2.
Obudziły mnie promienie słońca przedzierające się przez zasłony. Kątem oka spojrzałam na zegarek, który wskazywał 5:20. Postanowiłam jeszcze chwilkę poleżeć, po czym udać się na poranny spacer po błoniach szkoły.
Ubrałam czarne legginsy i zieloną bluzę z logo Slytherin'u, a włosy splotłam w wysokiego kucyka. Zanim się obejrzałam była już szósta, a słońce pojawiało się za horyzontem.
Kiedy otworzyłam wrota świeży wiatr buchnął mi w twarz. Jak na wczesną jesień było dość zimno. Pachniało niezliczoną ilością roślin. Świat był spowity mgłą, lecz nadal można było obserwować wschód słońca. Podeszłam do klifu, gdzie krajobraz zawsze wydawał się piękniejszy i... ku mojemu zdziwieniu siedział już tam Malfoy.
- Mogę? - spytałam dotykając jego ramienia, na co blondyn lekko podskoczył.
Myślałam, że odpowie "Jasne" lub chociaż "Spadaj". Ten jednak wzruszył ramionami, jakbym była mu obojętna.
W ręku trzymał papierosa. Mugolskiego papierosa.
- Palisz? - zadałam kolejne pytanie.
- Ugh... Nie jestem już dzieckiem. - przewrócił oczami.
- Mówiłeś, że nie cierpisz mugoli. - stwierdziłam.
- To prawda, ale trzeba przyznać, że wynalazki mają świetne. - odwrócił głowę w moją stronę i lekko się uśmiechnął. - Słyszałaś AC/DC? Dają czadu. - szepnął, na co ja tylko się zaśmiałam.
Nastała cisza. Oboje wpatrywaliśmy się w kolorowe niebo. Chciałam już sobie iść, kiedy to niezręczność sięgała zenitu, jednak Ślizgon nagle się odezwał:
- Idzie wojna.
- Co ty mówisz?! - oburzyłam się.
- Wszyscy zginiemy. I ty, i ja, i nawet ten pierdolony Potter.
Myślałam, że bredzi, że to przez tego cholernego peta. Chwyciłam za zawiniątko, rzuciłam na ziemię i roztarłam butem.
- Co ty do chuja robisz, Dumbledore?! - wrzasnął zrywając się na nogi.
- Żadnej wojny nie będzie. Voldemorta nie ma i tak pozostanie!
Krzaki zaczęły się poruszać w dość dziwny sposób. To na pewno nie był wiatr. Wśród mgły dało się zauważyć bliznowatego.
- Znów mnie śledzisz? - spytałam.
- Nie słuchaj go. - powiedział i zwrócił się do mojego towarzysza: - A ty trzymaj się od niej, jak najdalej.
Brunet mocno uścisnął mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć w stronę szkoły.
- W czym ci on przeszkadza? - spytałam, ale chłopak to zignorował.
- Zostaw ją! Nie masz prawa jej rozkazywać! - bronił mnie Draco.
- Zostaw mnie! - krzyknęłam.
- Jak chcesz. - powiedział zrezygnowany i mnie puścił.
Dalej mogliśmy tylko widzieć, jak znika za rogiem budynku.
- Ja... Ja już chyba pójdę. - oznajmiłam i ruszyłam śladami Harrego.
W połowie drogi zawróciłam.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro