Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dzień 1

Dociskam dłoń do policzka. W niewielkim oddaleniu stoi kubek z kawą. Mocny aromat dochodzi do mojego nosa. Nie chcę jej pić. Nie mam pojęcia, po co ją zrobiłem. Raczej nie dodałem cukru. Mam postanowienie, by nie słodzić napojów. To trudne, ostatnio wypiłem herbatę bez cukru i przez cały dzień czułem się źle. A teraz ta kawa... Stoi tu i nie chce sama wyparować. Muszę ją wypić. Prostuję palce i chwytam ucho kubka. Przyciągam go do siebie. Unoszę go i lekko przechylam, brązowy napój wydaje z siebie odgłos chlupotu. Dotykam wargami porcelany, gdy słyszę pukanie. Szybko odstawiam kubek, mówiąc sobie, że wcale nie szukam wymówki, by jej nie wypić.

Pukanie jest głośne i natarczywe. Nie odpowiadam. Chcę zobaczyć, co zrobi osoba za drzwiami. Jest niecierpliwa. Liczę w myślach do trzech i wygodniej opieram się o oparcie krzesła. Nie powinien wejść, zna zasady. Musi czekać. Wtem drzwi się otwierają i do środka wchodzi mężczyzna. Bezczelny. Trzaska drzwiami i obraca się w moją stronę. Jest zdeterminowany, choć wydaje się być również zdziwiony. Patrzy na moją bliznę, a później na oczy. Przyglądam mu się. To nowy, widziałem go wczoraj na ćwiczeniach. Ma włosy we wszystkich kolorach. To irytujące, ponieważ chłopak manifestuje barwami coś, czego nie potrafię zrozumieć. Jego włosy są postawione na żel i nawet z tej odległości jestem w stanie stwierdzić, że są sztywne. Ma pociągłą twarz, lewy kącik jego ust jest wyżej niż prawy, przez co wydaje się, że cynicznie się uśmiecha. Jego tęczówki są niebieskie, nie ma połowy brwi. Tak, to taki mój mankament - przyglądam się szczegółom. Jego koszula jest nieuprasowana, dwa guziki od góry zostały rozpięte, kołnierzyk - niechlujnie wywinięty. Materiał spodni jest sprany i starty w niektórych miejscach, ma niedokładnie zasznurowane buty o rozmiar za duże. Nie ma przy sobie broni - odwaga godna pochwały.

Czyni krok w moją stronę. Unoszę głowę i próbuję ukryć swoje zainteresowanie jego osobą. Kątem oka dostrzegam kolorowe pasma i cmokam z niesmakiem. Zauważa to i nerwowo poprawia włosy.

- Dostałem, to znaczy, dostaliśmy nową misję.

- Od kiedy jesteśmy na "ty"? Lub raczej na "my"?

Zastyga w bezruchu i patrzy na mnie ze zdziwieniem. Cisza trwa kilka minut, po chwili reflektuje się. Z zażenowaniem zaczyna przyglądać się czubkom swoich niewypastowanych butów.

- Przepraszam.

- Możemy zacząć być na "ty". - Śmieję się. - Jigsaw. - Chłopak patrzy na moją wyciągniętą rękę i zdaje się być zbity z tropu. - Czemu stoisz jak słup soli? Mowę ci odebrało?

- Mortel.

Ściska moją dłoń, a po chwili szybko ją zabiera. Dyskretnie wyciera ją o spodnie i zostawia na swojej koszuli szkarłatny ślad. Uśmiecham się pod nosem i przysuwam do siebie kubek z niechcianą kawą. Postaram się być miły, ludzie to lubią. Wtedy udaje mi się ukryć, jak przerażającą istotą jestem.

- No dobrze, Mortel. To co tam chowasz w lewej wewnętrznej kieszeni?

Nie udało mi się. Chłopak jest przerażony moją spostrzegawczością. Dodaję nowy punkt na liście w mojej głowie, muszę być mniej bezpośredni.

Mortel wyciąga z kieszeni zmiętą kopertę. Nie potrafię stwierdzić, czy dostał taką, czy sam ją pogiął, nie zwracając uwagi na taki szczegół. Kładzie ją na stole.

- Przyszła dzisiaj rano, dostałem informację, że jest ważna i mam ją dostarczyć do tego gabinetu.

- Była pogięta?

- Słucham?

- Nieistotne.

Chwytam kopertę i ją otwieram. Wyciągam ze środka list. Prostuję kartkę i już chcę zacząć czytać, ale Mortel mi przerywa:

- Miałem ją pokazać szefowi. I nie wiem, czy ty nim jesteś. To podobno jego kwatera, ale możesz być sekretarką...

Zaczynam się śmiać. Dotykam dłonią czoła i patrzę na niego z rozbawieniem. Naprawdę, nowi nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Jakim trzeba być ignorantem, by nie znać nazwiska i imienia swojego przełożonego?

- Już to zrobiłeś. Radzę się lepiej przyjrzeć naszej strukturze. - Nie dowierza mi. - Nie spodziewałeś się takiego widoku?

- Nie, znaczy... przepraszam.

Ciche i pogardliwe prychnięcie wydobywa się z mojego gardła. Ignorant. Niechlujny chłopak z pożałowania godnymi manierami i nawykami w spranym stroju. Przenoszę wzrok na kartkę i zaczynam czytać. "Zlecenie: odebranie papierów z dzielnicy Darkaven w bloku numer 15, mieszkanie na samej górze, szare drzwi." Odsuwam od siebie kartkę i cmokam nerwowo. Kolejne nudne zlecenie, które wprawia mnie w zły nastrój. Zbieranie papierów jest nudne, przewidywalne, szablonowe. Lubię wyzwania. Zerkam na chłopaka, licząc, że udzieli mi więcej wyjaśnień.

- Będzie konkurencja. Tak mi przekazano.

- Pójdziesz ze mną. Byłeś już na misji? - Kiwa głową. - To dobrze, wręcz idealnie. Pomożesz mi, zobaczę jak walczysz. Masz być gotowy za dziesięć minut. Nie toleruję spóźnień.

Zabiera list i zaczyna go giąć. Upycha go do kieszeni spodni i odwraca się do mnie tyłem. Biorę łyk kawy, której tak bardzo pragnąłem uniknąć. Przełykam napój i stwierdzam, że jest wyjątkowo słodki. Posłodziłem. Uśmiecham się pod nosem i zaczynam uderzać palcami o blat stołu. Nowy naciska na klamkę i odwraca się.

- Coś jeszcze?

Czuję irytację w jego głosie. Nie wiem, czy to przez moje stukanie, czy przez moją specyficzną osobowość. Przyznaję, potrafię być denerwujący.

- Przebierz się. - Patrzy na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie zaproponował mu randkę w pobliskim barze. - Lubię porządek, a twój strój przyprawia mnie o mdłości, jest brudny i pomięty.

Widzę, jak jego usta układają się w słowo: "wariat". Nie wypowiada tego na głos, godne pochwały. Jak jedna rozmowa może zmienić człowieka, który mówi, co mu ślina przyniesie na język.

Otwieram drzwi budynku wytrychem. To nie jest trudne. Kilka prostych ruchów i po chwili drzwi stoją przed nami otworem. Wchodzę do środka, cicho pogwizdując. Mortel rozgląda się dookoła, a jego ręka spoczywa na rękojeści pistoletu. Chce mi się śmiać, gdy widzę powagę w jego spojrzeniu. To proste zadanie, a on zachowuje się tak, jakby czekał go pełen zagrożeń dzień. Poranek jest piękny i chłodny. Niebo mieni się wszystkimi odcieniami pomarańczu.

Wchodzę po schodach. Budynek jest niski i stary. Poręcze są brudne, a spróchniałe deski podłogi skrzypią nieprzyjemnie przy każdym kroku. Mortel podąża za mną w niedużym oddaleniu. Unoszę głowę i patrzę na żarówkę zwisającą z sufitu. Świeci się słabo, wręcz nikle, nie jest w stanie oświetlić tak mrocznego korytarza. Wtem czuję, że coś we mnie uderza. Zatrzymuję się i patrzę w dół. Stoi przede mną dziewczyna, która jest zdecydowanie niższa ode mnie. Ma brązowe włosy upięte w kok, podkreślone czarną kredką zielone oczy. Jej strój można uznać za schludny.

- Przepraszam.

Uśmiecha się do mnie. Dobrze, że ukryłem swoją bliznę pod sporą warstwą pudru. Gdybym tego nie zrobił, jej wzrok byłby bardziej podejrzeliwy. Wykrzywiam usta w uśmiechu i nachylam się.

- Mogę twój numer?

Podobno tak zaczyna się rozmowy z płcią przeciwną. Opieram się o poręcz tak, by nie mogła mnie ominąć. Staram się nie myśleć o tym,jak bardzo jest brudna.

- Jasne.

Wyjmuje z kieszeni kartkę i kreśli na niej kilka cyfr. Podaje mi ją i uśmiecha się. Puszcza do mnie oko i zbiega na dół. Obserwuję ją. Po chwili znika za zakrętem, a ja ruszam po schodach. Wkładam zwitek papieru do kieszeni, uprzednio zginając go na pół. Słyszę za sobą krótki gwizd.

- Nie powiedziałbym, że jesteś takim typem. - Po chwili Mortel zrównuje się ze mną i idzie tuż obok, dotykając mojego ramienia swoim łokciem przy każdym kroku. - Umówisz się z nią na szybki numer?

Zatrzymuję się tak gwałtownie, że chłopak traci równowagę i musi zejść kilka stopni niżej, by się nie przewrócić. Obracam głowę i mierzę go pogardliwym wzrokiem. Dotykam policzka, ale po chwili cofam dłoń. Muszę uważać, by nie osypać pudru. Moja blizna jest bardzo charakterystyczna, a ja nie chcę się wyróżniać. Choć i tak moje kontrastowe tęczówki przykuwają uwagę.

- Nie. Widziała moją twarz, więc muszę ją sprzątnąć. Może przy okazji trochę się zabawię. - Jego wzrok wyraża przerażenie. - Takie zasady.

Ruszam dalej i skupiam się na celu. Mortel idzie za mną pogrążony w swoich myślach. Docieram na czwarte piętro i moim oczom ukazują się do połowy pozdzierane tapety. Kwiecisty wzór jest przedpotopowy i tandetny. Deski podłogowe skrzypią jeszcze głośniej. Podchodzę do szarych drzwi, czekam chwilę. Nic nie słyszę, a to upewnia mnie, że ktoś tam jest i nasłuchuje zupełnie tak jak ja. Wyjmuję z kabury udowej pistolet. Robię krok i dotykam palcami framugi pokrytej białą farbą. Mortel zatrzymuje się i patrzy na mnie z powagą. Wykonuję szybki gest dłonią, podchodzi i staje tuż za mną. Chwytam klamkę, metal jest wilgotny, jakby pokryty potem. Uśmiecham się pod nosem i otwieram drzwi z impetem. Dociskam plecy do ściany korytarza, wychylam się z szybkością błyskawicy i oddaję strzał. Tłumik powoduje, że huk nie jest aż tak duży. Wchodzę do największego pomieszczenia w mieszkaniu. To z pewnością salon. Firanki są opuszczone, na stoliku stoi filiżanka herbaty, a szary materiał dywanu powoli pokrywa się szkarłatem. Trafiłem.

Podchodzę do trupa i przyglądam się jego rysom. Przeciętny człowiek, pewnie nawet nie wiedział, że ma w swoim domu tak cenne papiery. Trzeba uważać, kogo się wpuszcza do domu, począwszy od panny lekkich obyczajów, a skończywszy na listonoszu czy wiecznie uśmiechniętym sąsiedzie.

- Mortel, zamknij drzwi.

Chłopak bez słowa wykonuje moje polecenie i stoi w korytarzu, zupełnie jakby nie mógł zrobić nic bez mojego wyraźnego polecenia. Przyglądam się podłodze. Deski są jednakowe, zbyt idealnie ułożone. Zaczynam chodzić po pokoju, wtem do moich uszu dochodzi inny odgłos od poprzednich. Pochylam się, drewno ma zupełnie inny kolor i jest lekko podważone. Wyciągam z kieszeni śrubokręt i podważam deskę. Szybko ustępuje i moim oczom ukazuje się sejf. Kod jest ułożony na cztery cyfry. Prosta kombinacja. Bez zastanowienia wpisuję szyfr. W środku znajdują się papiery. Wyjmuję je ze środka i wkładam do wewnętrznej kieszeni marynarki. Zamykam sejf i układam go tak, jak wcześniej.

- Jak odgadłeś szyfr?

Odwracam głowę, Mortel patrzy się na mnie, a jego oczy lśnią.

- Jaki był numer mieszkania? - Mortel kręci głową, prycham z irytacji, jak można być takim ignorantem w tym zawodzie. - Dobrze, numer mieszkania to pięćdziesiąt, a bloku piętnaście. Wystarczy odwrócić cyfry i dostajesz kombinację: jeden, pięć, zero, pięć. To jeden z najprostszych szyfrów i nadal jeden z najpopularniejszych.

- Znasz wszystkie szyfry na pamięć?

Puszczam to pytanie mimo uszu i zaczynam mocować deskę w podłodze. Uderzam podeszwą o drewno i patrzę, jak rzecz powoli zajmuje odpowiednie miejsce. Niespodziewanie dochodzi do moich uszu odgłos kroków. Jest coraz bliżej, szybko przysuwam się do ściany i dociskam swoje ciało do zimnego tynku. Mortel rusza i staje na korytarzu. W dłoni ściska pistolet, cóż za brak dyskrecji. Czuję, jak adrenalina zaczyna buzować w moim organizmie.

Po chwili drzwi wypadają z zawiasów i uderzają z hukiem o podłogę. Zerkam w stronę korytarza. Przed Mortelem stoi kobieta ubrana w czarny kombinezon. Chłopak mówi:

- Było otwarte, kotku. Wystarczyło zapukać.

- Będę pamiętać, Mortel.

Dziewczyna skacze do przodu i wykonuje szybkie kopnięcie. Mortel blokuje je ręką i wyciąga w tym samym momencie pistolet. Kobieta wybija mu go w ułamku sekundy, a jej kolano uderza w jego twarz. Mortel cofa się i ociera krew z wargi. Bawi mnie to, jak łatwo dał się pokonać. Nie mogę jednak tak stać. Od początku wpajali mi, by nie zostawiać swoich. Kiedy dziewczyna bierze zamach, by uderzyć Mortela w klatkę piersiową, podchodzę do niej najciszej, jak umiem. Łapię ją za włosy i dociskam jej głowę do podłogi. Dziewczyna wierzga, a jej nogi są w niewielkiej odległości od mojej twarzy. Dociskam stopę do jej ręki, po chwili słyszę trzask, a z jej ust wydobywa się krzyk niczym rannego zwierzęcia. Kucam i patrzę jej w oczy. Moja ręka cały czas zaciska się na jej włosach. Drugą dłonią blokuję jej zdrową rękę.

- Po co przyszłaś?

- Jakim cudem cię nie usłyszałam?

Uderzam jej głową o podłogę. Jęczy, a z jej oczu wypływa strumień łez. Zaciska zęby.

- To ja zadaję pytania. Po co przyszłaś?

Milczy. Kiedy nachylam swoją twarz, pluje na mnie. Ślina skapuje po moim policzku. Wycieram substancję wierzchem dłoni i kręcę głową z dezaprobatą. Co za brak manier.

- Nie zamierzasz powiedzieć? No dobrze, to może zaczniemy inaczej. Czy ktoś jest z tobą?

- Nie.

Zdecydowanie za szybka i zbyt pewna odpowiedź, wypluta, zupełnie tak, jakby chciała mnie przekonać.

- Nie wydaję mi się. Zbyt szybka była ta odpowiedź jak na mój gust. Mortel, sprawdź korytarz.

Chłopak idzie w kierunku wyjścia, a dziewczyna zaczyna się jeszcze bardziej szarpać. Uśmiecham się i kręcę głową, wbijam łokieć w jej brzuch. Uspokaja się, ale wściekłość, którą widzę w jej spojrzeniu, przyprawia mnie o ciarki. Mam wrażenie, że ją znam, choć wszyscy ludzie mają podobne twarze. Widziałem wielu zabójców, może być jednym z nich.

Mortel dociera do framugi i wychyla się. Wtem jego ciało odlatuje do tyłu, a po chwili słyszę odgłos wystrzału. Podrywam się na równe nogi i rozglądam się. Zostawiłem pistolet na biurku, zbyt duża odległość. Padam na podłogę i słyszę, jak nad moją głową przetacza się seria strzałów. Gdy monotonny odgłos milknie, wstaję. Czuję uderzenie w twarz. Cofam się kilka kroków. Odbijam się od fotela i przyglądam się napastnikowi. To dziewczyna, jest młodsza od tamtej. Jej brązowe włosy są spięte w niedbały kok, a jej zielone oczy zdają się prześwietlać moją duszę na wylot. Ma taki sam strój jak tamta.

- Hakuna! Mówiłam...

Czyli to jej uczennica. Zdolna maszyna, żeby mnie trafić, potrzeba nie lada umiejętności. Robię krok. Obraca twarz w moim kierunku, razem z ruchem jej głowy idzie ruch ręki. Po chwili lufa jest skierowana prosto na mnie. Nie zstanawia się długo. Pociąga za spust, odskakuję w bok, a pocisk przelatuje tuż koło mnie. Upadam na podłogę i kolejny nabój mija mnie o kilka centymetrów. Wtem rozlega się charakterystyczny szczęk. Unoszę głowę i nasze oczy spotykają się w tym samym momencie. Nie zdąży przeładować pistoletu. Podnoszę się i wyciągam nóż, wybijam jej broń, a potem przejeżdżam ostrzem po jej ręce. Krew bryzga na mój strój. Dziewczyna odskakuje. Podbiega do swojej mistrzyni. Wyjmuje z jej kabury pistolet. Mam tylko kilka sekund. Podbiegam do Mortela i przerzucam go sobie przez ramię. Jak to dobrze, że zdecydowałem się na te ulepszenia w dawnym czasie. Ruszam do drzwi, odwracam się w progu.

- Do zobaczenia.

Żegna mnie kolejna seria pocisków. Ręka jej drży, nie jest w stanie trafić, nawet jakbym stał w miejscu. Biegnę korytarzem, a po chwili rzucam się w dół po schodach, na windę musiałbym czekać, a nie mam warunków, by spokojnie stać. Papiery w kieszeni mojej marynarki szeleszczą, wykonaliśmy zadanie.

Poprawiam opatrunek zaciśnięty na ramieniu Mortela. Biały materiał jest przesiąknięty krwią. Chłopak trzyma lód przyciśnięty do czoła. Ma gorączkę, a jego stan się pogarsza. Patrzy na mnie i oddycha ciężko. Popijam kawę, którą uprzednio posłodziłem, bo nie zamierzam stosować się do swojego dawnego postanowienia. To było głupie i nie miało prawa zadziałać.

- Cholera! - Z jego ust wyrywa się przekleństwo. - Ta młoda, ona cię...

- Trafiła? - wchodzę mu w słowo, a on kiwa głową potakująco. - Tak, trafiła mnie.

- Dobra jest.

- Nie zaprzeczam.

- Co z nią zrobimy?

- Myślę, że nie reprezentujesz takiego poziomu jak ona. Nie dasz sobie z nią rady.

- Byłem rozkojarzony.

Przesuwa lodem po swojej twarzy i dociska go do skroni, jakby zimno mogło uśmierzyć ból po ranie postrzałowej. Odstawiam kubek na stół i przysuwam do siebie papiery zostawione na biurku przez jakiegoś nadgorliwego nowicjusza. Przecież umiem sam odebrać pocztę.

- To co zrobisz?

Unoszę wzrok i zerkam na niego. Jest strasznie natarczywy, choć przyznam, że zainteresowały mnie umiejętności tej dziewczyny.

- Będę jej szukał. Taki mój cel, można powiedzieć, że noworoczny.

- Przecież mamy październik.

- Mortel, chcę mieć ją w swoich szeregach żywą lub martwą.

- Jaki jest pożytek z trupa?

Upijam łyk kawy i rzucam kubkiem o podłogę. Porcelana rozbija się na tysiące ostrych kawałków. To piękny i przerażający widok. Patrzę na Mortela znacząco. Chłopak patrzy na rozbity kubek, a jego zdrowa ręka drży.

- Staysfakcja, Mortel, satysfakcja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro