Szkarłatne dziecko
Stałem i patrzyłem, jak ich ręce przytrzymywały osobę, którą kochałem. Wyrwałem się do przodu i biegłem. Byłem przy nich, wdychałem ich zapach, który przypominał mi swąd spalenizny. Moja siostra patrzyła na mnie bez wyrazu, jej usta były lekko rozchylone. Wyrwałem z dłoni jednego z mężczyzn nóż. Srebro metalu zdawało się mnie wołać w tej przepełnionej bólem chwili. Wykonałem pchnięcie i pochyliłem się tak, jak uczyła mnie siostra, gdy jej oczy jeszcze błyszczały blaskiem. Zamachnąłem się i do moich uszu doszła kolejna seria jęków i przekleństw. Puścili moją siostrę i upadli na ziemię. Podbiegłem do niej i wyciągnąłem w jej stronę dłonie zbroczone krwią. Uniosła głowę i przez jej twarz przetoczył się cień uśmiechu. Dotknęła moje ręce i zamknęła oczy. Jej oddech był krótki i urywany. Nie wiedziałem, co się dzieje, ale czułem, gdzieś głęboko w sobie czułem, że ona umiera. Byłem mały, nie potrafiłem nazwać tego lęku, który ściskał moje serce, blokował mi oddech i trzymał mnie w miejscu. Wtedy myślałem, że mogłem coś zrobić. Wyrwałem palce z jej uścisku i przytknąłem jej dłonie do policzków.
- Siostro, zobacz!
Otworzyła oczy i przyjrzała się skórze zabarwionej czerwienią. Uniosła dłoń i złapała mój nadgarstek.
- Nie, mały. Nie możesz zabijać. To złe, to nie jest wyjście. - Spojrzałem na swoje dziurawe spodnie. - Patrz na mnie! - Jej głos był piskliwy, głośny i nieprzyjemny. - Znajdź inny sposób. Możesz kraść, łamać prawo, ale nie zabijaj. Od tego nie da się uciec. Spójrz na mnie, ja umieram, bo wybrałam taką drogę.
- Sprawię, że twój świat znów będzie kolorowy!
- Mój świat był pomalowany na szaro, a ty byłeś światłem, dzięki, mały.
- Nie zostawiaj mnie!
Złapałem ją za rękaw podartej bluzki. Ból, który kuł moją pierś, wzmógł się. Czułem, że w moich oczach zbierają się łzy.
- Obiecaj mi jedno. - Kaszlnęła, a krew obryzgała mój strój. - Nie możesz zabijać.
Nie wiem, dlaczego odpowiedziałem jej w ten sposób. Może było to zapisane w gwiazdach, a ja nie miałem na to wpływu? Może moja natura, której bałem się tak bardzo, po raz pierwszy ujrzała światło dzienne? Przytknąłem swoje dłonie do nosa i wciągnąłem zapach czerwonej substancji. Nie spodobał mi się ten zapach i wytarłem dłonie w swoje spodnie. Uniosłem głowę i odpowiedziałem, patrząc w oczy, które zasnuła mgła.
- Nie mogę ci tego obiecać.
Nie wiem czemu, ale wydaje mi się, że oprócz bólu w jej oczach dostrzegłem iskierki radości. Nigdy nie zapomnę wzroku, który we mnie wlepiła. Nigdy nie zapomnę dźwięku, który towarzyszył uderzeniu jej ciała o ziemię, zupełnie jakby niebo zwaliło się na moje barki, a gwiazdy przeszyły moje serce, zabierając z niego cząstkę człowieczeństwa.
Czułem, jak silna dłoń chwyta moje ramię w żelaznym uścisku. Spróbowałem się wyrwać, ale mężczyzna, który mnie przytrzymywał, okazał się zbyt silny. Spojrzałem na niego z nienawiścią i wzruszyłem ramionami w geście poddania. Uśmiechnął się krzywo i przyciągnął mnie do siebie. Nachylił się i patrzył wprost w moje kontrastowe tęczówki. Wlepiłem w niego pełen nienawiści wzrok i splunąłem. Stróżka śliny spłynęła mu po czole. Przeklął i wytarł twarz w materiał brudnej koszuli. Wziął zamach i zdzielił mnie w twarz. Czułem, jak stróżka krwi spływała po mojej skórze, mimo bólu uśmiechnąłem się i mocniej zacisnąłem palce na niedawno skradzionej szkatułce.
- Co się szczerzysz, pomiocie? - Warknął i wbił paznokcie w moje ramię. - Nareszcie cię złapałem, niezłe z ciebie ziółko, młody. Idziemy! Może coś za ciebie dostanę.
Szarpnął mną, a ja ruszyłem za nim, obserwując uważnie ludzi, którzy krążyli wokół mnie. Było lato. Na czołach wszystkich osób skrzył się pot. Ich kolorowe ciuchy zdawały się być drugą skórą, idealnie przyległą i równie wilgotną jak ich zlepione łojem włosy. Wszyscy się dokądś spieszyli, na ramionach mieli torby. Krzyki rozlegały się zewsząd, a targ zdawał się być istotą, którą ożywiła ta grupka, z pozoru nic nieznaczących, ludzi. Nikt na nas nie patrzył, jakbyśmy byli codziennym zjawiskiem. Mogłem krzyczeć, ale wiedziałem, że nikt nie zwróci uwagi na moje błagania czy wołania o pomoc. Mocniejsze szarpnięcie spowodowało, że przestałem rozmyślać o swoim położeniu. Przemierzaliśmy wąskie uliczki. Mężczyzna co jakiś czas pozdrawiał kogoś zdawkowym kiwnięciem głowy czy krótkim machnięciem dłoni.
Po kilku minutach przed nami wyrósł kościół. W jego wysokiej i strzelistej wieży było coś niepokojącego. Zdawał się być potworem zbudowanym z cegieł, który miał być dobrym stworzeniem, a stał się naczyniem grzechu. Z niepokojem zerknąłem w pozbawione szyb okna. Nie dostrzegłem żadnej sylwetki. Kościoły to puste miejsca. Kojarzyły mi się z ciszą i aurą, której się bałem. Dzwon zaczął monotonnie uderzać i bić. Czułem, jak serce w mojej klatce piersiowej przyspiesza. Mężczyzna otworzył drewniane drzwi i wepchnął mnie do środka. Nie wypuścił mnie z żelaznego uścisku i cały czas patrzył na mnie czujnie. Wyprzedził mnie i zaczął mnie za sobą ciągnąć. Stukot jego butów odbijał się echem od nagich ścian kościoła. Nie było na nich obrazów czy symbolicznych świec. Drewniane ławki były pokryte pleśnią i kurzem. Dostrzegłem jakiś ruch, więc spojrzałem w tamtą stronę. W naszym kierunku szedł mężczyzna ubrany w czarną, powłóczystą szatę. Miał zmrużone oczy, a zmarszczki na jego twarzy przypominały głębokie bruzdy. Nie posiadał włosów, a na jego nosie leżały okulary w drucianych oprawkach.
- Witaj, John! Czy znów przyszedłeś wyspowiadać się panu Bogu z uczynków, które poczyniłeś ku chwale diabła?
- Nie, tym razem przyprowadziłem ci prawdziwego czorta.
Popchnął mnie i złapał za materiał mojej bluzki. Mężczyzna spojrzał na mnie krótko. Patrzyłem na niego i próbowałem wyczytać emocje z jego twarzy. Dostrzegłem blask w jego oczach, dotknął dłonią mojego policzka.
- Dziwne ma tęczówki, zły omen? - Spojrzał na mężczzynę, który mnie przytrzymywał, ale widocznie nie otrzymał odpowiedzi na dręczące go pytanie, bo nieznacznie się skrzywił. - Młode dziecko, ile masz lat?
Nie zamierzałem odpowiadać. Jedynie patrzyłem na tę pokrytą bruzdami twarz i starałem się miarowo oddychać. John szarpnął mną, ale nic sobie z tego nie robiłem.
- Do mnie też się nie chciał odezwać, pomiot.
- Spróbuję go sprzedać, jakaś specjalizacja napewno go przyjmie. Jest młody, silny i piękny. - Lekko chwycił mój podbródek i spojrzał na mnie wzrokiem, który nie sposób było odgadnąć. - Ktoś go kupi.
- Nie jestem przedmiotem.
Mężczyzna, który złapał mnie na targu, obrócił mnie i dotknął swoim czołem mojego czoła. Wyszczerzył się i zmrużył oczy.
- Od teraz będziesz tylko i wyłącznie przedmiotem. Nie wszystkich można okradać, młody. - Nachylił się do mojego ucha i szepnął. - Życie w klatce na pewno ci się spodoba.
Zostałem sprzedany. Na nadgarstku wytatuowano mi numer 24. Dwucyfrowy okaz, którego umiejętności określono jako: ponadprzeciętne. Wykupił mnie założyciel targu, który sprzedawał ludzi bogatym mieszkańcom naszego miasta. Miałem służyć komukolwiek do końca swoich dni. Kiedy schodziłem z podestu, by spotkać się z moim przyszłym panem, usłyszałem syk tuż za moimi plecami.
- Udanych łowów, wilku.
Moja pierwsza rozmowa z założycielem targu wyglądała tak, że siedziałem za kratami i milczałem, przyglądając się plamom i pajęczynom na suficie. Mężczyzna rozsiadł się na krześle i stukał długopisem w otwarty notatnik. Cisza trwała długo. Patrzyłem na wskazówki zegara, które sunęły do przodu. Czułem zimno metalu na mojej skórze. Ta klatka była bardzo ciasna, a ja czułem się w niej, jak zwierzę prowadzone na ubój. Gdy wskazówka wskazała cyfrę sześć, mężczyzna odetchnął teatralnie.
- I powiedz, co ja mam z tobą zrobić? - Nie chciał uzyskać odpowiedzi, to był wstęp do jego przedstawienia, które starał mi się streścić. - Umieścimy cię w klatce trochę większej niż ta. Zapewnimy ci żywność i wodę. Będziemy cię szkolić w różnych rzeczach - musisz stać się idealnym towarem. Towarem, którego będą pragnąć wszyscy. Rozumiesz?
- Tak.
Nie mogłem odpowiedzieć nic innego. Nie potrafiłem zdobyć się na to, by opluć tego człowieka. To dziwne, ale pamiętam, że się bałem. Nie był to strach w czystej postaci, a jedynie jego zalążek, który kwitł w moim wnętrzu jak dziki krzew. Mężczyzna zanotował coś w notatniku.
- Masz brzydkie oczy. - Uniosłem wzrok i wlepiłem w niego spojrzenie pełne obojętności i skupienia. - Ludzie nie lubią takich kolorów, przynoszą nieszczęście.
- Przynoszę mrok, nieszczęście nie istnieje.
- Mrok? - Wydaję mi się, że zapisał to słowo na białej kartce i podkreślił podwójną linią. - Ciekawy z ciebie dzieciak.
- Przeciętny towar, który zostanie sprzedany.
Źrenice mężczyzny się rozszerzyły, a po chwili z jego gardła wydobył sie krótki, gardłowy śmiech.
- Inteligentny jesteś. Teraz odpowiesz mi na kilka pytań, towarze. Jak cię zwą.
- Nie mam imienia.
- Syn ladacznicy? - Spróbowałem się podnieść i rzucić się na niego, ale klatka okazała się być zbyt ciasna, więc jedynie przekląłem i opadłem na podłogę, dysząc. - Ciekawa reakcja. Zostańmy przy wersji, że nie pamiętasz swojego imienia, ani nikogo z twoich bliskich.
- Pamiętam jedną osobę, ale ona nie żyje...
Chciałem kontynuować, ale coś chwyciło mnie za gardło. Musiałem przestać mówić, by nie czuć bólu, który rozpoczął taniec w moim wnętrzu. Urywany szloch rozniósł się po sali. Mężczyzna podniósł głowę i uśmiechnął się, szczerząc idealnie proste zęby. Zamknąłem oczy, a po chwili otworzyłem je i przetarłem brudnym rękawem.
- Nie żyje, więc nie trzeba o niej wspominać. - Krzyk, który rozniósł się po moim wnętrzu, sprawił, że skuliłem się i złapałem dłońmi głowę. - Wiek?
- Osiem lat.
- Osiem? Jesteś bardzo młody. Skąd jesteś?
- Mówią, że z piekła.
Mężczyzna nakreślił kilka słów na kartce i spojrzał w moje oczy. Były puste, zupełnie, jakby ktoś okradł je z szat. Nawet jego tęczówki zdawały się być szarym niebem, które wydały na mnie wyrok. Jedno słowo tego człowieka sprawiło, że moje życie uległo zmianie. Jego jeden oddech, a raczej dźwięk, który z siebie wydał, spowodował, że pozwolił bestii w moim wnętrzu ujrzeć światło dzienne.
- Zabójca.
Był szary dzień. Wszystko w tym dniu było szare. Przez osłonę chmur nie przedostał się ani jeden promień słońca. Nie widziałem nawet skrawka błękitnego nieba. Wtedy poznałem gwiazdę, która miała mnie prowadzić. Zobaczyłem anioła, który zdawał się być moim jedynym ratunkiem. Siedziałem oparty o kraty i żułem mięso, które rzucili mi kilka minut temu. Było mi zimno i czułem się tak, jakby moje ciało płonęło. Liczne sińce zdobiły moją skórę, a zapach krwi roznosił się po niewielkiej klatce. Dostrzegłem cień, który zasłonił mi szare niebo. Poderwałem się i odruchowo zacisnąłem dłonie w pięści.
- Nie bój się, chcę ci pomóc.
Ten głos był cichy i przyjemny. Kojarzył mi się ze słońcem, które dawało mi energię niezbędną do życia. Podszedłem do krat i spojrzałem w brązowe, błyszczące oczy. To była dziewczyna, po raz pierwszy widziałem tu przedstawicielkę płci pięknej. Miała brązowe włosy, które tamtego dnia były związane w kok. Była ode mnie niższa. Jednak mądrość w jej oczach wskazywała na to, że była ode mnie starsza. Dotknęła mojego policzka przez kraty, miała ciepłą dłoń, choć pachniała krwią, tak samo jak moja skóra.
- Pójdziesz ze mną? Musisz być szybki i robić dokładnie to, co ci powiem.
- Dobrze. Dlaczego?
Spojrzała na mnie szybko i przekręciła klucz wciśnięty do zamka. Otworzyła drzwi z impetem i chwyciła mnie za nadgarstek. Szarpnęła mnie, ale w tym ruchu była również troska połączona z delikatnością. Odnalazła moje palce i ścisnęła moją dłoń. Zaczęła biec, a ja ruszyłem za nią, trzymając się z tyłu. Po chwili usłyszałem krzyki za moimi plecami. Dziewczyna okazała się być szybsza ode mnie. Skoczyła w bok i schowała się za kontenerem, przyciągając mnie do siebie. Z kabury udowej wyciągnęła pistolet. Po raz pierwszy widziałem go z tak bliska, wydawał się być czymś niesamowitym, tajemniczym i pięknym. Wychyliła się i oddała dwa strzały. Usłyszałem jęki i krzyki. Podniosła się i poderwała mnie do góry z łatwością
- Biegnij! Błagam!
Ruszyłem za nią i pochylałem się. Nad moją głową co i rusz przetaczała się seria pocisków. Po chwili wybiegliśmy na obrzeża miasta. Przyspieszyliśmy i znaleźliśmy się w lesie. Mój oddech był urywany i krótki, czułem kucie w płucach.
- Jak się nazywasz?
- Majvana!
Tamtego dnia poznałem imię osoby, którą pragnąłem chronić każdego dnia, ale nie było mi to pisane. Tamtego szarego poranka poznałem miłość mojego życia i gwiazdę, której blask budził mnie do życia za każdym razem, gdy zapominałem, jak się oddycha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro