Visitor & Giving Up (Gość i Poddać się)
Obudziłam się następnego dnia przez kogoś, kto pukał w drzwi domu. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegarek. Ósma rano. Kto to może być? Jest za wcześnie na kogokolwiek, ale sądzę, że to tylko listonosz. Powoli się rozciągnęłam, a pukanie było co raz głośniejsze.
Powoli wstałam z łóżka i skierowałam się do drzwi, mając nadzieję, że moja mama nie wstała. Byłyśmy wyczerpanie, gdy kładłyśmy się wstać. Płakała w moje ramię. Nie mówiłyśmy nic, jedynie doceniałyśmy swoją obecność.
Gdy dotarłam do drzwi zerknęłam przez wizjer i gdy zobaczyłam kto to natychmiast otworzyłam drzwi.
-Ciocia Meg?-zapytałam rannym głosem.-Co ty tutaj robisz?
-Jestem tutaj aby pomóc.-powiedziała prosto
-O ósmej rano?- zapytałam pocierając oczy
-Tak. O ósmej rano.
Wywróciła oczami i przeszła obok mnie z bagażami w dłoni. Głośno ziewnęłam, gdy patrzyłam jak wspina się po schodach. Powoli zaczęłam rozumieć co miała na myśli. Po wczorajszych argumentach było pewne, że kolejne wydarzenia nie będą przyjemne.
Poszłam do kuchni zrobić kawę. Potrzebuję kofeiny. Gdy zeszła po schodach usiadła na przeciwko mnie i skrzyżowała ramiona.
-Chcesz może kawy?-zapytałam
-Nie dzięki.
-Okej.
Wzięłam łyk kawy, a ona zaczęła patrzeć na mnie. Patrzyła się zła. Nie ogólnie zła, zła na mnie.
Zmarszczyłam drzwi.
-Co jest?
-Ty mi powiedz.-odpowiedziała wymijająco
-Nie jechałam 3 godziny tutaj.-odparowałam sarkastycznie
Pochyliła się do przodu i oparła dłonie na blacie.
-Czy twoja mama pije?
Wzięłam powolnego łyka za nim odpowiedziałam.
-Trochę.-skłamałam.-Dlaczego?
-Tylko trochę?-zapytała ze zmarszczonym czołem
-Yeah.
Nie wiedziałam czemu bronię mamy i okłamuję Meghan.
Nawet jeśli Meghan jest tu dla mnie i kłóci się z mamą ciągle, to nie mogłam jej tak po prostu zdradzić.
Ale swoją drogą, Meghan patrzyła na mnie, wiedziałam, że wie lepiej.
-Ana, czemu mnie okłamujesz?- jej oczy wypełniły się troską
Spojrzałam w dół.
-Nie wiem.-wymamrotałam
-Jak dużo?-zapytała.-Jak dużo pije?-sprecyzowała
Nie odpowiedziałam. Część mnie chciała jej o wszystkim powiedzieć, ale druga chciała chronić mamę.
-Ana, powiedz mi.- powiedziała wiedząc, że nie odpowiem.-Chcę pomóc.
-Nie wiem.-wyszeptałam-Za dużo.
Spojrzałam na Meghan. Spojrzała w dół na sekundę, po czym przeniosła wzrok na mnie i westchnęła.
-Czemu mi nie powiedziałaś?
-Nie wiem...Ja tylko...Sądziłam, że tak mogę chronić mamę.
Mój głos zaczął się łamać, a gardło zaczęło się dziwnie kurczyć.
-Ana...
-Wiem, że to głupie. Powinnam ci powiedzieć, ale nie wiedziałam jak.
Moje słowa wypływały z moich ust i nie mogłam tego kontrolować. Wzięłam głęboki oddech.
-Próbowałam jej pomóc, ale odtrąca mnie. Zdaję sobie sprawę, że chce być sama i..Ja-ja zachowałam to w sekrecie. Sądziłam, że to z czasem minie, to jak jakaś faza.
Gdy skończyłam łzy lały mi się po twarzy. To była moja granica wytrzymałości i nigdy więcej czegoś takiego nie powtórzę. Nie byłam zdolna pomóc mamie, ale może Meghan mogła.
-Jezu, tak mi przykro. To nie odejdzie. Nie wiem jak nie mogłam tego powiedzieć. Jestem taką idiotką.
Meghan podniosła się i usiadła obok mnie. Przytuliła mnie, gdy cicho płakałam. Czułam tylko ulgę i poczucie winy. Ulgę, bo w końcu mogłam komuś powiedzieć o problemach winę, bo sprzedałam mamę. Nie wiedziałam, czy łzy, które lały się strumieniem były łzami radości, czy smutku.
I właśnie wtedy znalazła nas mama, gdy weszła do jadalni.
-Meghan?-w jej oczach było widać zaskoczenie
-Cześć Jane.
-Co ty tutaj robisz?-zapytała marszcząc czoło
-Jestem tutaj aby pomóc.-powtórzyła Meghan na jej niepokojący ton
Moja mama obraziła się.
-Oh błagam! Sądziłam, że jeszcze wczoraj wyraźnie nie chciałaś nam pomóc.
Szybko wytarłam łzy znajdujące się na żuchwie. Popatrzyłam na Meghan, a później na mamę i zdałam sobie sprawę, że chcą być same. Wstałam i podeszłam do zlewu aby opłukać szklankę. Po kilku sekundach, gdy myłam szklankę usłyszałam argumenty pomieszane z krzykami.
-Popatrz jak ty wyglądasz!-Meghan zaczęła krzyczeć na mamę
-Tak? Cóż, to ja straciłam córkę!-mama wrzasnęła na nią
-To już trzy miesiące Jane! Nie oczekuję, że będziesz jak dawniej, ale do cholery ty nie jesteś lepsza. Chcę ci pomóc! Tylko pozwól mi na to!
-Nie potrzebuję pomocy!
-Robisz dokładnie to samo, gdy Richard odszedł! Różnica jest taka, że teraz Ana jest wystarczająco dorosła, że wie co ty robisz. Nie widzisz jak na nią działasz? Widzę, że zapomniałaś, że masz drugą córkę, która potrzebuje twojej troski.
I to był moment, gdy odeszłam od nich. Byłam co raz bardziej zaniepokojona, a cała ta sytuacja była nie do wytrzymania. Nie chcę słyszeć tego nigdy więcej.
Nie chciałam teraz myśleć nad ojcem ani o nocy, kiedy nas zostawił. Dlaczego Meghan o tym przypomniała? Miała wystarczająco problemów i nie potrzebowała aby się mną martwić.
Mój umysł bił się z myślami, gdy wchodziłam do pokoju na trzęsących się nogach. Moje serce biło szybciej, a kolana opadły na podłogę w pokoju. Wzięłam kilka głębszych oddechów, próbując się uspokoić. Przycisnęłam czoło do podłogi i zamknęłam oczy. Mogłam usłyszeć ich rozmowę w kuchni, ale próbowałam je zignorować, co przychodziło mi z trudem.
Po kilku próbach uspokojenia się podniosłam głowę i otworzyłam oczy. Wciąż się trzęsłam, co próbowałam załagodzić. Łzy znów wróciły, a ja poczułam się beznadziejna.
Dlaczego jestem taka słaba? Życzyłam sobie aby nie kontrolować mojego ataku paniki, życzyłam sobie by być wystarczająco silną aby samemu móc sobie poradzić. Ale nie mogłam sobie pomóc i z pewnością nie mogłam pomóc mamie. Nienawidziłam tego.
-Dlaczego nie ma cię obok mnie Daisy? Potrzebuję cię.-wyszeptałam. To była chwila kiedy mogłam rozmawiać z siostrą jak teraz, ale czułam się, jakbym robiła dobrze.
-Widziałaś mamę i mnie co robimy bez ciebie?-zapytałam na głos. -Przepraszam, jeśli tak. Nie możesz być z tego dumna. Staram się, ale nie mogę zmienić wszystkiego. Mam nadzieję, że nie jesteś zła na mnie. Jeśli byłabyś tutaj, wiedziałabyś co robić ...Tak jak gdy tata odszedł. Dokładnie wiedziałaś co robić. Ale teraz jest tak trudno bez ciebie.
Położyłam się na plecach i zaczęłam wpatrywać się w sufit. Nie słyszałam już mamy i cioci. Nie widziałam, czy przestały wrzeszczeć czy doszły do porozumienia.
Moje policzki były mokre od łez, a oddech urywany. Atak paniki złagodniał, ale wciąż byłam rozchwiana emocjonalnie.
-Czasami życzę sobie, abym to ja umarła...Zasługiwałaś na życie bardziej niż ja. -powiedziałam trzęsącym się głosem-Mogłam pójść na studia medycyna i mama byłaby z ciebie dumna. Ale utknęła ze mną. a ja chcę być artystką, chociaż nawet nie malowałam odkąd odeszłaś. Życie jest niesprawiedliwe, to ja powinnam być chora, nie ty.
Westchnęłam i odwróciłam głowę. Często, gdy rozmawiałam z Daisy zmieniał się mój nastrój, ale teraz tylko się pogorszył.
Pognieciony papier pod moim łóżkiem przykuł moją uwagę. Sięgnęłam po niego i rozłożyłam. To były szkice Harry'ego, które zgniotłam dwa lub kilka dni temu. Gdy zaczęłam o nim myśleć, chciałabym aby zadzwonił, ale wiem, że tego nie zrobi. A nawet jeśli by chciał, to nie dodzwoniłby się, bo telefon jest w malutkich częściach.
Wciąż chciałam usłyszeć jeden z jego słabych żarów, które i tak rozbawiły by mnie. ale teraz nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek je usłyszę.
-Dlaczego zrobiłam taki błąd, odpychając go od siebie Daisy?
To pytanie nie potrzebowało odpowiedzi, bo wiedziałam, czemu tak było.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro