Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. Kilka kroków

- Josh! Drzewo!
Auu... Powoli otworzyłem oczy starając się przyzwyczaić do oślepiającego światła. Potwornie bolała mnie głowa, prawa ręka. Kiedy oczy przyzwyczaiły się rozejrzałem się po pomieszczeniu. Wywnioskowałem, że znajduję się w szpitalu. Obok mojego łóżka siedziała mama.
- Josh! Jak się czujesz?
- Wszystko mnie boli. - wychrypiałem. Szybko odchrząknąłem.
- Napędziłeś mi strachu... - westchnęła. - Wstrząśnienie mózgu, złamana ręka i cztery żebra...
- A co z samochodem?
- Ty tylko o tym... - westchnęła. - Cały przód skasowany. Do kasacji.
Suuuuper!
- Nie zapytasz co z twoją... dziewczyną? - przy ostatnim słowie wywróciła oczami.
- Co z nią?
- Cóż... Trochę gorzej niż z tobą. Jest w śpiączce, ale jej stan jest stabilny.
***
Spędziłem jeszcze kilka dni w szpitalu. Oczywiście musiałem zajrzeć na czat. Miałem kiepski humor, ale dziewczyna jedną wiadomością poprawiała mi samopoczucie.
- Cześć. Co u CB? Bo u mnie kiepsko...
Napisała do mnie pięć dni temu... Cóż... Ten wypadek wyrwał mi kilka dni z życia.
- Wybacz, że tak długo mnie nie było... Jechałem samochodem i wpadłem w poślizg. Wylądowałem na drzewie... Jestem w szpitalu.
Czekałem na odpowiedź. Widziałem, że Katherine20 przeczytała moją wiadomość, ale nie odpisywała.
- Coś się stało? Mam wrażenie, że mnie ignorujesz.
Ale dziewczyna chyba nie chciała rozmawiać.
***
Moja kochana matka dała mi tylko kilka dni odpoczynku w domu. Stwierdziła, że już i tak mam zbyt duże zaległości i postanowiła wykorzystać ostatni tydzień mojej wolności od szkoły. Katherine miała przyjść do mnie cztery razy...
***
Usłyszałem dzwonek do drzwi. Westchnąłem... No to zaczynamy maraton. Usłyszałem ciche pukanie do drzwi.
- Proszę. - powiedziałem zajmując miejsce przy biurku. Katherine weszła do środka i zamknęła pokój.
- Cześć. Jak się czujesz?
- Już lepiej. - powiedziałem, gdy usiadła.
- Wiem, że masz jeszcze tydzień wolnego i pewnie matematyka to ostatnia rzecz, o której masz ochotę myśleć... - zaśmiała się.
- To prawda. Ale nie mam wyboru.
- W takim razie weźmy się do roboty.
Niestety nie potrafię pisać lewą ręką, a prawa złamana, dlatego dziewczyna zaproponowała, że mam jej dyktować, a ona będzie pisać wszystko to, co powiem. Od A do Z.
- O co chodzi? - spytałem, kiedy dziewczyna po raz kolejny zawahała się przed napisaniem tego, co jej dyktowałem.
- Nic takiego. - zaśmiała się. - Możesz powtórzyć?
- Dlaczego się śmiejesz? Coś jest nie tak? - Katherine znów się zaśmiała.
- Nie. Nic. Znaczy...
- Słucham? - uśmiechnąłem się do dziewczyny.
- Ile jest dwa razy dwa? - spytała.
- Serio pytasz?
- Tak. - po raz kolejny się zaśmiała.
- Cztery.
- To dlaczego kazałeś napisać mi sześć.
- Co?! - szybko zabrałem jej kartkę. Rzeczywiście. Tym razem zaśmiałem się razem z dziewczyną. - No... Zapatrzyłem się w twoje piękne oczy i tak wyszło... - palnąłem bez zastanowienia. Kate spojrzała na mnie, zarumieniła się, a następnie wlepiła wzrok w kartkę, którą wcześniej mi zabrała. - W takim razie proszę... Wpisz cztery.
Resztę lekcji dziewczyna była bardzo spięta. Chyba trochę za dużo powiedziałem.
- Dziękuję. - powiedziałem zanim wyszła.
- Nie ma za co. - uśmiechnęła się i wyszła, a ja opadłem na łóżko tak zmęczony, jakbym trenował przez trzy godziny.
- Dałeś radę. - mama weszła do pokoju z kubkiem mojego ulubionego zimowego napoju - gorącej czekolady.
- Widzę, że chcesz mnie udobruchać. - powiedziałem odbierając od niej kubek. Upiłem łyk gęstego napoju.
- Josh...
- Co?
- Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze.
Prychnąłem. Znów się zaczyna... Kiedy przygotowywałem się na resztę kazania usłyszałem, że drzwi się zamknęły. Tym razem obyło się bez przynudzania.
***
- Znowu się widzimy. - powiedziałem, gdy Kate weszła do pokoju. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i zajęła to samo miejsce, co wczoraj. - Dobrze, ze to już po raz ostatni w tym tygodniu. Inaczej miałabyś mnie już pewnie dość na pół roku. - zaśmiałem się.
- Takiego zdolnego ucznia? - powiedziała z uśmiechem.
- Bardzo śmieszne. - nie wiem dlaczego, ale położyłem jej dłoń na ramieniu. Próbowała stłumić wzdrygnięcie, ale ja nie urodziłem się wczoraj. Usiadłem obok niej tym razem dotykając jej kolano moim. Szybko się odsunęła...
- To... Czym się dzisiaj zajmiemy? - powiedziała chwytając w dłoń długopis.
- Kate. - powiedziałem zanim dziewczyna zdążyła wyjść z mojego pokoju po skończonej lekcji. - Mogę cię o coś zapytać?
- Jasne. - kiedy tylko to powiedziała stwierdziłem, że jednak źle zrobiłem.
- Widzisz jakąś poprawę? Od naszej pierwszej lekcji? - podszedłem do niej. W końcu staliśmy twarzą w twarz.
- Szczerze? - powiedziała po chwili. - Jest troszkę lepiej. Tylko nie popadaj w hura optymizm. Musisz jeszcze dużo pracować, bo popełniasz proste błędy. - zrobiłem jeszcze jeden krok w jej stronę.
- W takim razie... - w tym momencie Kate otworzyła drzwi i wyszła z pokoju. Trzasnąłem drzwiami. - ... będę ćwiczył. - szepnąłem.

Wiem, że już trochę się spóźniłam, ale chcę Wam wszystkim życzyć miłych, radosnych, spokojnych Świąt. Tym, który piszą - weny. Czytającym moje teksty - wytrwałości :D. A w Nowym Roku (nie wiem, czy uda mi się coś jeszcze do tego czasu napisać) spełnienia wszystkich marzeń ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro