Meet me in the afterglow. 31 grudnia 2019.
Kamal spogląda na mnie co drugi wers Yorktown, które śpiewa w moją stronę, a ja tylko odpowiadam mu wzrokiem pełnym rozczarowania. Wcale nie dlatego, że nagle zmalała moja miłość do niego, czy do Hamiltona, ale mam wrażenie, że najbardziej teraz potrzebuję ciszy. Mój przyjaciel wzdychai w końcu przycisza radio, a później się do mnie uśmiecha.
– Wiesz, że nie będę poddawać twojej decyzji ocenie, bo to twoje życie i ty wiesz najlepiej, czego od niego chcesz – mówi, a ja przytakuję mu lekko. – Więc proszę cię tylko o jedno, przestań się tak zadręczać zdaniem ludzi wokół ciebie. Jak wspomniałem: to twoje życie.
– Uwierz mi, że bym chciała, ale powiem ci tak: skończyłam ze szczęśliwymi zakończeniami, romantycznymi oświadczeniami i ślicznymi słówkami. Te bzdury zostawię sobie do książek. W życiu jednak potrzebuję przede wszystkim konkretów.
– Brawo. W końcu – mówi, skręcając gwałtownie na parking lotniska i krążymy po nim szukając miejsca do zatrzymania się. – Przekaż mu, że jak znów podpadnie mojej narzeczonej, to teraz ja będę musiał skopać mu tyłek, bo ona jest niedysponowana.
– Niewątpliwie ta groźba zrobi na nim ogromne wrażenie – mruczę pod nosem, a on przez ułamek sekundy udaje naprawdę urażonego, zanim wysiądzie z mojego Mustanga. Wyciągamy walizki z bagażnika i ruszamy w stronę hali odlotów. – A jeśli o groźbach mowa, to ostrzegam cię, że jak moja siostra nie będzie najszczęśliwszą kobietą na świecie, to będziesz miał ze mną do czynienia. Jak już zrobiłeś jej dzieciaka, to teraz dopilnuj, by tego nie żałowała.
– Na razie udaje mi się utrzymać stan, w którym nie żałuje pójścia ze mną na randkę, więc możesz mnie uważać za zwycięzcę – sarka mój przyjaciel i się do mnie uśmiecha, gdy stajemy przed tablicą z numerami stanowisk bagażowych. – Wiesz, że jeszcze zdążysz zmienić miejsce docelowe, prawda?
– Bądź świadomy tego, że od tygodnia nieustannie zastanawiam się nad kupnem drugiego biletu i ucieczką. Tylko ucieczka nie jest rozwiązaniem. Wiem, bo mam złoty medal w uciekaniu mój drogi.
Kamal kręci głową i obejmuje mnie ramieniem, a ja od razu się do niego przytulam. Obejmujemy się, stojąc na zatłoczonym lotnisku. W tej chwili potrzebuję tego uścisku bardziej, niż czegokolwiek na świecie. Jego wsparcie jest dla mnie jak tlen, jak ten niezbędny do życia czynnik, który jeśli stracę, to padnę martwa.
– Będzie fantastycznie. Tylko w to uwierz – mówi mi do ucha, a ja przytakuję i ściskam go trochę mocniej.
– U was też, masz mnie informować na bieżąco, co planujecie. Dobrze?
– Przecież i tak mi nie dasz żyć, znam cię – mruczy, niezadowolony, bo nie chcę go puścić, ale w końcu odsuwamy się od siebie na kilka kroków. – Do zobaczenia.
Uśmiecham się do niego pewniej i ruszam w stronę stanowiska zdania bagażu, a później przechodzę przez całą procedurę lotniskową, której nadal nie jestem fanką. Tylko, że dziś nawet się nią aż tak nie denerwuję i kiedy w końcu jestem po tych wszystkich bzdurnych procedurach, od razu ruszam do baru.
Pamiętam czasy, kiedy latałam najtańszymi liniami i napój imbirowy z Pret a Manger na Stansted, był dla mnie synonimem luksusu. Zawsze wtedy patrzyłam na te eleganckie bary z drinkami po kilkanaście funtów i zastanawiałam się, kogo na to w ogóle stać. Teraz mnie stać. Nie sprawia to, w żadnym wypadku, że czuję się zupełnie komfortowo w miejscach pełnych obcych ludzi, ale przynajmniej czuję się odrobinę pewniej.
Rozkładam laptopa, zaczynam korektę scenariusza do nowego sezonu Wellington Paranormal, który przesłał mi Clement i zastanawiam się, czy pojechać na plan, gdy zaczną zdjęcia. Nie byłam w Nowej Zelandii od czasu zakończenia promocji Ragnaroku i mam poczucie, że tego potrzebuję.
Pierwszy raz od rozstania z Karolem i pogorszenia mojego stanu zdrowia, mam znów ochotę wprawić moje życie w ruch. Zrobić to na moich własnych warunkach i w ogóle potrafić te warunki jasno zakomunikować drugiej stronie.
Choć teraz już się tak o to nie martwię.
W samolocie kontynuuję pracę, a w słuchawkach leci moja ulubiona składanka, którą w większości skomponowała moja siostra. A piosenka o arbuzowym cukrze wywołuje u mnie uśmiech.
Samolot ląduje bez żadnego opóźnienia, a ja chcę przejść odprawę jak najszybciej, byleby tylko od razu znaleźć się w hali przylotów. Odczytuję wiadomości, które dostałam w ciągu ostatnich paru godzin i czuję, jak narasta we mnie lekki stres. Dla części ludzi w naszym otoczeniu te ostatnie kilka dni wcale nie należało do wolnych i wiem, że w końcu będę musiała zabrać sie do pracy. Jednak jeszcze nie dziś. Teraz odbieram swój bagaż i wychodzę za bramki, chwilę rozglądając się, zanim go zobaczę.
Taki klasyczny, ciepły uśmiech nie jest u niego czymś nader częstym, praktycznie zawsze Taika od razu zaczyna się śmiać, albo robić głupie miny. Uśmiecha się za to prawie wyłącznie do mnie.
Odkąd się tylko poznaliśmy, zawsze, gdy nasze spojrzenia się spotykały, on się do mnie uśmiechał, a ja brałam to za coś całkowicie naturalnego. Teraz, gdy znam go tak dobrze, widzę, że ten uśmiech jest czymś zupełnie innym, niż jego głupie szczerze się do mojej siostry, czy pokładanie się ze śmiechu, gdy tylko Sam Rockwell jest w tym samym pomieszczeniu.
Waititi mówi coś do swojej młodszej córki na ucho, a później stawia ją na ziemi. Matewa mruży oczy i dopiero kiedy zaczynam jej machać, piszczy radośnie i biegnie w moją stronę.
Odkładam torbę na wózek z walizkami i pochylam się, by złapać ją na ręce, gdy jej starsza siostra obserwuje to z zachowaniem większego dystansu.
– Cześć! – mówię i przybijam jej piątkę, a Taika przejmuje moje bagaże, widząc, że jego młodsza córka, raczej nie puści mnie za szybko. – Dawno się nie widziałyśmy, koleżanko.
– Tak i to twoja wina – odpowiada Kainga, uśmiechając się do mnie bezczelnie. – Masz teraz okazję, żeby to nadrobić.
– Po to tu jestem. Jaki mamy plan?
– Jedziemy na plażę! – krzyczy entuzjastycznie Matewa tuż koło mojego ucha, a ja spoglądam pytająco na jej ojca.
– Plażę? Teraz? Nie jest aż tak ciepło. – Taika tylko przewraca oczami, spoglądając na swoją córkę, która wybucha śmiechem. – Uprzedził was, że będę marudzić, co?
– Oczywiście – odpowiada starsza z nich z dumnym uśmiechem, a ja szczypię Taikę w żebra, wykorzystując to, że nie odda mi, póki trzymam na rękach jego dziecko.
Idziemy do samochodu, gdzie mam wrażenie, że schodzi nam godzina, zanim zapakujemy walizki i zanim dziewczyny w ogóle zdecydują się na to, by zająć miejsca w fotelikach. To nie jest pierwszy moment, w którym jestem świadkiem tego, jak męczące jest posiadanie dzieci.
A co dopiero dwójki.
A co dopiero dwójki, po której już widać charakter ich ojca.
Naprawdę lubię jego córki, spędziłam z nimi mnóstwo czasu, gdy kręciliśmy i promowaliśmy Ragnarok... a Taika i Chelsea byli zdecydowanie bliżej. Teraz dopiero zaczynam powoli zauważać te wszystkie momenty, które powinny wzbudzić moją czujność, że coś między nimi może się nie układać.
Niemniej ich dzieci chyba też mnie lubią, bo zanim miniemy Venice Beach, dziewczyny streszczają mi już cały obszerny plan rozrywek na najbliższe kilka dni. Co jasno daje mi do zrozumienia, że chcą, bym spędziła z nimi ten czas, który będą u Taiki do naszego wyjazdu na Hawaje. Spoglądam pytająco na Waititiego, gdzieś między tym, jak składają mi propozycję, by jutro cały dzień spędzić w przed telewizorem, a tym, by jechać do cholernego Disneylandu.
– Właściwie, skoro Disney kupił naszą wytwórnię, to może dostaniemy wejściówki za darmo? – mówię rozbawiona, gdy on próbuje mnie ostrzec spojrzeniem, bym nie dała się wplątać w pomysły jego dzieci. – Otworzyli te nowe atrakcje ze Star Wars, a Brie mówiła mi, że są cudowne, więc jestem za. – Na siedzeniu za naszymi plecami wybucha głośny pisk. Taika unosi dłoń do szyi i przejeżdża po niej palcem, sugerując mi, że mnie zabije, co komentuję wybuchem śmiechu. – Tylko nie jutro, w piątek, dobrze?
Kainga przytakuje mi z uśmiechem, a ja nic nie robię sobie z min, jakie stroi jej ojciec i wyglądam przez okno. Nic nie zwiastuje nagłej zmiany pogody, wciąż świeci słońce, a nawigacja informuje nas, że jesteśmy niedaleko celu. Mimo tego, że jesteśmy poza miastem, gdy widzę ilość ludzi na parkingu, zaczyna ogarniać mnie niepokój.
Taika wyjmuje rzeczy z bagażnika, a ja nie mogę się ruszyć ze swojego miejsca, dlatego po chwili znów siada za kierownicą i na mnie patrzy pytająco.
– To nie jest dobry pomysł, jestem zmęczona, może złapię taksówkę...
– O co naprawdę chodzi, Joe? – pyta, upewniając się w lusterku, że jego córki stoją obok auta, kłócąc się o to, która weźmie ręcznik ze Stitchem.
– Nie wiem, czy jestem na to gotowa. To twoje dzieci, które zaraz będą musiały zaakceptować wasze rozstanie, a gdzie my jesteśmy w tym wszystkim? – zaczynam mówić chaotycznie. – Poza tym, jesteśmy w cholernym LA, co, jeśli zobaczą nas dziennikarze? Oboje będziemy mieć zaraz przed sobą rozwody, a rozwody w naszym świecie nie są niczym, kurwa, przyjemnym i zwyczajnie boję się, że coś się zjebie. Zaczną pisać, wciągną w to twoje dzieci i...
– Zamknij się – mówi krótko, a ja momentalnie przerywam. – Zamknij się, bo pierdolisz jak potłuczona.
– Słucham?
– Załóż na pięć sekund, że ze sobą nie spaliśmy i powiedz mi, co byś dziś robiła i gdzie była w tej chwili. Proszę. – Daje mi znak, żebym zaczęła mówić, ale ja tylko przygryzam usta, a on parska śmiechem, przytakując mi. Prawda jest taka, że jakbyśmy ze sobą nie spali, dziś przyleciałbym do niego do LA, spędzić sylwestra na jego kanapie i pić bezalkoholowego szampana z jego dzieciakami. Tylko mniej bym rozgrzebywała znaczenie tego spotkania i jego konsekwencji. Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi i przecież tego chcę nadal, żeby nic się nie zmieniło. – To wszystko jest w twojej głowie, za bardzo i za dużo myślisz o czymś, co nie ma żadnego znaczenia.
– Ja...
– Naprawdę mnie kochasz, bo jestem taki wspaniały? Wiem. Ja ciebie też – sarka i wskazuje mi drzwi. – A teraz wynoś się z mojego samochodu, bo one naprawdę ucieszyły się, że do nas przyjechałaś.
– Dobra, dobra. Już na mnie nie krzycz – mruczę pod nosem i uśmiecham się do niego lekko, łapiąc za klamkę.
– Nie ma sprawy, następnym razem tobą potrząsnę.
Wyskakuję z auta i od razu podaję rękę Matewie, a jej siostra wykorzystuje moment i zaczyna uciekać w stronę plaży. Zostawiam Taikę z bagażami i trzymając jego młodszą córkę za dłoń, wdazasu', 'zostawia mnie z nimi samą'. ję się w pogoń za tą drugą.
Moje białe tenisówki nie znoszą za dobrze spotkania z piaskiem i zanim znajdziemy miejsce, by się rozłożyć, już wiem, że będę musiała je wyrzucić, ale teraz się tym nie przejmuję. Teraz bardziej istotne są komendy wydawane przez dziewczyny na temat tego, gdzie dokładnie i pod jakim kątem mamy rozłożyć koc, żeby były zadowolone.
Nie jest na tyle ciepło, by w wodzie zamoczyć coś więcej niż stopy, ale zupełnie nie przeszkadza nam to, by podjąć próbę budowy zamku z piasku. Waititi wykorzystuje ten moment, by iść spać, a ja nie mogę wyjść spod wrażenia tego, jaki ma on talent do zasypiania zawsze, wszędzie, w każdych warunkach. Na szczęście, dziewczyny podobnie jak on, bardzo szybko tracą zainteresowanie za długim robieniem jednej rzeczy i biegną go obudzić.
Jeśli miałabym obliczyć, na co poświęciliśmy najwięcej czasu tego popołudnia, to chyba na śmianie się z siebie nawzajem. Uwielbiam słuchać, jak Taika przekomarza się z dziewczynami, nawet jeśli trzymanie ich strony kończy się dla mnie oberwaniem piaskiem prosto w twarz.
Gdy zbieramy się z plaży, jestem przekonana, że mam piasek absolutnie wszędzie, od włosów po skarpetki, a dość podobnie prezentują się dziewczyny. Pomimo tego, Taika nie ma najmniejszego zamiaru się czymkolwiek przejmować i jedziemy coś zjeść po drodze do domu. Wszystko dzieje się kompletnie naturalnie, aż jestem zaskoczona, z jaką łatwością przychodzi mi spędzanie z dziewczynkami czasu. Zwłaszcza, gdy w restauracji Taika na chwilę zostawia mnie z nimi samą, a ja próbuję wytłumaczyć, dlaczego Olaf nie jest moją ulubioną postacią z Frozen. Co spotyka się z ogromną stratą szacunku w ich oczach i dyskusją, która trwa przez całą drogę powrotną.
Dojeżdżamy do domu, jak zaczyna zachodzić słońce. Taika od razu wygania dziewczyny do łazienki, a ja bez pytania otwieram wino i wychodzę na taras. Byłam w tu już kilka razy, w tym ten jeden, gdy nie było tu jeszcze ani jednego mebla, a on mi zakomunikował, że właśnie go kupił, więc uda mu się go spłacić tylko, jeśli kolejny Thor okaże się hitem. Tamtego wieczora siedzieliśmy na tarasie, nad pustym basenem, otoczeni komiksami Jasona Aarona, próbując znaleźć prostą linię przez historię, którą chcemy opowiedzieć.
Dziś patrzę na ostatnie promienie słońca ginące za wzgórzami, a Taika podchodzi do mnie od tyłu i mnie obejmuje.
– Jeśli znów się czymś zadręczasz... – zaczyna, ale ja parskam śmiechem i obracam się do niego, kręcąc głową. – Nie wierzę ci.
– To akurat dobrze – odpowiadam i spoglądam w stronę domu. – Nie powinieneś pilnować dziewczyn, jak się kąpią?
– Nie, wolę wierzyć w to, że jak tam wrócę, to cała łazienka nie będzie w pianie i szamponie. Daj mi się nacieszyć tą wizją – mruczy pod nosem, a ja podaję mu swój kieliszek, który przyjmuje z wdzięcznością.
– Może potrzebujesz pomocy?
– Pomocy? Z dziećmi? Od ciebie? – pyta, a kiedy przytakuję, wybucha śmiechem.
– Przecież mnie lubią!
– I to jest właśnie problem, pozwalasz im na wszystko – odpowiada, a ja zabieram mu kieliszek i opieram się o balustradę. – Dobrze, że nie masz dzieci, Joanne, byłabyś najgorszą matką na świecie.
– Wiem. Na szczęście ciocią jestem fenomenalną – wtrącam, a on kręci głową, uśmiechając się do mnie z politowaniem. – Oj, już przestań być taki mądry!
– Nigdy! – mówi, nachylając się do mnie, a ja od razu kładę mu dłoń na torsie, by utrzymać między nami odległość. – Na pewno są w łazience, zamknąłem je – odpowiada, wyprzedzając moje wątpliwości i całuje mnie lekko, a ja obejmuję go w pasie, przytulając do siebie.
Z jakiegoś nieznanego mi powodu, mimo tej panującej wokół mnie burzy, w tej chwili czuję spokój. Czuję się na miejscu i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co Taika powiedział mi dziś w samochodzie: w dużej mierze sama wymyślam swoje niepokoje. Ten jeden wymieniony teraz pocałunek to jedyne, co odróżnia nasz dzień dzisiaj od setek innych, które spędziliśmy do tej pory.
– To był pierwszy tak zwyczajny dzień od lat – mówię, uśmiechając się do niego.
– Cóż, ostanie trzy lata spędziłaś w swoim szklanym zamku, więc powinna cię ucieszyć informacja, że życie zazwyczaj tak nie wygląda. Jak tylko podpiszesz papiery rozwodowe, nikt nie będzie za tobą chodził z kamerą, nikt nie będzie cię śledził na Instagramie... bo po co? Sama w sobie nie jesteś taka interesująca – mówi, a ja uśmiecham się, mimo tego, że dla efektu i tak przewracam oczami. – Dla większości ludzi przestaniesz być interesująca. Ja się do nich nie zaliczam. I wiesz, naprawdę będziesz mogła zjeść ze mną śniadanie na mieście i nie martwić się o paparazzi. Nie mówię, że kiedykolwiek będzie zwyczajnie, bo hej, mówimy w końcu o nas. A ja jestem nadzwyczajny a ty... dziwna. Więc na pewno nie będzie normalnie, ale na pewno czasem będzie zwyczajnie.
– Dokładnie, nie rozpędzajmy się z tym że będzie normalnie, bo oboje jesteśmy na to zbyt... ekscentryczni. To chyba ładne słowo do określania wariatów w Hollywood. – Taika przytakuje mi i ciągnie mnie do środka, a ja trochę się opieram, ale w końcu grzecznie idę za nim do kuchni. Z łazienki dobiegają nas głośne, radosne krzyki, które dowodzą, że obie dziewczyny nie dość, że wciąż żyją, to bawią się całkiem dobrze, a my napełniamy kieliszki winem. Unoszę swój i stukam w ten, który trzyma Taika. – Muszę przyznać, że cały ten czas, odkąd cię poznałam, to prawdziwa przygoda.
– Nie dziękuj – mówi z wrodzoną sobie skromnością, a ja spoglądam na niego i parskam śmiechem.
– W sumie chyba powinnam – odpowiadam, uśmiechając się bezczelnie i dopijam wino duszkiem. – A teraz ja idę wypłukać piasek z włosów, a ty ogarnij swoje potwory.
Idę do pokoju gościnnego, gdzie wyciągam z walizki cienkie spodnie i jakiś czysty podkoszulek, zanim pójdę do łazienki. Nie próbuję nawet opisać, jaka ilość piasku wysypuje się z podwiniętych nogawek moich spodni, gdy je zdejmuję, ani to, jak bardzo potrzebuję tego prysznica, który i tak biorę dość pośpiesznie. Nie mam ochoty marnować tego wieczoru, chcę jak najszybciej wrócić do otwartej butelki wina i pozostałych domowników, nawet jeśli dziewczyny zapowiedziały mi, że zmuszą mnie do kolejnego seansu Frozen. Zamiast tego zastanawiam się, czy kiedykolwiek mogły widzieć Mulan, ale dość szybko uświadamiam sobie, że to kiepska bajka do włączenia, bo nie znam z niej żadnej piosenki w oryginale.
– Wysłałem ci kilka zdjęć z dziś – mówi Taika, jak tylko wchodzę boso do salonu, wycierając jeszcze włosy ręcznikiem. Nie wiem, jak udało mu się tak szybko ogarnąć dziewczyny, które już siedzą w piżamach na kanapie, ale muszę przyznać, że to nie mały wyczyn. – Jeśli idziesz do kuchni, to możesz zrobić popcorn.
– Jasne – odpowiadam, przeglądając zdjęcia na telefonie i słuchając uważnie dziewczyn, które robią długą listę rzeczy, które mam im przynieść, skoro kręcę się domu. Spoglądam na Taikę znacząco, ale on tylko uśmiecha się bezczelnie, dając mi do zrozumienia, że się nie ruszy, a po chwili przyciąga na siebie Matewe, jakby miała być jego wymówką. Wzruszam ramionami, odkładam telefon na blat i ręcznik na krzesło, zanim zaczynam przeczesywać szafki w poszukiwaniu szklanek, gdy z salonu dobiegają mnie już pierwsze nuty Circle of Life. – No błagam! Tylko nie Król Lew!
– Nie było cię, jak wybieraliśmy! – odpowiada Kainga, a ja cofam się do drzwi między pomieszczeniami i spoglądam na nią chłodno.
– A kiedy to ustaliliście?
– W łazience – informuje mnie z bezczelnym uśmiechem, a ja wzdycham cicho.
Wracam do kuchni bez słowa, wrzucam popcorn i wtedy mój telefon zaczyna dzwonić. Słyszę melodię Helpless, a moje serce podchodzi do gardła. Drżącą dłonią sięgam po komórkę, widzę na wyświetlaczu nasze zdjęcie ślubne i wtedy dociera do mnie jedna rzecz: nie myślałam o nim, odkąd wysiadłam z samolotu. Myślałam o wszystkim, ale nie o nim, nie o Nowym Jorku i o tym, że mimo wszystkich wiadomości, które wymieniliśmy, Tom nadal upierał się, że będzie dziś na mnie czekał.
Mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że naprawdę to zrobi.
Teraz jednak dzwoni.
A ja odbieram.
– Domyślam się, że nie zrobisz mi niespodzianki i nie pojawisz się na minutę przed północą? – pyta Thomas, a bardziej niż jego głosu, słucham przytłumionych odgłosów imprezy u niego. Spoglądam na zegar na ścianie i szybko przeliczam, że u niego jest chwila po jedenastej.
– Nie. Napisałam, że nie.
– Nie sądziłem...
– Że jestem tego pewna, Tom? Jestem. Za dobrze wiem, co by się stało, jakbym przyleciała.
– Nie wiesz tego, Asia...
– Wiem. Zacząłbyś mnie przepraszać, ja zaczęłabym wyrzucać ci, jak mnie skrzywdziłeś, a ty obiecałbyś mi, że więcej tego nie zrobisz. W co już w tamtym momencie zaczęłabym ci wierzyć i...
– Asia, proszę...
– Nie przerywaj mi, Tom. Choć raz pozwól mi mówić, bo uwierz mi, że tę rozmowę przerabiam w głowie od tygodnia – odpowiadam, a on bierze głośny wdech. Sięgam po kieliszek i łokciem otwieram mikrofalówkę. – Więc tak, wyrzuciłabym ci zdrady, a później zaczęła wierzyć, że więcej ich nie będzie. Jednak nie jestem osobą, która dobrze radzi sobie z wyrzutami sumienia, dlatego później ja opowiedziałabym ci o dwóch ostatnich tygodniach mojego życia i tym, co się w nich zmieniło. A ty byś się wściekł i zabronił mi pracować.
– Co? O czym ty mówisz?
– Wiesz, o czym mówię. Pokłócilibyśmy się, bardzo i głośno, a później poszlibyśmy do łóżka. Co oczywiście nic by nie załatwiło, ale po wszystkim byśmy się długo przepraszali i ustalili, że będziemy się starać. I pewnie przez jakiś czas byłoby dobrze, ja bym odpuściła obecne projekty, ty tak samo, a za pół roku znów zaczęlibyśmy te wszystkie kłótnie, tygodnie ciszy i wzajemnej niechęci od początku. Co nie doprowadziłoby nas do niczego. – Odpowiada mi dłuższa chwila ciszy, a ja czuję, jak zbiera mi się na płacz, na który w żadnym wypadku nie mogę sobie pozwolić. Nie teraz, nie tu, nie dziś.
– Masz rację. Jak zawsze masz rację. Jak zawsze musisz wygrać – mówi w końcu chłodno, a ja przygryzam mocno usta, by powstrzymać się przed rozpadem na kawałki.
– Nie, Tom. Ja chciałam tylko być z tobą i być kochaną przez ciebie. Więc tu akurat przegrałam na całej linii.
– Więc to koniec?
– Wydaje mi się, że to koniec, odkąd zamknąłeś za sobą drzwi mieszkania – mówię i opieram się łokciami o blat, patrząc przez przeszkolone drzwi na taras. – Albo tamtego hotelowego pokoju w Sydney, lata temu.
– Nie mów tak.
– Dlaczego?
– Bo to by oznaczało, że to, co mieliśmy, nigdy nie miało miejsca, a oboje wiemy, że tak nie jest, Asia. Oboje popełniliśmy błędy... – mówi, ale ja przestaję go słuchać. Wcale nie jestem zaskoczona, że nagle kompletnie zmienił narrację tak, bym była po części winna, gdy do tamtego wieczoru, dwa tygodnie temu, nie miałam sobie nic do zarzucenia. – Nadal będę cię kochał, wiesz o tym?
– Wiem. Tylko teraz to już absolutnie nic nie zmienia. – odpowiadam, kolejny raz przygryzając usta i zbierając w sobie wszystkie możliwe emocje. – Ja też będę cię w jakiś sposób kochać, ale teraz widzę, że to nigdy nie był właściwy sposób. Może miałeś rację od samego początku, mówiąc, że potrzebujemy innych ludzi w swoim życiu.
– Może... – szepcze w słuchawkę. Przytrzymuję telefon ramieniem i sięgam po papierowy ręcznik, by wytrzeć kilka łez z policzków. Czekam, aż powie coś więcej, aż powie cokolwiek, ale nic takiego się nie dzieje i oboje milczymy, cały czas nie kończąc połączenia, a ja tylko słyszę dźwięki zabawy, na której jest.
– Ciociu! Chodź! – wrzeszczy Kainga, a ja zaglądam do salonu, dając im znak, że za chwilę skończę. – Pospiesz się, bo przegapisz!
– Więc zostałaś w Oklahomie? – pyta Thomas, a ja kręcę głową, co jak wiadomo, świetnie sprawdza się w rozmowie telefonicznej.
– Nie. Jestem w Los Angeles – odpowiadam spokojnie. – I jak słyszałeś, muszę kończyć.
– Oczywiście, jasne – mówi nerwowo Tom. – Pozdrów Taikę.
– A ty Zawe. – Tom paryska gorzkim śmiechem i jeszcze chwilę się nie rozłącza. – Tom, mimo wszystko... szczęśliwego nowego roku.
Przeczuwam, że miał już mnie rozłączyć, ale znów przykłada telefon do ucha i wzdycha cicho.
Prawie cztery lata naszego życia zamknięte w jednej nerwowej rozmowie telefonicznej w sylwestra. Nie sądziłam, że to kiedykolwiek się stanie, a już na pewno, że będzie tak relatywnie niedramatyczne, jak nasze pierwsze rozstanie. Może to naprawdę efekt mojej terapii, może tego, że dużo lżej nam obojgu, gdy nie musimy dłużej o siebie walczyć... a może to po prostu nie było to. Kto wie, może oboje dopisaliśmy do krótkiego, płomiennego romansu, zupełnie niepotrzebny ciąg dalszy, zamiast po prostu ruszyć dalej. Choć wiem, że wtedy, tamtej mnie, by się to nigdy nie udało i całe życie zastanawiałabym się: co by było, gdyby. Teraz już wiem i dlatego to wszystko nie rozrywa mnie na części, bo to nie było szczęśliwe zakończenie.
To był tylko sequel.
Ten, który nie jest tak dobry, jak pierwsza, oryginalna część, ale niezaprzeczalnie i tak ma się do niego ogromny sentyment.
– Tobie też szczęśliwego nowego roku, Joanne – mówi w końcu Tom, a ja uśmiecham się lekko i kończę połączenie.
Przez chwilę stoję na środku kuchni, zbierając się w sobie, by zrobić chociaż jeden krok, ale Kainga woła mnie kolejny raz, więc nie mam wyboru. Przesypuję popcorn do miski, ustawiam wszystko na tacy i wracam do salonu.
Idąc w stronę sofy, uśmiecham się szeroko na ich widok. Kainga leży na miękkim dywanie, zawinięta w żółty koc, a Taika z młodszą córką leżą na sofie. Matewa przybrała dziwną pozę, jedną ze stóp trzyma praktycznie na twarzy swojego ojca, ale zupełnie jej to nie przeszkadza z zaciekawieniem przyglądać się filmowi na ekranie. Stawiam tacę na stole, a Taika daje mi znak, żebym zgasiła światło.
Zostawiam włączoną tylko jedną lampę, która zalewa pokój ciepłym światłem, współgrającym idealnie ze słoneczną sawanną na ekranie. Siadam bokiem na sofie, okrywając nas kocem i opieram stopy na kolanach Taiki, gdy jego młodsza córka układa się obok mnie.
– Wszystko w porządku? – pyta Taika, kładąc dłoń na mojej stopie, a ja mu przytakuję. Przez chwilę przytrzymuje mój wzrok, jakby chciał się upewnić, że mówię prawdę, a gdy się uśmiecham, odpowiada mi tym samym.
Trzymając w dłoni kieliszek z winem i obserwując trójkę obok mnie, mam wrażenie, że czuję dokładnie to samo, co jeszcze kilka dni temu w domu. To ciepło i spokój, którego w ostatnich latach, mimo wszystko, brakowało w moim życiu, a z czego nawet nie do końca zdawałam sobie sprawę. Wmawiałam sobie, że jeśli wierzę w straconą sprawę, to ona wcale nie jest jeszcze przegrana do końca, a teraz mam wrażenie, że to wszystko to była tylko wiara w jakieś fałszywe bożki. Miłość nie jest czarno biała, to nie jest tylko dramat, albo tylko komedia, a niestety, do tej pory myślałam, że właśnie tak to ma wyglądać.
Na szczęście było mi dane znów się rozczarować.
I chyba nie zamieniłabym tego popołudnia, na absolutnie żadną wystawną imprezę w Nowym Jorku, czy Londynie.
Wśród przesłanych mi przez Taikę zdjęć znajduję jedno, które może i jest lekko rozmazane i zrobione pod słońce, ale z mojego uśmiechu bije szczerość, której nie widziałam od lat. Gdy patrzę na siebie na nim, mam wrażenie, że jestem kompletna, że w końcu po tych wszystkich latach udało mi się znaleźć wszystkie brakujące elementy samej siebie.
Nawet jeśli okazało się, że są one w zupełnie innym miejscu, niż kiedykolwiek szukałam.
Przesuwam się bliżej Taiki, który obejmuje mnie ramieniem, a ja dopisuję podpis do zdjęcia, zanim znów wyłączę telefon na kolejne kilka dni.
A może i miesięcy.
I once believed love would be burnin' red
But it's golden
Like daylight
Cała ta kontynuacja zaczęła się właśnie od tego ostatniego zdania.
Długie miesiące zastanawiałam się, dlaczego nowa płyta Tay nie inspiruje mojego pisania, a jak już zaczęła to nie mogłam przestać.
Jak wspomniałam już przy obsadzie do Afterglow, chciałam dać Aśce jakiś konkretny rozwój charakteru, bo strasznie nie jestem zadowolona z jej bycia łanią. Czuję się urażona posiadaniem we własnych portfolio bohaterki o tak niefeministycznej postawie, która szczęśliwa jest tylko jak jej mąż jest szczęśliwy. Dlatego napisałam kontynuację.
Aśka jest dla mnie trochę osobista, a jednocześnie w ogromnej ilości wypadków, jest moim totalnym zaprzeczeniem.
I teraz jestem z niej dumna.
Mam nadzieję, że taki powrót do tego świata i do niej samej wam się podobał.
A jeśli nie, to wciąż macie kanoniczny epilog do May, który możecie traktować jak jedyny właściwy. Jak wspomniałam na samym początku - nic wam przecież nie zabieram.
Dziękuję za uwagę, za obecność, za gwiazdki i komentarze.
Konstancja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro