Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Devils roll the dice. 21 grudnia 2019.

Choinka, stojąca w naszym salonie, wydaje mi się w tej chwili niemal ironiczna. Mam wrażenie, że ubieraliśmy ją dopiero wczoraj, a nie kilka tygodni temu, a teraz jest jasnym dowodem na to, ile się przez ten czas zmieniło. Siedzę na kanapie w moim ulubionym grubym swetrze, z kubkiem najlepszej zielonej herbaty, jaką kiedykolwiek piłam i przyglądam się tym migoczącym światełkom naprzeciwko mnie.

Przez ostatnie kilka dni nie rozmawiałam absolutnie z nikim. Oczywiście, wykonałam kilkadziesiąt rozpaczliwych prób kontaktu z Tomem, ale każda z nich pozostała bez odpowiedzi, a ja nie jestem typem osoby, która w ogóle umie robić sceny. Więc, zamiast ubrać się w płaszcz i jechać do jego teatru, by zażądać kolejnych wyjaśnień, siedzę na sofie z komputerem na kolanach. W tle lecą stare odcinki ulubionego serialu, a ja piszę przesłodzony świąteczny rozdział nowej książki.

Pamiętam, jak Thomas złamał mi serce po raz pierwszy, jak z łazami w oczach próbowałam napisać szczęśliwe zakończenie, jak wbijałam sobie paznokcie w dłonie, jak byłam na granicy świadomości. Teraz po prostu wzięłam dwie tabletki więcej i wypiłam butelkę wina, którą znalazłam w mieszkaniu. Kolejna wymagałaby ode mnie wyjścia do sklepu, więc zostałam przy herbacie i tym, że mam ze sobą moją wenę.

Więc piszę.

Długo zastanawiałam się, czy nie odwołać wizyty u Tessy, ale później doszłam do wniosku, że to będzie krok w tył. A jak zrobię jeden, to po nim nastąpi kolejny i jeszcze jeden, aż wrócę do dawnej siebie. Do tej zapłakanej, żałosnej, smutnej istoty, z pustej kawalerki w Londynie, której nawet już nie lubię. Nie lubię jej, bo była głupia, bo dała się nabrać na te piękne oczy i piękne słowa i pierścionek na palcu, jakby miał być on jakąś gwarancją, że kolejna osoba nie spierdoli jej życia. Dlatego za nic nie mogę wrócić do bycia tą osobą, w końcu moje życie ostatnio się na nim nie kończy.

Jasne, nadal czuję się, jakbym straciła dziewięćdziesiąt procent moich chęci do życia, ale zostało mi chociaż dziesięć. A w nich, w tym malutkim procencie, byli moi przyjaciele w słonecznym Los Angeles.

Patrzę na bukowy blat naszej kuchni i po chwili namysłu zdejmuję zegarek, który od niego dostałam, obrączkę i pierścionek zaręczynowy i je tam zostawiam. Przez chwilę nie wiem, czy to dobry pomysł, ale w końcu uznaję, że nie ma innej opcji i dopiero wtedy wychodzę z mieszkania.

Jadąc na lotnisko, piszę długiego maila, w którym tłumaczę się z mojego kilkudniowego milczenia i z tego, że jeśli nagle świat nie stanie na głowie to na święta przyjadę sama. A później wysyłam go do taty i mojej siostry, a zanim wsiądę do samolotu, piszę jeszcze krótkiego smsa do Taiki.

Mam wrażenie, że jeszcze to wszystko do mnie w pełni nie dotarło, w końcu pierwszy raz od kilku dni wyszłam w ogóle z mieszkania i włączyłam internet w telefonie. Więc może nadal to procesuję, może jakaś część mojej podświadomości wierzy, że to nie koniec. A może to naprawdę te lata terapii w końcu dają o sobie znać i dlatego w ogóle jeszcze mam jakąś chęć do życia.

Po przylocie od razu wynajmuję samochód i przez chwilę siedzę w nim na parkingu, zanim zdobędę się na to, by pojechać do Tessy. Przez ostatnie lata zdążyłam wypić z nią tyle alkoholu na wszystkich konwentach, że mogę śmiało nazwać ją swoją przyjaciółką, ale martwili mnie jej znajomi. Jej obłędnie piękni, zdolni i bogaci znajomi, wśród których nigdy nie czuję się pewnie. Pociesza mnie jednak to, że na razie jest wcześnie, więc może będziemy mieć chwilę na ogarnięcie mojego emocjonalnego armagedonu, zanim będę musiała zmierzyć się z kolejnym.

Drzwi ich willi otwiera dziewczyna Tessy, Janelle, która uśmiecha się szeroko i biegnie w moją stronę. Thompson upominała ją jakieś sto milionów razy, by nie rzucała mi się na szyję, ale teraz już naprawdę nie robi mi to różnicy. Przytulam się do niej i zabieram z bagażnika torbę, a ona zagląda do samochodu.

– A Tommy? – pyta, ale udaję, że jej nie słyszę i biegnę przywitać się z Tessą. Zarówno ona, jak i jej dziewczyna mają na sobie spodnie od dresu i widać, że jeszcze dużo czasu dzieli nas od przyjęcia. Wchodzę do środka i od razu czuję przyjemny chłód klimatyzacji.

– Tom przyleci późniejszym lotem? – Teraz gdy pytanie zadaje Thompson, nie mam już ucieczki, więc obracam się do nich i tylko uśmiecham krzywo. – Nie... nie przyleci w ogóle?

– Nie.

– Joe. Co się, do kurwy nędzy, stało? – pyta Tessa, a ja kręcę głową. – Ja pierdolę, potrzebujesz drinka i my też, jak mamy tego wysłuchać.

Idę za nimi do kuchni, gdzie Janelle błyskawicznie robi Margaritę i siadamy w salonie, gdzie opowiadam im o wszystkim. Nawet nie płaczę, nie chcę znów przez niego płakać, wolę się złościć i teraz właśnie to robię, wylewając swoje skumulowane przez cztery dni frustracje. Gdy kończę swój monolog, kończę niemal jednocześnie drinka, którego Tessa od razu zamienia na nowego, uśmiechając się do mnie pocieszająco.

– Wybacz, że nie wiem co powiedzieć, ale chyba nikt się tego nie spodziewał – mówi, a ja przytakuję jej lekko. – A przynajmniej nie tego, że spierdoli jak tchórz do innej, po kim jak po kim, ale po nim spodziewałam się odrobinę więcej klasy.

– Uwierz mi, że ja też – odpowiadam, a jej dziewczyna zaciska usta.

– Co za kutas! – odzywa się w końcu Janelle. – Miałaś rację, jesteś dla niego za dobra, musimy ci znaleźć kogoś innego na pocieszenie, to będzie najlepsza opcja.

– Jane, słońce, mąż zostawił ją cztery dni temu, naprawdę sądzisz, że to dobry pomysł? – pyta ją Tessa, spoglądając na nią kpiąco.

– Tak? Oczywiście, że tak! – Wybucham śmiechem i zaczynam kręcić głową.

– Wybacz Janelle, ale Tessa ma rację, nie chcę nikogo innego. Ja właściwie nie mam nawet siły na pakowanie się znów w kolejny związek, na zaczynanie tego wszystkiego od nowa, opowiadanie o sobie i przechodzenie przez poznawanie jego znajomych, rodziny – zaczynam wyliczać i dopiero teraz dociera do mnie, że to prawda. Naprawdę nie zdobędę się kolejny raz na poznawanie kolejnych ludzi, na kolejne randki, kolejne próby zakończone nieuchronną samotnością. I głos zaczyna mi się łamać. – Ja pierwszy raz w całym swoim życiu, naprawdę je, kurwa, lubiłam i teraz jego duża część się zjebała, więc chciałabym skupić się na tym, co mi zostało.

– Właśnie – mówi Tessa, spoglądając znacząco na swoją dziewczynę. – To jest najważniejsze, masz pracę, masz nas i wszystko będzie zajebiście, prawda?

– No kurwa, już się tak nie rozpędzajmy – mruczę pod nosem, powstrzymując się przed rozpłakaniem się, a one wybuchają śmiechem. – Najpierw muszę przetrwać święta, a to będzie niemałe wyzwanie.

– Jak chcesz, do świąt możesz zostać u nas. Domyślam się, że nie chcesz przedwcześnie rzucać się rodzinie na pożarcie, jak dowiedzą się, że się rozwodzicie. – Uśmiecham się do Tessy z wdzięcznością, a Janelle wstaje i podaje mi rękę.

– Chodź, weźmiemy twoją walizkę i zaprowadzę cię do pokoju, a w tym czasie Tessa zamówi pizzę i zrobi więcej margarity.

– Jesteście pieprzonymi aniołami – odpowiadam, a ona tylko udaje, że odrzuca teatralnie włosy na ramię i uśmiecha się do mnie szeroko.

Nie pozostaje mi nic innego, jak robić wszystko, co mi każą. Zwłaszcza że ogranicza się to do alkoholu, pizzy i przebierania się w sukienki Tessy, w nadziei na to, że chociaż jedna z nich będzie dobrze na mnie leżeć. Nie ma znaczenia to, że zabrałam swoje sukienki, one chyba po prostu próbują mi poprawić humor. Co w jakiś magiczny sposób, naprawdę im się udaje.

Nie do końca umiem kupić święta Bożego Narodzenia w ciepłych miejscach. Jasne, moja rodzina od lat mieszka w Oklahomie, jednak na tamtym dużym, wiejskim rancho, jakoś łatwiej mi zaakceptować, że pomimo choinki w środku, na papierosa można wyjść w koszuli i nie złapać zapalenia płuc. Inaczej jest w LA, inaczej jest w Miami, czy Australii. W tych wszystkich pięknych, nowoczesnych wnętrzach, czuję się bardziej jak w centrum handlowym w sobotę przed Wigilią, niż jak w domu w święta. I nic na to nie poradzę, niezależnie ile razy i jak głośno Janelle będzie śpiewać Last Christmas.

Mimo to do tej pory cieszyłam się z tych wszystkich przyjęć świątecznych, na które byliśmy zapraszani przez ludzi, których lubię. Zwyczajnie miałam wtedy poczucie, że nie jesteśmy tam, bo jego nazwisko się dobrze klika, a dlatego, że oni nas lubią. A niektórzy jak się okazuje lubili bardziej mnie.

Czego absolutnie nie mogę pojąć, ale dziś, wśród nich, czuję się dobrze.

Nawet, jeśli oznacza to nie odpuszczanie Tessy i jej dziewczyny na krok, dopóki nie znajdę innej osoby, w której obecności ośmielę się sklecić więcej niż trzy zdania.

Na całe moje szczęście dość wcześnie pojawia się Taika, ubrany w białą koszulę w drobne kolorowe gwiazdki, która tak jak wszystkie innego jego koszule jest na swój sposób paskudna. A przynajmniej na każdym innym mężczyźnie na świecie wyglądałaby głupio, bo u niego pasuje idealnie. Waititi od razu po przywitaniu się z Tessą, podbiega do mnie, obejmuje mnie mocno, podnosząc do góry, a ja zaczynam mieć podejrzenia, że połamie mi żebra.

– Czyli wyjście numer jeden? Trzymasz się? – pyta cicho, zanim mnie puści, a ja tylko uśmiecham się lekko i mu przytakuję. – No mam, kurwa, nadzieję, że nie kłamiesz, bo przyjechałem się dobrze bawić. A wiesz, co lubię najbardziej na imprezach?

– Darmowy alkohol? – pytam, odsuwając się od niego i unosząc butelkę whisky, którą ktoś zostawił na stoliku koło nas.

– Rany, i jak cię nie kochać – odpowiada, zabierając mi butelkę i rozglądając się za czystą szklanką, którą od razu podsuwa mu Janelle.

– Więc plan jest taki, żeby tym razem znaleźć jej porządnego faceta, co ty na to, Waititi? – pyta go Jane z uśmiechem. – Wiesz, może jakiś twój ładny, maoryski kolega, co? Żeby nie narzekał później, że pracuje z tobą, czy coś.

– Po moim trupie – mruczy pod nosem Taika i obejmuje mnie ramieniem. Odciąga mnie od Janelle, cały czas nie spuszczając z niej zmrużonych oczu, jakby próbował jej tym grozić, a ona tylko odpowiada mu podobnie groźną miną.

Wychodzimy na taras, gdzie od razu częstuje mnie papierosami, które przecież rzuciłam dobry rok temu, ale teraz nie ma to już żadnego znaczenia. Siadamy na huśtawce ogrodowej, a ja niechętnie upijam whisky z jego szklanki, dogłębnie żałując, że nie zabrałam sobie żadnego innego drinka.

– Na pewno dobrze się czujesz? To do ciebie raczej niepodobne.

– Czuję się kompletnie i całkowicie chujowo z jednej strony... a z drugiej, mam wrażenie, jakby spadł mi z ramion wielki ciężar – odpowiadam i wzruszam lekko ramionami. – Nawet, jeśli nie stało się nic, czego byś nie przewidział.

– Czyli cię zdradza?

– Owszem.

– A ty mu to wybaczyłaś, tak po prostu?

– Owszem.

– Ja pierdolę, jaka ty jesteś czasami głupia – mówi, przewracając oczami, a ja uśmiecham się szeroko.

– Powiedz mi coś, czego nie wiem.

– Wiesz, że w garbach wielbłądów jest tłuszcz, a nie woda, jak nam wmawiano od dziecka?

– Wiem, sama umieściłam ten żart w scenariuszu – odpowiadam, a on kręci głową, jakby zastanawiając się, czy może to być prawda, ale w końcu wzrusza ramionami i mnie przytula. – No już, no już, świat się przecież nie skończył. Po prostu ty i Jemaine będziecie mieli teraz bardziej przepierdolone, jak będę was pilnować, żebyście mi przysyłali regularnie strony do sprawdzania.

– Coś mi się wydaje, że wcale nie będę ich musiał wysyłać, po prostu będę ci je pokazywał, bo i tak będziesz siedzieć obok. Jak zawsze. Tylko teraz nie będziesz miała wyrzutów sumienia, że siedzisz ze mną, a nie ze swoim wiecznie naburmuszonym facetem.

– Tak będzie, a teraz wybacz, ale wracam do środka się upić. – Podaję mu rękę, którą łapie z rozczarowaną miną i opiera się, gdy ciągnę go do środka.

Jest trochę jak tego wieczora, gdy się poznaliśmy. Wtedy też miałam już złamane serce, nawet gdy tliła się we mnie jeszcze nadzieja, wtedy też była koło nas Tessa i dużo alkoholu, a Taika częstował mnie papierosami. I kiedy przyglądam mu się z boku, gdy szuka dla mnie butelki białego półwytrawnego wina, mam poczucie, że straciłam kompletnie trzy lata mojego życia, których już nikt nigdy mi nie odda. Tamtego dnia, gdy Tom postanowił mnie zostawić w pokoju hotelowym w Sydney, wcale nie powinnam z niego uciec z powrotem do Londynu. Powinnam się ogarnąć, zabrać Taikę na obiad i spędzić kolejne lata głównie z nim, Chelseą oraz Clementem, pracując nad ich kolejnymi projektami.

A wybrałam rozpacz, bo nie znałam wtedy innej drogi.

A później karmiona nadzieją na happy end wybrałam Toma.

I teraz za to płacę.

Trzy lata, których z perspektywy tego, gdzie jestem teraz, wcale nie oceniam jako idealne. Idealne były momenty, a momenty to niestety za mało. On ciągle chciał więcej, nie, chciał ciągle czegoś innego. Najpierw stabilizacji, później ślubu, później przestrzeni, później emocji, później znów mieć mnie obok cały czas, a później znów nie odbierać telefonów, gdy pracowałam.

I dopiero teraz widzę, że kiedy pozbywałam się emocjonalnej karuzeli z własnej głowy, wcale nie pozbyłam się jej życia.

I teraz jestem tu, trzy lata później, mając trzydzieści lat na karku, kilku dobrych znajomych i pracę.

A to już jest jakiś początek.

Janelle wpada do kuchni, zajmuje wysokie krzesełko przy kontuarze obok mnie i podsuwa swoją szklankę, by Taika nalał do niej wina. Dopiero po chwili dociera do mnie jaka to piosenka i spoglądam kpiąco na Jene, która tylko wybucha śmiechem.

– Jesteś, kurwa, niemożliwa – wyrzucam jej, ale Jane już buja się w rytm przeboju byłej dziewczyny mojego męża i zaczyna śpiewać do mnie tekst.

The ties were black, the lies were white and shades of grey in candlelight. – Janelle robi teatralne miny, a ja zakrywam twarz dłonią, widząc, że Tessa nas nagrywa. – You wanted to leave him. You needed a reason... No daj spokój, Joanne!

Zaczynam się znów śmiać, cały czas próbując się opanować, ale wystarczy, że na nią spoglądam i nie jest to wcale takie proste. W końcu zbieram się w sobie i odpuszczam, może to alkohol, może to, że jesteśmy w kuchni tylko we czwórkę, ale w końcu pochylam się do Janelle, udając, że śpiewam.

He poisoned the well, I was lyin' to myself. I knew it from the first Old Fashioned, we were cursed. We never had a shotgun shot in the dark.

Tessa wybucha śmiechem i w końcu odkłada telefon, podchodzi do nas, obejmując swoją dziewczynę i zaczyna fałszować, a ja kolejny raz parskam śmiechem. A przez ten jeden magiczny moment, jedyną osobą, za którą tęsknię, jest moja najmłodsza siostra, która zawsze miała niebywały talent do parodiowania znanych wykonawców. Jestem szczęśliwa, że tu jestem, teraz, w tej chwili, z tą trójką ekscentrycznych osób, które w gruncie rzeczy wcale nie pasują do świata, który przedstawił mi Tom. Oni pasują do mojej dziwnej rzeczywistości, a nie do idealnych zdjęć w gazetach po pokazach mody. A przynajmniej zdają się oni nie czynić z pracy tego, co definiuje ich przede wszystkim, jako ludzi.

Jane nachyla się do mnie i całuje mnie mocno w policzek, zostawiając na nim ślad swojej ciemnej szminki, a później razem z Tessą uciekają do salonu. Ich miejsce zajmuje Taika i mimo tego, że to ja od popołudnia mieszam alkohole, to on sprawia wrażenie bardziej pijanego, co tylko wywołuje mój kolejny uśmiech.

– Nie możesz więcej tego robić – mówi poważnym głosem. – To była najbardziej, podkreślam to, najbardziej żenująca scena, jaką widziałem w całym swoim życiu. Miej do siebie jakieś resztki szacunku.

– Czego? – sarkam, a on nie odpuszcza swojej poważnej miny. – Chyba nie widziałeś nigdy mojej playlisty.

– Widziałem, ale wolę o tym zapomnieć. To jak jedna z traum z dzieciństwa, która wraca do ciebie dopiero z opóźnieniem. I właśnie wróciła.

– Wybacz, nie każdy ma tak nieskazitelny gust, jak ty.

– Wiem, nie każdy może być jak ja i dobrze, bo świat nie jest na to gotowy – mówi, a ja przytakuję mu, dolewając sobie wino. – Jednak jak wrócimy na Hawaje, oboje będziemy udawać, że to, czego byłem świadkiem, wcale się nie wydarzyło, żebym nadal mógł patrzeć na ciebie tak samo, bo na razie nie jest to łatwe. – Spogląda na mnie i przez ułamek sekundy utrzymuje moje spojrzenie, a później otrząsa się z obrzydzeniem. – Taylor Swift. Masz gust jak moja siedmioletnia córka.

– Powiedz mi, jak mam naprawić tę hańbę na swoim honorze? – pytam błagalnie, udając rozpaczliwy ton, a on kręci głową.

– No nie wiem, czy dam radę przejść koło tego kiedykolwiek obojętnie – odpowiada poważnie, a ja dolewam mu whisky. – Jednak nieźle kombinujesz.

– Znam cię na wylot, Waititi – mówię i spoglądam pytająco na niego i na wyjście na taras.

Idziemy na kolejnego papierosa, ktoś podchodzi się z nami pożegnać i dopiero wtedy uświadamiam sobie, że jest przed północą i zupełnie nie mam pojęcia, kiedy minął mi ten czas. Orientuję się też, że nawet przez chwilę nie spojrzałam na telefon i wykorzystując moment, w którym Taika produkuje się kolejnej osobie na temat własnej zajebistości, uciekam do domu. W międzyczasie przeglądam szybko powiadomienia, krążąc wśród gości, ale nie ma tam nic istotnego. Tessa za to przesyła mi zdjęcie, które zrobiła w kuchni, gdy śmieję się, kryjąc twarz za własną dłonią. Przez chwilę się waham, ale w końcu wypity alkohol bierze górę i wrzucam je na Instagrama, dalej nucąc Getaway Car. I wpisuję krótki podpis:

But you weren't thinkin'
And I was just drinkin'

Nie mija kilka sekund, gdy zaczynają się sypać powiadomienia i oczywiście jedno z pierwszych pochodzi od mojej siostry, która od dawna powinna przemyśleć swoje uzależnienie od social mediów.

marion.the.wise > and a circus ain't a love story

Uśmiecham się, kręcąc głową i klikam serduszko przy jej komentarzu. Kilka lat temu, też po rozstaniu z Tomem, wrzuciłam zdjęcie dokładnie z takim podpisem. I teraz dostrzegam jeszcze bardziej ironię tego, jak cholernie zmarnowałam ostatnie trzy lata w nieustannej pogoni za czymś, co już po kilku pierwszych miesiącach było skazane na porażkę.

Aplikacja zaczyna wariować powiadomieniami, więc wyłączam internet i przez chwilę zastanawiam się, czy nie napisać do Toma, jak cholernie jestem na niego wściekła. Jednak dość szybko dochodzę do wniosku, że przecież to nic nie da. Żadne moje słowa już nic nie zmienią. Ja zrobiłam wszystkie moje ruchy, teraz jego tura, ale nie wydaje mi się, by on miał zamiar grać dalej.

A przynajmniej już nie ze mną.

Taika wyrywa mi telefon i spogląda na mnie karcącym wzrokiem, a ja od razu rozkładam ręce, zastanawiając się, o co mu chodzi tym razem.

– No przecież do niego nie dzwonię! – protestuję, chcąc zabrać mu komórkę, a skutecznie broni się przed moimi atakami.

– Tak, tylko wrzucasz zdjęcia na Instagram, a od tego jesteś krok, by jednak napisać.

– Wiesz, zawsze mogę wejść na Twittera i poinformować pół świata, że mój mąż ma romans, ale jestem na to za dojrzała.

– Za trzeźwa chciałaś powiedzieć, a jest jeszcze wcześnie – mówi, sprawdzając godzinę na ekranie mojego telefonu i parska śmiechem. – No dobra, to ja mu się trochę nie dziwię, że chodził taki wkurwiony, jak masz na tapecie moje zdjęcie.

– Nie mam twojego zdjęcia! – krzyczę, patrząc na niego jak na idiotę i kolejny raz próbuję zabrać mu moją komórkę, ale Taika chowa ją sobie do kieszeni spodni, więc tylko kręcę głową. – A tapety nie zmieniałam od kilku miesięcy, więc nie jesteś zbyt spostrzegawczy.

– Od Toronto, to widzę. Roman i Thomasin wyszli na tym zdjęciu...

– Jak dzieci, ty wyszedłeś jak kretyn. Dlatego mam je na tapecie, lubię sobie codziennie przypominać, że pracuję z idiotą – mówię i obracam się na pięcie.

Czuję się zmęczona, więc opadam na sofę, a Taika robi to samo. Goście powoli się rozchodzą, gdy my toczymy dyskusję o zwiastunie nowego filmu MCU z koleżanką Janelle, a gdy ona też wychodzi, zostajemy tylko z dziewczynami. Waititi wyciąga się na kanapie z głową na moich kolanach, a ja nawet tego nie komentuję, obserwując z boku, jak Tessa nalewa mi resztkę wina do szklanki.

– Nie było chyba tak źle, co? – pyta mnie, siadając na podłodze i opierając się o fotel, który zajmuje Jane.

– Żartujesz? Jest okropnie! – odpowiada Taika, nie otwierając oczu, a ja tylko kręcę głową.

– Dzięki, dziewczyny – mówię, a one uśmiechają się niemal jednocześnie.

– Naprawdę nie chcę mówić frazesów, ale będzie lepiej, jak nie będziesz się skupiać na tym, co się skończyło, tylko na tym, co masz przed sobą... – mówi Jane, a ja bez słowa wskazuję na Taikę leżącego na moich kolanach i wszystkie parskamy śmiechem. – No kurwa, nie tak dosłownie.

– Wiem, co masz na myśli i wiesz co, to co się teraz dzieje jest dla mnie niezwykle dziwne... z jednej strony jeszcze nie wszystko do mnie dociera, a z drugiej mam wrażenie, że nigdy nie nauczyłam się o sobie tyle, co ostatnio.

– Jak to, że jesteś świetna w swojej pracy? – pyta Tessa, a ja unoszę brwi, spoglądając na nią. – Taika mówił, ile projektów na raz ogarniasz.

– Tak... to też. Jednak również to, że wolę pracować z dziećmi niż dorosłymi, czy że potrafię być zabawna... – Milknę na chwilę, przypominając sobie, że Tom nigdy nie doceniał mojej pracy. Zawsze uważał, że robię głupie poprawki na nieśmiesznych scenariuszach, do produkcji, których nikt nie zobaczy. Przygryzam usta i wzruszam ramionami, gdy dziewczyny czekają, aż coś dodam. – Jestem pijana. Chyba pora iść spać. Kocham was mocno, ale idę się ogarnąć.

– A co my z TYM mamy zrobić? – pyta Tessa, wskazując na Taikę, którego porzuciłam na sofie, co i tak nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia.

– Zadzwonić po utylizację zwłok? – Obracam się do nich jeszcze na chwilę zanim zniknę w łazience. Zmywając makijaż przezornie opieram się o ścianę, bo dopiero teraz dociera do mnie, ile tak właściwie wypiłam.

Jestem całkowicie pijana, ale z drugiej strony nie pogarsza to moich stanów depresyjnych, jak zazwyczaj. Przyjmuję to z ulgą, tak samo, jak świadomość, że przez najbliższe dwa dni nie ruszę się pewnie z tego ślicznego domu i będę mogła opracować jakąś linię obrony na święta.

Gdy wchodzę do sypialni, nie jestem nawet zaskoczona, że połowę mojego łóżka zajmuje Taika i wzdycham ostentacyjnie. Spotyka się to, niestety, z brakiem jakiejkolwiek reakcji z jego strony, więc po prostu kładę się obok i zasypiam w ułamek sekundy.

Nie jestem w stanie określić, co wybudza mnie przed świtem, może kac, może pragnienie, a może jakiś dźwięk z zewnątrz. Leżę na plecach, w talii czuję ciężką dłoń Taiki, którą bezwiednie przyciąga mnie do siebie, obracam się w jego stronę i uśmiecham lekko. Kiedy śpi, już zupełnie wygląda jak duże dziecko, zwłaszcza w swoich potarganych włosach i z rozmarzoną miną. Podnoszę się delikatnie i pochylam nad nim, by sięgnąć po wodę stojącą z jego strony łóżka. Opróżniam duszkiem pół butelki i kiedy ją odstawiam, czuję, jak obejmuje mnie ramionami i przyciąga do siebie. Przez chwilę nie wiem kompletnie, co się dzieje, gdy ląduję na nim, a on wtula twarz w moją szyję. Nigdy wcześniej tego nie robił. Nie tak, nie w łóżku, nie gdy oboje zapewne mamy jeszcze sporo promili we krwi.

– To miłe... – mówi cicho, a ja uśmiecham się, słysząc, że jest zaspany. – Lubię mieć cię obok.

– To chyba dobrze, bo nigdzie się nie wybieram – odpowiadam i odsuwam się na tyle, na ile mi pozwala.

Dopiero po chwili dociera do mnie wszystko, co się dzieje. Jego dłonie na moich plecach, moja noga przerzucona przez jego ciało, to jak na nim leżę i że nasze twarze znajdują się zdecydowanie za blisko. Może jesteśmy wciąż pijani, może po prostu bardzo samotni, ale na pewno przekraczamy właśnie jakąś granicę, której zdecydowanie nie powinniśmy przekraczać. Przesuwam rękę na jego szyję, a on zaczepia nosem, o mój nos i uśmiechamy się do siebie, zanim zaczniemy się całować.

Nie umiem nawet określić w tej chwili, które z nas robi pierwszy krok; chyba w tej samej setnej sekundy zbliżamy się do siebie. Przesuwam się mocniej na niego, wsuwając dłoń pod jego kark, jakbym chciała mieć pewność, że się nie wycofa, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią mi, że za nic tego nie zrobi. Zsuwa jedną z dłoni w dół i zaciska ją mocniej na moim tyłku, a ja uśmiecham się i przygryzam jego dolną wargę. Odpowiada mi krótkim śmiechem i zdecydowanym przewróceniem mnie pod siebie. Na chwilę zamieramy, jakby próbując się doszukać odrobiny rozsądku w swoich oczach, w tym, gdzie jesteśmy i co najlepszego wyprawiamy, jednak jest to próżny trud.

Ściągam z niego podkoszulek, a on robi to z moim i gdy tylko opadam z powrotem na poduszki, jego usta wpijają się w moją szyję. Biorę cichy wdech i zaciskam mu palce na ramionach, czując jego drapiący zarost, który ani trochę mi nie przeszkadza. Przesuwam mu dłoń po brzuchu, a on odsuwa się lekko, bym mogła wsunąć mu ją w bokserki i wzdycha głośniej, wprost do mojego ucha, gdy go dotykam. Kolejny raz całuje mnie już dużo bardziej zachłannie, a ja odpowiadam tym samym, pragnąc go coraz bardziej.

Nie samego dotyku, nie samego pożądania.

Pragnę jego.

Najdziwniejszego mężczyzny o najpiękniejszych ciemnych oczach, jakiego było mi dane kiedykolwiek poznać.

I który, z jakiegoś nieznanego mi powodu, tak samo pragnie mnie.

Taika ściąga z siebie bokserki, by chwilę później pozbawić mnie majtek i kładzie się między moimi nogami. Wracamy do pocałunków, a ja obejmuję go nogami, czując, jak we mnie wchodzi. Nie przeznaczyliśmy za dużo czasu na grę wstępną, więc robi to powoli, a ja zamykam oczy i biorę głęboki oddech, czując go w sobie. Uciekam na chwilę od jego ust i obejmuję go mocniej, przyciągając do siebie, by stłumić kolejne westchnienie w jego ramionach.

Nigdy wcześniej tak nie żałowałam tego, że muszę być cicho. Chciałabym być głośno, chciałabym każdym nawet delikatniejszym jęknięciem, dać mu do zrozumienia, jak cholernie mi z nim dobrze. Zwłaszcza, że wzięło to nas oboje z kompletnego zaskoczenia i chyba żadne z nas nie spodziewało się, że w tych okolicznościach będzie to aż tak dobre. Tuż przed tym, jak dojdę, Taika mnie całuje i spija z moich ust każdy dźwięk, którego nie potrafię stłumić.

Samo to, że udaje mi się dojść w tych okolicznościach, jest dla mnie niesamowite, a jego westchnienia tylko potęgują magię tego wszystkiego.

Jeszcze chwilę po wszystkim obejmuję go nogami w biodrach, nie pozwalając mu się odsunąć. Jakbym podświadomie nie chciała tego za żadne skarby, nawet jeśli przecież wciąż będę mieć go w zasięgu ręki. W końcu, po kolejnym pocałunku pozwalam mu się położyć obok mnie na plecach i przewracam się na bok w jego stronę.

To, co teraz składa się na moją rzeczywistość, jest kompletnie niewiarygodne. To łóżko, z kremową lnianą pościelą, nasze wciąż przyspieszone oddechy, jego palce rysujące na moich plecach tylko jemu znane wzorki, zapach jego skóry i to, jaki odcień mają jego ciemne oczy w złocistym świetle poranka, które wlewa się przez duże okna. To wszystko w mojej głowie składa się w perfekcyjną definicję słowa: niemożliwe.

W końcu to przecież cały czas było niemożliwe, żebyśmy my, kiedykolwiek, razem, posunęli się tak daleko.

A jednak.

– Kompletnie to przegapiliśmy, prawda? – pytam, obracając się na brzuch i opierając brodę o jego tors. – Ten moment, w którym przestaliśmy być tylko przyjaciółmi... kompletnie nam umknął.

– Nie, nie wydaje mi się.

– Mnie umknął.

– Tak, teraz mogę się z tobą zgodzić – odpowiada, całując mnie w czoło. – Choć to chyba nie był żaden wielki przełomowy punkt, w którym coś się zmieniło.

– Pewnie masz rację – szepczę, kładąc się na plecach, a on po chwili znów znajduje się nade mną.

– Zawsze mam rację, powinnaś już do tego przywyknąć. – Zanim w mojej głowie pojawi się choć jedna celna riposta, Taika znów mnie całuje, a ja wolę skupić się na rzeczach o wiele ważniejszych, niż nasze przekomarzanie się w tej chwili. Obejmuję go ramionami, przyciągając do siebie bliżej i chłonę każdy element tej niespodziewanej dla mnie rzeczywistości. Jeszcze chociaż przez chwilę, dopóki nie dotrze do nas świat, który na razie tkwi bezpiecznie za drzwiami.

– Kawa? – pyta niespodziewanie, jakby czytając mi w myślach i przerywa to, co się między nami dzieje

– Jest szósta rano, naprawdę chcesz już wstać? – pytam, ale on już podnosi się z łóżka i zaczyna rozglądać za częściami swojej garderoby. – Wiem, że na Hawajach zdarza mi się wstawać o takich porach, ale nie po imprezie... – Widzę, że moje protesty na nic się nie zdają, więc wzdycham cicho i siadam powoli, a on rzuca we mnie podkoszulek. – Kawa.

Przed wyjściem z sypialni owijam się jeszcze szlafrokiem i robię kwaśną minę, ale Taika łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą do kuchni. Jestem święcie przekonana, że robimy niesamowity hałas, szukając odpowiedniej wielkości kubków i próbując obsłużyć ekspres do kawy, tak by obyło się bez strat w ludziach. Dziewczyny jednak na razie nie wykazują żadnych oznak tego, że mają zamiar wstać i na nas nawrzeszczeć, więc w końcu udaje nam się wyjść na taras.

Siadamy na tej samej huśtawce co wczoraj, on od razu obejmuje mnie ramieniem, gdy opieram się o niego i przez dłuższą chwilę w milczeniu napawamy się widokiem porannego słońca.

Mogłabym powiedzieć, że jest nawet w tym coś poetyckiego, bo jaczuję się, jakbym w końcu zobaczyła świt po dwudziestokilkuletniej nocy. Czuję się olśniona przez myśl, że pierwszy raz w życiu wcale nie chcę, by definiowało mnie to, kogo kocham, czy kogo nienawidzę, a to, co kocham i co robię.

– Taika... – odzywam się, a on zakrywa mi usta dłonią.

– Nie, wcale nie musimy o tym porozmawiać.

– Musimy – mówię, jak już złapię go za rękę i odciągnę ją od swoich ust. – Jeśli nie porozmawiamy, to wszystko się spierdoli przez kolejne niedopowiedzenia, a ostatnie czego chcę, to żeby coś się między nami popsuło. Myślę, że mogę założyć, że się wzajemnie uszczęśliwiamy, a w najbliższym czasie oboje będziemy przechodzić przez wiele nieprzyjemnych rzeczy i chcę mieć w tobie oparcie. Dlatego niezależnie, jak miłe to było, to nie chcę nic między nami zmieniać, Taika.

– Też nie chcę nic zmieniać, a skoro oboje chcemy tego samego, to chyba niezły punkt wyjścia – odpowiada i unosi kubek do ust. – Uwierz mi, że to nie był rozbieg do planowania kolejnego związku. Myślę, że mogę założyć, że oboje nie chcemy zaczynać teraz kolejnego poważnego związku.

– Ja właściwie chyba jeszcze jednego nawet nie zakończyłam – mówię nerwowo, a on komentuje to cichym śmiechem i przelotnym pocałunkiem w czubek mojej głowy.

– No ja tak, ale skupmy się na tym, w czym wyjątkowo się zgadzamy.

– W tym, że nic się między nami nie zmieni? – pytam, a on przytakuje. – A możesz mi to obiecać? Bo naprawdę nie mogę cię stracić, to byłoby o wiele za dużo w tej chwili.

– Nigdzie się nie wybieram – odpowiada, odstawiając kubek na ziemię i obejmując mnie ramionami. – Jesteś jedyną osobą, która naprawia moje błędy, co ja bym bez ciebie zrobił?

– Poprawiam twoje literówki.

– Tak, to też. – Śmieje się, a ja opieram się o niego mocniej i biorę kilka głębokich wdechów, by to wszystko przeanalizować. Choć nie wydaje mi się, by miało mi się to udać teraz w kilka minut. Mówiąc szczerze, to wątpię, by było to możliwe przez najbliższe kilka miesięcy. Jednak... ku mojemu zaskoczeniu czuję się dobrze, czuję się o wiele lepiej niż przez ten cały ostatni czas, gdy dręczyły mnie codziennie wątpliwości. Czuję się w końcu od nich wolna. – Choć na razie mi tu obiecujesz, że się nigdzie nie wybierasz; a we wtorek to kto cię zawiezie na lotnisko, co?

– Wynajęłam samochód.

– Och. Tego się nie spodziewałem, toż to prawdziwy cios – sarka i puszcza mnie, by odpalić papierosa i odnaleźć odłożony chwilę wcześniej kubek. – Zostajesz tam do powrotu na Hawaje?

– Właściwie... to nie wiem – odpowiadam lekko zagubiona. – Miałam po świętach lecieć do Londynu, mieliśmy iść do Royal Albert Hall na wieczór sylwestrowy, ale prędzej spłonę, niż polecę do UK w najbliższym czasie. W Oklahomie też pewnie nie wytrzymam więcej, niż kilka dni, ale spróbuję.

– Wróć tu.

– Na kolejną imprezę? Nie masz za grosz szacunku dla mojej wątroby.

– Nie, mam dzieciaki na sylwestra. Więc, jak masz ochotę na grubą balangę, przy tysięcznym seansie Moany i napojach z za dużą ilością cukru, to zapraszam.

– Nie wiesz nawet, w co się wpakowałeś, znam każdą piosenkę z Moany.

– Masz rację, nie wiem i już jestem kurewsko przerażony – odpowiada poważnym głosem, a ja obracam się do niego i spoglądam na niego karcąco. Przyglądam mu się, jak mruży oczy, gdy pierwsze promienie słońca padają na nas zza drzew i wyciągam rękę, by odgarnąć mu z czoła kosmyk srebrnych włosów. Robiłam to tyle razy, te miliony drobnych gestów, które przecież pozornie były bez znaczenia, a dziś, nagle, jest w nich coś zupełnie nowego.

Okej. Kto się tego spodziewał? Kto czekał? Kto się ucieszył, a kto chce mnie zabić?

Cholernie jestem ciekawa waszych opinii.

Na moim profilu jest osobne FF z Taiką (main attraction) gdzie bohaterka jest zupełnym przeciwieństwem Aśki. Dlatego pisanie relacji Joanne z Waititim było dla mnie dużo trudniejsze, niż we wspomnianej pracy, ale cholernie satysfakcjonujące.

Obecnie Taika jest dla mnie lekiem na całe zło.

I spokojnie, mam dla was jeszcze dwa rozdziały.

Zapraszam w wigilię i w sylwestra.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro