49. You and me forevermore
Siedzimy na dachu naszego hotelu, rzucając drobnymi, ozdobnymi kamyczkami w pustą szklankę przed nami. Nocny wiatr szarpie moje włosy, ale wciąż jest przyjemnie ciepło, jak na późną jesień.
– Wygrywam. Skup się – mówi Taika, trafiając kolejnym kamykiem do celu, a ja rzucam kolejnym, ale nie jestem nawet blisko. – Rany. Jesteś w to kompletnie beznadziejna.
– Może jakbyśmy spróbowali na trzeźwo, nie byłabym taka beznadziejna – odpowiadam, poprawiając jego marynarkę na ramionach i kładę się na ziemi, a on robi to samo. – Jestem kompletnie nawalona Waititi.
– Wiem, od razu zrobiłaś się fajniejsza – sarka z uśmiechem. – Nie pociesza Cię myśl, że Twój ukochany też będzie nawalony? W końcu na pewno Brie wyciągnie go na drinka.
– Zazdrościsz mu.
– Nie. On jest najprzystojniejszym mężczyzna roku. Ja wszech czasów. – Parskamy śmiechem, patrząc na gwiazdy nad nami.
– Dzięki, że wyciągnąłeś mnie z pokoju.
– Szkoda marnować taki potencjał na zajebisty wieczór. Zwłaszcza że zaraz znów wyjeżdżacie – mówi, podnosząc się i podaje mi rękę, żebym wstała. – Zróbmy coś głupiego.
– Tańczyła dziś z Tobą na kartonowych uliczkach Sakaar. Czego chcesz jeszcze?
– Wszystko – mówi, obejmując mnie i zakłada mi na głowę swoją głupią czapkę z daszkiem. – Chodź, obudzimy Thomson. On zawsze ma dobre pomysły.
Łapie mnie za rękę i zbiegamy po schodach przeciwpożarowych kilka pięter w dół. Taika zaczyna się dobijać do pokoju Tessy, która otwiera nam drzwi w piżamie.
– Jesteście pijani – stwierdza, opierając się o framugę.
– Nie – odpowiada pewnie Nowozelandczyk wszech czasów. – Właściwie to tak, trochę jesteśmy. W sumie to kompletnie.
Patrzy na mnie i wpadamy w głośny, niekontrolowany chichot, Taika łapie Tessę za rękę i wyciąga z pokoju, którego drzwi się zatrzaskują.
– Czy Ty myślisz, że ja mam gdzieś klucze do niego w tym stroju? – pyta go, wskazując na swoją piżamę.
– Chodź z nami. – Taika bierze nas obie pod ręce i rusza z powrotem schodami na górę, gdzie docieramy do basenu.
– Masz zamiar się tam włamać? Ile ty masz lat?! – pyta rozbawiona Thompson, widząc, jak reżyser jej filmu przechodzi pod łańcuchem i otwiera drzwi.
– Jeśli nie zamknęli go na klucz, to jest zaproszenie, a nie zakaz – stwierdza Taika i znika w środku, patrzymy po sobie z Tessą i ruszamy za nim, wzruszając ramionami.
– Więc znów wyjeżdżacie? – pyta mnie, gdy patrzymy na Taikę rozglądającym się po ciemnym basenie z zachwytem pięciolatka.
– Tylko na kilka dni. Tom ma jakieś super ważne spotkanie, a ja mam być na nim z nim. Nie powiem, już się o to pokłóciliśmy. – Tessa uśmiecha się do mnie podejrzanie szeroko, a kilka sekund później Taika łapie mnie w pasie i wskakuję ze mną do wody. Krzyczę zaskoczona, a później zaczynam się śmiać jak głupia, patrząc na niego jak na idiotkę.
– Mam kurwa telefon w kieszeni! – krzyczę, oblewając go wodą.
– Teraz to już raczej na nic się nie przyda – stwierdza Tessa, kucając przy brzegu i pokładając się ze śmiechu. Wymieniamy z Taiką jedno porozumiewawcze spojrzenie i wyciągamy go ja do wody.
– Basen jest zamknięty o tej godzinie! Proszę natychmiast wyjść z wody! – woła ochroniarz, świecąc w nas latarką, a my wybuchają kolejny raz śmiechem i wychodzimy na brzeg. – Są Państwo w ogóle gośćmi hotelu? – upewnia się mężczyzna, mierząc wzrokiem reżysera w jego wciągnięty pasiastym podkoszulku.
– Wiesz, kim jestem? – pyta Taika, podchodząc pewnie do ochroniarza.
– O mój boże! To przecież ksiądz z „Hunt for the Wild People"! – krzyczę i uciekam, zanim Waititi lub ochroniarz postanowi mnie gonić.
Gdy wpadam do swojego pokoju, od razu widzę w nim Toma, który dopiero zaczął rozwiązywać krawat. Mierzy mnie wzrokiem i przez chwilę mam wrażenie, że zacznie na mnie krzyczeć, ale zamiast tego wybucha śmiechem.
– Co tam do cholery się stało Joe? – pyta, przynosząc mi ręcznik.
– Nie mam bladego pojęcia – odpowiadam i całuję go, przyklejając się mokrymi ubraniami do jego garnituru o wartości miesięcznego dochodu Rogalskiej. Jego język wsuwa się w moje usta, gdy przypiera mnie lekko do drzwi.
– Rozbierzmy Cię z tych mokrych rzeczy – mówi, uśmiechając się trochę bezczelnie, a ja ściągam przez głowę podkoszulek, gdy on sięga do guzików moich spodni.
Naga idę w stronę łóżka, ściągając z niego koszule, aż w końcu usiądzie przede mną na materacu. Od razu przyciąga mnie na siebie i przewraca na plecy. Jego dłoń wsuwa się między moje uda, a ja wzdycham głośno, gdy zaczyna mnie pieścić.
– Powiedz, że mnie kochasz – szepcze, całując moją szyję.
– Podobno nie lubisz wyznań po pijaku – mówię, przeciągając paznokciami po jego ramionach.
– Twoje kocham zawsze. Twoje zawsze są szczere.
– A Twoje?
– Joanne... Postaraj się ten jeden raz, nie mieć w głowie, tylko najgorszych scenariuszy – prosi, całując mnie namiętnie, a ja wzdycham w jego usta. – I powiedz, że mnie kochasz.
– Kocham Cię Thomas. Nigdy nie przestanę Cię kochać – mówię, na co on uśmiecha się i patrzy mi prosto w oczy. – Nawet jak w końcu spakuję walizkę i ucieknę z Waititi na koniec świata hodować alpaki.
– Idź spać Aśka. Jesteś nawalona – stwierdza, przewracając oczami i całuje mnie w czoło z uśmiechem.
Rano nie wiem, co jest bardziej wkurzającym dźwiękiem, szum samolotu, czy cholerny śmiech Luka z tego, w jakim jestem stanie. Gdy obudziłam się nad ranem, byłam pewna, że nie skończę wymiotować i nie dam rady wsiąść do samolotu.
Co w sumie nie byłoby takim złym wyjściem, bo mogłabym zostać w Sydney na planie, zamiast znów uśmiechać się do zdjęć w Londynie.
Jednak mimo wszystko, gdy po prawie dobie otwieramy drzwi, czuję się lepiej.
Czuje się, jakbym wróciła do domu.
A takiego uczucia nie miałam od wieków.
– Chodźmy spać od razu, nie mam siły męczyć się do wieczora – mówi Tom, rzucając walizki w przedpokoju i wdrapujemy się na piętro do naszej sypialni, do naszego łóżka.
On zasypia niemal momentalnie, a ja leżę, gapiąc się w sufit i myśląc o tych tysiącach złych scenariuszy, które mogą się zdarzyć, jeśli Tom dostanie tę rolę. A przecież to prawie pewne, że ją dostanie. Skoro są jeszcze zbyt strachliwi, by obsadzić Irdisa Elbe, to Tom jest najbardziej oczywistym wyborem.
W końcu jest najpiękniejszym mężczyzną na świecie.
Tylko poza tym jest też moim mężczyzną, moim ukochanym mężczyzną, z którym chciałabym kiedyś odmalować te wszystkie pokoje i kupować nowe meble. A może kiedyś w jakiejś rzeczywistości gdzie na mojej nocnej szafce będą leżeć tylko książki, a nie tabletki, mieć dzieci. Tylko nie widzę za dużo szans na taką rzeczywistość, jeśli szale naszego związku znów zaczną niebezpiecznie przechylać się na stronę jego kariery.
Budzę się w pustym łóżku, spałam jedenaście godzin i dopiero po dłuższej chwili przypominam sobie, że nie mam jak do niego zadzwonić, bo mój telefon utonął w hotelowym basenie. Biorę głęboki wdech i schodzę na dół, gdzie znajduję kawę w kubeczku termicznym i bajgle z naszej kawiarni.
Pierwszy raz powiedziałaś mi, jak masz na imię dwieście pięćdziesiąt dni temu, nad kawą z tej kawiarni. Mam nadzieję, że dziś będzie Ci smakować jeszcze lepiej. T.
Uśmiecham się lekko, patrząc na kartkę, właściwie to piłam herbatę a on kawę, ale później wypiliśmy jej tyle...
Ruszam zrobić pranie, a gdy wchodzę do sypialni, dopiero zauważam wieszak z moją czarną sukienką, przewieszony przez komodę przy wejściu do pokoju. Tą czarną sukienką, którą skończyła na podłodze tej sypialni jako pierwsza, z wielu innych moich ubrań.
Zdjąłem ją z Ciebie dwieście dwadzieścia dni temu dokładnie w tym miejscu. Mam nadzieję, że zawsze będziesz na mnie patrzeć tak jak wtedy.
No Panie Hiddleston nie mogę Panu odmówić, że się Pan nie stara. To miłe, tego właśnie potrzebuję, by odpędzić moje demony.
Ktoś wymienił w sukience zapięcie, a ja próbuję sobie przypomnieć, czemu właściwie ją tu zostawiłam, zamiast od razu wywalić ją do kosza i perspektywy czasu jednak cieszę się, że tego nie zrobiłam.
Wieszam ją w szafie obok kreacji, które kosztowały kilkanaście razy tyle, co ona, ale na pewno nie mogły się równać z tym, jaki miałam teraz z nią emocjonalny związek.
Nie wiele myśląc, od razu dobieram do niej wszystkie dodatki, planując założyć ją wieczorem na galę RADA. Kończę powoli sprzątać i idę pod prysznic, a gdy kończę się szykować, Tom akurat wchodzi do domu, trzymając w dłoniach torbę z jedzeniem z mojej ulubionej meksykańskiej restauracji i butelkę czerwonego wina.
– Coś świętujemy? – pytam, owijając się mocniej szlafrokiem. Podchodzi do mnie i całuje mnie namiętnie, zanim odstawi wszystkie torby na stół.
– Jeszcze nic.
– Ale rozumiem, że rozmowy poszły dobrze?
– Tak. Mam wstępną akceptację moich planów – mówi, szczerząc się jak dziecko. – Zobaczymy, jak się sprawdzę przez najbliższe kilka miesięcy i wtedy postaram się o...
– Sprawdzisz? – pytam, a on wzrusza ramionami i robi minę, jakby nagle przypomniał sobie o czymś i podaje mi pudełko z nowym Iphonem. – Dziękuję, oddam Ci za niego pieniądze.
– Joanne, nawet się nie wygłupiaj. Postaraj się nie pływać z nim w basenie i będzie dobrze.
– Nie chcę mi się, go dziś ustawiać. Jutro się tym zajmę – mówię, biorąc kieliszki z szafki, a Tom podchodzi do mnie od tyłu i całuję moją szyję, przyciągając mnie do siebie.
Wciskam mocniej pośladki w jego stronę, czując jego nagłe podniecenie, rozwiązuje mój szlafrok i zaczyna sunąć dłońmi po moich piersiach, a ja wzdycham głośno. Nagle wszystko inne przestało być ważne, jego praca, wieczór, wino, jedzenie, to pożądanie wygrywa ze wszystkim innym w otaczającej mnie rzeczywistości. Obraca mnie do siebie i łączy nasze usta w pocałunku, a ja rozpinam mu spodnie i wsuwam dłoń w jego bokserki, wydaje z siebie głośne westchnienie i podsadza mnie na kuchenny blat, na którym kilka chwil później kochamy się, głośno jęcząc. Patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami i widzę w nich tylko miłość i czuję tylko jego. Nic więcej. Tylko on i przyjemność, którą mi daję.
– Jedzenie nam wystygło – mówi roześmiany, gdy wciąż obejmuję go nogami w biodrach, siedząc na swoim szlafroku na szafce.
– Dobrze, że Twoje szafki są bardziej stabilne niż te w moim mieszkaniu.
– Nasze szafki Kochanie. W naszym domu.
– Tak, tak – mruczę, kładąc dłonie na jego policzkach i całuję go, jeszcze chwilę rozkoszując się nim we mnie i tą chwilą. – O której musimy wyjść?
– Za jakieś dwie godziny.
– Jakieś? Nie mamy określonej godziny, o której mamy być?
– Za dwie godziny – poprawia się, pomagając mi zejść z blatu i sięga w końcu po kieliszki.
Szykuję się w pośpiechu, wiedząc, że na pewno nie będę dziś wyglądać najpiękniej, jak się da, ale nie mam aż tyle czasu co zazwyczaj. Prostuję włosy, zakładam pończochy, a Tom pomaga mi zapiąć sukienkę, nie chcąc mi zdradzić, jak dawno temu zaplanował, że ją naprawi.
Wsiadamy do Jaguara i ruszamy przez powoli odkorkowujący się wieczorem Londyn. Noc powoli zapada wokół nas i śliczna pomarańczowa poświata zostaje zastąpiona przez tysiące migoczących światełek. Przerzucam piosenki w jego telefonie, aż znajduję tej, której szukam i z głośników zaczyna śpiewać nam Bono i U2. Przy refrenie nie możemy się powstrzymać i krzyczymy na całe gardło.
Oh you look so beautiful tonight
In the city of blinding lights!
– Ile dni temu zmusiłeś mnie do śpiewania w samochodzie? – pytam, kładąc mu dłoń nad kolanem.
– Musiałbym policzyć, kiedy to było – odpowiada i uśmiecha się do mnie. – Widzę, że znalazłaś wszystkie karteczki.
– Jesteś niesamowity, jak się postarasz – mówię, a on parska obrażony, gdy zauważam, że minęliśmy centrum i przejeżdżamy Tamizę. – Dokąd jedziemy? Przecież budynek RADA jest w drugą stronę.
– Uznałem, że nie masz ochoty na bankiet, więc zaliczymy jakiś kolejny pierwszy raz. Dawno już tego nie robiliśmy.
– Zależy, co masz na myśli – mówię, zaciskając dłoń na jego udzie, a on uśmiecha się wrednie.
Dopiero po chwili orientuję się, dokąd jedziemy, widząc oświetlone London Eye, no tak, w końcu mi to obiecał jakieś dwieście trzydzieści dni temu. Znajdujemy miejsce do parkowania i ruszamy przez ciepły wieczór do najpiękniejszej karuzeli na świecie.
– Wynająłeś cały dla nas? – pytam, wsiadając do wagonika, który zamyka się za nami.
– Nie lubisz przecież ludzi, prawda? – uśmiecha się i podchodzi do stolika, na którym stoi butelka szampana i dwa kieliszki, gdy zaczynamy powoli wznosić się do góry.
– Naprawdę żałuję, że jednak nie zabrałam telefonu – mówię, a on wyciąga swój i robi nam zdjęcie mimo tego, że wciąż jesteśmy dość nisko. – I naprawdę mam nadzieję, że mój lęk wysokości nie da o sobie znać.
Nie rozmawiamy niepotrzebnie, po prostu patrzę na te wszystkie światełka naszego najbardziej ukochanego miasta, tkwiąc w jego ramionach z kieliszkiem zimnego szampana w ręku. To jest piękne. Tak piękne, że mogłabym się popłakać z wrażenia, jakby nie silne męskie ramiona obejmujące mnie w talii. Gdy jesteśmy prawie na samej górze, Tom zabiera mi kieliszek i zaczyna coś nucić i dopiero po chwili poznaję, że to „City of Stars" z „La La Land".
– City of stars are you shining just for me? City of stars there's so much that I can't see.. Who knows... – zaczyna śpiewać i bierze moją dłoń, by obrócić mnie w tańcu i przyciągnąć do siebie.
– I felt it from the first embrace I shared with you... – wtóruję mu cicho, zawstydzona tym, jak mój głos brzmi w zestawieniu z gwiazdą West Endu.
– That now our dreams may finally come true...
Śpiewa ostatni wers pierwszej zwrotki i mnie puszcza, a ja uśmiecham się lekko. Teraz największym wyzwaniem nie była już wysokość a błękit jego oczu, gdy odsuwa się ode mnie i sięga do kieszeni, a później opada na jedno kolano przede mną.
– Kocham Cię Asiu – mówi niemal idealnie po polsku, ale w jego uśmiechu są te wszystkie emocje, które jeszcze do mnie nie docierają. Bierze głęboki wdech i zaczyna mówić w swoich ojczystym języku. – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Powinnam przewidzieć to już w chwili, w której uklęknął, ale dopiero gdy to mówi, w bardzo spowolnionym tempie dociera do mnie to pytanie i jedyne co mogę zrobić to przytaknąć lekko. Łapię głośno powietrze i w końcu łamiącym się głosem udaje mi się wydusić jedno słowo. Jedno słowo. Trzy litery, które kompletnie mogą zmienić nasze życie...
– Tak – mówię, a on otwiera pudełeczko, w którym dostrzegam różowy brylant, który mierzyłam pół roku temu w Nowym Jorku i przez głowę przebiega mi myśl, że moja siostra już wtedy wiedziała, co się dziś wydarzy. Wsuwa mi pierścionek na palec, dalej klęcząc, a ja opadam na kolana naprzeciwko niego i wpijam się w niego ustami, zanim zacznę płakać jak dziecko.
– Hej, Kochanie. Nie było żadnego spotkania, żadnego bankietu, żadnych rozmów. No może poza tymi z Twoim ojcem, który w końcu dał mi zgodę, by poprosić Cię o rękę – mówi, wstając ze mną i obracając się ze mną w rytm melodii w swojej głowie, a ja próbuję się uspokoić. – Nie ma nic ważniejszego niż my.
– Nie rób mi tego więcej. Nawet nie wiesz, ile okropnych rzeczy przebiegło mi ostatnio przez głowę.
– Musiałem zrobić Ci niespodziankę, nie chciałem, żebyś się domyślała. I myślisz, że było mi łatwo patrzeć na to, jak się męczysz? – pyta i całuję mnie namiętnie, a ja chce już wrócić do domu do naszego łóżka, albo chociaż przedpokoju. – I mogę Ci obiecać, że jak za mnie wyjdziesz, to więcej nie poproszę Cię o rękę Głuptasie.
Śmieję się cicho, wtulając się w jego ramiona i kilkanaście minut później wracamy do domu, łamiąc kilkanaście przepisów co do prędkości, ale nie obchodzi nas nic więcej. Nic więcej nie jest istotne.
On.
Ja.
My.
Na zawsze.
Rano budzę się ze świadomością, że siedzi obok mnie na łóżku, ale jeszcze chwilę rozkoszuję się wspomnieniem wczorajszego wieczoru, zanim dzisiejsza rzeczywistość go przebije. Przecież przy nim każdy kolejny dzień był lepszy, słodszy, bardziej ekscytujący.
– Dzień dobry przyszły mężu – szepczę, a on od razu kładzie się obok mnie i odsuwa mi włosy z twarzy.
– Dzień dobry kochanie. – Całuje mnie lekko i niespodziewanie wręcza mi telefon. – Ustawiłem Ci chyba wszystko.
– Dziękuję mój romantyku – sarkam, podnosząc się lekko, a on wręcza mi mój ulubiony kubek z kawą.
Odblokowuje telefon i widzę kilka tysięcy powiadomień. Wiem, dwie doby nie miałam telefonu, ale korzystałam z social mediów na komputerze, a ilość tego, co dzieję się na moich profilach, jest szaleńcza.
– Tom... Coś Ty narobił? – pytam, patrząc na kolejny sms z gratulacjami, a on uśmiecha się bezczelnie.
– Wykrzyczałem każdemu, kto chciałby słuchać, jak wielkim szczęściarzem jestem Joe.
Całuje mnie namiętnie, przyciągając do siebie, a ja wybucham śmiechem. Czuję jego dotyk, czuję jego zapach i czuję się najszczęśliwszą kobietą we wszechświecie.
Opalam Instagram i nie muszę długo czekać, by zobaczyć, że po kilku długich miesiącach, w których Tom nie publikował nic, nagle wrzucił zdjęcie. Moje zdjęcie. Mnie śpiącej w naszym łóżku z dłonią przy twarzy i jednym krótkim podpisem.
Future Mrs. Hiddlestone.
https://youtu.be/VFUos9sYbHs
Polecam każdy dźwięk z tego filmu, każdy jest lukrem ♡
Przygotowałam dla was jeszcze epilog i jedyne co mogę obiecać, to że nie będzie happy endu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro