komicznie bajroniczna
październik 2017
— Czy woda w jeziorze jest z gorzkich słów?
Matylda zastanawiała się przez chwilę nad sensowną odpowiedzią.
— Czasami.
Sześciolatka pokiwała głową głęboko zadumana.
— Wujcio Norbert mówi, że jeziora są z gorzkich słów, a wierzby to zaklęci samobójcy.
W głowie czarnowłosej pojawił się obraz schlanego Bercika. Natalia znowu go rzuciła, a on, jak na poetę od siedmiu boleści przystało, postanowił głosić o bólu swego serca wszystkim, nawet tym niekoniecznie zainteresowanym, przypadkowo napotkanym personom. Niestety z powodu braku większej widowni musiał się zadowolić obecnością małej Julki, która każde jego słowo chłonęła z niebywałą uwagą.
— Słuchanie wujka Norberta nie zawsze ma sens.
— Wujek mówi, że ciocia jest komicznie bajratyczna. To chyba dobrze.
— Bajroniczna, tymianku. Dlaczego dobrze?
— Nie wiem. Ładnie to brzmi.
Dziewczynka przechyliła się na piętach w przód, a później w tył. Uniosła swoje duże, brązowe oczy na twarz Matyldy.
— Ciociu, czy ja też jestem komicznie bajratyczna?
Słysząc wielką nadzieję w dziecięcym głosiku, na twarz kobiety wypłynął szeroki uśmiech. Julka przyglądała się, jak karmazynowe usta ciemnowłosej rozciągają się w tym słynnym rozmarzonym wyrazie, którym poszczycić się mogły tylko dwie siostry Barlickie; najstarsza i właśnie najmłodsza Matylda, a w głębi duszy liczyła jeszcze bardziej, że ona również jest bajratyczna.
— Mam nadzieję, że nie, tymianku.
Pogłaskała siostrzenice po kręconych włoskach. Chcąc odciągnąć myśli dziecka od zdecydowanie za elokwentnych przymiotników i rozważeń nad życiowymi postawami, potrząsnęła wiekową torbą. Emilia, siostra Matyldy, a zarazem matka Julii zaczęła namawiać ją na wymianę tego jakże ekspresyjnego przedmiotu mniej więcej w czasach, gdy wzrost jej dziecka nie przekraczał trzydziestu centymetrów.
— Czy nie miałyśmy przypadkiem nakarmić paru kaczuch?
Julia z zapałem pokiwała głową. Chwyciła w swoje małe rączki kawałek suchej bułki i zaczęła rozdrabniać go na okruchy.
— Wujcio Norbert mówił jeszcze, że mamusia jest hiperbolicznie racjonalna.
Matylda poprzysięgła w duchu, że jeszcze w najbliższy weekend porozmawia sobie na poważnie z młodszym kuzynem. W końcu lepiej by zrobiła to ona niż huragan histerii Emilia.
— Coś jeszcze ciekawego mówił wujek?
— Hmm... Powiedział, że cała ta rodzina jest diabo... Diabliczo? Diabliczo pieprznięta?
Wbrew samej sobie Matylda parsknęła śmiechem. Przed jej oczyma od razu zagościł obraz zdenerwowanej o słownictwo swojej pociechy, średniej Barlickiej.
— Diabelnie, tymianku. Lepiej nie powtarzaj tego przy mamusi.
Dziewczynka wzięła zamach i cisnęła pieczywem tak daleko w jezioro, jak tylko mogła.
— Chyba musimy już wracać.
— Już?
Julka zdawała się bardzo zawiedziona koniecznością powrotu. Matylda poprawiła wściekle żółty beret na jej głowie.
— W niedzielę są urodziny babuni. Zobaczymy się dosłownie za dwa dni.
— A Diana przyjdzie z ciocią?
Romantyczny uśmiech spłynął z twarzy czarnowłosej równie szybko, jak na niej zagościł.
— Nie, tymianku, raczej nie. Przykro mi.
Drobna rączka Julki przejechała po rumianym policzku ciotki w pocieszającym geście.
— Niech się ciocia nie martwi. Diana na pewno przyjdzie następnym razem.
— Oczywiście — odpowiedziała raźnie Matylda, choć tak naprawdę wcale nie była swoich słów taka pewna.
tutaj dwie z co roku rysowanych przez wspaniałą vesteneris Matyldy
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro