Dzień 2
Przeglądam kartki, które są zapisane czarnym drukiem. Chwytam jedną i przykładam do swojej twarzy, próbując się skupić. Odrzucam zwitek na stół i chwytam się za głowę. Tych informacji jest za dużo. Odkładam kolejną kartkę i ujmuję kredowobiały papier. Na nim znajdują się dwa słowa. Uderzam się dłonią w czoło i zaczynam się śmiać. Mortel wchodzi do mojego pokoju, druciane oprawki są lekko przekrzywione, a jego wlosy tworzą pewnego rodzaju artystyczny nieład. Udaję, że nie zwracam na niego uwagi i upijam łyk swojej słodkiej herbaty. Mężczyzna trzyma w dłoni kilka listów, po chwili rzuca wszystkie na stół, jedynie jeden zostaje wetknięty pomiędzy jego palce. Macha mi nim przed twarzą.
- Znalazłem dla nas ciekawe zadanie! - Kaszle teatralnie i poprawia się. - To znaczy zadanie dla ciebie, a ja bym ci potowarzyszył...
- Musimy odwiedzić tamte zabójczynie. Już wiem, gdzie mieszkają.
Chłopak patrzy na mnie przez chwilę ze zdziwieniem, zaciska dłonie w pięści. Widzę, jak uspokaja sam siebie, biorąc głębokie wdechy - to zabawne. Podnoszę się i zabieram ze stołu pistolet. Przyglądam się jego lufie, po chwili wciskam do kieszeni kilka naboi.
- Dostaliśmy ważne zadanie...
Próbuje jeszcze raz, a ja widzę złość, którą stara się zakryć uśmiechem.
- Zabierz broń, Mortel. Wątpię, żeby doszło do strzelaniny, ale musimy się zabezpieczyć.
Chłopak obraca się na pięcie i podchodzi do drzwi. Chwyta klamkę, ale nie wychodzi z pomieszczenia. Unosi głowę w górę.
- Dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz!?
Jego wrzask rozchodzi się po pokoju, ale jestem pewien, że słychać go również na korytarzu. Obrzucam go wystudiowanym spojrzeniem bez wyrazu. Strzepuję okruchy po pierniku ze swojej marynarki. Wyciągam w jego kierunku pistolet. Jego reakcja jest błyskawiczna, pochyla się i sięga do tylnej kieszeni spodni. Bardzo sprytne - świetnie wychodzi mu udawanie, że ma broń, a tak naprawdę ciągle o niej zapomina i zostawia ją na nocnej szafce pomiędzy budzikiem, a zeszytem w skórzanej oprawie.
- Wyprostuj się.
Warczę, a on mimowolnie podnosi się. Nabiera powietrze i stoi, lecz kiedy odbezpieczam pistolet, znów się schyla, a na jego czole pojawiają się krople potu.
- Stój, do cholery, prosto! Stój i patrz mi w oczy, nie ruszaj się, bo odstrzelę ci ramię!
Mortel zastyga w bezruchu, jego twarz jest kredowobiała. Nawet jego włosy się nie poruszają. Tęczowe pasma denerwują mnie, mam wrażenie, że ze mną igrają. Jakim on jest łatwym celem. Kieruję lufę trochę w lewo i naciskam spust. Huk wystrzału powoduje, że twarz Mortela wykrzywia się w grymasie, a jego ciało zaczyna drżeć. Trafiłem. Pocisk tkwi w samym środku tarczy umieszczonej tuż obok drzwi. Wyjmuję magazynek i wkładam nienabity pistolet do kabury udowej. Krzątam się przy stole i zbieram potrzebne nam rzeczy. Mortel obkręca głowę i patrzy z niedowierzaniem na tarczę, z której unosi się dym.
- Niezła precyzja, co nie? Jestem zadowolony z tego pistoletu.
- Czy ty myślisz? - Słyszę drżenie w jego głosie. - Mogłeś mnie zabić!
- Doprawdy? - Ziewam i przeciągam się. - Idź wziąć rzeczy, idziemy na misję. Drżysz?
Specjalnie przeciągam głoski, wypowiadając ostatnie słowo. Mortel zaciska dłonie w pięści i wychodzi.
Dotykam palcem cyfry cztery, a potem przesuwam kciukiem po znaku przedstawiającym piątkę. Po chwili rozbrzmiewa odgłos domofonu. Czekam chwilę, uderzając palcami o udo. Słyszę cichy piśnięcie, z niewielkiego głośnika wydobywa się zachrypnięty głos.
- Słucham?
- Policja, otwierać.
Słyszę, jak oddech mężczyzny przyspiesza, a po chwili rozbrzmiewa odgłos otwierania drzwi. Chwytam za klamkę i przyciągam ją do siebie. Mortel kładzie dłoń na moim ramieniu. Jego delikatny dotyk przypomina muśnięcie kochanki, która niepewnie próbuje zachęcić mężczyznę do stosunku. Obracam głowę i obrzucam Mortela wściekłym wzrokiem, jedocześnie strzepując gwałtownie jego dłoń. Chłopak patrzy na mnie pytającym wzrokiem, ale zabiera dłoń i wkłada ją do kieszeni.
- Rozśmieszyły mnie twoje słowa.
Kiwam głową powoli i szybko wchodzę do środka. Moje serce bije tak szybko. Cieszy się wraz ze mną, raduje się, że niedługo kogoś zabiję. Krew w moich żyłach płynie szybko, serce uderza z hukiem o moje żebra, czuję pulsujący ból z tyłu głowy, a adrenalina uderza w moje ciało, powodując delikatne wyładowania. Zaciskam w palcach materiał marynarki, staram się uspokoić, opanować swój zwierzęcy instynkt, który cieszy się na myśl o krwi na swoich kłach. Wbiegam po schodach na drugie piętro. Podchodzę do odpowiednich drzwi i naciskam dzwonek. Nie muszę długo czekać. Przestraszony mężczyzna otwiera drzwi i staje w nich. Na sobie ma brudną, białą koszulę, a jego sztruksy są wytarte w wielu miejscach. Zatykam mu buzię, a drugą dłonią chwytam jego szyję. Podnoszę go i wnoszę do środka, Mortel wbiega za mną, trzymając pistolet.
- Zamknij drzwi.
Syczę, a po chwili słyszę trzask. Uderzam człowiekiem o podłogę i pochylam się nad nim. Wyjmuję broń z kabury udowej i przyciskam mu ją do brzucha. Zabieram dłoń, która uprzednio nie pozwalała mu się odezwać.
- Nic nie zrobiłem! Kim jesteś?! - Chyba dopiero dostrzegł, że nie mam mundura policyjnego, a na lufie mojej broni nie ma białego napisu: "policja". - Zabójca!
Próbuje się wyrwać, ale trzymam go mocno, bawię się palcem na spuście. Po kilku gwałtownych ruchach przestaje się szarpać, jakby stwierdził, że nie ma ze mną szans - tak jest w istocie. Jego oddech jest szybki, zaraz zacznie krzyczeć.
- Mortel, włącz telewizor. - Chłopak wykonuje moje polecenie bez słowa i siada na kanapie, jego palec uderza o przycisk na pilocie, muzyka rozbrzmiewa coraz głośniej, zagłuszając piski człowieka. - Dziękuję. A teraz mam kilka pytań do ciebie. Jeżeli na nie odpowiesz nie zabiję cię, zgoda?
Zabieram broń i przykładam ją do swojego uda, kierując lufę w stronę podłogi. Mężczyzna kaszle, a po chwili składa ręce w błagalnym geście. Uśmiecham się pod nosem - ludzie są tacy naiwni.
- Dziękuję! Odpowiem na wszystkie pytania!
- Bardzo się cieszę. - Przejeżdżam wolną dłonią po swoich czarnych włosach. Nie dotykam go, staram się zachować dystans, by poczuł się swobodniej - to zawsze działa. - Kojarzysz kobiety, które mieszkają obok ciebie? Co o nich wiesz?
Przez twarz mężczyzny przebiega cień strachu, kropelki potu lśnią na jego czole. Pewnie zagroziły mu, że jeśli coś powie, to go zabiją. Rozglądam się po pomieszczeniu, dostrzegam brązową walizkę na szyfr. Dały mu również pieniądze, czyli mam do czynienia z profesjonalistami. Szykuje się świetna zabawa.
- Były trzy kobiety, miały broń... Nie wiem skąd, jedna miała chyba na imię Hakuna.
- Hakuna. - Smakuję to imię i staram się wyobrazić tamte pełne życia oczy, które sprawiły, że bicie mojego serca stało się szybsze. Wydaje mi się, że słyszałem to imię, ale wcześniej nie skupiłem się na nim tak bardzo - sam siebie zaskakuję. Pasuje do niej. - Czy wiesz coś jeszcze?
- Nie wiem nic więcej! - Wątpię, żeby kłamał. - Naprawdę!
- Dziękuję ci za informacje. - Wstaję i otrzepuję nogawki spodni, podłoga tutaj jest wyjątkowo zakurzona, powinien sprawić sobie odkurzacz. Choć zaraz te drewniane deski pokryją się również jakąś lepką substancją. Przejeżdżam językiem po swoich spierzchniętych wargach. - Pomogłeś mi.
Celuję pistoletem w jego pierś, a on kuli się. W jego oczach widzę wściekłość i zdziwienie. Uwielbiam ten wyraz twarzy. Wtedy mogę ujrzeć wszystko, co chcieli ukryć. Ten wzrok pokazuje tak wiele - ich prawdziwą twarz.
- Obiecałeś! Powiedziałem wszystko! Zapłacę! Przecież tylko oto wam chodzi, wam, płatnym zabójcom! - Jaki wyszczekany. - Pieniądze! Stajecie się bestiami, by dostać te cholerne papierki!
- Nie. - Jego oczy rozszerzają się. Moje jedno słowo spowodowało, że cały jego światopogląd runął. - Ja po prostu lubię zabijać. Nic ci nie obiecywałem.
Pociągam za spust, a huk wystrzału sprawia, że moje serce się uspokaja. To jak muzyka, która wycisza cię i daje ci siłę. To moja własna, krótka i przerażająca melodia. Właśnie w takim rytmie bije moje serce.
Wchodzę do mieszkania i wdycham zapach krwi. Unoszę nogę, na szczęście nie wszedłem w zwłoki, które leżą pode mną. Musiało dojść do kłótni między kobietami. Patrzę na swoje buty, nie zaplamiły się, na szczęście nie będę musiał ich czyścić. Przechodzę nad ciałem, patrząc na krew. Idę w głąb pomieszczenia i zaczynam rozglądać się po salonie. Musiały wychodzić w pośpiechu, wiele rzeczy leży na stole tak, jakby ktoś miał zaraz po nie sięgnąć. Może wrócą, by je zabrać? Zabieram z podłogi kilka papierów, ku swojemu zdziwieniu odkrywam komputer wciśnięty między dwie kołdry. Biorę go pod pachę i kieruję się do wyjścia, dostrzegam Mortela, który klęczy przy zwłokach i dotyka niepewnie nadgarstka martwej kobiety. W jego oczach widzę siebie kilka lat temu. Ścisk w moim sercu sprawia, że zatrzymuję się i kładę dłoń na jego ramieniu. Unosi głowę.
- Znałem ją, Jigsaw. - Kiedy wypowiada moje imię, kulę się. - To San. Pracowaliśmy razem w tym brudnym zawodzie. Zabili ją.
- Taki zawód. Zabijasz, by pozostały po tobie zwłoki, które sam tak często za sobą zostawiasz. Każdego z nas czeka taki koniec, ludzie będą przechodzić koło naszych nagrobków, na których nigdy nie zagoszczą nasze imiona. Będą pytali szumiących drzew, kim byliśmy, ale nawet one im nie odpowiedzą.
- Drzewa nie gadają. - Śmieje się i wstaje, poprawia włosy. - Wiem, Jigsaw.
Nic nie wie. Drzewa mówią głośniej niż większość ludzi. Tylko one znają moją historię i tylko im ją powierzam. Jestem wiatrem, byłem szumem, będę szelestem, który zabrzmi, kiedy jeden liść potrze o drugi.
- Miałeś rano dla mnie jakiś list. Powiedziałeś, że mnie zaciekawi, daj mi go teraz.
Mortel wychyla głowę z łazienki. W dłoni trzyma szczoteczkę, która rytmicznie pociera o zęby. Jego tęczowe włosy są mokre i przylegają do jego czoła jak druga skóra. Drugą rękę zaciska w pięść. Zdenerwowałem go. Wychodzi z łazienki, piana z jego ust skapuje na podłogę. Patrzę na to z niesmakiem, potem to posprząta. Nie będę patrzył na mieszankę pasty do zębów i jego śliny. Rzuca mi list na kolana i wraca do łazienki, dzierżąc w dłoni szczoteczkę. Czytam papier. Podoba mi się zadanie, które mi wyznaczono. Zabicie Johna Calla - to będzie sama przyjemność, kiedyś był jednym z nas, ale chciał zacząć od nowa. Głupi i naiwny człowiek. Kiedy zabijesz, nie możesz uciec od tego, co zrobiłeś, musisz to kontynuować i podziwiać krew zdobiącą twoje spracowane dłonie.
- Będzie tam jego dziewczyna. Ją też sprzątniesz?
- Jasne. - Ziewam i przeciągam się. - Może dostanę więcej kasy.
- Oni się kochają. - Słyszę jak odkręca kran. - Zostaw ją.
- Dla niego będzie to obojętne, przecież będzie martwy. - Uśmiecham się. - Z chęcią pomogę im wybrać się razem na tamten świat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro