypowy obrazek? Zero podejrzeń.
- Ale... 2 miliony... - powiedziałam.
- Mam dwa tygodnie na wpłacenie pieniędzy. Zwykle w tym czasie grupy zostają rozbijane, a dziewczyny uwalniane.
To wszystko mieszało mi się w głowie jak w mikserze. Za to czułam, że się przegrzewam.
- A mój ojciec?
Dante i Monte spojrzeli po sobie, ale to w końcu dyrektor zabrał głos.
- Zginął od postrzału w serce na jednej z akcji odbijania dziewczyn na sprzedaż. O ironio, na Brooklynie.
Miałam 10 lat, gdy czarny van podjechał pod moją szkołę. Tego dnia tata nie mógł mnie odebrać z zajęć, jak to zwykle miało miejsce. Był na misji, a ja powiedziałam, że spokojnie dostanę się do domu. Nie miałam daleko. Ale jednak okazało się, że ten kilometr to zdecydowanie zbyt daleko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro