39. ...But they never blind me
Siadamy w kinie z karmelowym popcornem i wodą mineralną, bo moja siostra skutecznie odmawia jakichkolwiek gazowanych napojów, a ja nie mam siły jej przekonywać. Wystarczy, że następne dwie godziny będę oglądać śpiewającego Ryana Goslinga, to jak ja kocham musicale, nie jest nawet jedną tysięczną tego, jak Maria kocha tego amerykańskiego aktora o uroczym uśmiechu. Na szczęście już w pierwszej piosence wsiąkam w fotel, dając się oczarować magii filmu.
A na końcu płaczę.
Płaczę jak bóbr, doskonale wiedząc, co Emma próbuje oddać w swoim ostatnim skinieniu głową. Uderza mnie cały ból tej sceny, tej zmarnowanej linii rzeczywistości, która nigdy się nie wydarzyła, a mogłaby być dużo lepsza. Wiem, że tak samo, jak ona przez tę jedną sekundę chciałbym zmienić wszystko, by było tak, jak chce tego serce, a nie cholerny rozum.
Jeszcze na napisach biegnę do łazienki, próbując opanować atak histerii, a Młoda idzie za mną i puka do drzwi mojej kabiny.
– Żyjesz? – pyta z wrodzoną sobie empatią.
– Nie.
– Nie wiedziałam, że ten film będzie dla Ciebie takim policzkiem. Przepraszam, spodziewałam się innego zakończenia.
– Czy tylko ja już na tym świecie piszę szczęśliwe zakończenia? – pytam i wychodzę, wycierając twarz ręcznikiem papierowym
– Ale to było szczęśliwe zakończenie – mówi, podając mi puder. – Przecież zrealizowali swoje marzenia, odnieśli sukces, ona w końcu dostała to, czego chciała i... cholera. Tak już wiem, co Cię ruszyło.
– Właśnie.
– Chodźmy do domu, zrobię Ci gorąca czekoladę z wiśniami z alkoholem.
– Jesteś najlepsza istota na świcie.
Nasz tata już śpi, ale udaje nam się obudzić go, gdy zaczynamy stukać garnkami i Młoda dostaje długi wykład na temat przemęczenia, jakiego się nabawi, zarywając noce. Z kubkami zaszywamy się w jej zabałaganionej sypialni i próbuję dowiedzieć się czegokolwiek o jej przesłuchaniu, czy imprezie, na jaką idziemy w sylwestra, ale równie dobrze mogłabym gadać do ściany. Wiem, że w jej zachowaniu coś jest nie tak, wiem, że coś próbuje przede mną ukryć i naprawdę mam wielką nadzieję, że chodzi o jakiegoś faceta, którego poznała.
Następnego dnia jak co rano jemy z tatą śniadanie, a później idziemy na spacer, nawet jeśli pogoda zmienia się w ciągu kilku minut i przyjemna zimowa aura przeradza się w burzę śnieżną. Siadamy w jakiejś kawiarni i rozmawiamy, nie wiem, czy kiedykolwiek rozmawiałam z ojcem tyle ile, rozmawiam teraz i myślę, że gdybym miała go obok siebie na co dzień, może w ogóle nie potrzebowałbym terapii.
OK. Potrzebowałabym, ale lepiej radziłbym sobie poza nią.
Wieczorem jeden z pierwszych razy od rozstania z Tomem robię pełen makijaż i zakładam szpilki. Czarne leginsy, jedwabna luźna koszula w pudrowym różu i ułożone loki. W lustrze wyglądam prawie normalnie, prawie jak jedna z setek dziewczyn, jakie mija się na ulicy.
Ciekawe ilu z nich trzęsą się ręce, gdy sobie przypomną jakiej szminki użyły. Tom przecież lubił ten kolor. Zauważył go na naszych pierwszych randkach.
Nie potrafię policzyć, ile razy próbował mi ją rozmazać swoimi pocałunkami.
W końcu wrzucam ją do torebki i zamwiam Ubera, żebyśmy mogli dojechać do teatru. Młodej udaje się wpuścić nas na chwilę za kulisy i obserwuję kilkadziesiąt osób, biegających po wąskich korytarzach zaplecza i wszystkie śliczne dziewczyny szykujące się do stanięcia w blasku świateł. Łapie Marie przy jednym z luster i robię nam zdjęcie. Wrzucam je na Instagram, gdy idziemy na swoje miejsca, używając cytatu z „Hamiltona".
Oh. Can I show you what I'm proudest of?
Tak. Duma jest czymś, o czym powinnam teraz myśleć, a nie o tym pustym miejscu obok mnie.
Nawet przez chwilę nie żałuję, że go tu nie ma.
Nie myślę o dotyku jego dłoni, gdy gasną światła.
O tym, jak nachylił się do mnie w kinie, by powiedzieć, że nie przeszkadza mu mój głośny śmiech.
Cholera. Nie myślę o tym, bo myślę tylko o tęsknocie.
Próbuje się skupić na wypatrzeniu mojej siostry wśród tancerzy, zawsze to lubiłam, siedzieć na widowni i pękać z dumy, ale dziś było to naprawdę trudne.
Więc zamienię West End na Broadway? Piccadilly Circus na Times Square? Zrobię to. Bez wahania. Nawet jak będzie to już kolejny raz, gdy będę musiała zacząć wszystko od nowa. Powinnam mieć już z tego medal.
Po spektaklu jedziemy z ojcem do restauracji, w której Młoda zarezerwowała stolik i przeglądamy menu. Kuchnia Fusion nie była nasza strefa komfortu, więc czekając na nią, wybieramy tylko alkohol. Podoba mi się nowoczesny wystrój, miękkie światło i widok na wiecznie pędzące ulice. Maria przyjeżdża z koleżanką z zespołu i większość wieczoru próbujemy rozmawiać trochę po polsku trochę angielsku, gdyż nawet mimo kilku lat tutaj tata wciąż nie czuł się pewnie, komunikując się w obcym dla niego języku.
Zawieszam się chwilę nad padającym za oknem śniegiem i zauważam wysokiego mężczyznę mijającego restauracje. W sposobie, jaki otrzepuje śnieg z włosów, jest coś bardzo znajomego, jakby w mojej podświadomości zakodował się sposób jego poruszania.
– Przepraszam – mówię, podrywając się od stołu i wybiegam na dwór, zimny wiatr od razu szarpie moja cienką koszulą, a mężczyzny już nie ma w zasięgu wzroku.
To nie był On. Nie mógł być On. Co by robił w Nowym Jorku dzień przed sylwestrem?
Czy ja już kompletnie straciłam rozum?
Przy stole wszyscy dzielnie udają, że nie widzieli mojego napadu i wszystko jest w porządku. Marion pisze jak dzika coś na telefonie, ustalając szczegóły imprezy, gdy ja próbuję prowadzić w miarę luźną rozmowę z jej koleżanka. Na tyle luźna na ile pozwalają mi leki.
W domu czekam, aż będę mieć pewność, że Młoda śpi i idę do ojca, którego właśnie wkręciłam w oglądanie „Westworld".
– Hej. Co jest? – pyta, od razu zatrzymując odcinek.
– Czy jeśli matka by Cię zostawiła, to kiedykolwiek byś się z tym pogodził.
– Kochanie nawet nie próbuj porównywać swojego w związku z moim i mamy. Nie dlatego, że umniejszam Twoim uczuciom, ale my mamy was i całe lata praktyki w kompromisach.
– Więc jeśli zostawiłaby Cię na początku, jak się poznaliście, jeszcze zanim pojawiła się Kamila.
– To głupie rozważania.
– Tato...
– Chcesz usłyszeć ode mnie, że bym się z tym pogodził, ruszył dalej i w końcu poznał inną miłość swojego życia, ale to bezsensowne gdybanie. Jeśli coś takiego by się stało, to bym o nią walczył tak długo, jak tylko byłoby to możliwe. Bo jeśli kogoś naprawdę kochasz, to walczysz o to uczucie.
– Czyli powinnam walczyć?
– Nie, to zabrzmi, jak zabrzmi, ale ja jestem staroświecki i On też. On powinien zrozumieć swoje błędy i walczyć, by Cię odzyskać od pierwszej chwili, jak wyszedł wtedy z pokoju – mówi stanowczo tata, a ja zamieram, patrząc mu prosto w oczy i w końcu przerywam ciszę, jaka nagle między nami zapadła.
– Nie mówiłam Ci nigdy o okolicznościach naszego rozstania.
– Maria mi opowiedział – odpowiada, machając ręką, przytakuję mu z lekkim uśmiechem.
Kłamie. Ona też kłamie. Przecież nikomu nie opowiadałam scenerii naszego rozstania. Samo to, co się działo, było wystarczająco bolesne, po co miałam opowiadać o ucieczce z hotelowego pokoju?
Wracam do łóżka i patrzę w ekran telefonu.
Powinien o mnie walczyć.
Dobre sobie.
Kto normalny walczy o straconą sprawę?
Przed wyjściem na imprezę sylwestrową, Maria stara się zrobić ze mnie człowieka, układa mi włosy, maluję i jestem niemal pewna, że będzie stała nade mną, gdy się ubieram. Nie wiem, czy jest bardziej zdenerwowana, czy podekscytowana.
– Nie widziałaś mojej szczotki do włosów? – pytam, przeglądając swoje rzeczy. – I moich wczorajszych zakupów? Byłam pewna, że kupowałam pończochy.
Rzuca nimi we mnie i staje, opierając się o futrynę w swojej krótkiej butelkowozielonej sukience z frędzelkami jak z planu filmu z lat dwudziestych. Poprawiam moją rozkloszowaną, granatową kreację i uśmiecham się niepewnie, siadając, by skończyć, się ubierać.
– A swoją szczotkę do włosów to nie wiem, gdzie wsadziłaś – mruczy jeszcze pod nosem moja siostra.
– Pomocna jak zawsze.
– Pięknie wyglądasz – mówi niespodziewanie i wychodzi, a ja przeglądam się w lusterku. Faktycznie wyglądałam dobrze.
Co z tego.
Przecież wszyscy już doskonale wiedzą, że nie sprawdzam się w roli ładnego dodatku.
Maria zachowuje się jak asystentka Mycrofta Holmesa, cały czas stukając w telefon, odkąd wchodzę do salonu wypić kieliszek szampana z tatą, zanim wyjdziemy. W końcu wsiadam do windy, a ona się uśmiecha i bierze na sekundę moją rękę, by puścić ją, gdy wsiadamy do Ubera. Jest późno, są korki, ludzie się spieszą jakoś bardziej niż zwykle, a moja siostra papla jakieś głupoty o chłopaku, który nas zaprosił.
– Wiesz, że jak będę się źle bawić, to wyjdę? – pytam, a ona od razu się uśmiecha.
– Wiem. Nie wiesz nawet, jaką mam nadzieję, że tego nie zrobisz. Coś czuję, że tego nie zrobisz.
– Why do you assume you're the smartest in the room? Soon that attitude may be your doom – podśpiewuję jej fragment „Hamiltona", a ona się parska śmiechem i mówi kierowcy, by się zatrzymał.
Budynek jest wysoki, ogromny i nowoczesny, gdy wsiadamy do windy, mam ochotę wygłosić kilka uwag o stanie konta tego jej znajomego, ale się powstrzymuje i poprawiam tylko lekko włosy.
Wsiadamy na ósmym piętrze i ruszamy korytarzem, jest dość cicho jak na miejsce, gdzie ma być impreza. A Marion stuka jeszcze jednego smsa i zatrzymuje się pod drzwiami.
– Cholera – przeklina i odbiera połączenie, a ja zaglądam do swojej komórki. – Zostawiłam szał w samochodzie, zjadę tylko na dół i zaraz wracam. Wchodź śmiało.
– Poczekam na Ciebie.
– Nie. Wchodź, ja zaraz wracam.
Naciska klamkę i rzuca się biegiem do windy, a ja wchodzę do środka, pukając lekko w drzwi. W apartamencie panuje półmrok, nie pali się główne światło, tylko lampki i kilkadziesiąt świec, jest też morze wszelkiego rodzaju kwiatów, od róż po cholerne stokrotki.
– Dobry wieczór! – wołam, odwieszając płaszcz na wieszak i wchodzę głębiej do środka.
– Dobry wieczór Joanne – mówi najpiękniejszy głos na świecie, a moje serce po raz kolejny rozpada się na milion kawałków.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro