10. Udobruchać Kobre...
- Dziecko! Znikasz na dwa dni, a kiedy już wracasz to z jakimś białoskórym chłopcem. Znowu - westchnęła Cioteczka poprawiając garsonkę w miodowym kolorze - Naprawdę masz dużo z mojego brata...
Po czym odwróciła się ponieważ czajnik z wrzątkiem zaczął gwizdać jak opętany.
- Znowu? - szepnął bezgłośnie Will siedzący po drugiej stronie stołu.
Pokręciła tylko głową na znak, że ma siedzieć cicho. Wciąż była zła na niego, że buszował w szafach ciotki - niby czego szukał? Pantalonów? - mogła znieść takiego szczura w swoich rzeczach, ale to była gruba przesada!
Na swoją obronę miał tylko zaciętą minę i tekst "szukałem czegoś co naprowadzi nas na ślad Odłamka. Skoro ty nic nie wiesz to może twoja ciotka..."
Zmrużyła oczy przypominając sobie jak zagroziła mu, że znów dostanie sprzętem zamiatającym po głowie za takie bzdury.
Jeżeli chodzi o ciotkę to nigdy nie miała tylu sekretów przed nią jednocześnie. O tym, że sprowadziła chłopaka nie powiedziała praktycznie nic. Mimo swojego groźnego zachowania i spojrzenia gotowej do ataku kobry miały jedną zasadę: chłopak musi być atrakcyjny, miły, pracowity i nie może się jej bać. Dlatego tak rzadko jakikolwiek z jej byłych ją poznawał. A Will ku jej śmiertelnemu zdumieniu zaliczył wszystkie cztery punkty.
Co gorsza, przytłaczała ją świadomość prawdy, którą poznała.
Jeżeli Decepticony były winne śmierci jej mamy i taty, których tak dobrze wspomina, a co gorsza - maczały palce w kartach historii jej rodziny... Jak mogła patrzeć spokojnie na Cioteczkę, która żyje w błędzie?
Albo co byłoby jeszcze gorsze... Od zawsze wiedziała o wszystkim? Widziała znaki? Rozpoznawała Autoboty na ulicy?
Opiekowała się Hattie i chroniła ją aż nie skończy osiemnastu lat i nie spełni swojego przeznaczenia?!
- Hattie? Hattie!
- Tak słucham? - oprzytomniała, dopiero zdając sobie sprawę, że ciocia wdała się z Willem w dyskusje.
- Will twierdzi, że poznaliście się w szkole?
- Tak - odparła bez zastanowienia - W szkole... Na korepetycjach. Will chodzi do szkoły dla dorosłych...
- Naprawdę? - spytała kobieta patrząc dziwnie na mężczyzne - To dobrze. Dobrej szkoły nigdy dość...
- Tak, proszę pani... - Will próbował wstać od stołu...
- Ależ skarbeńku! - zakrzyknęła ciotka i złapała go za ramię popychając z powrotem na siedzenie - Koniecznie musisz zostać na kolacji!
- Ale... - zająknął się zdziwiony... Aż Hattie parsknęła śmiechem.
Postanowiła jednak zobaczyć co Will zrobi. Zmiękła jednak, gdy przyjaciel posłał jej błagalne spojrzenie.
- Ciociu - złapała kobietę za ręke - Bardzo byśmy chcieli zostać, ale... Umówiliśmy się jeszcze z przyjaciółmi...
Ku jej jeszcze większemu zdziwieniu ciotka puściła ich oboje.
Chwilę później zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju i zatrzymała spojrzenie na plecach Willa.
Mężczyzna rzucił torbę na łóżko i podszedł do zdjęć.
Nie, nie do okna, co skwitowała w głowie śmiechem.
Następnie usiadł przy biurku.
- To twoi bliscy? - zapatrzył się w obrazki uśmiechniętych Meksykańczyków, ośmiolatki i białej kobiety.
- Tak. A gdzie jest twoja rodzina? - spytała, zdając sobie sprawę, że nic o nim nie wie.
"Jestem Will i mam dwadzieścia sześć lat. Cześć!"
- Moi rodzice opalają się na Florydzie. W najlepsze popijają drinki i bawią się w macarene - westchnął i spojrzał na nią - Nigdy tego nie zaakceptowali. Że wstąpiłem w szeregi wojsk lądowych. Pewnie jest im na rękę to, że ich jedyny syn lata z bronią po świecie w imię pokoju. Mają czas na życie.
- Nie powinieneś tak mówić. Masz rodziców i... - usiadła na łóżku wciąż patrząc na niego jak na wariata. Stwierdziła, że to źle. Bardzo okropne - Powinieneś do nich zadzwonić! Bo potem może być za późno...
Siedzieli kilka minut w ciszy.
- Mówisz, że jesteś żołnierzem - odezwała się znowu - A nie widać...
Will spojrzał na nią zaskoczony. W końcu wstał i ku jej zdziwieniu zaczął rozpakować torbę. Odwróciła się żeby zobaczyć zawartość. I poczuła strach... Serce zaczęło mocniej bić kiedy Will wyciągnął pierwszy pistolet.
Zajrzała do środka i rozpoznała duży zapas amunicji, dwie kolejne bronie i materiał w moro.
- Żołnierz jak nic - westchnęła.
- Sierżant William Lennox - spojrzała na niego, a mężczyźna stanął na baczność i zasalutował.
Po chwili obaj parsknęli śmiechem.
- Okej, wierzę ci! Ale nad tym "jestem wielki i groźny" musisz popracować!
Will zrzucił torbę na podłogę i rzucił się na łóżko zajmując miejsce obok niej.
- Ale ja jestem wielki! - krzyknął udając obrażonego i podłożył ręce pod głowę napinając mięśnie. Hattie spojrzała na niego dziwnie i śmiejąc się położyła obok mężczyzny.
- Opowiedz mi o tym jak naprawdę poznałeś Autoboty... - zwinęła się w kłębek obok jego boku i czekała aż zacznie mówić...
Przerwało im jednak głośne trąbienie z ulicy. Było mocno stłumione i dla dziewczyny mogłaby to być dowolna ciężarówka. Po minie przyjaciela poznała jednak, że trąbienie nie było przypadkowe.
Optimus! Usłyszała w głowie. Odpowiedzi na pytania! Zawyło serce.
W jego kieszeni rozbrzmiał tak dobrze jej znany dzwonek "baby one more time" Britney Spears i Will poderwał się żeby odebrać.
- To moje! - pisnęła, ale powstrzymał ją ręką.
Kilka razy przytaknął, a czerwone ferrari zamruczało silnikiem na chodniku.
Nagle jej telefon wylądował obok niej na pościeli.
- Musze jechać - złapał ją za dłoń po czym wyszedł z pokoju.
- Chyba my!?
Wybiegła za nim i zniżyła głos do szeptu, nie chciała by ciocia myślała, że się kłócą.
- Jadę z tobą!
- Nie. Nie chciałaś się w to mieszać... Zostań tutaj, w domu ci nic nie grozi. Na razie. I nie wychylaj się...
- Will, proszę! - złapała go za nadgrastek i ścisnęła mocno - Muszę z wami jechać...
Ale on tylko pokręcił głową.
- Chodzi o coś ważnego? Ważniejszego niż ja i mój Odłamek? - facet szarpnął się w uścisku, musiał iść wiedziała o tym, ale... - Chodzi o Sideswipe? - bingo, skupiła na sobie jego uwagę - Chodzi o to niebieskie co miał na brzuchu?
- To był energon - dotknął jej policzka - Miałaś nie patrzeć! A teraz nie możesz się wychylać!
- Zobaczę was jeszcze? - zapytała jeszcze, o dziwo z nadzieją. Jednak myśl, że to koniec wzbudzała w niej większy strach.
- Mam nadzieję - uśmiechnął się słabo. Ale niezwykle uroczo.
A potem zniknął. Wróciła jeszcze do pokoju w porę by zobaczyć jak czerwone Ferrari znika za rogiem.
- Henrietta! Czy ten dobry chłopak jeździ tą bestyją!?
- Nie, ciociu! To auto jego kolegi! - wydarła się w odpowiedzi.
Albo naprawdę się do nich przywiązała przez te dwa dni albo była to tylko jedna wielka niewiadoma w serduszku.
Niebieski gigant w czerwone płomienie miał wszystkie odpowiedzi, a teraz ich już nie pozna.
- A gdzie zniknął tak w ogóle twój chłopak?
- To nie jest mój chłopak! - krzyknęła oburzona odwracając się do ciotki stojącej z drewnianą chochlą w ręce - Musiał odwieźć kolegę do szpitala!
Widziała już jak ciotka przetrawia tą informację na jego niekorzyść. Ale czy to miało znaczenie skoro jutro się obudzi i wszystko będzie tylko naprawdę podłym snem?
- A tak w ogóle ciociu to skąd wiedziałaś, że William pracuje?
- Hattie! Kochanie - zaśmiała się ciotka - Po dłoniach, po dłoniach!
Dlatego nie trać czasu na tego wariata drogowego! I kłamce!
Zachęcam wszystkich do zostawiania miłego komentarza! 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro