Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Patrzyłam na niego prawie ze łzami w oczach. Nie mogłam, nadal w to uwierzyć co zrobił. Myślałam, że nie jest zazdrosny i już sobie mnie odpuścił, jednak bardzo się myliłam.

— Michael co ty robisz... — zamurowało mnie, po czym Michael zamknął mnie w mocnym uścisku, na co ja próbowałam się wydostać, ale bezskutecznie. Nie chciałam czuć tego zapachu i jego całego. Nie chciałam mieć bynajmniej dzisiaj nic z nim wspólnego. Niszczył przepiękną chwilę, która miała nadejść.

— Puść mnie! — krzyknęłam, na co on nawet mnie nie usłyszał. Udawał, że wszystko jest dobrze, ale wcale tak nie było. Miałam tego wszystkiego dość. Czemu po raz kolejny niszczył moje życie?

— To może ja już pójdę — rzekł Dylan, po czym zaczął kierować się w stronę wyjścia, na co ja szybko zareagowałam, jakoś wydostając si z uścisku Michaela i biegnąc za nim.

— Nie poczekaj, proszę... — odparłam prawie przez łzy, kładąc jego dłoń na jego ramieniu. Nie był nawet w tym wzruszony, patrzył się na mnie oziębłym wzrokiem. Nie był to już ten sam Dylan sprzed chwili. On mnie nienawidził.

— Niby na co?! Okłamałaś mnie, a ja naiwnie tobie uwierzyłem! — wrzasnął, na co ja lekko skuliłam się tak, jakbym próbowała tym cokolwiek zdziałać. Jednak czułam, że już nic nie mogę zmienić.

— Dylan to nie tak — odpowiedziałam, na co chyba to go do mnie nie przekonywało. To koniec. Już nie wyjdzie. To uczucie już nigdy więcej nie wróci.

— A niby jak? — Ponownie uniósł na mnie swój barowy głos. Wiedziałam, że już do niego nie dotrę. To nie był mój Dylan, jednak nadal próbowałam, myśląc, że to jakoś zdziała.

— Nie wiem, co on tu robi. — oznajmiłam, wskazując na Michaela, który stał za mną. — Znamy się, ale on jest dla mnie nikim. — Tym razem uniosłam głos. Nie byłam w stanie już siebie kontrolować. Czułam, jak wpadam coś w rodzaju amoku, z którego było trudno mi wyjść.

— Widzę, jak na niego patrzysz. Stary oblech owinął cię wokół palca. — odparł Dylan, wskazując na Michaela palcem, na co Michael na niego spojrzał przeraźliwym spojrzeniem.

W tamtej chwili wyszedł z mieszkania i nawet się ze mną nie pożegnał, a ja miałam ochotę rozryczeć się jak małe dziecko, bo myślałam, że w końcu będzie dobrze, ale jednak nigdy nie było. Michael musiał wszystko zepsuć. Kiedyś naprawdę pożałuje za to co robi. Myślałam, że zostawi mnie już w spokoju, ale jednak tak nie było. Zaczynało być coraz gorzej.

— Michael?! Dlaczego ty zawsze musisz wszystko psuć! — krzyknęłam, waląc go po klatce, nawet nie patrząc czy go to boli, czy też nie.

— Po prostu nie chce, by ktoś taki jak on cię dotykał — rzekł poważnie, ale do mnie jego słowa nie docierały, były takie nijakie jak on sam.

— To jest moja sprawa, z kim się spotykam, nie twoja. Wynoś się! To nie jest twoje mieszkanie, że możesz sobie tu wchodzić bez zapytania. Wynoś się, rozumiesz?! Wynoś się z mojego życia i już nigdy nie wracaj. Wynoś się! — mówiłam przez łzy, ale do niego to najwidoczniej nie docierało. Miał to gdzieś, co do niego mówię. Nigdy nie miał mnie zapewne za kogoś więcej niż jeżeli by tylko sukę, którą można naiwnie wykorzystać. Dlaczego on musi być taki? Myślałam, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy, a jednak znów zaczyna się pieprzyć.

Michael stał jak wryty w podłogę i nawet nie miał zamiaru stamtąd wyjść. Nie miałam siły już się z nim użerać. Po prostu chciałam zostać sama. Pobiegłam do swojego pokoju, zamknęłam się w nim, a następnie rozpłakałam się, szlochałam, a moje nogi drżały. Byłam przerażona, jak i jednocześnie zła na Michaela. Nie sądziłam, że będzie w stanie niszczyć moje życie w taki sposób. Krzyczałam nie zważając na to czy ktoś mnie słyszy. Musiałam jakoś odreagować, pozbierać się po tym wszystkim. Jednak tym razem było inaczej. Nic mi nie pomagało. Czułam się, jakby ktoś odebrał mi coś ważnego z życia, co pozwalało mi jeszcze żyć.

Po jakimś czasie wstałam z zimnej podłogi, położyłam się na łóżko i okryłam się kocem. Bałam się, że Michael nadal jest w moim domu. Nie chciałam wychodzić ani się niepotrzebnie stresować. Chciałam już odpocząć od tych problemów, jednak one ciągle wracały.

Nieoczekiwanie ktoś zapukał w drzwi. Podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na drzwi, które ledwo było widać, gdyż w pomieszczeniu było bardzo ciemno. Pukanie się powtórzyło, jednak nie miałam zamiaru ani otworzyć drzwi, ani się odezwać. Nie chciałam rozmawiać z kimś przy drzwiach, zwłaszcza że mógłby to Michael, który gdy tylko gdzieś wejdzie, wszystko niszczy.

— Diano, jesteś tam? — Nieoczekiwanie zapytał Michael, którego głos poznałabym niemalże wszędzie.

— Odejdź i nigdy nie wracaj! Nie chcę cię tu, skurwysynie! — krzyknęłam na tyle głośno, by mnie usłyszał. On jest końcem. Końcem wszystkiego. Nie mogę mu ufać ani tym bardziej otwierać mu drzwi.

— Odejdę, Diano. Tylko proszę, wysłuchaj mnie uważnie — oznajmił, jednak ja nie chciałam go słuchać. Był dla mnie nikim. Nie znaczył już nic. Miałam go dość, tak bardzo mocno.

— Nie chcę cię wysłuchiwać! — odrzekłam, na co Michael próbował otworzyć drzwi od sypialni, jednak z trudem to mu się udawało.

Okryłam się cała kocem, niczym pięcioletnie dziecko, gdy boi się spać w burzę. Nagle usłyszałam, jak drzwi się otwierają, a ktoś wchodzi do środka. Momentalnie podniosłam się i odsunęłam się od Michaela, który próbował mnie zatrzymać. Gdy zeszłam z łóżka, on nadal za mną podążał.

— Odejdź! Odejdź! Proszę, odejdź! — wrzasnęłam, na co on mnie uciszał i mówił jakieś mało znaczące słowa. Nie chciałam go nigdy więcej słuchać, bo jego rady nie dawały mnie nic. Czułam się jak ostatnia suka, a nie człowiek, który posiada jakiekolwiek prawa. Było mi z tym wszystkim źle.

Raptem Michael złapał mnie w swoje objęcia, a ja próbowałam się z nim uwolnić jednak bezskutecznie.

— Diano, posłuchaj mnie, chociaż ten jeden cholerny raz! — oznajmił stanowczo, jednak ja nie chciałam słuchać. Po chwili złapał mnie dosyć boleśnie za podbródek i wymusił na mnie, bym na niego spojrzała. — Śnisz, Diano. To nie jest twoja rzeczywistość. Nie powinno cię tu być. — dodał, a ja przez chwilę nie wiedziałam, o czym on do mnie do cholery mówi. To niemożliwe. To nie może być prawda.

— Niemożliwe... — rzekłam, wpadając w szał. To nie była prawda. On sobie to uroił. Chce mnie w coś wkręcić ponownie. Nie mogę mu zaufać.

— Musisz się obudzić — rzekł poważnie, na co ja przytknęłam sobie uszy dłońmi, jednak jego głos nawet był w mojej głowie.

Musisz się wybudzić. Musisz. Musisz. Obudź się!

Nagle poczułam światło. Było ono dość mocne. To nie był mój pokój, ani moje mieszkanie. W powietrzu dało się poczuć woń typowego szpitalnego oddziału. Chciałam się podnieść, ale moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie byłam w stanie tego zrobić, mimo że przed chwilą rozmawiałam z Michaelem. Kim takim był Michael? Czemu nie mogę sobie przypomnieć, kim była ta osoba?

Coś tu naprawdę nie grało. Starałam się obrócić głowę, jednak było to trudne. Nawet nie mogłam otworzyć swoich oczu, gdyż światło było dla mnie zbyt mocne. Poczekałam przez chwilę, aż się do niego przyzwyczaję, po czym spojrzałam w górę. Był to biały sufit, a na nim wisiało kilka lampek, które swoim światłem raniły moje biedne zmęczone oczy. Czułam się, jakby ktoś mnie porządnie poturbował.

Nieoczekiwanie ktoś rozszerzył moje powieki, tak by mieć lepszą widoczność na moje oczy, po czym poświecił kilka razy na nie, co nie było ani trochę przyjemne.

— Obudziła się. Źrenice reagują — rzekła osoba blisko mnie, której nie znałam i nigdy dotąd nie słyszałam.

Gdzie ja jestem? To pytania zadawałam sobie od dłuższego już czasu. Nie byłam nawet w stanie nic powiedzieć, a jedyne co mogłam to nasłuchiwać się rozmową, które obok mnie się toczyły.

— Co z nią? — Nieoczekiwanie usłyszałam znajomy głos, który wydawał mi się bardzo tajemniczy.

— Na razie musi wypocząć, jest strasznie osłabiona — stwierdziła osoba wcześniej. Jednak nie byłam w stanie się do nich odezwać, chociaż na moment na nich spojrzeń. Byłam sparaliżowana. Powoli do mnie to dochodziło, co mogłoby się stać, jednak nic nie mogłam sobie przypomnieć, jedynie urywki tego jak wyglądał Michael, którego poznałam rok temu.

— Pobędę przy niej — oznajmił mężczyzna i wtedy mnie olśniło. Spanikowałam, a moje serce zaczęło bić przeraźliwie. Słyszałam, jak urządzenie tuż obok mnie wykonuje ten sam szybki rytm serca co moje. Moje serce łomotało coraz szybciej, na co kobieta podeszła do mnie i sprawdziła mnie dokładnie. Czułam, jak stoi nade mną i się mnie przygląda, jednak nie byłam w stanie otworzyć oczu. To było niemożliwe, że słyszałam Michaela, ale jednak było to bardzo możliwe. Tylko on jedyny posiadał taki głos i potrafił tak dobrze mówić z brytyjskim akcentem.

— Nic jej nie będzie. Najwidoczniej coś musiała sobie przypomnieć, ale chyba teraz nam tego nie powie. Bynajmniej nie w takim stanie — stwierdziła, po czym odsunęła się ode mnie i chyba wyszła.

Byłam strasznie wyczerpana. Nie byłam w stanie, jak na razie funkcjonować. Potrzebowałam snu.

***

— Wróć do mnie, Mi Amore.

Poczułam, jak ktoś delikatnie gładzi moją dłoń i ją całuje, mamrocząc coś po cichu do siebie. Nie byłam w stanie, wychwycić co mówił do siebie, ale odnosiłam wrażenie, jakby się modlił za coś.

Tym razem udało mi się otworzyć oczy. Poruszyłam delikatnie głową, po czym spojrzałam w stronę osoby, która kurczowo modliła się nade mną. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Był to we własnej osobie Michael Black. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Byłam wściekła na niego za to co mi zrobił, ale po chwili zorientowałam się, że to musiał być tylko długi i ciężki sen.

Po chwili Michael spojrzał na mnie i uśmiechnął się w moją stronę. Był to prawdziwy uśmiech, którego nigdy nie byłam w stanie u niego zobaczyć, a tak przynajmniej mi się wydawało.

— Witaj, moja Księżniczko — odparł z uśmiechem, a mnie zamurowało. To nie był Michael. Może i wyglądał jak on, ale nim nie był. Kim właściwie była osoba, która siedziała przy mnie? — Miałaś naprawdę długi sen, Kochanie — dodał, a ja prawie płakałam, jednak nie byłam nadal w stanie tego robić, gdyż moje ciało odmawiało posłuszeństwa. Co tu się takiego dzieje?

CZĘŚĆ DALSZA NASTĄPI

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro