Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

O północy

Otwierałem drzwi. Pamiętam, że skrzypiały, a ja krzywiłem się przy każdym dźwięku, jakie z siebie wydawały. Zamknąłem je i przeczesałem palcami włosy. Były mokre. Na zewnątrz szalała burza, a ja nie wziąłem nic, by ukryć się przed wściekle uderzającymi kroplami. Do moich uszu doszły odgłosy rozmowy. Naprężyłem swoje ciało i zacząłem powoli wspinać się po schodach. Nie opierałem się o poręcz, była zakurzona i oblepiona jakąś dziwną substancją. Nawet nie chciałem sprawdzać, co to mogło być. Moje palce dotknęły rękojeści noża. Znalazłem go na jakimś targu. Wydaje mi się, że lubiłem tę broń. Powoli wyciągnąłem ostrze z kieszeni spodni. Zostało mi kilka stopni. Pokonałem je w dwóch susach. Zatrzymałem się i nasłuchiwałem, moje serce biło jak szalone. Tak, to były czasy, kiedy jeszcze potrafiłem się bać. Przełknąłem głośno ślinę i ruszyłem w stronę dużego pokoju. To stamtąd dochodziły do moich uszu krzyki i stukania. Stanąłem przed drzwiami i zawahałem się. Mocniej ścisnąłem palcami rękojeść noża, to mnie uspokoiło. Pewny chwyt na broni zawsze sprawiał, że czułem się silniejszy i bezpieczniejszy, pozbawiony zawahań, niedoskonałości. Nacisnąłem klamkę, drzwi ustąpiły pod moim naporem i pozwoliły mi zajrzeć do wnętrza pokoju. Było to obskurne pomieszczenie. Kanapa, na której spałem, była podziurawiona w wielu miejscach, a z oparć wychodziły strzępy materiału. Podłoga była brudna, z desek wyłaziły srebrne gwoździe. Na ścianach łuszczyły się okropne tapety. Nie mogę sobie przypomnieć, co na nich było. Firanki ktoś zdarł i teraz leżały na podłodze, podarte i wymięte. Dostrzegłem ruch, obróciłem głowę. Majvana stała przy ścianie, przed nią siedział nieznajomy. Z kącika jej ust sączyła się krew, a na jej policzki zawitał rumieniec, z oczu sypały się iskry. Mówiła coś. Nie słyszałem. Zacząłem iść w kierunku nieznajomego. Tak mocno zacisnąłem palce na rękojeści, że na mojej skórze pojawiły się rany. Patrzyłem na tę skuloną sylwetkę i czułem złość, której nie potrafiłem wytłumaczyć.

- Ej! Co robisz?

Do moich uszu doszedł podniesiony głos Majvany, ale nie zwróciłem na niego uwagi, nawet nie spojrzałem na jej twarz. Nie odnalazłem jej oczu, które mogłyby mnie powstrzymać od tego, co zamierzałem. Moja dłoń zaczęła drżeć. Wtedy jeszcze nie potrafiłem kontrolować samego siebie. Postać odwróciła się w moją stronę. Był to chłopak. Jego oczy miały błękitny kolor, a spod kaptura wystawały blond kosmyki. Przez jego policzek ciągnęła się blizna przypominająca ślad po drapnięciu. Uniosłem nóż. Nawet się nie ruszył, patrzył na mnie, jakby nic nie rozumiał. Ostrze wbiłem w skórę na jego szyi. Zacharczał, a po chwili osunął się na podłogę, brudząc ją. Wtedy do moich uszu doszedł krzyk, mój słuch znów stał się wyczulony, czułem każdą woń, która była w pomieszczeniu, patrząc na trupa, widziałem kątem oka cały pokój.

- Dlaczego to zrobiłeś?!

Uniosłem głowę, by po chwili znów ją opuścić. Policzek mnie piekł, moje oczy nie odważyły się, by spojrzeć w jej. Puściłem rękojeść i spojrzałem na swoją dłoń. Majvana uklękła koło mnie i ujęła moją dłoń.

- Zraniłeś się, pokaż.

Była zła. Jej głos był cierpki i niski, drżał, jakby chciała płakać. Mimo strachu spojrzałem w jej oczy. Jej tęczówki były zamglone, a rzęsy wilgotne. Drugą dłonią dotknąłem jej twarzy. Wtuliła policzek w moją spuchniętą, szorstką skórę. Nie spuszczała ze mnie wzroku, zupełnie, jakby bała się, że mogłem ją skrzywdzić. Trwaliśmy tak przez kilka sekund, a może minut? Delikatna, dobra i słaba dziewczyna siedziała naprzeciwko bestii, szczerzącej kły za każdym razem, kiedy do jej nozdrzy dotarł zapach krwi.

- Chodź do mnie. - Obróciła się do mnie plecami i przysunęła, dotykając mojej klatki piersiowej. Pamiętam dokładnie, gdzie nasze ciała się spotykały, jej zapach i każdy nawet najdrobniejszy gest. Nie puściła mojej dłoni, a ja objąłem ją drugą ręką. Niebo rozdarł grzmot, a ja spojrzałem na czarny nieboskłon, który rozrywał snop bieli. - Nie panuję nad sobą. Co chciał?

- Schronienia.

Byłem samolubny. Nie chciałem, by był tu ktoś jeszcze. Musiałem jej coś odpowiedzieć. Ludzie w takich chwilach przepraszali, a ja czułem, że właśnie taka chwila nadeszła. Oblizałem językiem spierzchnięte, pokryte rozcięciami usta. Zmusiłem swój język do ruchu, wydobyłem z siebie kilka słów.

- Przepraszam, Majvano. Nie panuję nad sobą.

- Wiem. - Obróciła się w moją stronę i chwyciła w swoje dłonie moją twarz. Uśmiechnęła się, unosząc delikatnie lewy kącik ust. Dała mi lekkiego kuksańca i roześmiała się. - To nieważne.

- Jestem samolubny.

Patrząc na jej rozbawioną twarz, mimo że próbowałem, nie mogłem się uśmiechnąć. Moje oczy powędrowały ku zakrwawionej ręce. Nie zasługiwałem na ratunek. Nie zasługiwałem na nic.

- Nigdy się nie uśmiechasz. - Złapała za mój policzek i boleśnie pociągnęła moją skórę. - To denerwujące.

- Przepraszam. - Delikatnie rozchyliłem wargi i spróbowałem unieść kąciki ust. - Tak dobrze?

- W miarę. - Przekrzywiła głowę. - Skąd jesteś?

To była nasza pierwsza rozmowa, w której chcieliśmy poznać przeszłość tej drugiej osoby. Zawsze milczeliśmy, jakby nasze dawne dzieje były tematem tabu. Bałem się rozmawiać o tym, co przeżyłem. Ona... raczej nie, zawsze zaczynała rozmowy i je kończyła. Cieszyła się zawsze, gdy powiedziałem więcej niż krótkie "nie pamiętam", czy zbywałem ją dwoma słowami na krzyż. Bałem się, że mnie znienawidzi.

- Z daleka.

- Nie pamiętasz miasta, dzielnicy, czegokolwiek?

Wiem, że mówiła o życiu przed "klatką". Chciała poznać moją historię od początku. Jej bursztynowe oczy wodziły po mojej twarzy ze skupieniem. Pamiętałem wszystko bardzo dokładnie, każdy zapach, każde słowo czy gest. Pamiętałem, jak siostra trzymała mnie na kolanach i opowiadała mi bajki. Nie potrafiłem zapomnieć, gdy moja własna matka próbowała mnie zabić, wypluwając z siebie trzy słowa, które szczerze znienawidziłem: "dziecię złego omenu". Nie wypadła mi z pamięci nazwa miasta, ani dzielnicy, znałem na pamięć nazwę każdej ulicy, każdy zaułek czy śmietnik, które w nocy z taką dokładnością penetrowałem, szukając czegokolwiek, by uciszyć cichy i przepełniony bólem ryk mojego żołądka. Postanowiłem ją okłamać.

- Pamiętam kraty, sińce i krzyki. Nic więcej.

- To może ja opowiem ci, co pamiętam? - Znów odwróciła się do mnie tyłem i oparła się plecami o moją klatkę piersiową. Nie kiwnąłem głową, nie zauważyłaby tego, a poza tym mam wrażenie, że opowiedziałaby swoją historię, nawet jeżeli bym gwałtownie zaprzeczył. - Żyłam w Quarin, wiesz, gdzie to?

- Wiem.

- Nie miałam domu. Odkąd pamiętam, żyłam na ulicy. To było szare miejsce. - Głośny trzask rozgrzmiał w ciszy, Majvana przysunęła się jeszcze bliżej. - Cholerna burza! Zawsze się jej bałam. Te białe błyski... A ty? Bałeś się burzy?

- Nie. - Niepewnie dotknąłem jej ramienia. - Ty też nie powinnaś.

- Gadanie. - Prychnęła i objęła mnie delikatnie, wtulając policzek w moją klatkę piersiową. - Lubiłam kilka miejsc w mieście. Były tam takie... drzewa, kwitły na różowo, nie pamiętam ich nazwy. Tam nie było krwi. Wiesz, tam było spokojnie. O, jeszcze piwnica w domu Molbów. Nigdy mnie nie znaleźli. Mogłam tam przeczekać, kiedy warunki były złe. Spałam tam na kilku dziurawych, szorstkich w dotyku kocach. Pachniało tam ciepłym chlebem, często go piekli, szczególnie w sobotę. Doskwierała mi jedynie samotność, zawsze byłam sama. Ale przynajmniej nie złapali mnie i nie zaciągnęli na targ. - Uderzyła otwartą dłonią moje ramię. - Słaby jesteś! Tak łatwo dałeś się zaciągnąć za kratki!

- To nie tak.

- A właśnie, że tak!

Zamilkłem i spuściłem wzrok. Nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Po chwili poczułem, jak Majvana chwyciła mnie za strzępy kołnierza koszuli i szarpała. Patrzyłem na nią zdezorientowany. Jej twarz pokryła się rumieńcem.

- Dlaczego się nie śmiejesz? Dlaczego ty nic nie pokazujesz?! Nie wiem...

Głos jej się załamał. Martwiła się o mnie, ale mnie nie rozumiała. Jej życie toczyło się inaczej niż moje. W jej oczach jeszcze było widać blask, a w moich... Nie wiem, co w nich było, ale napawało ją to lękiem, a ja nie chciałem, by się mnie bała. Chyba dopiero teraz rozumiem, jak szybko staliśmy się dorośli. Musiałem dorosnąć, to było... okropne.

- Przepraszam.

Nic więcej nie potrafiłem powiedzieć. Nie lubiłem tego słowa, miało gorzki smak. Podbródek Majvany dotknął mojego ramienia.

- W sumie nic o tobie nie wiem. - Miała rację, to zawsze ona mówiła, ja milczałem i słuchałem, by żadne jej słowo mi nie umknęło. - Ile masz lat?

- Osiem.

- Szczeniak! Ja mam dziesięć. - Wypięła dumnie pierś i dotknęła mojego czoła swoim. - Musisz się mnie słuchać, kurduplu.

- Jestem wyższy od ciebie.

- Ale głupszy i słabszy. Wiesz dokąd pójdziemy?

- Nie. - Spojrzałem na sufit. - Dach przecieka.

- Pójdziemy do akademii, a tam nauczą nas żyć! Jaką dali ci profesję?

- Zabójca. - Mruknąłem ozięble. - Wiesz, oczy.

- Masz piękne oczy! - Zanim zdążyłem zareagować, złożyła delikatny pocałunek na moim czole. - A co do profesji... dobrze się składa! Podobno jest tam więcej takich jak my!

- Więcej?

Wyciągnęła pistolet z kabury udowej i przystawiła mi lufę do głowy. Spojrzałem na nią i lekko uniosłem lewą brew. To zawsze ją rozśmieszało. Tym razem było tak samo, wybuchła wysokim i chrapliwym śmiechem. Broń wróciła na swoje miejsce.

- Będzie nas tam więcej! Rozumiesz... - Chciała mnie jakoś nazwać, ale przypomniała sobie, że nigdy nie dowiedziała się, jak mam na imię. - Jak ty się właściwie nazywasz?

- Nie mam imienia.

Miałem imię. Nie zamierzałem nikomu go powiedzieć. Było brzydkie, było częścią mnie. Idealnie odzwierciedlało moją naturę, której tak bardzo się bałem. Majvana podparła dłonią czoło i spojrzała na ścianę, jakby czegoś szukała.

- Która godzina?

Odszukałem wzrokiem zegar. To pewnie jego wcześniej nie mogła znaleźć, widocznie zapomniała, że położyłem go na stoliku koło kanapy i oparłem o ścianę, by jego tarcza była widoczna.

- Północ.

- Midnight. Będziesz się nazywał Midnight. Oczywiście to nie imię, nazwisko? Przydomek? Sam wybierz.

- Nie podoba mi się.

Przytuliła się do mnie, zamknęła oczy i zaczęła miarowo oddychać. Myślałem, że zasnęła, ale po chwili nakreśliła palcem koło na mojej szyi i spojrzała na mnie, otwierając lewe oko.

- Kiedyś ci się spodoba.

Miała rację.
~~~
Przepraszam, że tak długo nie pisałam. Mam nadzieję, że nadal będziecie mnie wspierać w tworzeniu tej powieści. Obiecuję, że rozdziały będą pojawiać się systematycznie! Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro