32. Can we dance through an avalanche?
Rano, gdy się budzę, pokój jest pusty, spoglądam na zegarek, uświadamiają sobie, że od kilku godzin Tom jest już w pracy i czuję ulgę, bo mogę chwilę pobyć sama. Idę pod prysznic gdzie wybucham płaczem, który skutecznie zagłusza szum płynącej wody. On naprawdę chciał mnie zostawić, a skoro chciał to zrobić wczoraj, będzie chciał, to zrobić znów. Nie mogę toczyć bitew na tylu frontach, walczyć z sama sobą i jeszcze z jego wątpliwościami, gdy nawet nie potrafię określić momentu, w którym go dopadły. To on miał być tym silnym, ostoją i zapewnieniem, że wszystko będzie dobrze. Ja powiedziałam, że go kocham z pełną świadomością wagi, jakie niesie ze sobą ta deklaracja a On....
Tom >Kocham Cię Mała. Przepraszam za wczoraj.
Patrzę na wiadomość zawinięta w szlafrok, Mała. Czemu napisał do mnie Mała? Była jedna, jedyna osoba na świecie mówiąca o mnie w ten sposób, a on absolutnie nie mógł o tym wiedzieć. Czy ja już wariuje do końca?
Luke wyciąga mnie na lunch na dół, widzę, jak sprytnie lawiruje, by nie poruszyć tematu moich zapuchniętych oczu, a ja naprawdę próbuję poczuć się swobodniej. Co nie udaje mi się, nawet gdy Tom wraca ze spotkania i w pokoju całuje mnie jak wariat. Jak wtedy gdy robił to pierwszy raz pod moim domem, posiadając mnie całkowicie.
W końcu jednak przychodzi czas na imprezę, wkładam na siebie sukienkę w biało czarne paski i kręcę włosy, pierwszy raz od zdiagnozowania, nie boję się iść gdzieś z grupą stosunkowo obcych ludzi.
Wsiadamy do windy, nie czekam, aż zamkną się drzwi, by zarzucić mu ręce na szyję i zatopić się w jego ustach. Jest zaskoczony moja wylewnością, ale od razu oddaje pocałunek, a jego dłonie zaciskają się na moich pośladkach.
– Załatwmy to szybko i wróćmy na górę – mówię, całując płatek jego ucha, a on śmieje się cicho. Odrywamy się od siebie, zanim winda zatrzyma się na parterze.
– Zobaczymy – odpowiada, puszczają mnie przodem, a ja czuję, jak uderza chłód tej wypowiedzi. Po chwili Tom ginie w tłumie przyjaciół w wynajętej sali, a ja od razu kieruje się do baru.
Mam złe przeczucia. Mam przeczucie, że sprawa już jest przegrana i niezależnie co zrobię, nie mam szans na wygraną, na to, by go zatrzymać. Zamawiam pierwszego lepszego drinka na tequili i opieram się o bar, obserwując Toma w swoim naturalnym środowisku.
– Wielkie umysły myślą tak samo – mówi Taika, stając obok mnie i dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jest ubrany w koszulkę w biało czarne paski i zaczynam się śmiać.
– Zdecydowanie do siebie pasujemy – odpowiadam, uśmiechając się bezczelnie.
– Nie wiem, co Ty jeszcze robisz z tym pajacem.
– Też się zastanawiam. Co u żony? – znów parskamy śmiechem niemal synchronicznie, a on odbiera zamówionego drinka.
– Poznacie się na planie.
– Raczej się nie poznamy.
– Nie będziesz go pilnować podczas zdjęć?
– Zdecydowanie nie – odpowiadam, stukając swoją szklanką w tę, którą Waititi trzyma w dłoniach. – To nam nie służy.
– Spędzanie razem czasu? – pyta, a ja przytakuję, kryjąc kolejne parsknięcie śmiechem w swoim drinku. – Straszna stypa, nie?
– Nie wiem, nie znam się. Na imprezach najbardziej lubię darmowy alkohol.
– Darmowy powiadasz? – pyta, szczerząc zęby w uśmiechu. Przez kolejne kilka sekund obserwuję, jak udaje, że unika spojrzeń barmanów, by w końcu przechylić się przez bar i wyrwać jednemu z nich praktycznie sprzed nosa butelkę whisky.
– Szybko! Zanim dotrze do nas, że to bez sensu – mówi głośno, łapiąc mój nadgarstek i uciekamy w najdalszy kąt sali, gdzie siadamy na miękkim dywanie, ukryci za stołem, a moja salwa śmiechu i tak doskonale zdradza nasze położenie.
– Jestem absolutnie pewna, że wszyscy, ale to wszyscy nas widzieli – komentuję, próbując się opanować.
– Nie. Mylisz się – mówi Taika zdecydowanym tonem i podsuwa mi butelkę, biorę duży łyk, krzywiąc się lekko. – Więc co właściwie Ty i Pan Kij w Dupie macie wspólnego?
– O widzę, że bez gry wstępnej – sarkam, biorąc od niego papierosa, nie wysilając się już, by choć na chwilę opanować własnego śmiechu.
– O tym właśnie mówię, Ty jesteś fajna, a on ma kręgosłup z betonu i poczucie humoru jak mój dziadek. Martwe – mówi Taika, poważnym tonem, a ja krztuszę się dymem i odstawiam resztę drinka obok siebie.
– Nie jestem fajna, kiedyś byłam fajna. Teraz nie lubię ludzi.
– A kto lubi?
– Tom? – sarkam i znów wybuchamy śmiechem, gdy nasze spojrzenia się spotykają.
– Co bierzesz? Antydepresanty?
– Nie mam depresji, tylko stany lękowe.
– Wiedziałem, że coś jest z Tobą poważnie nie tak. Nikt tak szczerze nie śmieje się z moich żartów, jeśli nie jest trochę szalony.
– Dzięki kurwa – mruczę pod nosem, a on mruży swoje ciemne oczy.
– Szaleństwo to skutek uboczny zajebistości. I nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– Czemu jesteśmy razem? – upewniam się. – Bo byliśmy samotni. W sumie jeszcze kilka dni temu mogłabym znaleźć dużo lepsza odpowiedź... o tym, jak to akceptujemy nasze wzajemne położenie zawodowe i psychologiczne, o tym, jak to się rozumiemy i lubimy te same rzeczy. A później pojechałam z nim do pracy i okazało się, że moje upośledzenie społeczne nie pasuje do jego idealnego życia zawodowego.
– A może jego przesadna perfekcja nie pasuje do Twojej zajebistości?
– Wypijmy za to, za zajebistość – mówię pewnie, dopijam zawartość szklanki, a on wlewa mi w nią kradzioną whisky. – A czemu nie ma Twojej żony?
– Była dziś na spotkaniu, ale musiała lecieć do domu, bo córka nam się pochorowała.
– Dzieci są super – mówię, ale mój ton ocieka sarkazmem.
– Te jebane szpilki mnie kurwa wykończą. – Po chwili zauważam, że Tessa stoi nad nami, a po chwili opiera jedna dłoń na potarganej głowie Waititi, zrzuca buty i siada obok nas. – Piękna akcja z tą whisky. Chris się popłakał ze śmiechu, dosłownie, jak mała dziewczynka. A mówiąc o małych dziewczynkach to jak tam mała?
– Chels pisała, że w porządku – odpowiada Taika, a ja podnoszę wzrok, by zauważyć Chrisa, który rozmawia z Markiem i Tomem przy barze. Nie mam ochoty się ruszyć, nie mam ochoty z nim rozmawiać.
Thompshon otwiera torebkę i długo w niej grzebie, a w końcu wyciąga kolorowe pudełko i odpadła jednego papierosa i od razu dociera do mnie dość sielski zapach. Częstuje nas, opowiadając o rozmowie z Goldblumem jaką właśnie odbyła i dlaczego musi zapalić, by następnym razem coś z niej zrozumieć. Robię się coraz spokojniejsza i coraz bardziej pijana, a wokół nas na dywanie rozsiada się coraz więcej osób. Taika w końcu zarządza, że skończyliśmy butelkę, trzeba ukraść kolejna i porywa Tess na parkiet, a ja wstaje i idę po drinka. Tom łapie mnie w pasie, zanim zdążę złożyć zamówienie i obraca do siebie.
– Chris to jest Joanne, Joe poznaj Chrisa – przedstawia nas od razu, a ja ściskam rękę, powalająco przystojnemu blondynowi i uśmiecham się szeroko.
– Dobrze, że sobie kogoś znalazłeś – mówi Chris z uśmiechem i całuje czubek mojej dłoni. – Miło Cię poznać. Jak się bawisz?
– Zaskakująco dobrze – odpowiadam. – Słyszałam, że mieliście dziś duży ubaw przy scenie, jak Thor traci włosy.
– Zdecydowanie to jedna z najlepszych rzeczy, jakie mnie czeka.
– Też pytałem, czy mogę ściąć włosy – wtrąca Tom. – To było szybkie „nie".
– Twoje fanki by zarządziły globalną żałobę – stwierdzam, odsuwając się od niego, by odebrać drinka z baru i wracam rozmową do Chrisa. – Kocham w ogóle chemię między Tobą a Bannerem. Rany, jest cudowna, z resztą macie z Markiem tyle luzu, że czekam na materiał końcowy.
Hemsworth uśmiecha się i woła do nas Marka z żoną i zaczynamy prowadzić ożywioną dyskusję o miejscach akcji nowego „Thora", a ja kompletnie jestem sobie w stanie wyobrazić każde z nich.
– Jak kosmos po kwasie, prawda? – zwracam się do Taiki, który dołącza do naszego małego kółka.
– Dokładnie – mówi, przytakując mi. – Skąd jesteś? Skąd się biorą takie fajne dziewczyny?
– Z Polski – odpowiada chłodno Tom, podnosząc do ust szklankę z whisky.
– Nigdy nie słyszałem – mówi Waititi, a wszyscy parskają śmiechem, gdy nie potrafię wyjść spod wrażenia, jak Taika błyskawicznie możne mówić śmiertelnie poważnym tonem najgłupsze rzeczy. – To gdzieś w Nibylandii?
– Tak – przytakuję entuzjastycznie. – Jestem pieprzoną Wendy, gdy zawsze chciałam być Dzwoneczkiem.
Tom zaciska dłoń na moim biodrze, a ja spoglądam na niego pytająco, jednak ignoruje mój wzrok, udając zainteresowanie resztą toczącej się wokół nas rozmowy.
– Chodź – mówi Taika, wyciąga dłoń w moją stronę
– Przykro mi, ale nie tańczę – odpowiadam błyskawicznie.
– Nie przypominam sobie, żebym zadał Ci pytanie. Jesteś na mojej imprezie, więc tańczysz – śmieje się, nie odpuszczając i w końcu podaję mu rękę i daje się zabrać na parkiet, gdzie przez następne pięć minut robimy z siebie kompletnych debili, zanim dołącza do nas Tessa, która już na dobre porzuciła buty i Chris.
Za każdym razem, gdy widzę ich głupie miny, wybucham śmiechem i czuję się... dobrze. Nie czuję się skrępowana, czy nie na miejscu i tak, oczywiście to mogła być kwestia alkohol, czy palonego przy mnie skręta, ale wolę myśleć, że to właściwi ludzie.
Moja własna kraina czarów. Choćby na kilkanaście godzin.
Kradniemy z Tessą następną flaszkę, która pijemy na dywanie z resztą obsady, a ja zauważam, że nigdzie nie ma Toma. Musiał pójść na górę, a ja powinnam iść za nim, powinnam pojechać na do pokoju, by odbyć kolejną rozmowę i posłuchać, że nie chodzi o niego, tylko o mnie...
Taika dźga mnie palcem w żebra, a ja ganię go spojrzeniem, udając obrażoną, gdy przygarnia mnie do siebie i czochra moje włosy.
– Nie przejmuj się – mówi cicho wprost do mojego ucha i drugą ręką przygarnia do siebie Tess.– Mark, zrób mi zdjęcie. Wyślę je żonie. Niech Chelsea żałuję, że pojechała.
Całujemy go w oba policzki i wracamy do picia, nie wiem po jakim czasie, wpychamy się do windy, próbując zmieścić się w niej jak największą ekipą. Mark unosi telefon do góry, krzycząc, że będzie robił zdjęcie i wszyscy spoglądamy w lustro na suficie, śmiejąc się. Ja opieram się o Taike a Tess o mnie i nie wiem, ile zdjęć robi Mark, zanim zatrzyma się winda, ale jestem pewna, że na każdym kolejnym robimy coraz głupsze miny.
Na naszym piętrze wysyłamy jeszcze zdjęcia między sobą i rozchodzimy się do pokojów. Zrzucam buty na obcasie koło walizki i się rozbieram, kompletnie naga wchodzę do łóżka i zauważam, że Tom nie śpi, tylko z kimś smsuje. Siadam mu na brzuchu i przyciągam do siebie.
– Zostań – szepczę błagalnie, zanim mnie pocałuje.
Fala rozpaczy powoli przebija się przez wszystkie mury, jakie wybudowałam dziś z alkoholu i zabawy i to jak tsunami. Jedno zimne spojrzenie jego oczu niszczy we mnie wszystko, całe lata pracy i terapii, bo wiem, że w jego dzisiejszym milczeniu, jest cały dramat tego, co usłyszę jutro.
Popycham go na łóżko, sunąc dłońmi po jego idealnym ciele, jakbym chciała zapamiętać jego każdy kawałek i kocham się z nim, jakbym chciała go przekupić za wszelką cenę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro