44. Echoes of your footsteps
Przewracam się, próbując znaleźć go dłonią, ale zamiast znajomego ciepła jest tylko delikatny chłód pościeli, rozrzucam się bardziej na łóżku, skoro jestem w nim sama i próbuję ukraść jeszcze odrobinę snu. Jego poduszka przesiąknięta jest lekką nutą jego perfum, co powoduje we mnie zupełnie inne uczucia niż senność, podnoszę lekko głowę, by spojrzeć na zegarek, jest dopiero po siódmej i wzdycham głośno, uderzając znów głową w pościel. Kilkanaście minut później słyszę, jak drzwi do sypialni się otwierają i podnoszę się na łokciach.
Tom zrzuca z siebie bluzę i podkoszulek, zanim zauważy, że go obserwuję, podchodzi do mnie, by dać mi całusa, a ja przyciągam go do siebie na materac.
– Biegałem, idę pod prysznic – mówi, śmiejąc się i mnie całuje.
– Nie – droczę się, łapiąc go za rękę.
– Możesz iść ze mną. Chociaż musiałabyś być niezwykle cicho, bo Kasia z Krystianem jeszcze śpią – odpowiada, a ja przewracam oczami i wstaję z łóżka, poprawiając piżamę. – Zrobiłem zakupy po drodze, zajmiesz się śniadaniem?
– Jak Kaśka ma kaca, to nie wstaną jeszcze przez dwie godziny – tłumaczę, wciągając na siebie bluzę i kapcie
– Najważniejsze, że wszystkie Twoje rzeczy są już w naszym domu – mówi, całując mnie jeszcze raz przelotnie i ściąga z siebie spodnie od dresu. – I wciąż możesz mi zrobić kawę.
– Więc tak ma wyglądać nasze wspólne życie? Będziesz mi rozkazywał?
– Tylko w sypialni – śmieje się, zanim zamknie za sobą drzwi od łazienki, a ja schodzę na dół, włączam ekspres i czajnik i zaczynam powoli zbierać ze stołu bałagan, jaki po sobie zostawiliśmy poprzedniego wieczora.
Jestem szczerze zaskoczona, że Tom jest dziś w takim dobrym stanie, po tym, jak Rogalska otworzyła wiśniówkę swojej babci, znanej nam z produkcji zabójczych nalewek, które wchodzą jak sok. A później człowiek ma nie mały problem, by w ogóle podnieść się z krzesła, co doskonale zademonstrowała wczoraj moja przyjaciółka.
Wrzucam wszystkie talerzyki i kieliszki do zmywarki i zalewam dzbanek herbaty, patrząc na mgłę w naszym ogródku. Naszym. To mój dom, w jakimś magiczny sposób w pół roku zamieniłam moją komórkę na miotły na najpiękniejszy dom na świecie, a przez najbliższe kilka dni będę mogłam rozpakować tu wszystkie swoje kartony.
Pierwszy na dole pojawia się Krystian, który żartując wesoło ze stanu wczorajszego upojenia mojego i jego przyszłej żony, zaczynając robić jajecznicę, gdy ja kroję pomidory. Tom schodzi jako drugi i z szybkim buziakiem w policzek odbiera ode mnie swój kubek kawy i zaczyna układać na stole czyste talerze. Dopiero kiedy pojawia się Kaśka, atmosfera rozluźnia się już kompletnie, powracając do stanu sprzed kilku godzin, gdy przekrzykiwaliśmy się wzajemnie, próbując grać w Taboo.
– Kiedy dokładnie przylatuje Maryśka? – pyta mnie Kaśka, nalewając sobie wody w największą szklankę, jaką znalazła i patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Piątego lutego. Ósmego i dwunastego ma przesłuchania, chcemy dać sobie kilka dni na przećwiczenie jeszcze raz piosenek, bo nie chce prosić koleżanek z zespołu.
– Będą jej zazdrościć?
– Raczej obawia się, że to ja jej załatwiłem prace – mówi Tom, siadając przy stole i nalewając mi kawę. – Co poniekąd jest prawdą, bo załatwiłem jej przesłuchanie, ale jeśli dostanie role to tylko dzięki swoim umiejętnością.
– A Ty piątego będziesz ganiał po dżungli? – pyta ponownie moja przyjaciółka, a Tom przytakuje. – Czyli babski wieczór? Wpadnę do was i będziemy mogły ich bezkarnie obgadywać.
– Zapraszam w moje skromne progi – śmieję się, a Tom kładzie dłoń na moim kolanie, uśmiechając się szeroko.
– Boże, jaki on jest szczęśliwy – mówi Rogalska po polsku, a Krystian od razu wzdycha z dezaprobatą, że obgadujemy Toma w jego obecności. – Serio, wczoraj już to miałam powiedzieć, ale rany jak on na Ciebie patrzy. Jakby był dumny z tego, że wybrałaś właśnie jego spośród wszystkich mężczyzn na ziemi, a przecież to on jest księciem Asgardu.
– Daj spokój. Proszę Cię, zanim oszaleję.
– Już dawno oszalałaś – sarka.
– Dziewczyny... – jęczy Krystian, a jego narzeczona przewraca oczami i przechodzi płynnie na angielski.
– Masz wielkie szczęście kolego – mówi Rogalska, wskazując na Toma czubkiem noża do masła i uśmiecha się jak psychopatka. – Jednak jeśli jeszcze raz będę musiała ją upijać na własnej kanapie, to masz przepierdolone.
– Nie jesteś nawet w pierwszej dziesiątce osób, które mi to powiedziały w ciągu ostatniego pół roku – śmieje się Thomas. – I jak każdej poprzedniej powiem, że mam więcej szczęścia niż rozumu.
– Przestańcie już – przerywam im ze stanowczym uśmiechem. – Skupmy się na rzeczach ważnych i ważniejszych, jak to czy mam dorobić herbaty.
Kaśka przytakuje mi, wlewając sobie resztkę do kubka, a ja wstaję do kuchni odprowadzana przez jeden ciepły uśmiech mojego mężczyzny.
Po południu jadę do terapeutki, gdzie przez prawie godzinę opowiadam o wszystkim, co wydarzyło się odkąd wyjechałam i nie wiem, kiedy nagle brakuje nam czasu, by mogła to w jakikolwiek sposób skomentować. Dziś mi to nie potrzebne, dziś wciąż mam swój własny cukrowy high i nie potrzebuję niczyich porad. Aż zauważam najładniejsze orzechowe oczy na świecie, które wraz ze swoim właścicielem wsiadają ze mną do windy.
– Byłam pewna, że masz jeszcze pacjentów... – mówię, a Kamal mnie obejmuje i przyciąga do siebie.
– Miałaś napisać, jak tylko wrócisz. Nie masz nawet pojęcia, jak się martwiłem, że dziś nie przyjdziesz, bo znów coś się stało – mówi opiekuńczym głosem. – Za rzadko do mnie dzwonisz.
– Przepraszam, wszystko toczy się znów tak szybko, przeprowadzka, impreza w sobotę, milion innych rzeczy... czuję się jak idiotka. Obiecuję poprawę – mówię, unosząc palce jak do złożenia harcerskiej przysięgi.
– Trzymam za słowo. Tylko odzywaj się. Kawa? – pyta, a ja od razu przytakuję i piszę sms do Toma, że wrócę później, gdy wychodzimy na ulewę zalewającą w dniu dzisiejszym ulice Londynu.
W Starbucksie jest mnóstwo ludzi, ale udaje nam się znaleźć mały stolik w kącie z dwoma dużymi fotelami, w którym mogę się ukryć przed całym hałasem otaczającej mnie kawiarni. Upijam łyk mojej machy z syropem kokosowym, parząc sobie usta, ale próbuję, choć na chwilkę pozbyć się krępującej ciszy.
– Więc jest dobrze między wami? – pyta w końcu mój przyjaciel.
– Jest lepiej. Tylko nie wiem na jak długo.
– Joe, spróbuj pomyśleć, że na zawsze, co? – sugeruje, uśmiechając się do mnie lekko. – Ganisz go za to, że chce wszystkiego za szybko, a Ty ciągle chcesz podświadomie, by wszystko się zepsuło, bo się tego boisz, więc tak musi być. A nie musi.
– Powstrzymywanie siebie jest naprawdę trudne.
– Powiedz to jemu, nie oświadczył Ci się pewnie tylko dlatego, że nie ma błogosławieństwa od Twojego ojca.
– To akurat prawda, ma mi najpierw udowodnić, że naprawdę ma zamiar się postarać, że naprawdę mam być na pierwszym miejscu – mówię, mieszając swój zielony napój. – Choć ja nigdy nie prosiłam o bycie na pierwszym miejscu, tylko o akceptację.
– Nie narzekaj, ok? Kocha Cię, wróciliście do siebie i ma zamiar zrobić wszystko, jak należy, więc Ty skup się na trzymaniu swoich myśli w pudełkach i pracy nad tym, by wszystko było dobrze.
– A co u Ciebie?
– Po staremu, naprawdę nie wiele się zmieniło od czasu, jak rozmawialiśmy po sylwestrze. Nie posiadam tak szalonego życia na świeczniku, jak Ty – sarka, a ja od razu uderzam go w ramię, co musi mu o czymś przypomnieć, bo zaczyna grzebać w swojej torbie. – Mam dla Ciebie prezent świąteczny.
– Ja dla Ciebie nic nie mam.
– To w sumie prezent dla nas obojga – stwierdza, wręczając mi kopertę, a ja wysypuje z niej dwa bilety
– „School Of Rock"? Musical? Rany uwielbiam ten film, oglądałam go milion razy z moimi siostrami! – mówię podekscytowana i od razu go obejmuję, zanim spojrzę na datę. – W sumie to właśnie w terminie, jak Marion będzie w Londynie... nie dasz rady zorganizować jeszcze jednego?
– Mogę podejść jutro do teatru i zobaczyć, w sumie tak będzie lepiej, jak pójdziemy we trójkę. Tom nie będzie zazdrosny, że zabieram Cię na West End pod jego nieobecność.
– Tak właśnie. – Uśmiechamy się do siebie, a ja upijam kolejny łyk z kubeczka. – Marion jest moim przeciwieństwem, więc powinieneś się bać.
– Bać się? Ja mam cholerną nadzieję, że jest fajniejsza – sarka, a ja znów go uderzam, a on wybucha śmiechem. – Nie mam nic przeciwko, by pójść gdzieś większym gronem, jak tylko to będzie dla Ciebie komfortowe. A mówiąc o komforcie, jak się czujesz na myśl, że za pięć dni znów Cię zostawi na kilka tygodni?
– W sumie to sama nie wiem. Jasne, będę za nim tęsknić, ale z drugiej strony za trzy tygodnie lecę do Polski, a kilka dni później przyleci moja siostra, więc naprawdę nie będę miała czasu na myślenie.
– Lecisz do Polski?
– Pierwsza rocznica śmierci Darka – mówię dość cicho, jakby to była jakaś wielka tajemnica wszechświat, jakbym go zdradzała.
– Dasz sobie radę? – pyta mój przyjaciel. – Mogę wziąć kilka dni urlopu i lecieć z Tobą.
– Mam się pojawić w Polsce po prawie roku nieobecności z przystojnym Pakistańczykiem pod ręką? To na pewno będzie bardzo pomocne. Jak któryś z kolegów mojego męża w koszulkę żołnierzy zziębniętych nie wybije Ci zębów – sarkam, a on patrzy na mnie pytająco, więc błyskawicznie tłumaczę narastające w moim kraju prawicowe nastroje, które Kam kwituje tylko skinieniem głowy. – Będzie dobrze, Rogalska będzie też wtedy w Łodzi, więc zatrzymam się u niej.
– A Twoje mieszkanie?
– Moje mieszkanie jest wynajmowane, a mieszkanie Darka stoi puste. Kaśka zabrała z niego wszystkie moje rzeczy podczas swojej wizyty pół roku temu. Są teraz u jej rodziców w piwnicy.
– Na jak długo lecisz?
– Na jedną noc, wylatuję o świcie i wracam następnego dnia wieczorem.
– Zawieźć Cię na lotnisko? – proponuję, a ja przytakuję mu z wdzięcznością, że nie będę musiała martwić się taksówkami.
Kamal podrzuca mnie do domu, w którym dość długo szukam Toma, aż w końcu znajduję go w gabinecie. Wszystkie meble gdzieś zniknęły, podłogę przykrywa folia, a on ma na sobie tylko znoszone spodnie od dresu, a w uszach słuchawki odtwarzacza i maluje ściany.
Dłuższą chwilę stoję oparta o futrynę, przyglądając się wszystkim mięśniom pracującym na jego plecach, gdy unosił wałek do góry, a w końcu po cichu idę do sypialni, zrzucam całe ubranie i wciągam na siebie tylko za duży podkoszulek, z któregoś Przystanku Woodstock. Wracam do gabinetu, wchodzę na folie i ściągam mu z uszu słuchawki, dryga zaskoczony, ale po chwili odwraca się i całuje mnie lekko.
– Co robisz? – pytam rozbawiona.
– No na pewno nie gotuję obiadu. – prycha urażony. – Chcę tu ogarnąć, zanim wyjadę.
– Wyjeżdżasz za pięć dni Kochanie, myślę, że we dwójkę ogarniemy to szybciej. Poza tym skoro to ma być mój pokój, nie powinnam sama wybrać koloru ścian?
– Jak Ci się nie podoba, to jutro wybierzemy inny – stwierdza, a ja zaglądam do puszki, gdzie połyskują resztki śliwkowego koloru, który pokrywał już jedną ścianę, w drugiej na oknie była farba w kolorze pisaku, co komponowało się naprawdę nieźle. – Jednak chyba widzę, że Ci się podoba.
– Podoba. Znasz mnie całkiem nieźle Panie Hiddleston.
– Po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni – mMówi, a ja wybucham śmiechem i opieram się na ścianę, której nie zaczął jeszcze malować.
– Nieźle Ci idzie, może powinieneś rozważyć zmianę profesji.
– Jak chcesz, możemy przemalować resztę pokoi.
– Nie, podoba mi się tu. Będziemy robić remont, jak będzie taka potrzeba.
– Tak, na przykład, jak będziemy mieli w planach dziecko – stwierdza lekko, a ja milczę na tyle długo, aż podchodzi do mnie i wyrywa mi z dłoni pędzelek. – Co jest Kochanie?
– Tom ja nie bardzo chcę zachodzić w ciążę... mieć własne dzieci...
– Własne?
– Akceptowałam posiadanie dzieci Karola, ale nie wiem, czy byłabym w stanie psychicznie przejść przez ciążę, poród i pieluchy... – mówię, uparcie patrząc w ścianę za jego plecami, aż kładzie dłoń na moim policzku i zmusza, bym na niego spojrzała. – Ja wiem, że Ty chcesz mieć dzieci, być ojcem....
– A skąd niby to wiesz Kochanie? Nie przypominam sobie, żebyśmy o tym rozmawiali. To, że żartuję w ten sposób, nie jest żadnym twardym dowodem.
– Właśnie, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, a chyba powinniśmy i...
– Właśnie rozmawiamy. Nigdy nie rozważałem na poważnie zostania ojcem i nie wiem, czy chcę mieć dzieci, nie wiedziałem do niedawna czy jestem w stanie pogodzić związek z pracą, a co dopiero rodzinę. Przede wszystkim kocham Cię Joanne i Ty jesteś dla mnie najważniejsza, a nie wyobrażam sobie zostawiać Cię samej z dziećmi, jak wyjadę na kilka miesięcy do pracy. To wiele dla kogoś całkowicie zdrowego, a co dopiero dla Ciebie. Więc będę absolutnie szczęśliwy, jeśli tylko Ty będziesz szczęśliwa.
– Dziękuję...
– Za co? – pyta, przyciągając mnie do siebie. – Kocham Cię i tak jak wspomniałem, Ty jesteś najważniejsza.
– Nie wiesz nawet, jak bardzo Cię kocham Thomas.
– Wiem. Tak bardzo, jak ja Ciebie. – Całuje mnie lekko, a ja wyrywam mu pędzel i dotykam nim jego nosa.
– Nie. Zdecydowanie ja kocham Cię dużo mocniej.
– Nie próbuj się ze mną kłócić Radlak – mówi, śmiejąc się i kalecząc wymowę mojego nazwiska.
– Bo co mi zrobisz? – pytam, a on podrywa mnie do góry, trzymając za tyłek, zrzucam resztę farby na folię na podłodze, a ona rozbryzguje się artystycznie. – Puść mnie! Odstaw mnie do cholery!
Śmieje się cały czas, a w końcu kładzie mnie na podłodze i zawisa nade mną, jestem niemal pewna, że czuję pod plecami farbę, którą przed chwilą rozlałam i kiedy go obejmuję, brudząc jego idealne ramiona, wiem, że miałam rację. Całuje mnie namiętnie, ściągając ze mnie majtki i chwilę później już jest we mnie, a ja w jęczę głośno zaskoczona jego gwałtownością. Unoszę biodra do góry, bo opleść go nogami i wzdycham przy każdym jego ruchu i każdym pocałunku, jaki składa na mojej szyi, dociskając mnie do podłogi. To było zachowanie godne pary nastolatków, a nie dorosłych ludzi w związku, ale chyba to właśnie kochałam w nim najbardziej, to jak mnie pragnie, jak sprawia, że jestem najważniejszą kobietą na świecie, jak nie widzi nikogo poza mną.
Twarde deski parkietu wbijają się w moje ramiona, gdy moje plecy wginają się w łuk, czując, jak kończy we mnie i po chwili jedynym dźwiękiem, jaki wypełnia mój wszechświat, jest jego przyspieszony oddech przy moim uchu.
– Wariatka – szepcze, przygryzając lekko moją szyję.
– Teraz do tego doszedłeś? No Sherlockiem to Ty nie zostaniesz.
– Kocham Cię wariatko – mówi, całując mnie w czoło. – Ale chodźmy pod prysznic, bo plamy z farby nie będą mi pasować do garnituru jutro.
– Och, no tak. Jutro są przecież BAFTY. Znów wrócisz pijany i przelecisz mnie na stole?
– Nie. Tym razem wrócę trzeźwy i przelecę Cię pod prysznicem – odpowiada, śmiejąc się. – Szkoda, że nie chcesz iść na imprezę.
– Nie tym razem, Sophie też do mnie pisała i muszę przyznać, że stęskniłam się za Benem, ale...
– Nie mów o moim przyjacielu w łóżku – wchodzi mi w słowo, próbując przybrać poważną minę.
– Jesteśmy na podłodze Hiddleston. W łóżku to możemy dopiero wylądować.... jak zmyjesz mi tę cholerną farbę z nosa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro