iii.
Boże Narodzenie minęło niepostrzeżenie – dla Charice nie stanowiło ono takiego święta, jak to było wcześniej, a ciotka Mary nie chciała zmuszać blondynki do uczestniczenia we wspólnej kolacji.
Od czasu spotkania Harry’ego, Charice przypomniała sobie, jak to jest, kiedy ktoś się o ciebie troszczy nie z poczucia obowiązku, a ze zwyczajnej, ludzkiej sympatii. Zaskakujące wiadomości o jakiś dziwnych faktach ze świata o jakiś różowych, senegalskich jeziorach czy zupełnie zwyczajne „jak się czujesz?:) X” potrafiło wywołać nikły cień uśmiechu, którego „pełna wersja” kiedyś tak często gościła na twarzy blondynki.
Kilkakrotnie chcieli się spotkać, ale Harry’emu zawsze coś wypadało, przez co kajał się pół godziny i wyzywał menagera od najgorszych, najprawdopodobniej wymachując rękami i przewracając drobne przedmioty, podczas gdy Charice spokojnie przytakiwała i zaproponowała inny termin. W końcu udało im się zgrać w czasie i mogli zaszyć się w małej knajpce, niedaleko domu dziewczyny i porozmawiać twarzą w twarz.
Charice nie chwaliła się kuzynkom swoim kontaktem z „tym Stylesem”, o którym obie gadały dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo nie widziała w tym nic niezwykłego. Dla niej Harry był Harrym, a nie gwiazdą.
W końcu spotkania w kafejce stały się ich comiesięczną tradycją, oczywiście w miarę możliwości Harry’ego, aż pewnego dnia Charice dokonała dość przełomowego odkrycia.
Po kilku miesiącach zaczęła się przyzwyczajać do jego obecności i głosu. Za wszelką cenę chciała sobie przypomnieć, skąd go znała – jego opowieści o piaskownicy i wiaderku nie zdawały się być wiarygodne. Postawmy sprawę jasno – jest szansa jedna do miliona, by chłopiec poznany w piaskownicy nadal pamiętał o swojej koleżance od wiaderka. Zwłaszcza, jeśli ta koleżanka od wiaderka nie zrobiła na nim pozytywnego wrażenia, zabierając wiaderko po kilkunastu minutach zabawy.
Spotkania w kawiarni urosły do rangi czegoś na wzór powietrza i Charice wcale przeciwko temu nie protestowała. Lubiła, gdy Harry opowiadał jakąś niestworzoną historię, gdy uśmiechał się do niej półgębkiem, gdy oboje nagle cichli i pogrążali się we własnych myślach, a cisza, która zapadała, wcale nie była niezręczna, a wręcz przeciwnie – pozwalała zastanowić się nad tym, co powiedziała druga strona.
W końcu podczas któregoś z kolei spotkania padło o kilka słów za dużo z jednej strony, na co druga strona zareagowała natychmiastowym wyjściem z kawiarni. Charice zdecydowanie nie była przygotowana na to, co usłyszała, a już na pewno nie na ton głos, który cichym szeptem wyjawił jedną ze swoich tajemnic.
On po prostu się pomylił i wcale nie miał na myśli tego, co powiedział. Po prostu wypaplał, co mu ślina na język przyniosła, to wszystko. Charice bała się tego, co on powiedział, bo nie umiała odpowiedzieć tym samym, a doskonale wiedziała, że on by tego chciał.
Życie jest zbyt skomplikowane dla zwykłej siedemnastolatki, to pewne. A jeśli już nie samo życie, to uczucia na pewno.
Jednak nie mogła ulec, gdy Harry wybiegł za nią na ulice Londynu, jak w taniej komedii romantycznej z Hallmarku i objął najmocniej jak potrafił. Charice czuła się potrzebna, chociaż to dziwne uczucie w jej sytuacji, a ramiona Harry’ego oplecione wokół jej talii dawały jej bezpieczeństwo, jakiego jej brakowało od czasu śmierci mamy.
- Wiesz co? – wymamrotał Harry, nie rozluźniając uścisku. – Jesteś piękna, Charice.
Charice czuła się piękna, gdy jej to powiedział. Nigdy wcześniej tak nie było. Zazwyczaj na komplementy reagowała uśmiechem, potrząśnięciem głowy i zaprzeczeniem. Ale Harry miał w sobie coś, czego brakowało innym. Może to ta szczerość w jego oczach albo lekkość dotyku? Może ton głosu? Dziewczyna nie do końca wierzyła w swoje szczęście i w to, że wtedy się spotkali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro