Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11. You must like me for me

Stoję przed laptopem, na którym rozmawiam z Rogalską, która rozpaczliwie próbuje mi pomóc wybrać strój na dzisiejsze popołudnie. Czuję, jak niemal tracę głowę, tylko przez to, że nie wiem, dokąd mnie zabiera i dlatego, że właśnie on mnie gdzieś zabiera.

– Bułko! Która spódnica? – pytam, machając przed monitorem dwoma wieszakami. – W niedzielę zrobiłam porządki w pudłach i w końcu wygrzebałam z nich wszystkie stylowe rzeczy.

– Folkowa. Dobrze wygląda z czarnym swetrem, w tej granatowej w połączeniu z nim wyglądasz jak w żałobie – mówi chłodno i dopiero po chwili gryzie się w język. – Przepraszam.

– Daj spokój, powoli chowam czarne ubrania w kartony.

– Więc wciąż nie powiesz mi, kto to jest? – pyta Kaśka z uporem maniaka, w końcu odpowiedziałam jej tyle samo co mojej siostrze i to spowodowało, że jest jeszcze bardziej żądna szczegółów. Poprawiam czarny obcisły sweter i wciągam wybraną spódnicę z lekkiego materiału, która sięga mi za kolano. – Uwielbiam Cię w tych wszystkich ubraniach w stylu pin up.

– Dziękuję. Wiesz, że opowiem Ci wszystko, jak będziemy razem. Oficjalnie – mówię, siadając z powrotem na krzesło przy stoliku, a ona uśmiecha się do mnie.

– Nawet ułożyłaś włosy! Wow. Wyglądasz jak Ditta... czyli idziecie w stronę związku?

– Tak. Mam wielką nadzieję, że tak. Naprawdę go lubię, to naprawdę dobry facet, miły, zabawny, kupił mi kwiaty i nie próbował więcej przelecieć.

– Odstawiłaś leki? – pyta, mrużąc oczy.

– Skąd ten pomysł?

– Ostatni raz tak się na coś cieszyłaś jeszcze przed rozwodem Karola. Jesteś podekscytowana, wesoła...

– Bo jestem sama w domu, jak wyjdę do ludzi, znów wszystko się zacznie na nowo. Noszę leki przy sobie, po ostatnim ataku nie chce ryzykować.

– On wie, prawda?

– O wszystkim – odpowiadam, znów się uśmiechając.

– I nie uciekł. To świetny znak.

– Świetny. Dobrze wyglądam?

– Wyglądasz fenomenalnie – przyznaje Rogalska z uśmiechem. – Niech dziś też Ci zrobi jakieś zdjęcie, to z jelonkami było uroczę.

– Nie wiem dokąd dziś idziemy, zobaczymy.

– Muszę kończyć, podobno mam coś do zrobienia. Trzymaj się i napisz, jak wrócisz.

Przytakuję, zanim się rozłączy i kończę robić makijaż, wyznając zasadę, że nigdy nie jest za wcześnie na czerwoną szminkę. Wkładam na siebie płaszcz, na którym dostrzegam jeszcze włosy rudego kocura mojej byłej teściowej, nie mam już czasu na ogarnianie, więc postanawiam, że powyciągam je, czekając na metro.

Wysiadam na Charing Cross i idę szybkim krokiem w stronę hotelu, ciesząc się, że pogoda dalej sprzyja spacerom. Gdy wchodzę do lobby, czuję się jak w muzeum, jedna noc kosztuje tu pewnie tyle, ile ja wydaje w miesiąc. Mam wrażenie, że ktoś zaraz odkryje skażenie biedą i wrzuci mnie za drzwi, albo weźmie za prostytutkę ze wschodniej Europy. Dziękuję sobie, że nigdy nie oszczędzałam na stylizowanych ubraniach i nie wyglądam dziś jak uboga krewna. Siadam na jednym z krzeseł obitych kwiecistym materiałem, który lekko zlewa się z moją spódnicą i piszę smsa do Toma, który po kilku minutach wysiada z windy i rozgląda za mną, widzę też, jak chwilę zamiera, gdy wstaję i idę w jego stronę.

– Nie wiem, kim jesteś i z kim się umówiłaś, ale chodźmy, zanim się pojawi – mówi, łapiąc moją dłoń i wciąga mnie z powrotem do windy.

– Myślisz, że będzie rozczarowany, że uciekłam z innym?

– Ja bym był, wiedząc, co straciłem – śmieje się, obejmując mnie mocniej i całuje mnie lekko w czoło.

– I co dziś mamy w planach?

– Kevin miał się spakować i zaraz jedziemy – odpowiada Thomas z uśmiechem. – Muszę tylko uprzedzić, że możemy spotkać paparazzie.

– Dlatego mam to – odpowiadam pewnie i zakładam na nos duże ciemne okulary w kremowej oprawce. – I jak?

– Jak trwała jest Twoja szminka?

– Nie oszczędzam na czerwonej szmince. – Całuje mnie namiętnie, opierając o ścianę na hotelowym korytarzu, a ja mam ochotę wciągnąć go najbliższego pokoju. Jednak oboje zachowujemy powagę, gdy puka do drzwi obok i po chwili wchodzimy do dużego, jasnego apartamentu.

– Kevin poznaj Joanne, Joe to jest Kevin – przedstawia nas Tom, a mężczyzna po czterdziestce szybko ściska moją rękę i uśmiecha się lekko. – Gotowy?

– Dajecie mi pięć minut, Joe, jeśli sobie życzysz, jest jeszcze kawa – mówi szef MCU, wskazując na stolik przy oknie, na którym leżą jakieś dokumenty i grafiki koncepcyjne. Walczę ze sobą, by nie patrzeć na nie zbyt nachalnie, za to widok za oknem jest całkowicie powalający.

– Tamiza i London Eye. Mogłabym patrzeć na to codziennie – przyznaję cicho, idąc w stronę szyby.

– Ja też – mówi Tom, a ja odrywam na chwilę wzrok od okna i widzę, że robi mi zdjęcie, a ja daje mu znać, że ma do mnie podejść. Obejmuje mnie i robi nam kilka kolejnych fotografii, a ja czuję się zawstydzona jak dziecko. – Chce mieć ze sobą dużo Twojego uśmiechu, jak wyjadę.

– Nie wyjeżdżasz na wieczność Tom. Wrócisz do mnie, zanim zdążysz się zorientować.

Kevin daje nam znać, że możemy iść, zjeżdżamy windą na parking, gdzie wsiadamy do auta Toma i ruszamy przez zakorkowany Londyn. Panowie toczą swobodną rozmowę o samochodzie, a ja siedzę, uśmiechając się lekko.

Small Talk. Mój największy wróg.

Zatrzymujemy się kawałek od centrum, ulica jest wyłączona z ruchu, a ochroniarz po spojrzeniu na rejestracje przepuszcza nas i wskazuję miejsce do zaparkowania.

– Ja już wiem, gdzie jesteśmy! – mówię do Toma cicho, gdy idziemy za Kevinem w dół ulicy.

– Chciałem przed wyjazdem pokazać Ci, jak wygląda moja praca, że nie będę leżał na plaży z drinkiem i...

– Z piękna blondynka.

– Akurat blondynka się zgadza, kojarzysz Brie Larson? Laureatka Oscara z zeszłego roku. – pyta, a ja wzruszam ramionami – Jest niesamowita, myślę, że byście się polubiły. Ma podobny charakter do Ciebie.

– Boi się własnego cienia? – sarkam, a on śmieje się i całuje mnie lekko w głowę.

W górujących nad nami budynkach toczy się normalne życie, widzę kilka osób przy oknach z telefonami, ale wszystko przestaje mieć znaczenie, kiedy zauważam światła i kamery. Właśnie trwa ujęcie i rozpoznaję Benedicta Cumberbacha w pełnym kostiumie. Nie znam komiksów z tym superbohaterem, ale na moje oko wszystko się zgadza, wygląda świetnie. Jednak bożyszcze fanek detektywa w płaszczu to dla mnie nic, kiedy w oddali zauważam Maddsa Mikkelsena.

Słodki Jezusku – szepczę w swoim ojczystym języku

– Ben jest żonaty, zapomnij – sarka Tom, a ja prycham urażona.

– Pieprzyć go, zaraz Cię zostawię dla Doktora Lectera.

– Pamiętaj, że jak to zrobisz, możesz zapomnieć, że poznasz Taike Waititi – wtrąca Ton, a ja śmieję się trochę za głośno, bo ktoś na nas syczy i tylko uśmiechamy się do siebie, jak skarcone dzieciaki. Thomas łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą na zwiedzanie ogromnego planu zdjęciowego.

Nie mam do końca pojęcia, co tu robię i jak tu trafiłam, czuję się, jakbym wpadła do innego wymiaru, jak pieprzona Alicja w mojej własnej krainie czarów.

Tom zagaduje do ludzi wokół nas, uśmiecha się czarująco i wszędzie gdzie podchodzimy, trzyma mocno moją rękę. Puszcza mnie, dopiero jak Benedict idzie w naszą stronę i rusza mu naprzeciwko, ściskają się przyjaźnie, a ja stoję kilka kroków za nimi sparaliżowana tym samym strachem co zawsze, gdy mam poznać kogoś nowego.

– Ben, to jest właśnie Joanne – mówi nagle Tom i lekko obejmuje mnie ramieniem, a Stephen Strange całuje moją dłoń.

– Inne plany – sarka, patrząc na mnie swoimi jasnymi oczami.

– Za dużo rozmawiasz z moją siostrą – wzdycha Tom, nie puszczając mnie.

– Zapraszała nas na czwartkową imprezę – odpowiada Benedict. – I już rozumiem, czemu nie masz czasu porozmawiać ze mną osobiście. Doskonale to rozumiem.

– Jestem tu – wtrącam odrobinę ostrzej, gdy śmieją się, patrząc na siebie.

– Wow, Inne Plany umieją mówić.

– Umieją też dać Ci w twarz – stwierdzam słodkim tonem, a ktoś woła Benedicta, który uśmiecha się wrednie i odchodzi wolnym krokiem

– Do zobaczenia w czwartek Inne Plany.

– Joanne – wołam jeszcze za nim, ale odpowiada mi tylko głośny wybuch śmiechu należącego do Cumberbacha. – Zawsze stara się być dupkiem?

– Tylko czasami. To mój najlepszy przyjaciel, przywykniesz – odpowiada Tom i znów ściska moją dłoń. – Chodź, może uda nam się podejrzeć kolejne ujęcie.

Idę za nim, mocno splatając nasze palce i nie mogę się pozbyć wrażenia, jakbyśmy się tu włamali, jakbyśmy byli parą dzieciaków, którą ktoś wrzucił do nowego niedostępnego świata. Kilka ładnych godzin później, siedzimy już w restauracji z europejską kuchnią fusion w centrum miasta i czekamy na kolację, pijąc wino, a ja nie potrafię opanować swojego nagłego przypływu ekscytacji.

– To było świetne! Dziękuję. Przynajmniej będę miała jakiekolwiek wyobrażenie, jak to wygląda, jeśli będziesz pisał do mnie z pracy.

– Jak będę pisał. Nie, jeśli – poprawia mnie Tom, uśmiechając się. – Będę Cię zadręczał wiadomościami i marnował Twój czas.

– Lubię, jak to robisz – mówię nieśmiało, zdając sobie sprawę, że im bliżej jego wyjazdu, tym bardziej odczuwam potrzebę, postawienia tego, co jest między nami w jakimś punkcie.

– A ja lubię Ciebie – odpowiada, a ja wiem, że on też tego potrzebuję, sięga po moją dłoń, a ja podnoszę się z krzesełka i nachylam się, by go pocałować nad stołem. – Może jak stąd wyjdziemy i pojedziemy do mnie?

– Po co? – pytam i delikatnie przesuwam stopą po jego łydce.

– Obejrzymy coś albo będziemy kontynuować Twoją książkę, albo możemy po prostu posiedzieć razem – mówi, uśmiechając się niezwykle nieśmiało. – Możemy też pojechać do Ciebie, ale nie miałbym gdzie spać.

– Moje łóżko jest całkiem wygodne.

– A moje jest większe.

– Jeśli mam zostać na noc, podjedziemy do mnie po kilka rzeczy, nie mam ochoty znów wracać do domu w Twojej bluzie – odpowiadam, a on przytakuje mi lekko.

Jemy, niewiele rozmawiając, jakbyśmy chcieli jak najszybciej być już po kolacji i znów zostać sami. Tom reguluje rachunek, a ja wychodzę na chłodny jesienny wieczór i gdy do mnie dołącza, znów zaczynamy być pochłonięci rozmową o jesiennej ramówce BBC. Chciałabym wziąć go za rękę, ale strach jest ode mnie silniejszy, więc tylko się do siebie uśmiechamy, zanim jak zawsze otworzy przede mną drzwi do auta, a ja przeciągam dłonią po jego ramieniu, wsiadając.

– Chcesz zdjęcia, które robiłem w hotelu? – pyta, wręczając mi telefon, a ja tym razem dużo bardziej uważam, żeby nie przerzucić o jedno zdjęcie za daleko. Jeśli jest ktoś poza mną, chyba nie chcę o tym wiedzieć. – Wrzucisz któreś?

– Może? – odpowiadam, edytując już dwie wybrane fotografie w programie graficznym. Jedno, na którym widać moją całą sylwetkę, jak stoję zwrócona twarzą do okna z uśmiechem i drugie, na którym Tom mnie przytula. Szybko kadruję je tak, by nie było ma nim widać nic powyżej mojej czerwonej szminki, samo to, że wrzucam zdjęcie w ramionach jakiegoś mężczyzny, wywoła wystarczającą burzę. Wszyscy, którzy powinni i tak wiedza, że kogoś poznałam. Dość długo myślę nad podpisem, przez chwilę przechodzi mi przez głowę fragment z Blank Space, ale obawiam się, że nie wszyscy wyłapią ironię, więc ostatecznie piszę jedno zdanie, które chodzi mi po głowie.

My reputation's never been worse, so you must like me for me...

W mieszkaniu niemal błyskawicznie pakuję niedużą torbę, przezornie zabieram więcej rzeczy, jakbyśmy jednak jutro mieli gdzieś wyjść, albo jeśli zostałabym tam już do jego wyjazdu. Przestrzeń jest ważna w związkach, ale w sytuacji, gdy jedno z nas ma zniknąć na kilka tygodni, wszystko się zmienia. Teraz chciałam spędzić w jego ramionach każdą sekundę, jaka nam została, bo może ona być ostatnia. Może pięknie opowiadać o telefonach w środku nocy, ale to wciąż kilkaset tysięcy kilometrów.

– Gdzie jesteś cały ten czas Joe? – pyta Thomas, otwierając przede mną drzwi do swojego domu.

– Gdzieś między tu i teraz a szesnastą czterdzieści w piątek.

– Czyli w tych trzech dniach, które masz zamiar spędzić ze mną.

– Nie masz lepszych planów?

– Trudno będzie znaleźć lepsze niż to – mówi pewnie, łapiąc mnie w pasie i bez trudu unosząc do góry.

Owijam nogi wokół jego bioder i ręce wokół ramion, kiedy niesie mnie w stronę kanapy w salonie. Całuję go tak, że niemal sama tracę oddech, mając wrażenie, że jego usta odbierają mi resztki zdrowego rozsądku i wolnej woli. Czuję, że tracę przy nim głowę, szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Kradnie mnie po kawałku każdym kolejnym dotykiem.
Nie przestając mnie obejmować, siada na kanapie, a jego dłonie suną po moich plecach aż do tyłka.

– Przestań, bo naprawdę pomyślę, że chcesz mnie tylko zaciągnąć do łóżka przed wyjazdem – mówię, uśmiechając się wrednie.

– Jakby mi zależało tylko na seksie, umówiłbym się z kimś znacznie mniej skomplikowanym. – Odpowiada, znów zbliżając swoje usta do mojej szyi.

– Właśnie widzę, jak to wcale nie chodzi Ci o seks – sarkam kolejny raz i delikatnie przygryzam płatek jego ucha. Słysze ciche westchnienie wydobywające się z jego ust, bez trudu przewraca mnie na plecy, by znaleźć się nade mną, na chwilę zatrzymuje swoją twarz nad moją, jakby czekał, aż go pocałuję, a po sekundzie się śmieje i wstaje z kanapy.

– Wiem, co robisz Joe, masz zamiar trzy dni mnie podpuszczać i się ze mną droczyć, żebym nie mógł myśleć o niczym innym, tylko powrocie do Twojego łóżka.

– Przejrzałeś mnie Sherlocku – odpowiadam z uśmiechem. – I właściwie, jak chciałeś wylądować w moim łóżku, mogliśmy siedzieć u mnie. Ja nie mam niewygodnej kanapy.

– Jak jest tak bardzo niewygodna, to możemy obejrzeć film na górze – odpowiada, stawiając na stole butelkę whisky i wina i spogląda na mnie pytająco.

– Wino, nie będę mieszać – mówię, biorąc kieliszki, które wyjął z szafki i idę w stronę schodów na górę, gdy on otwiera butelkę. – Dziś też dostanę jakąś koszulę do spania?

– A czy przypadkiem nie po to pojechaliśmy do Ciebie? Nie miałaś się spakować? – pyta, a ja wzruszam ramionami, na co wybucha śmiechem. – Jeśli nie zabrałaś piżamy Joanne, to będziesz spać nago.

– Dobrze, nago jest lepiej – mówię, uśmiechając się wrednie, gdy próbuje dać mi klapsa, ale uciekam szybko w górę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro