Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Clearing the air, I breathed in the smoke. 18 grudnia 2019.

Patrzę na zawartość pośpiesznie spakowanej walizki i udaję, że nie robi na mnie wrażenia oceniające mnie spojrzenie Taiki. On oczywiście ma swoje zdanie na temat tego, że uciekam do Nowego Jorku o te kilka wcześniej, niż planowałam, ale po prostu nie daję rady dłużej udawać, że wszystko jest w porządku. Tom kara mnie milczeniem i nawet nie jestem w stanie określić, co mogłam tym razem zrobić nie tak, gdzie mogłam popełnić błąd, i wiem, że nie mogę tak tego zostawić.

– Widzimy się w sobotę u Tessy, prawda? – pyta Taika, a ja przytakuję mu energicznie. Kolejny raz upewniam się, że w szafie nie został ani jeden mój podkoszulek i zamykam bagaż.

– Tom obiecał, że przyjedziemy na to przyjęcie, więc raczej nie złamie danego jej słowa. Poza tym... – przerywam na chwilę, żeby wybuchnąć śmiechem, gdy Waititi udaje, że moja walizka waży z tonę, jak ją podnosi. – Uważam, że to dobrze nam zrobi. Spotkanie z ludźmi, wśród których oboje czujemy się komfortowo. Zawsze pomaga.

– Ja tam będę, nie wiem, czy to dla niego komfortowe.

– Już nie przesadzajmy, kiedy żartujemy, to żartujemy, ale tak serio to on nie sądzi, że łączy nas coś poza pracą.

– Jasne – sarka nieprzekonany, a ja wzdycham cicho i patrzę, jak wrzuca moje rzeczy do zamówionej taksówki. Obejmuję go na pożegnanie. Kładzie mi dłonie na ramionach i uśmiecha się do mnie pokrzepiająco, a ja od razu czuję się lepiej, widząc pogodne iskierki w jego brązowych oczach. – Niezależnie od tego, co by się działo, pamiętaj, że widzimy się u Tessy.

– Pamiętam – mówię, całując go w policzek i idę do samochodu. – Nie spierdol mi filmu, pod moją nieobecność.

– Tobie? Jak to kurwa tobie! Przecież ty tylko biegasz mi po planie i przeszkadzasz! Wykreślę cię z napisów końcowych... – odgraża się, ale ja tylko się śmieję i wsiadam na tylne siedzenie.

Od razu wyjmuję laptopa i wkładam w uszy słuchawki, chcąc jak najszybciej dać znać kierowcy, że ma ze mną nie rozmawiać. Wcale takie sytuacje nie są dla mnie mniej stresujące niż przed terapią, ale teraz przynajmniej umiem zdobyć się na zachowanie, które daje mi komfort. Jak słuchanie muzyki i choć marna próba sklecenia kilku kolejnych zdań.

Lotniska zawsze mnie stresują i nawet mimo tego, że przez kilka ostatnich lat spędziłam na nich chyba jedną czwartą roku, dalej zjada mnie stres za każdym razem, gdy podchodzę do odprawy bagażowej. Dlatego zazwyczaj przed startem piję wino, nie żeby miało ono mieć jakiś zbawienny wpływ na moje stany lękowe, ale traktuję to jak małą tradycję. Nie piłam wina tylko raz przed odlotem.

Gdy uciekałam z Australii po tym, jak mnie zostawił.

A teraz lecę znów przez pół kraju, tylko po to, by nakarmić się nadzieją. Tak w końcu właściwie można podsumować ostatni rok naszego związku: w momentach, w których któreś z nas rozumie, że jest źle, próbuje choć kilka dni spędzić z tym drugim. Jakoś rozpaczliwie pocieszyć się, że wszystko będzie dobrze, a to, że zgubiliśmy wspólny rytm już kilka miesięcy po ślubie, nie ma znaczenia. W końcu się kochamy i to przecież powinno magicznie sprawić, że każdy aspekt naszego życia ułoży się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Gdy podchodzimy do lądowania w Nowym Jorku, widzę, że pogoda mnie nie rozpieszcza i po tych tygodniach kolorowych szortów i sukienek, przyszła pora na płaszcze i szaliki. Specjalnie nie chciałam, by ktoś po mnie przyjeżdżał, chcę mu zrobić niespodziankę, dlatego łapię taksówkę i szybko myślę, ile będę miała czasu na ogarnięcie się, żeby zdążyć do teatru.

Godzina powinna wystarczyć, ale będę musiała się spieszyć, dlatego po wejściu do mieszkania zostawiam walizkę w salonie, rzucam płaszcz na sofę i biegnę do sypialni.

Nie jestem specjalnie zaskoczona idealnym porządkiem, który utrzymuje tu gosposia i on sam, dalej zachowując swój nienaganny perfekcjonizm. W szafie wszystko jest tak, jak to zostawiłam, więc ściągam z wieszaka moją ulubioną czerwoną sukienkę i lecę z nią do łazienki. W pośpiechu morduję dwie pary rajstop i o mało nie tłukę buteleczki perfum, które Tom mi kupił na poprzednie święta. Makijaż poprawiam, już czekając na taksówkę przy lustrze w przedpokoju i dopiero wtedy zauważam szal Burberry, który wydaje mi się dziwnie znajomy.

Czuję, jak moje serce zaczyna przyspieszać, a złapanie kolejnego oddechu robi się coraz trudniejsze. Kładę rozłożone dłonie na drewnianej szafce przed sobą i liczę powoli od stu w dół, kontrolując każdy wdech i wydech. Robię to niemal odruchowo, starając się zapanować nad atakiem jeszcze zanim on w ogóle uderzy, bo wtedy nie będę w stanie się ruszyć, a co dopiero wyjść z domu. Paraliżują mnie kompletnie dobrze mi znane strachy i fobie, które teraz przybrały fakturę kaszmiru w barwach szarości. Przez dziesięć, może dwadzieścia sekund, stoję sztywno, równomiernie odliczając dalej i kiedy telefon powiadamia mnie, że kierowca już czeka, składam szalik i przed wyjściem wsuwam go do torebki. W windzie mam ochotę go wyjąć, mam ochotę wrócić do mieszkania i wrzucić go do śmieci, a później się rozpłakać, ale nie mogę. Próbuję wmawiać sobie, że kolejny atak nic nie zmieni, a na pewno nie na lepsze.

Uspokajam się dopiero w teatrze, gdy okazuje się, że oni są już na scenie. Nie przejmuję się zupełnie tym, że jestem spóźniona i nie wejdę na salę; zamiast tego siadam za kulisami z kieliszkiem wina i obserwuję przedstawienie na ekranie. Oglądam je po raz trzeci i tak jak za każdym poprzednim razem, nie umiem się dopatrzyć w moim mężu cienia fałszu, gdy odgrywa swoją postać.

Nie wybrałam tego dnia na powrót przypadkowo, to ostatni spektakl, a po nim będzie kameralne przyjęcie. Prawda jest taka, że świętowali co dziesięć przedstawień, byleby tylko mieć wymówkę do pozostania w teatrze dłużej, do napicia się przepłaconego szampana i przeciągnięcia momentu wyjścia na stage door.

Nie winię ich za to, raz w Londynie miałam okazję widzieć, co tam się działo. A przede wszystkim nie mogę pojąć, dlaczego Tom się na to pisze, jeśli nie sprawia mu to przyjemności.

Oczywiście znam odpowiedź na to pytanie.

Dla fanów.

I to brzmi naprawdę uroczo, i dobrze o nim świadczy, jako oddanym artyście.

Czasem jedynie żałuję, że wszystkie skumulowane frustracje, które na co dzień kryje pod sztucznym uśmiechem, przynosi później do naszego domu.

Po zakończonym spektaklu od razu przemykam, z pomocą Emily, do lobby, gdzie czeka już kilka innych osób. Część z nich znam z widzenia, część wita się ze mną uśmiechem, podczas gdy ja gorączkowo próbuję przypomnieć sobie ich imiona, co tylko podsyca mój obudzony przed wyjściem stres. Staję gdzieś z boku i od razu wyciągam telefon, by odstraszyć osoby, które ewentualnie chciałyby nawiązać ze mną rozmowę.

Nienawidzę być sama w takich sytuacjach. Do niedawna miałam w nich zawsze obok siebie Luke'a, ale niestety on nie pisał się na przeprowadzkę do Nowego Jorku. A Emily, co by o niej nie mówić, nie miała nawet cienia tej rozbrajającej pewności siebie, której potrzebowałam u osób towarzyszących mi przy takich okazjach.

Tai-uk-kah What-ever > Żyjesz tam jeszcze?

< Jeszcze

Tai-uk-kah What-ever > Daj znać później, czy wszystko w porządku.

< Jasne, porozmawiamy w razie czego w weekend.
<

Dziękuję...

Zanim zdążę dopisać cokolwiek więcej, ktoś obok mnie zaczyna klaskać i podnoszę wzrok. Tom i Zawe wchodzą na salę jako pierwsi, a dopiero za nimi pojawia się Charlie, który zauważa mnie jako jedyny z całej trójki. Uśmiechamy się do siebie ciepło, zanim przeniosę wzrok na mojego męża.

Nadal, nieustająco i tak samo mocno tracę grunt pod nogami na jego widok, a jego uśmiech od razu roztapia mi serce. Przez chwilę obserwuję, jak wita się z ludźmi wokół siebie, jak części z nich przedstawia swoją sceniczną koleżankę i to, jaki jest przy tym pogodny.

A takim nie widziałam go od dawna.

Jest w nim coś, co sprawia, że moje serce zawsze bije mocniej. A jedno spojrzenie jego niesamowitych niebieskich oczu doskonale przypomina mi, po co tu jestem, dlaczego wciąż walczę o nas i ile szalonych rzeczy zrobiłam z miłości do tego człowieka. Macham do niego lekko, by zwrócić na siebie uwagę, a on od razu rusza w moją stronę szybkim krokiem i nachyla się nade mną; chcę go objąć, ale Tom całuje mnie tylko krótko i odsuwa się o krok.

– Co tu robisz Joe? – pyta, uśmiechając się, ale od razu umiem rozpoznać, że nie jest to ten szczery wyraz, który widziałam przed chwilą.

– Ratuję nasze małżeństwo? – odpowiadam cicho, a on od razu wzdycha.

– A ono potrzebuje ratunku? – Obraca się na pięcie, zanim zdążę cokolwiek dodać i idzie w stronę baru. Wiem, że ma wyglądać to tak, jakby poszedł po kieliszki dla nas, ale to tylko kolejne pozory. Zaraz pojawi się koło niego ktoś, kto go zagada, a ja będę tu stała sama do końca wieczoru.

Przez kilka minut jeszcze się łudzę, tak jak zawsze na wspólnych przyjęciach, że do mnie wróci, ale tego nie robi. Pojawia się za to Charlie z żoną, z którymi siadam na sofie, rozmawiając o ostatnim filmie, który zrobiliśmy z Taiką i który oni mieli okazję widzieć w poprzednią niedzielę. Gdybym miała wskazać, miałabym poważny problem, by znaleźć kogoś, kto jest bardziej uroczy niż Cox, dlatego, choć na chwilę udaje mi się uciec myślami, od całej tej sytuacji. Tom dołącza do nas na chwilę, gdy zaczynamy rozmowę o Oscarach. Mój mąż staje za mną, kładąc mi dłoń na ramieniu, a ja niemal mimowolnie od razu opieram na niej głowę.

I wtedy to widzę, delikatny błysk w oku żony Charliego, jakby mi współczuła... a ja zaczynam mieć pewność, że szalik znaleziony w mieszkaniu nie jest wcale przypadkowy.

– Siedem nominacji do Critics' Choice Awards! W tym za scenariusz, musicie być cholernie szczęśliwi – mówi podekscytowany Charlie, a ja od razu przytakuję. – I ile Globów? Dwa, trzy?

– Scenariusz jest obłędny to akurat wiem, odkąd wpadł mi w ręce. To po prostu zbyt dobra historia, by leżała w jego szufladzie kolejne pięć lat. Musieliśmy ją sprzedać – odpowiadam, starając się przenieść całe moje skupienie na pracę. – A co do Globów, to było tak śmieszne, bo zrobiliśmy przerwę na planie, by posłuchać nominacji. No i wiadomo, Best Picture trochę wyśmialiśmy, bo ani to do końca komedia, a już na pewno nie musical, a później zaczęliśmy gadać. I gdzieś tam znów padło Jojo Rabitt, więc cofnęłam. Jak wyczytali Romana, to zaczęłam płakać. I to nie tak ładnie ze wzruszenia, tylko naprawdę ryczeć, a Taika zadzwonił do jego mamy i okazało się, że płaczę gorzej od niej.

– Więc szykujecie się na Oscary? – kontynuuje Samantha, śmiejąc się ze mnie.

– Och, daj spokój – wtrąca rozbawionym głosem Tom. – Naprawdę uważasz, że Akademia weźmie ten film pod uwagę? Proszę cię, oni są zbyt zachowawczy na ten typ humoru i produkcję o miłych nazistach. Critics' Choice czy Independent Spirit to co innego.

– Nie mamy nominacji do Independent Spirit, bo pracujemy dla dużej wytwórni – odpowiadam spokojnie, podnosząc wzrok na mojego męża, który tylko wzrusza ramionami. – Nikt z nas nie zakłada nominacji do Oscarów jeszcze. Nie chcemy się rozczarować, choć umrę jeśli nasz scenariusz...

– To nie jest twój scenariusz. A przynajmniej nie oficjalnie. Jakby był, to Taika nie kradł by ci całego show – wtrąca Tom. – Nikt nie wyczyta twojego nazwiska na Oscarach. O ile w ogóle ktoś weźmie ten film pod uwagę... co jak co, to nie jest Irlandczyk.

– Taika kradnie show, bo to kocha. Ja tego nie potrzebuję. Nigdy nie potrzebowałam – mówię, uśmiechając się nerwowo i wstaję. – Przepraszam, muszę do toalety. Zaraz wrócę.

Znikam w dużej łazience i opieram się o umywalkę; znów próbuję liczyć, znów próbuję myśleć o czymś przyjemnym i uciec myślami gdzieś daleko. Przez chwilę znów jestem na Hawajach, znów siedzę na piasku, pijąc białe wino i słuchając, jak Taika próbuje parodiować swoim akcentem żarty Jimmy'ego Kimmela.

< Bez żadnych zaskoczeń.

Tai-uk-kah What-ever > Wyparował na całą imprezę?

< Impreza jeszcze trwa. Moja obecność raczej wyparowała.

Tai-uk-kah What-ever > Powinnaś pomyśleć o tych wszystkich stronach, które mogłaś napisać, jakbyś została.

< Dzięki. Tego potrzebuję. Kolejnych wyrzutów sumienia.

Tai-uk-kah What-ever > Ja tylko mówię, że jesteś fajniejsza ze mną.

< Na pewno nie jestem niewidzialna.

Chowam telefon, gdy drzwi od jednej z kabin się otwierają i staje w nich Zawe. Uśmiecham się do niej nerwowo, a ona odpowiada tym samym.

– Cześć, nie wiedziałam, że przyjeżdżasz – zagaja Ashton, pochylając się nad umywalką obok mnie. Obracam się do lustra i udaję, że muszę poprawić szminkę.

– Tom nie wiedział, że przylecę już dziś – mówię krótko, mimo tego, że w głowie mam sto milionów innych, bardziej ciętych odpowiedzi, na które nie potrafię się zdobyć. Stoję, patrząc na swoje odbicie w lustrze i na nią obok mnie, kompletnie znów nie rozumiejąc, czemu mój mąż wybrał te kilka lat temu mnie, gdy pustkę w jego życiu mogły wypełniać takie istoty.

– Dobrze, że jesteś. Powinniście porozmawiać, on ma ostatnio dużo na głowie, a nie wiem, czy twoja nieobecność ten stan poprawia, czy pogarsza.

– Zakładam, że wiesz na ten temat więcej, niż ja. – Sięgam do torebki i wręczam jej szalik. Nasze spojrzenia spotykają się na kilka sekund i nie potrafię za nic rozgryźć, co widzę w jej oczach, bo nie wyrażają one żadnych emocji. Właściwie nie wiem, na co liczyłam, na to że zacznie się tłumaczyć, aż się przyzna, że ich przyjaźń jednak nie jest tak platoniczna, że okaże strach czy że mnie wyśmieje... w sumie to chciałabym, żeby zrobiła cokolwiek.

– Dziękuję, byłam pewna, że go zgubiłam – odpowiada w końcu, zabierając szal z mojej ręki, a ja obracam się na pięcie i idę w stronę drzwi. – Joe są święta, my kończymy sztukę za kilka dni i każde z nas wraca do swojego życia, do swoich domów. Może warto dać sobie po prostu czas na to, by wszystko się poukładało.

Przez chwilę stoję nieruchomo, próbując ułożyć sobie w głowie jakąś elokwentną odpowiedź. Gdybym była jedną z moich wyszczekanych bohaterek, pewnie teraz przypuściłabym na nią atak, oskarżając ją o wszystkie możliwe niepowodzenia w moim związku i w życiu. Zasypałabym ją pytaniami o nich i to, czy uważa, że czas w jakiś sposób zmieni to co zapewne pojawiło się między nimi poza sceną tego teatru... gdy ja głęboko wierzyłam w niezmienność jego uczuć do mnie.

Ale niestety jestem sobą, więc tylko obracam się do niej i uśmiecham lekko.

– Wiesz doskonale, że ja dałabym mu cały czas świata i zrobiła niemal wszystko dla naszego małżeństwa. Jednak nie jestem w nim sama.

Wychodzę z łazienki i uciekam gdzieś jednym z bocznych korytarzy, aż znajdę się w garderobie mojego męża. Opieram się o ścianę za zamkniętymi drzwiami i czuję łzy cisnące się do oczu, jednak za nic nie mogę pozwolić im popłynąć, dlatego biorę dwa rozpaczliwe wdechy, a później zaciskam zęby na własnej dłoni, by się opanować.

Nie mija kilka minut, gdy drzwi obok mnie otwierają się i przechodzi przez nie Thomas. Przekręca za sobą zamek i bez słowa od razu mnie całuje, a ja obejmuję go ramionami, nieziemsko spragniona jego obecności. Przesuwa dłońmi po moich ramionach i obejmuje mnie w talii, przyciągając do siebie mocno. Tracę oddech, ale wcale nie przez to, jak mnie przytula, ale przez to, że to właśnie on... mężczyzna, którego wciąż kocham tak samo gorącym uczuciem.

Zjeżdża rękami na moje pośladki i z łatwością podnosi mnie do góry. Obejmuję go nogami w biodrach, gdy opiera mnie o ścianę, przenosząc pocałunki na moją szyję. Wzdycham głośno, a on uśmiecha się lekko i całuje mnie, jakby upominając, że nie jesteśmy w domu. Czuję jego dotyk na moich udach, tuż nad pończochami i wiem, do czego zmierzamy... do tego, co bez wątpienia wciąż wychodzi nam wspaniale. Do unikania kłótni, do unikania rozmów, do zamykania sobie wzajemnie ust pocałunkami.

I wiem, że to jest szkodliwe, wiem, że to jest niezdrowe, ale nie umiem mu przerwać, gdy czuję zapach jego perfum tak blisko mnie.

Przerywa nam za to dźwięk jego telefonu, nie odbiera go, ale ta jedna drobna rzecz wytrąca nas kompletnie z tej krótkiej chwili, w której byliśmy w innej rzeczywistości. Puszcza mnie i teraz zamiast pary zakochanych w sobie idiotów, znów stoi dwójka bardzo zmęczonych dorosłych.

– Może chodźmy do domu? – pytam, siląc się na uśmiech. – Dokończymy to w naszym łóżku... albo przedpokoju.

– Pożegnam się ze wszystkimi – odpowiada i łapie za klamkę, a ja za jego nadgarstek. Przyciągam go do siebie, całując raz jeszcze, bo mam przeczucie graniczące z pewnością, że jednak wcale nie wrócimy do tego, co zaczęliśmy kilka sekund temu.

Odpowiada pocałunkiem, ale teraz jest on jakby mniej rzeczywisty, jakby był jakimś obowiązkiem, a nie czymś, czego chce.

Wychodzę z garderoby i kieruję się do wyjścia z tyłu teatru, gdzie za drzwiami czeka na nas samochód. Tom dołącza do mnie dopiero po prawie trzydziestu minutach i nie mam pewności, czy ktoś go zagadał, czy zwyczajnie nie miał ochoty znaleźć się znowu ze mną sam na sam.

– Nie powinnaś zabierać tego szalika do teatru i robić scen. – Przerywa ciszę mój mąż, gdy jedziemy wśród migoczących świateł Nowego Jorku.

– Robić scen? Tylko go jej oddałam.

– Przecież doskonale wiemy, o co w tym chodziło. O to, że uważasz, że mam z Zawe romans.

– A masz? – pytam, obracając się do niego. Tom przewraca oczami i spogląda na szybę obok siebie, a ja wzdycham cicho. – Proste "nie" załatwiłoby sprawę.

– Nie, nie załatwiłoby. Wiesz, co by naprawdę rozwiązało tę sytuację? Zaufanie.

– To strasznie zabawne, że akurat TY prawisz mi wykład o zaufaniu – prycham nerwowo, bawiąc się jednym z guzików przy płaszczu.

– Porozmawiamy w domu – ucina, a ja tylko wzruszam ramionami.

Jest mi niedobrze ze stresu, a z drugiej strony wiem, że nie mogę żyć w tej wiecznej niepewności. Wszyscy moi bliscy widzą, że mnie to wykańcza, ale niestety, moja rzeczywistość jest jak najpiękniejsza kolejka górska na świecie. Kiedy jesteśmy na górze, jest jak w niebie. Kiedy spadamy, nie pozostaje nam nic innego niż krzyczeć, a najgorsze jest to, że żadne z nas za nic nie chce z tego rollercoastera wysiąść. Kupiliśmy bilety na tę podróż i poddanie się w połowie byłoby po prostu tchórzostwem.

Gdy stoję obok niego w windzie, nieznośnie nachodzą mnie wspomnienia wszystkich dobrych wieczorów, jakie mieliśmy w tym mieszkaniu. Zachłannych pocałunków wymienianych już w korytarzu, czy wieczorów z Kamalem i moją siostrą, gdy ona i Tom próbowali ograć się w pokera.

– Dlaczego nie odbierałeś telefonu przez ostatnie cztery dni? – pytam, jak tylko zamyka za nami drzwi i zaczynam powoli zdejmować płaszcz.

– Oboje byliśmy zajęci.

– Czym byłeś tak zajęty, by nie mieć rano dwudziestu minut na telefon?

– Świętym spokojem. – Jego głos jest zimny i pewnie w każdej innej sytuacji pozwoliłabym sobie teraz na to, by odpuścić, ale wiem, że to nic nie zmieni. Jutro rano, gdy się obudzę, jego już nie będzie w mieszkaniu, a wieczorem wróci z kolacją i mnie przeprosi. A gdy będę chciała porozmawiać, poprosi o to, żebyśmy nie psuli sobie wieczoru. A ja oczywiście się zgodzę. Tańczymy w końcu ten taniec prawie od roku.

– Nie tym razem, Tom – szepczę do siebie, idąc za nim w stronę sypialni. – Czy ja ci przeszkadzam? Czy moja obecność w jakiś sposób pogarsza twój stan?

– W tej chwili? – sarka, na co biorę głośny wdech i opieram się o ścianę, obserwując go. – I o co ci znów chodzi z "moim stanem"? Nieustannie wracasz do mojej rzekomej depresji. Wybacz kochanie, ale nie wmówisz mi, że coś jest nie tak, bo chyba sam najlepiej wiem, jak się czuję.

– Czyli problem jest we mnie, tak? Jak mnie nie ma, to wszystko jest w porządku?

– A nie pomyślałaś, że może problem jest w tym, że ciebie nigdy nie ma?

– Nigdy? – fukam, nie spuszczając z niego wzroku, gdy szuka czegoś w szafie. – Większość mojego życia spędzam w samolotach, latając za tobą po świecie, a ty mi mówisz, że za mało się staram? – Odpowiada mi dłuższa chwila milczenia, gdy Tom się przebiera i rzuca gniewnie koszulę na łóżko, a do mnie wraca wizja, której wcale nigdy nie chciałam. Jego. Jej. Tu. – Ty naprawdę masz romans.

– A może lepiej porozmawiamy o tobie, co? – pyta, podchodząc do mnie. – O tym, jak ja się czuję, gdy spędzasz miesiące w bajkowych europejskich miasteczkach ze swoim ukochanym reżyserem. O waszych uroczych zdjęciach na Instagramie, o telefonach w środku nocy...

– Nie bądź głupi Tom, naprawdę sądzisz, że byłabym w stanie cię zdradzić? Ile razy mam ci powtarzać, że z Taiką łączy mnie tylko przyjaźń.

– To ty tak myślisz – mówi, spoglądając na mnie z góry. – To nawet całkiem słodkie. Ta twoja naiwność. Kiedyś naprawdę robiła na mnie wrażenie.

Mija mnie i wychodzi z sypialni, a ja zostaję w niej jeszcze na chwilę, próbując ułożyć sobie w głowie to, co chcę powiedzieć, a w końcu idę za nim do kuchni. Tom nalewa sobie whisky, widzę w jego ruchach nerwowość, która jest znana mi aż za dobrze, za dużo takich kłótni już przerobiliśmy w ostatnim czasie. Wiem, że on nigdy nie uniesie głosu, ale żyję z nim na tyle długo, by widzieć, że ta głupia, rzucona niedbale koszula mówi więcej o jego zdenerwowaniu, niż cokolwiek co mi jeszcze powie.

A wiem, że zaraz coś powie. I z całą pewnością nie będzie to nic przyjemnego.

– Powiedz mi, kochanie, jak mam się czuć, gdy na twojej imprezie urodzinowej widzę, jak doskonale się bawisz, jaka jesteś cholernie szczęśliwa i jak wygłupiasz się na parkiecie ze swoją siostrą i z nim. Robisz te wszystkie niesamowicie beznadziejne i durne rzeczy, na które nadal nie jesteś gotowa przy mnie. Jak śpiewanie piosenek Eda Sheerana na dwa głosy z Marion, czy krzywe miny z Kasią... i wiem, że to nie jest moja zasługa. Właściwie wiedziałem o tym już trzy lata temu, ale wtedy uznałem, że coś się zmieni z czasem. Niewiele się zmieniło – mówi, a ja mam ochotę przerwać mu już w tej chwili i zarzucić mu, że się powtarza. Od lat ciągle ta sama śpiewka, że nie potrafię tak luźno odnaleźć się w jego towarzystwie, do którego zwyczajnie nie mam poczucia, że pasuję. Do idealnego świata nie pasuje w końcu nieśmiałość, nerwica i zamknięty krąg przyjaciół. – Wiesz, co od niego usłyszałem tamtego wieczora? Pozwolę sobie na cytat: mam zajebiste szczęście, że jestem mężem najfajniejszej dziewczyny na świecie i jak to spierdolę, to będę jeszcze większym kretynem, niż to, na jakiego wyglądam. – Mam ochotę parsknąć śmiechem, bo doskonale jestem sobie w stanie wyobrazić nawet ton, z jakim Taika to powiedział. – Więc może naprawdę nic się nie zmieniło, bo mam wrażenie, że on się w tobie zakochał już w Sydney, gdy rzuciłaś do niego to niedbałe "wiem kim jesteś".

– Chyba odrobinę nadinterpretujesz – mówię, kręcąc głową. – Lub raczej nadal nie odpowiedziałeś na pytanie, które ja zadałam. Zamiast tego znów zalewasz mnie wyrzutami i wiem, że robisz to tylko po to, by utopić w nich te, które ja mogę mieć do ciebie. Tylko nie tym razem, Tom. Nie pozwolę sobie kolejny raz wmówić, że mam romans, gdy oboje doskonale wiemy, że ja jestem tą stroną naszego związku, która nigdy by się na to nie zdobyła. – Tom jak zawsze ucieka przed dalszą dyskusją do sypialni, więc wiernie idę za nim i siadam brzegu łóżka. Obserwuję go, jak stoi przy oknie plecami do mnie i biorę cichy wdech, nerwowo odrywając skórkę przy paznokciu. – Nie spytam, czy masz romans, bo twoje unikanie odpowiedzi jest odpowiedzią samą w sobie. Ale dlaczego go masz? – pytam, słysząc, że mój głos się łamie. – Dlaczego Tom? Co zrobiłam nie tak? Naprawdę chodzi o moją pracę, o moje nieobecności, o twoją zazdrość? Gdzie do cholery popełniłam błąd. Powiedz mi, bo nie myślę o niczym innym i sama nie umiem go znaleźć, więc proszę, wskaż mi go.

– Tu nie chodzi o ciebie... ty zawsze się starasz, zawsze mnie wspierasz, zawsze jesteś taka cholernie zaangażowana, że naprawdę bym chciał, żeby chodziło o coś, co ty zrobiłaś. Ale raczej wszystko rozgrywa się o to, co ja czuję – mówi, w dalszym ciągu unikając mojego spojrzenia. Zagryzam mocno usta, mając przeczucie, czego mogę się spodziewać dalej. – A raczej o to, czego nie czuję.

– Chcesz powiedzieć, że już mnie nie kochasz?

– Kocham cię i zawsze będę cię kochał – W końcu na mnie spoglądając, jednak w jego niebieskich oczach wcale nie znajduję potwierdzenia wypowiedzianych przez niego słów. I nawet nie łamie mi to serca, bo nadal, jeszcze przez chwilę, karmię się tym, że nie wszystko stracone. – Tylko nie kocham cię już tak, jak kiedyś.

– To przecież całkiem normalne...

– Masz rację z tym że twoja obecność sprawia, że czuję się gorzej, Joanne. Z tego prostego powodu, iż czuję, że cię zawiodłem. Obiecałem kochać cię do końca życia i to się nie zmieni, po prostu nie umiem cię kochać tak, jak robiłem to wtedy, gdy błagałem cię o kolejną szansę trzy lata temu.

– A Zawe? – Mam wrażenie, że zadaję mu najbardziej nieracjonalne pytanie, jakie mogę, ale spodziewam się, do czego dąży i mimo moich płynących bezwolnie łez, staram się trzymać rozsądku. – Ona sprawia, że czujesz się dobrze, prawda? Romans z nią dostarcza ci tych emocji, których nie daje ci nasz nudny związek. Powiedz, że się mylę.

– Nie! – odpowiada ostro i zaciska dłonie na parapecie okna, znów patrząc w jakiś odległy punkt na panoramie Nowego Jorku. – Jak zawsze, kurwa, musisz mieć rację.

– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek była tą nieomylną w naszym związku... zawsze raczej byłam tą zakochaną – mówię, czując narastającą we mnie histerię. – Tom miłość tak nie wygląda, miłość nie zawsze będzie tym kłębowiskiem emocji, które palą się w nas na samym początku. Uwierz mi, znam to aż za dobrze. – Podnoszę się z materaca i podchodzę do niego powoli. Przytulam się do jego pleców i opieram czoło o jego kręgosłup, a zapach jego perfum na chwilę uspokaja moje myśli. – Związek nie polega na tym, by cały czas kipieć emocjami, ale by czasem w spokoju się zamknąć i posiedzieć przed telewizorem. Co jednak, jak widzę w tej chwili, jest dla ciebie za trudne, dlatego szukasz tych emocji gdzieś indziej i może teraz ona sprawia, że czujesz się lepiej, ale za chwilę to minie. A wtedy co zrobisz? Poszukasz kolejnej kobiety, która na chwilę naprawi twoje życie? Czy takiej, którą będziesz mógł ratować?

– A czy ty przypadkiem nie zrobiłaś już kiedyś tego samego, co? Nie zostawiłaś beznadziejnego nudnego związku i nie zwiałaś z kimś z innym?

– Słucham? – Odsuwam się od niego gwałtownie, a gdy się do mnie obraca, wymierzam mu policzek. Nie wiem, kogo z nas zaskakuje to bardziej, ale oboje przez chwilę stoimy w szoku i w milczeniu naprzeciwko siebie. – Po pierwsze to miałam wtedy dwadzieścia trzy lata, Tom, nie prawie czterdzieści, jak ty. Po drugie chyba nie muszę mówić, jak to się dla mnie skończyło, a po trzecie i ostatnie... wyszłam później za tego beznadziejnego, nudnego faceta i gdyby on żył, nigdy nie poznałabym ciebie.

– Może tak byłoby dla ciebie lepiej.

– Dla mnie? – pytam i przecieram mokre policzki dłońmi. – Powiedz mi, czego chcesz, Thomas? Powiedz mi, co dalej.

– Nie wiem. Naprawdę nie wiem. – Obejmuje mnie zupełnie niespodziewanie, a ja rozsypuję się całkowicie na kawałeczki w swoim wnętrzu. Przytulam się do jego klatki piersiowej najmocniej, jak umiem, wiedząc, że jeśli nic nie powiem, będziemy dalej tkwić w tym beznamiętnym zawieszeniu, które niszczy nas oboje.

– Tom, kocham cię – mówię cicho, odsuwając się od niego. – I nadal możemy to wszystko naprawić, musisz tylko zaakceptować, że nie zawsze będzie perfekcyjnie, nie będzie każdego dnia idealnie, a miłość nie będzie płonąć czerwienią, bo czasem będzie tam dużo szarości. Możemy wrócić do Londynu i zacząć od nowa, ale nie możemy dalej tkwić w tym... czymś, w czym jesteśmy teraz.

– Nie wiem, czy...

– Czy to ma sens? Moim zdaniem oczywiście, że ma.

Puszcza mnie i wraca po swoją szklankę z whisky, którą opróżnia jednym łykiem. Mam wrażenie, że coś w jego zachowaniu jest jeszcze bardziej nie tak, niż do tej pory i zaczynam się bać. Nie jego, a tego, co zaraz powie.

– Powinnaś być wściekła. Powinnaś mnie nienawidzić, przecież wiesz, że mam romans, że spierdoliłem ci życie na całej linii więc dlaczego wciąż jesteś taka... kurwa, wspaniała! – unosi się, obracając znów do mnie, a ja tylko obserwuję go z szeroko otwartymi oczami. – Powinnaś mnie zostawić, powinnaś wyrzucić mi rzeczy za drzwi i nigdy więcej nie odebrać ode mnie telefonu w innej sprawie, niż rozwód. A ty jesteś gotowa mi wszystko wybaczyć...

– Bo cię kocham, idioto, szkoda, że na to nie zasługujesz – mówię cicho.

Mam wrażenie, że właśnie wbiłam ostatni gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. To jedno zdanie, ten jeden cios właśnie wszystko przypieczętował. Nagle okazałam złość, rozczarowanie, smutek, wszystkie te emocje, które przecież przy nim były mi obce. Jednym nazbyt szczerym zdaniem zburzyłam to, co budowałam wokół nas od początku, moją ślepą wiarę w niego i naszą miłość. W to, że ten piękny mężczyzna naprzeciwko mnie, jest naprawdę moim pieprzonym szczęśliwym zakończeniem. A teraz oboje już wiemy, że nie jest i nie będzie. Zaczynam płakać, siadam na brzegu łóżka, łapiąc powietrze, jakbym tonęła. To gorsze niż każdy atak paniki; nad nimi nauczyłam się panować, przy nich umiem sobie wytłumaczyć, że przecież tak naprawdę wcale nie umieram. A to, co czuję teraz, to musi być śmierć.

Śmierć, na którą złożyły się całe trzy lata drobnych ran, które nieświadomie sobie zadawaliśmy.

– W końcu. W końcu widzisz to, co wszyscy twierdzili od początku i w czym mieli rację – mówi, podchodząc do szafy, z której wyjmuje nieduży plecak. – Szkoda, że ja się łudziłem, że może jak wmówię sobie, że wszystko będzie dobrze, to naprawdę tak będzie.

– Co robisz?

– Wychodzę – odpowiada, jakby to tłumaczyło wszystko.

– Nie, nie rób tego, proszę. Ochłońmy i porozmawiajmy rano na spokojnie, Tom... – Słyszę swój własny błagalny ton, który nie robi na nim żadnego wrażenia. – Nie możesz tak po prostu się spakować i uciec do niej, jak jakiś dupek z taniego romansu! Nie możesz ot, tak zamknąć naszego małżeństwa w taki sposób...

– Tak będzie lepiej.

– Dla kogo Tom? – krzyczę, wybiegając za nim z sypialni i staję na środku salonu, widząc, jak zakłada na siebie płaszcz. – Masz czas do soboty Tom, jak wylecę stąd do Kalifornii sama to... – przez chwilę chcę postawić mu ultimatum, powiedzieć, że się z nim rozwiodę i nigdy więcej się nie zobaczymy, ale nie umiem. Jak już wspomniałam, nie należę do grona moich wyszczekanych protagonistek. – To wiesz, gdzie spędzam święta. Zrób mi na nie prezent i pójdź po rozum do głowy.

– To nie z rozumem jest problem, Joanne, bo to, co teraz robię, to najbardziej rozsądna rzecz, którą mogę zrobić – mówi, zamykając za sobą drzwi, nawet na mnie nie spoglądając.

Mam dziwne wrażenie, że powinnam teraz usiąść na drewnianym parkiecie pośrodku naszego bajecznego nowojorskiego apartamentu i płakać. W końcu byłoby to idealnie teatralne zagranie, po jego idealnie teatralnej ucieczce. Jednak zamiast tego stoję sztywno, nadal nie wierząc w to, że wyszedł w tak oklepany, tandetny sposób. Niemal, jak mój biologiczny ojciec, który trzydzieści lat temu poszedł po fajki i moja matka nigdy więcej go nie zobaczyła. On też zwyczajnie nie umiał znieść presji przytłaczającej dorosłości i szarości życia, które nie zawsze jest takie wspaniałe, jak to sobie zaplanowaliśmy.

I nagle wybucham śmiechem na tę myśl.

Dlatego, że nie myślałam o moim prawdziwym ojcu od wielu, wielu lat, a dziś dotarło do mnie, że on wtedy odszedł przeze mnie.

Nie chciał mnie.

Tak samo, jak moja matka.

Tak samo, jak niemal wszyscy w moim całym dotychczasowym życiu.

I tak samo, jak mój mąż w tej chwili.

Z jednodniowym poślizgiem, ale jest nowy rozdział. Naprawdę jestem ciekawa, co o nim sądzicie? 

Do twórcy Marriage Story mi w cholerę daleko, ale tak samo chciałam by oboje nie byli bez winy, nawet jeśli to w końcu Tom decyduje się odejść. W tej chwili.

Kolejny rozdział postaram się wrzucić w sobotę.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro