Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. For all my flaws, paranoia and insecurities

Siedzę w kawiarni, obserwując, jak słońce leniwie zalewa małą uliczkę w okolicy Regents Park jesiennymi kolorami. To moja absolutnie ukochana pora roku, wczesna jesień, kiedy możesz już założyć ukochany sweter lub skórzaną kurtkę, ale na zewnątrz wciąż jest na tyle ciepło, by móc siedzieć przed kawiarnią. Pierwsza połowa września, pory roku, której nie chcę przesypiać jak wokalista mojego ulubionego zespołu z młodości. Siorbię niechętnie moją czarną kawę z za dużą ilością trzcinowego cukru, w głowie mając już tęsknotę za śniegiem i dyniowym latte.

Miesiąc za miesiącem Aśka, dzień za dniem, dasz sobie ze wszystkim radę.

Teraz naciesz się pierwszymi żółtymi liśćmi w tych wszystkich parkach, które tak tu kochasz i tym, że nie musisz jeszcze siadać w środku.

Powinnam zacząć pisać kolejny rozdział, ale zamiast tego sprawdzam newsfeed na Facebooku. Po profilach moich znajomych widzę, że nad moją rodzinną Łodzią jest ulewa, a żona kolegi jakiegoś dalekiego kuzyna musiała pierwszy raz założyć rękawiczki w tym roku. Wszystko to sprawia, że z jeszcze większym uśmiechem, spoglądam w dół mojej skąpanej w słońcu ulicy.

Karol zawsze mówił, że mam problem z social mediami, że powinnam wyłączyć internet, jak próbuję pisać, bo za bardzo mnie to rozprasza.

Na szczęście w Londynie nie ma Karola.

Nie ma absolutnie nikogo.

Tak jest dobrze. Tak jest dużo lepiej.

Po tych kilku miesiącach codziennej rutyny mam wrażenie, że znam tu wszystkich. Starsza chuda kobieta z pobliskiej kwiaciarni posyła mi szczery uśmiech około dziesiątej, zanim zamówi duże cappucino i dwa ciastka z jabłkami na wynos. Zaraz za nią pojawia się młody fan siłowni w obcisłej koszuli, weganin, hipster, po którym widać, że wolałby wszystko niż pracę w pobliskiej korporacji, ale dziś kupuje duże espresso i bajgiel ze szpinakiem. Za każdym razem, kiedy unoszę wzrok, kątem oka widzę poruszenie wśród grupki dziewczyn, siedzącej w środku. Tak jak ja przychodzą tu codziennie, wiem doskonale, że jestem ich znacznikiem, jak się uśmiechnę, to znaczy, że idzie On. Fanki aktora o idealnej szczęce, którego osobiście bardziej wolę za rolę w Koriolanie na West Endzie niż peleryniarza w Marvelu.

Chwilę przed jedenastą dzwoni mój Skype, też idealnie jak w zegarku, moja przyjaciółka znała mój plan dnia lepiej niż ktokolwiek.

– Cześć Bułko, co tam słychać w Oksfordzie? – pytam, poprawiając słuchawki w uszach.

– A weź, spierdalaj Joe – mruczy niezadowolona Kaśka, widzę, że dopiero weszła do pracy, jej brązowe długie włosy są mokre od deszczu, a tusz wokół szarych oczu jest lekko rozmazany, wyciera okulary, uśmiechając się do mnie. – Jak tam pisanie?

– Kolejny rozdział bliżej końca – odpowiadam, unosząc zwycięsko ręce do góry – Nie śpieszę się z tą książką, mam jeszcze trzy miesiące.

– Wyrobisz się? Nie chcieli dać Ci więcej czasu po pogrzebie?

– Oczywiście, że chcieli, to cudowni ludzie. To ja nie chciałam. Potrzebuję już skończyć tę książkę i zacząć myśleć o kolejnej.

– O! Masz jakieś nowe pomysły, którymi chcesz się podzielić? – pyta, sącząc swoją yerba mate.

– Mówiąc szczerze to, akurat pomysłów mam pod dostatkiem, bardziej boję się o moją wenę i motywację do ich realizacji

– Może powinnaś napisać o głupiej dziewczynie, która codziennie od pół roku spotka swój chodzący ideał.

– Przestań, mój chodzący ideał to Taika Waititi i wiesz o tym. Poza tym, jeśli po pół roku nagle zacznę z nim rozmowę, to będzie creepy. Na pewno pomyśli, że przychodzę tu dla niego. Przestań męczyć. Mówisz mi to samo, za każdym razem jak rozmawiamy.

– Po prostu marnujesz okazje – stwierdza z tym samym niezadowolonym spojrzeniem co zawsze, kiedy zaczynała temat Pana H.

– Na co dokładnie marnuję okazję? Bycie jak one? – pytam, obracając lekko laptop, by zapłać grupkę dziewczyn, siedzących przy szybie w środku kawiarni.

– Tak, tamto jest creepy, tu nie ma co zaprzeczać. Jednak Ty jesteś normalna.

– Zdecydowanie nie jestem normalna Kaśka! – odpowiadam rozbawiona i sięgam po swoją filiżankę. – I skończ już w końcu się powtarzać. Pół roku temu zaczęłam tu przychodzić, bo było tanio i blisko, a później on nagle on się tu pojawił, a za nim fanki, a za nimi dziennikarze....

– Więc czemu nie zmieniłaś knajpy? – pyta, uśmiechając się trochę bezczelnie.

– Wciąż jest tanio i blisko.

Rogalska mierzy mnie spojrzeniem i wie, że kłamię. Ona zawsze wie. Prawda była taka, że lubiłam go widywać, lubiłam jego przelotny uśmiech co rano, gdy mija mój stolik i krótkie do jutra, gdy kończy śniadanie. Był moją dawką wsparcia estetycznego, którego potrzebowałam, pisząc kolejny romans. Chyba wiedział, że nie należę do jego groopies, bo one, choć usilnie zgrywały normalne klientki, zachowywały się podejrzanie. Ja to widziałam, on też.

– Ok, więc spotykanie codziennie aktora, za którym biegają paparazzie, sprzyja temu, żeby rano umyć włosy, zrobić makijaż i nie wychodzić z domu w piżamie z Hulkiem – odpowiadam, chcąc, tylko by przestała, tak na mnie patrzeć.

– Dobra, niech Ci będzie – mówi w końcu Kaśka i uśmiecha się jeszcze raz. – Jednak powiedz to, co mi obiecałaś.

Wybucham śmiechem, by po chwili przybrać poważną minę, w końcu unoszę palce do góry jak przy składaniu harcerskiej przysięgi.

– Obiecuję, że jak kiedyś przyjdzie tu Sir Kenneth Charles Branagh, to go odurzę, spakuję w bagażnik i zawiozę prosto do Twojego domu.

– Dziękuję – mówi, wyraźnie dumna ze swojej małej obsesji. – Więc co u Ciebie?

Wiedziałam, że to pytanie powinno brzmieć: jak się czujesz? Tylko Kaśka zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli zada je w ten sposób, to dość szybko zakończę naszą rozmowę.

– Dobrze – odpowiadam, uśmiechając się szeroko. – Mój każdy dzień wygląda tak samo Bułko, wstaje z łóżka, przychodzę tu, pisze, wracam do domu, jem obiad, jadę gdzieś na spacer, wracam do domu, piszę, pije wino i idę spać. Więc jak widzisz, nic się nie zmienia. Wszystko jest w porządku, naprawdę, jest dobrze. Opowiadaj lepiej, czy masz już pierścionek.

– Ciągle do mnie leci, ale będę miała pierścionek zaręczynowy z meteorytem, więc mogę poczekać. Krystian Cię pozdrawia jak zawsze – mówi, uśmiechając się na samo wspomnienie swojego narzeczonego. – Mamy już datę ślubu, więc sobie zapisz. Nadal będziesz moją świadkową, prawda?

– Tak. Nic się nie zmieniło.

– Dwudziesty maja. Akurat jak wpadniesz na Pyrkon, to możesz zostać na dwa tygodnie w Polsce. Możemy w ogóle w Poznaniu mi zrobić panieński, bo ja planuję tam siedzieć na cały miesiąc przed weselem, żeby wszystko dopiąć. Nie wiem, co mnie podkusiło do organizowania wesela w Łodzi, ale...

Przytakuje i się uśmiecham, słuchając jej dalszego wywodu o trudach planowania ślubu w Polsce, gdy oboje siedzą w UK. Moje myśli szybko jednak uciekają do konwentu i tego, że nadal oczekują ode mnie, że się na nim pojawię, mimo że od premiery mojej ostatniej książki Fantazy minęły trzy lata. Jednak promowanie mnie, jak widać, dalej jest dla wydawnictwa ważne, zwłaszcza w obliczu tego, że znów coś piszę.

Spoglądam na mój zegarek, a później w stronę parku i uśmiecham się lekko na jego widok. Hiddleston ma dziś na sobie ciemną marynarkę, szare spodnie, lekko wyciągnięty podkoszulek i czapkę z daszkiem.

– Halo! Ziemia do Joe! – woła Kaśka, wyraźnie rozbawiona. – Aśka jesteś tam?

– Tak, jestem, jestem, po prostu Tom przyszedł – mówię, a moja przyjaciółka klaszcze jak dziecko i puszcza do mnie oko.

– To kończę, bierz się do pracy, a ja zabieram się za swoją. Kocham Cię.

– Ja Ciebie też Bułko.

Rogalska się rozłącza, a w moich słuchawkach znów rozlega się anielski głos Eda Sheerana. Tom podchodzi bliżej, a ja z tej odległości mogę zauważyć, że ma kilkudniowy zarost i okulary. Cholernie mu dobrze w tych okularach. Uśmiecha się do mnie promiennie i wymieniamy krótkie cześć, zanim zniknie we wnętrzu kawiarni. Spędzi tam jak zawsze koło piętnastu minut, które spożytkuje na zamówienie herbaty, jajecznicy, tostów i sałatki, rozmowę z kelnerką i zajrzenie kilka razy w telefon.

Nie jesteś stalkerem jak jego fanki, jesteś po prostu dobrym obserwatorem. Mówię sama do siebie w myślach, odpalam plik z książką, dopijam swoją kawę, czytając ostatnie kilka napisanych w niej zdań i zabieram się do pracy. Dłuższą chwilę próbuję jeszcze zrozumieć punkt, w którym znajduje się właśnie moja bohaterka i dopiero zaczynam uderzać w klawisze. Rozdział piszę mi się niezwykle lekko, nie muszę się nawet zmuszać do tego, by skupić na nim pełnię swojej uwagi. Dopóki wiem, co chcę w nim zawrzeć, idzie bardzo łatwo, najbardziej nie znoszę pisać zapychaczy fabularnych i tego, co dzieje się po happy endzie. Nie jestem wielką fanką sequeli.

Kątem oka zauważam, że Tom je na zewnątrz, zazwyczaj siada po mojej lewej stronie, tak by oddzielić się mną od grupy swoich okropnych fanek. Nie mam nic przeciwko temu, wiem i tak, że one za mną nie przepadają, myślą, że jestem lepsza, bo sam Hiddleston mówi mi cześć, a prawda jest taka, że jak trochę dorosną, rozróżnia flirt od zwykłej uprzejmości. Jak co dzień je prawie to samo i czyta gazetę, ignorując resztę otoczenia. Przez ostatnie pięć miesięcy nie widziałam ani razu, by jadł śniadanie z kimś, zawsze przychodził tu sam. Może też lubił swoje towarzystwo? A może po prostu wyrzuca dziewczyny przed śniadaniem?

Zostawiam podłączonego laptopa i idę po kolejną kawę, a groopies rozwodzą się nad tym, czy powinny do niego zagadać, czy też nie. Mam dla nich odpowiedź: nie. Każdy zasługuje na prywatność, niezależnie ile filmów zrobił i w ilu serialach biegał pół nago po plaży.

Odbieram moją kawę i wracam do stolika, jedna z dziewczyn wykorzystuje moją nieobecność, chcąc zrobić mu zdjęcie, więc w ostatniej chwili udaję, że się przeciągam i wchodzę jej w kadr.

Tom oczywiście to zauważa i posyła mi rozbawione spojrzenie, a ja dygam teatralnie, co wywołuje u niego atak śmiechu, który słyszę jeszcze po tym, jak włożę słuchawki. Jak gdyby nigdy nic wracam do pisania, a on do czytania swojej gazety. Czterdzieści minut później zbiera się powoli i mijając mój stolik, uśmiecha się lekko.

– Dziękuję – mówi ciepło, obracając się jeszcze do mnie.

– Polecam się na przyszłość – odpowiadam odruchowo.

– Do zobaczenia. – Macha do mnie lekko i odchodzi z uśmiechem, a ja mam skojarzenie z Cady z „Mean Girls".

8 września, znów rozmawialiśmy.

Śmieje się w duchu sama z siebie, pierwszy raz od pół roku śmieje się naprawdę szczerze. To dobrze, w końcu romansidło samo się napiszę.

Kiedy wieczorem wracam do mieszkania, odgrzewam sobie jedzenie i otwieram wino. Wiem doskonale, że to już pewnie alkoholizm, ale nie umiem radzić sobie inaczej z samotnymi wieczorami. Podłączam komputer, który od razu wyświetla mi nieodebrane połączenie od matki.

Chwilę zastanawiam się, czy do niej oddzwonić, ale się poddaję. Dziś nie mam na nią siły, dziś znów czuję się znacznie gorzej.

Zjadam zrobiony wczoraj makaron, popijam białym winem z Tesco i sama nie wiem kiedy, ale zaczynam płakać. Dogoniła mnie i dopadła samotność, zawsze brała mnie z zaskoczenia, zawsze w momentach, w których wierzyłam, że wcale nie potrzebuję z nikim rozmawiać. Jednak nawet największy introwertyk w końcu potrzebuję czułości.

Mogłam udawać, przed wszystkimi, że mam się dobrze, że wcale nie brakuje mi mojego męża, ale jednej osoby nie mogłam oszukać. Siebie. Przed sobą nie umiałam ukryć tego, że tęskniłam za wygodnym materacem w moim mieszkaniu i graniu na konsoli do rana, za jego ramieniem, gdy zasypiałam i herbatą, gdy wstawałam.

Tylko że tęsknota za tym, co nigdy nie wróci, nie ma najmniejszego sensu. Nie mam Tardis, nie wrócę do tego czasu, jak nie był martwy.

Jakbyś miała Tardis, też byś nie mogła wrócić, przypomnij sobie odcinek z ojcem Rose idiotko.

Tak, ale przynajmniej poznałabym kosmitę o anielskiej twarzy Davida Tennanta.

Śmieje się przez łzy, dolewając sobie kolejną porcję wina, by nie sięgać po żadne tabletki i zwijam w łóżku. Muszę tylko zająć czymś umysł, muszę zająć czymś myśli.

W końcu włączam jeden z sezonów „New Girl", potrzebuję serialu z happy endami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro