Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. Niesforny uczeń Diabła

W domu panuje uroczy spokój, o który zwykle można się tylko bić. Nie ma gwaru aniołków, kłócących się o swoje stanowiska, zadania czy nawet grzechy. Omijam więc ich zacisze, kierując się do kuchni po kolejną kawę. W pomieszczeniu zastaję dwie kucharki, które od razu wychodzą, pozostawiając mnie samego. Wlewam wodę do niewielkiego, czarnego czajnika i stawiam go na piecyku. Wyciągam również pudełko z ciasteczkami Gabriela, zabierając kilka do przezroczystego woreczka. Planuję uczcić ten dzień tak, jak robiła to Aurora. Pójdę na spacer w samotności; oczyszczającej samotności, aby podjąć najważniejsze kroki ku swojemu przyszłemu życiu. Napiszę także list do Candidy, gdyż nie pałam radością na myśl o rozmowie telefonicznej. Nie chcę się rozkleić jak mięczak, więc spiszę wszelakie słowa na papier. Nigdy nie będę Aurorą, ale postaram się udawać jej charakter. Może dzięki temu zdobędę kilku sprzymierzeńców? W końcu jakimś cudem mej Włoszce się udawało.

Zalewam wodą kawę i zmierzam do wyjścia, kiedy do kuchni wchodzi zdziwiony Gabriel. Momentalnie chowam ciasteczka za siebie, posyłając mu pogodne spojrzenie. Mężczyzna wydaje się podejrzliwy, więc na pewno zakłada, że coś zabrałem. Zagląda do półeczki z ciasteczkami, a ja w międzyczasie uciekam na podwórze przed dom.

- O ty, Diable rogaty! - krzyczy za mną starzec. Nie mogę powstrzymać głupiego śmiechu. Toż to dobrane słowa. Zatrzymuję się dopiero kilka metrów dalej nieopodal wejścia do Piekła. Jest tu spore pole do leżakowania, gdzie ostatnio ja oraz Aurora leżeliśmy i rozmawialiśmy o bzdetach.

- Ale o co ci chodzi? - pytam, udając głupca. Rozsiadam się na idealnie skoszonej trawie i posyłam mu złośliwy uśmieszek. Z tym pacanem mógłbym przeżyć całkiem zabawne chwile. Staruszek gani mnie wzrokiem, zakładając ręce na biodra. - A, chwila, chwila. Pozujesz mi? Mam przynieść aparat?

- Nawet nie żartuj, Lucyferze! Kto mi zakosił ciastka?

- Skoro pytasz... Ezekiel - mówię, wzruszając ramionami.

- No tak, najlepiej zwalić na kogoś, tak? Oddawaj ten worek. Piekłem je przez pół nocy!

- I nie podzieliłeś się?! Osz ty, pierzasty durniu! Teraz to się w tyłek pocałuj - burczę, nawet nie mając w zamiarze oddania tych ciastek. Cóż, są po prostu dobre, a skoro Gabriel narobił ich makabrycznie dużo, nic się nie stanie, jeśli kilka zjem. Pierwszy raz jestem nieco głodny, a na dodatek zrobiłem sobie kawę, czego nigdy nie czynię. To wszystko przez te zmiany wywołane odejściem naszej ulubionej maskotki domu.

- Idiota - podsumowuje Gabriel, czym mnie zaskakuje. Czy on właśnie powiedział, że jestem idiotą?

- Kto cię nauczył tak brzydko mówić?

Starzec wydaje się speszony i spuszcza głowę, siadając obok mnie. Wyciągam kilka ciastek z marmoladą i podaję je Gabrielowi. W tym momencie: zyskał mój szacunek. Jeśli ten facet potrafił nauczyć się ciekawych odzywek, będzie dobrym kompanem.

- Toż to karygodne zachowanie. Powinienem cię przeprosić, ale ty jesteś złodziejem!

- Gabrielu, błagam cię, jestem Diabłem. Zapomniałeś? Od jakiegoś czasu tego nie ukrywam - odpowiadam, przewracając oczyma. - Lepiej odpowiedz na moje pytanie. Kto cię tak nauczył?

- Aurora! Czasami myślę, że dobraliście się aż za dobrze. Ta dziewczyna ma dużo za uszami.

- W końcu jest moją dziewczyną. Dziwisz się? Uczy się od najlepszych. - O tak, moja Aurora byłaby świetnym zastępcą, gdyby się trochę podszkoliła. Z jej charakterem nie dałaby rady na większą skalę, a panowanie nad milionami obłąkanych dusz, stanowiłoby poważny problem. Gabriel chyba także wątpił w tak ambitne zdolności naszej kobietki.

- W takim razie nie masz czym się szczycić. Jest słabym uczniem - prycha dziadek, po czym poważnieje, znów rumieniąc się na twarzy. Do diabła, co za sztywniak!

- Ktoś ci wsadził korek w dupę? - pytam, na co ten zniesmaczony zerka na mnie, a jego twarz ponownie nabiera kolorów. Gorzej niż baba... Klepie mnie w ramię i kradnie kolejne ciastko z worka. Całkiem przyjemny z niego anioł. Śmiem twierdzić, że moglibyśmy się bliżej zakumplować, jeśli spędzalibyśmy więcej czasu wspólnie.

- Niewychowany z ciebie chłopiec, Lucyferze.

- Niewychowany? Mylisz się, jestem bardzo wychowany, dlatego też grzecznie cię poproszę o nie zatruwania mi życia, kiedy pogoda tak dopisuje i udziela mi się witamina D. Także tego... żegnam. Tam są drzwi. - Wskazuję na pustą przestrzeń między ścieżką a trawnikiem. Mężczyzna wydaje z siebie coś na kształt śmiechu, odchodząc w stronę lasku. Wreszcie oddycham z ulgą i wyciągam z kieszeni kartkę oraz pióro. Układam to na sporej książce kucharskiej, zapisując pierwsze słowa do mej córki. Mam nadzieję, że da radę rozczytać się po tych bazgrołach.

,,Droga Candido,

Dobrze wiesz, że nie jestem najlepszy w pisaniu listów, jednak nie potrafię zebrać się i zatelefonować. Wierzę, że w Paryżu wiedzie Ci się dobrze. Ciotka zaopiekowała się Tobą jak trzeba? Chciałbym spytać również o naukę w tej szkole i staż. Powodzi Ci się?

Jeśli przebrnęłaś przez te wszystkie pytania, to pragnę podzielić się z Tobą pewną myślą. Sądzę, że Ezekiel był skłonny do podzielenia się głównymi informacjami na temat życia w Lloret. Śmiem twierdzić, że pożalił się na mój gówniany nastrój, ale nie musisz się martwić. Aurora poprawiła wszystko. Widziałem się z nią i chciałbym, byś wiedziała o tym. Kazała Cię mocno uściskać oraz przekazać pozdrowienia. Bardzo się o Ciebie martwi i liczy, że powodzi Ci się w Paryżu. Z nią nie jest jednak najlepiej. Me dusze buntują się przeciwko jej rządowi, a ona sama popada w skrajność nad skrajnościami. Czuję, że muszę ją stamtąd zabrać. Nie będziemy w stanie przywrócić jej życia, ale... może da się coś zrobić?

I stąd moje zmartwienie. Jak Ty byś się czuła z takim obrotem sprawy? Nie chcemy byś była nieszczęśliwa, Candido. Jesteś najważniejszą osobą w całym naszym życiu. Dla Aurory i dla mnie jesteś oczkiem w głowie. Liczymy się z Twoim, czasami, burzliwym zdaniem i kaprysami nastolatki. Jak na szesnastoletnią dziewczynę potrafisz być wrzodem na tyłku, ale i kochanym słoneczkiem, dlatego też, słoneczko moje, odpisz tatusiowi na list. Niedługo Cię odwiedzę albo Ty to zrobisz.

Buziaki, tata."

Zaklejam kopertę, wypisuję dane i chowam wszystko z powrotem do kieszeni marynarki. Cóż, nie należę do najlepszych pisarzy listów, jednak myślę, że to, co napisałem, jest wystarczające i daje jej jasny przekaz. Chyba że zdąży się pogubić w połowie tekstu. Wzdrygam się, kiedy czyjaś dłoń ląduje na moim ramieniu. Odsuwam od siebie ciastka i kawę, przy okazji rozlewając ją na trawnik. Klnę pod nosem, jednak widząc nad sobą zdziwionego Teodona, milknę.

- Eee... Przepraszam - dukam. Albo nie... To nie przystoi na Diabła. - Jednak nie przepraszam.

Teodon zaczyna się śmiać.

- Próbujesz uratować swój honor?

- Nie. Próbuję uratować swoje ego - odpowiadam, przymykając powieki. Nie chciałbym być zdeptany przez własne myśli, które już zaczynały kłótnię, gdy tylko przeprosiłem Ojca. Nabieram powietrza, kiedy jego uśmiech na twarzy... ucieka, a nastrój robi się poważny i oficjalny. Tak, jakbyśmy mieli przeprowadzać rozmowę kwalifikacyjną. Cóż, jeśli to nowa niania, to nie wiem dla kogo, bo dziecka nie mamy. Chyba że Tatuś postanowił zatrudnić kogoś dla mnie. Swego kapryśnego syna, który nigdy nie zdążył wydorośleć.

- Masz do mnie jakiś interes? - pytam chłodno i wstaję z trawy, zabierając z niej woreczek z kilkoma ciastkami i filiżankę po kawie. Odechciało mi się tego napoju, więc nawet go nie żałuję. Teodon wzdycha i potakuje głową. Tak właśnie myślałem. Posyłam mu pytające spojrzenie, więc ciągnie mnie w stronę dróżki po całym ogrodzie. - Posłuchaj, zaczyna robić się dziwnie, kiedy tak milczysz. Wypadałoby odezwać się.

- Czuję, że zaraz to moje ego ucierpi - stwierdza cicho, a ja prycham.

- To Ty masz coś takiego jak ego? Bóg?

- Lucyferze, daruj sobie ten tytuł. Jestem tylko twoim ojcem.

- A więc, tylko Ojcze, jaki masz do mnie interes? Wiesz, zwykli ojcowie mówią w takich sytuacjach swoim synom: ,,Pamiętaj, nie narób jej dzieciaka, bo będziesz płacił spore alimenty". Ewentualnie: ,,Powinieneś założyć rodzinę, zapewnić im godne życie!". To, która z tych opcji jest Twoja? - pytam, kpiąc. Cóż, nie powiem, lubię robić sobie żart z największego sztywniaka tego świata. Ojca wszystkich ludzi.

Teodon marszczy brwi i zerka na mnie zdziwiony. Czyż powiedziałem coś nie tak? Zdaję mi się, że wszystko było bardzo dobrze wyjaśnione i sformułowane. Albo to Tatuś nie zna się na żartach, albo to ja nie odbieram jego poważnej mimiki za dobrze.

- Nie znam się zbytnio na tych wszystkich rzeczach, ale jeśli myślisz o grzechu przedślubnym... to mam nadzieję, że nie zrobiłeś jej krzywdy - oznajmia, a ja krztuszę się własną śliną. Że co?! Nie umiem powstrzymać fali śmiechu i niemal przewracam się na tę kamienną dróżkę.

- O Boże...

- Tak, Lucyferze. To ja, i już to ustaliliśmy. Możemy wreszcie przejść do tych twoich "interesów".

- Chyba nie. Daj mi się wyśmiać, dobra? - pytam, prawie płacząc. - Krzywdę? Powiem Ci coś, Tatusiu. Seks nie boli!

- Nie wymawiaj tych słów przy mnie!

- Ponieważ? Mamusia Cię olała i nie dała tego, co chciałeś? Oj, biedny... No cóż, nie będę się narzucać, więc śmiało wal, z czym masz problem? Pomóc Ci wyrwać fajną niunię?

- Synu! Skończ te głupie żarty. Chciałem ci powiedzieć, że się zgadzam. Przemyślałem sprawę.

Zatrzymuję się, kiedy rozumiem słowa, które zostały wypowiedziane. Wszystko staje się jasne, a ja stoję jak słup soli, i nie potrafię wypowiedzieć ani jednego słowa. On... chce przywrócić mi moją Aurorę. Mojego niesfornego ucznia! Zatykam dłonią usta, nie dowierzając. Myślałem, że odmówi albo powie, że się nie da tego uczynić. Jednak... zaskoczył mnie, przez co nie śmiem w ogóle żartować. Wierzę, że mówi prawdę. On nigdy nie kłamie. W końcu to Bóg.

Powoli obracam się w Jego stronę, i kiedy widzę powagę wymalowaną na twarzy Teodona, dociera do mnie cała sprawa. Naprawdę się zgadza. Nie wiem czy robi to dla mnie, czy dla Aurory, ale w tym momencie to nie ma znaczenia. Jest tylko Jego zgoda.

- Mówisz... poważnie? - pytam cicho. Pierwszy raz odebrało mi mowę. Ach, może i nie pierwszy. Odbierało mi jej zawsze, kiedy tylko Aurora mnie czymś zagięła, a było wiele takich momentów i wolę się nie przyznawać. Albo i powinienem przed samym sobą powiedzieć, że młoda kobieta potrafiła zaskoczyć mnie tak, że brakło mi słów, aby cokolwiek wydusić z siebie.

- Nie śmiem oszukiwać.

- Dlaczego chcesz to zrobić?

- Widzę, że każdy kto kiedykolwiek się z nią przyjaźnił, bardzo cierpi z powodu jej odejścia. Wiem również, iż niezbyt powodzi się jej w twoim ulubionym zakątku. Trzeba ją zabrać, jednak to nie będzie łatwy powrót - oznajmia, a ja marszczę brwi. Jak to niełatwy? Co może być trudnego w wyciągnięciu dziewczyny z Piekła? Mogę nawet po nią pójść. Drzwi mam niedaleko. Pytam, co oznaczają Jego słowa. - Lucyferze, ona nie będzie już człowiekiem. Duszę oddała Candidzie. Mogę ją mianować tylko...

- Nie - przerywam Mu, wiedząc, co chce powiedzieć. Nie dam z Aurory zrobić demona. Już nim jest, a na powierzchni miałaby podobne obowiązki do tych, które pełniła tam na dole. Musiałaby chodzić zawierać pakty, a wiem, ile energii ją to kosztuje. Pragnę, by mogła być po dobrej stronie, gdyby w razie wojny między naszymi gatunkami, trafiła gdzieś, gdzie będzie miała święty spokój. - Masz ją zrobić aniołem. Nie wiem jak, ale zrób to, do cholery!

- Nie tym tonem, synu... Myślisz, że jeśli jest się Bogiem, można wszystko?

- Owszem, można. Ratujesz wiele ludzi, dajesz im wybór, kiedy są na pograniczu życia i śmierci, panujesz nad całym światem katolików, więc zrobienie z demona anioła, nie będzie stanowiło dla Ciebie niczego trudnego.

- Mylisz się, Lucyferze. Aurora to nie lalka, którą można kreować na daną postać. Była człowiekiem, straciła życie, trafiła do Piekieł z pokiereszowaną duszą Candidy, a teraz ma mieć siłę i energię na powrócenie z kolejnym uszczerbkiem na tej zniszczonej duszy? A jeśli tym razem nie przeżyje?

- To zrób wszystko, by przeżyła. W innym przypadku spotkasz się z moim gniewem.

- Grozisz mi? - pyta Teodon, patrząc na mnie spod ukosa. Pragnę się zaśmiać i obrócić wszystko w żart, ale nie tym razem. Sprawa posunęła się do tego stopnia, że jeśli On ją uśmierci, będzie także odpowiedzialny za to, co spotka później inne Jego dzieci. Nie chciałbym krzywdzić innych, ale to będzie cena za śmierć Aurory, jeżeli On ją spowoduje. Niby to straszne co mówię, jednak ta kobieta jest mym światem... Gdybym stracił ją na zawsze, nie przeżyłbym tego.

- Powiedzmy. Daję Ci czas do wieczora. Liczę na pozytywny wynik.

- Jesteś okropny, Lucyferze. Robię dla ciebie naprawdę dużo, a w podzięce otrzymuję groźby - oświadcza, a kiedy chcę się obrócić i porozmawiać na ten temat, Jego już nie ma. Zostaję całkiem sam z poczuciem winy. Powiedział prawdę. Nie mogę temu zaprzeczyć, dlatego czuję się tak podle jak nigdy. Mój Ojciec robił dla mnie wszystko. Jest skłonny przywrócić do życia mą Aurorę, a ja traktuję Go jak wroga, mimo że wybaczyłem mu wszystko, co kiedykolwiek zrobił. Może nadal kieruje mną ten dawny uraz, jednak powinienem się ogarnąć i przeprosić. Zostawiam to na później, ruszając do bramy, prowadzącej do naszej rezydencji. Zwołuję Ezekiela, który wybrał się na kolejny pakt. Sądzę, że ostatnio zawiera ich za dużo, dlatego niezbyt mi się to podoba. To nadal mój przyjaciel i pragnę dbać tylko o jego psychikę. Czuję, że została naruszona przez większe wspomnienie Catherine. Na pewno też chciałby przywrócić jej życie, skoro Aurora dostaje taką szansę.

- Tak, bracie? - pyta, pojawiając się przede mną. Wygląda posępnie. Oczy ma podkrążone, wręcz pijackie.

- Co jest z tobą?

- Ze mną? Ze mną wszystko dobrze, dlaczego pytasz?

- Masz zakaz zawierania paktów na przynajmniej miesiąc. Zawarłeś ich dostatecznie dużo. Przekroczyłeś dozwolony limit, Ezekiel - upominam go. Nie może ponieść się tej brudnej robocie. Bywa to uzależniające. Potem chce się więcej i więcej. A na koniec demon pragnie tylko opętania i zaczyna stanowić poważne zagrożenie dla większości ludzi o słabej psychice i wrodzonej uległości.

- Stary, naprawdę cię nie rozumiem.

- To zaraz zrozumiesz. Powiedziałem. - Porządny policzek. - Że. - Policzek. - Masz. - Drugi policzek. - Zakaz. - Jeszcze raz policzek. - Zawierania. - Policzek. - Paktów! - Pięść.

Ezekiel łapie się za oba policzki, piorunując mnie wzrokiem. Głośno przełyka ślinę i podnosi głowę, uśmiechając się głupkowato. Chyba jednak zrozumiał moją dobrą lekcję. Nie lubię zniewagi, a mój przyjaciel zaczyna opadać na dno poprzez cierpienie.

- Dzięki. To było oczyszczające - stwierdza. Kiwam głową, ponownie pytając, co jest z nim nie tak. - Trochę się zagubiłem. Przepraszam. Na pewno się poprawię. W czymś ci mogę pomóc?

- A i owszem. Mam nadzieję, że po drodze nie zahaczysz o żadne rozdroże, w innym przypadku spotka cię D666. Twój cel to Paryż i Candida. Dostarczysz jej ten list i poprosisz o natychmiastowe odpisanie.

- Coś się stało?

- Teodon... się zgodził. Potrzebna mi jednak zgoda Candidy. Bez tego ani rusz.

- Mówisz poważnie? Wyciągnie ją stamtąd? I kim będzie? Schorowaną babeczką? - pyta mężczyzna, otwierając szeroko oczy. Przewracam oczami. Czasami nie mam sił do tych głąbów, z którymi się zadaję. Ezekiel poprawia swoje rozczochrane włosy, ubiera skórzaną kurtkę i jeszcze raz spogląda na mnie zszokowany.

- Tego jeszcze nie wiem. Idź już. Chcę szybko jej odpowiedzi - poganiam go, a sam odchodzę w stronę domu. Kiedy wchodzę do środka, nadal panuje tu błoga ciszą, o którą można byłoby się zabić. Jedynym dźwiękiem jest cicha ballada, śpiewana przez Amarę w saloniku pierzastych. Zaciekawiony tym odkryciem, uchylam drzwi, sprawdzając, czy jest sama. Nie pragnę żadnej rozmowy, a bynajmniej nie teraz.

Siedzi obrócona tyłem do mnie, przez co widzę tylko jej blond włosy do pasa. W rogu pokoju zastaję także Michaela, wpatrzonego w kobietę jak w obrazek. Mógłbym stąd odejść, ale po co, skoro coś się kroi, a ja lubię podsłuchiwać i podglądać? Och, charakter Diabła.

Po skończonym utworze, Michael podchodzi do niej, obdarowując namiętnym pocałunkiem. Wtedy już niezbyt chcę to oglądać, dlatego odchodzę w stronę własnej części domu. Odkąd Carda przestała nimi rządzić, aniołki zaczęły odczuwać ludzkie emocje. Nie przejmują się obecnością Teodona, który nie ma czasu, aby ich pilnować, dlatego widzę, że kroją się romanse. Mam nadzieję, że Amaron nie porwie w tango Gabriela, bo byłby problem...

Z głupim uśmiechem zatrzymuję się w swoim gabinecie i spoglądam na ulubiony fotel. Pamiętam, kiedy Aurora nakrzyczała na mnie za brak zainteresowania Candidą. Była to pierwsza taka kłótnia. Owszem, mieliśmy inne problemy, ale takiej zdenerwowanej jeszcze jej nie widziałem. Skakała mi po gazecie, obrzucając różnymi hasłami. Nikt nigdy tak mnie nie potraktował jak ta panna. Z jednej strony miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, a z drugiej ukarać za taką zniewagę. Ostatecznie przymknąłem jej jadaczkę. Do dziś wspominam to jako jedną z przełomowych chwil, kiedy otrzeźwiła mnie powagą sytuacji. Wtedy chodziło o moją córkę, a to ona zachowywała się jak rodzic.

Przymykam powieki, opadając na pamiętny fotel. Kominek nadal jest rozpalony, dlatego ciepło w pokoju nie pasuję mi, jednak nic z tym nie zamierzam robić. Mogę się nawet ugotować. Sam zjadłbym taki smaczny obiad, a co dopiero inni! W końcu niezły ze mnie kąsek. Kręcę głową i zerkam na wysoką półkę z różnymi książkami. Aurora dodała tutaj kilka tytułów, które wydają się ciekawe. Zainteresowany sięgam po to, co zakupiła.

,,Potęga podświadomości" Joseph Murphy

,,Walc o północy" Jennifer Blake

,,Alchemik" Paulo Coelho

Nawet biografię Franka Sinatry kupiła! Uśmiecham się szeroko, patrząc na te książki, wąchając ich boski zapach. Odkładam je na bok, ponownie zasiadając w fotelu, czekając na jakikolwiek znak od Ezekiela albo Ojca. Mam nadzieję, że Teodon jeszcze nie począł żadnych kroków, chociaż prosiłem, by zajął się tym do wieczora. Wolałbym dostać najpierw list od Candidy, i kiedy mam zapaść w sen, żeby czas trochę minął, do gabinetu wbiega zdyszany Ezekiel.

- Jak ja cię nienawidzę! - krzyczy, rzucając we mnie kopertą. - Nie lubię Paryża. Fu.

- Sam jesteś fu. Dziękuję ci, mój drogi. Zechcesz usiąść ze mną przy muzyce Sinatry? - pytam ironicznie, a mężczyzna siada na drugim fotelu, marszcząc brwi.

- Przecież nie lubisz gościa. Od kiedy więc go słuchasz?

- Aurora kupiła jego biografię i... jakoś tak wyszło - mówię wymijająco, otwierając kopertę. Wyciągam z niej list, uśmiechając się szeroko, kiedy tylko widzę pochyłe pismo Candidy.

,,Drogi Tato,

Cieszę się, że do mnie piszesz, a nie dzwonisz. Wiesz, że sama przeżywam tę rozłąkę z Tobą i chcę jeszcze trochę odczekać. Z przyjemnością Cię zawiadamiam, iż Paryż zrobił na mnie ogromne wrażenie! Tyle tu cudnych miejsc, a ciotka z radością pokazywała mi swoje ulubione. Szkoła również jest wspaniała, uczniowie bardzo zdolni i sympatyczni. (Nie to co Ty). Odbierz to jako kiepski żart.

Nie musisz się o nic martwić, a odwiedziny w Lloret masz zapewnione! Tak łatwo nie dam się wyzbyć. Och, Aurora! ONA ŻYJE?! BYŁEŚ U NIEJ? WIDZIAŁEŚ JĄ? CHOLERA, CHOLERA, CHOLERA! Nawet nie wiesz, jak się cieszę! Jak ja ją kocham. I Ciebie też, ale no, ją też! Musisz ją ucałować tak... z milion razy! Albo nie... miliard! Ach, przepraszam, toż to te emocje. Macie moją zgodę na uratowanie jej z tego obesranego Piekła, na zaręczyny i na ślub. Jedynie na dzieci nie wyrażam zgody. Nie chcę rodzeństwa. Chcę być Waszą ukochaną córeczkę. Wiesz, co mam na myśli, prawda?

Tato, nie śmiałabym bronić Ci uratowania naszej Aurority. Kocham ją jak matkę i pragnę, aby żyła, nawet jeśli nie byłaby człowiekiem. Kocham Was oboje i nawet nie wiesz, jak tęsknię, by komukolwiek dokuczać. Lubię Wam dokuczać i mam nadzieję, że niedługo ujrzysz Aurorę w rezydencji.

KOCHAM NAJMOCNIEJ, Candida"

Przewracam oczami i wzdycham. Ta dziewczyna nigdy nie będzie w stanie ogarnąć swych własnych emocji. Sam nie wierzę, że dała radę ukazać całą swoją osobowość w kilku słowach. Toż to przecież dar do denerwowania ludzi!

- Nie chcę cię niepokoić, ale strasznie krzyczała, kiedy przeczytała, że Aurora żyje i nikt nie śmiał jej o tym powiedzieć. A potem robiłem jej za pluszaka.

- Co za kretynka.

- Przeklinała. Oj, dużo przeklinała - oznajmia Ezekiel, uśmiechając się szeroko.

Po jej trzech, drukowanych "cholerach", mogę się domyślić, jakimi słowami raczyła mego przyjaciela. Zakrywam sobie twarz, trawiąc słowa córki. Ona powinna zostać tutaj. Dorosnąć. Powinienem bardziej zadbać o jej wychowanie, nie pozwalając Aurorze na to wszystko, co dla niej zrobiła. Czuję, że w Paryżu może pogubić się, nie zapanować nad swoim rozwojem, a jej ciotka nie da rady ze wszystkimi obowiązkami rodzica. To ja powinienem być przy niej. Jej ojciec.

- Nazwała moje Piekło obesranym! Co za dziewucha! Już ja jej pokażę...

- No na razie to jej nic nie pokażesz. Teodon chyba coś kombinował przy wejściu do Piekła - wyznaje Ezekiel. W jednym momencie kartka z listem od Candidy spada na ziemię, kiedy słyszę te słowa. BÓG WEJDZIE DO PIEKŁA? Teraz to Jego Bóg opuścił. Chwila, chwila... To On jest Bogiem. Nie zapędzaj się, Lucek. Opanuj drżenie. Natychmiast opanowuję się i biorę kilka wdechów. Hiperwentylacja. Hiperwentylacja. Powtarzam to jak mantrę, by się uspokoić. Przecież to niedorzeczne, aby tam wszedł!

- Powstrzymaj Go! Wiesz, jaki tam mam syf?! - krzyczę, a Ezekiel uderza otwartą dłonią w czoło.

- Stary, przejmujesz się, że masz brud na chacie? Bóg ci wbiega na bosaka do Krainy Mroku, a ty marudzisz o syfie...

- A tak, masz rację. Bo ważniejsze jest to, że wejdzie tam o gołych stopach? - pytam ironicznie. - Biegiem, idziemy tam. Nie pozwolę, aby wszedł do mojego domu - warczę i ruszamy przed dom. Nie możemy dać Mu ujrzeć Piekła. Może i sam je stworzył, ale nigdy tam nie był. Nie wie, co przeżywają te pokaleczone dusze, a najbardziej nie chcę, by ujrzał, jakie świetne tortury wymyślałem. W końcu Bóg oglądający, wbijanie na pal... to niemiły widok.

Razem przekraczamy kolejne metry, dzielące nas od wejścia do Piekła, ale oboje zatrzymujemy się kilka kroków przed drzwiami. Nie mogę poruszyć ciałem. Znów mnie muruje. Otwieram szeroko oczy, kiedy widzę Teodona z radosną Aurorą u boku. Uśmiecha się do mnie przelotnie i macha mojemu przyjacielowi, który, podobnie jak ja, stoi oniemiały.

Koleś, twoja babeczka jest przed tobą. Co się robi w takich sytuacjach?

Moje myśli odświeżają mi umysł, więc natychmiast otwieram ramiona, by mogła w nie wpaść. Zamykam ją w niedźwiedzim uścisku, wtulając się w zagłębienie jej szyi. Nie wierzę. Ona naprawdę tu jest. Jest przy mnie. Na powierzchni. Przed naszym domem. Nie potrafię wyrazić słowami swej radości i wdzięczności względem Teodona. Uczynił coś niezwykłego. Mam Aurorę w objęciach i już nigdy nie pozwolę jej, aby odeszła.

Odsuwam ją na trochę, spoglądając na jej śliczną twarz. Uśmiecha się szeroko, obdarowując mnie nieśmiałym pocałunkiem. W głowie huczy mi tylko jedno pytanie, które pragnę jej zadać.

- Auroro, zostaniesz dżemem na mojej kanapce z masłem orzechowym? - pytam, a ona wybucha głośnym, radosnym i dziewczęcym śmiechem. I teraz wiem, że to całkowicie moja Aurorita.

Kiedyś poważnie się obrażę na Wattpada. Trzy razy zmieniałam w całym rozdziale dywizy na półpauzy i teraz wchodzę i co?! I znowu dywizy. Błagam trzymajcie mnie, bo przecież rzucę tym telefonem!

Okej, nieco spokojniejsza przepraszam Was za dywizy, ale nie mam tyle cierpliwości, by czwarty raz wszystko zmieniać. Udanego weekendu, Mandarynki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro