Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

31. Anielska królowa Piekieł

Mija kilka dobrych godzin, nim wszyscy zostają powiadomieni o tej tragedii. Nie przeżywam jej tak jak Gabriel, ale mimo wszystko jest mi przykro. Nie chcę wypytywać, jak to się stało, lecz wiem, że nie mogło być to miłe wydarzenie. Biorę na wstrzymanie i postanawiam poczekać, aż Gabe sam będzie gotowy do tej rozmowy. Lucyfer poszedł z nim rozmawiać, więc i ja mam chwilę do namysłu. Nie mogę zostać cały czas przy staruszku, by go wspierać, ponieważ muszę sprawić wizytę moim rodzicom. Pomimo tej tragedii w naszej rodzinie, nie chcemy przekładać daty ślubu. Lucy dostałby szału, gdyby ponownie musiał czekać na to wielkie przyjęcie z naszej okazji. Po prostu mam nadzieję, że do niedzieli zdążymy wszyscy razem pozbierać naszego kochanego staruszka. Wiem, że strata kogoś tak bliskiego nie jest łatwa do pogodzenia, ale czasami trzeba odpuścić. Pozwolić tej osobie naprawdę odejść. Odejść z naszej pamięci, ze smutnych, dołujących myśli.


Nie potrafiłam przespać całej nocy, co chwilę się budziłam. Martwiłam się o Gabriela i nawet po trzeciej poszłam do niego, by zobaczyć, jak się trzyma. Ujrzałam go, siedzącego na wielkim, brązowym fotelu odwróconym w stronę dużego okna. Pusto wpatrywał się w nasz piękny ogród, oświetlony jedynie lampkami wbitymi w ziemię. Wyczuł, że tam byłam, dlatego poprosił o dzień samotności. Pierwszy raz spotkałam się z takim smutkiem z jego strony, ale nie próbowałam zakłócać tej żałoby. Po prostu odpuściłam dla dobra staruszka. Zamiast tego zebrałam się w sobie, wystroiłam jak ta lala i wczesnym popołudniem wybrałam się do... Włoch. To moja pierwsza wizyta od... kilku, bardzo długich miesięcy. Niedługo minie rok, odkąd opuściłam kraj, a teraz znów stoję w centrum Florencji, podziwiając Baptyserium Jana Chrzciciela. Przez chwilę zaczynam wspominać wszystko, co miało miejsce w tym mieście. Przecież nie samym złem człowiek żyje, więc mimo wszystko mam też dobre wspomnienia. Uśmiecham się, obserwując wesołych turystów robiących sobie zdjęcia na tle zabytku Florencji. Nie przedłużając, idę w stronę taksówki, stojącej na uboczu. Chociaż mogłabym się teleportować, zachowam się jak na... człowieka przystało i pojadę samochodem. Gdy tylko wsiadam do wozu, starszy mężczyzna nawet nie wypytuje, dlaczego przyjechałam, nie mówi nic o moim bracie, więc widzę, że Lucyfer naprawdę tu zdziałał i oddał spokój moim rodzicom.

W dość krótkim czasie taksówkarz zatrzymuje się przed moim odświeżonym, rodzinnym domem. Płacę mu, uśmiecham się, a potem wychodzę na zewnątrz. Radosnym krokiem podążam ku schodom. Biorę głośny wdech, by zadzwonić dzwonkiem. Czekam kilka sekund, kiedy drzwi się otwierają, a ja mam okazję podziwiać moją cudowną, śliczną mamę. Otwiera szeroko oczy i zatyka usta dłonią.

– Aurorita! – woła zszokowana. Wpadamy sobie w objęcia, nawet nie wchodząc do środka. Nie mogę przestać się śmiać, chociaż sytuacja powinna mnie wzruszyć. W końcu ponownie wracam do domu, z którego uciekłam prawie rok temu. Do tego czasu zdążyło się zmienić wiele i w moim życiu, tak i w życiu moich rodziców. Cieszę się, że potoczyło się właśnie tak, a nie inaczej. – Dziecko, kochane, co cię do nas sprowadza? I dlaczego nie zabrałaś swojego partnera? – wypytuje od razu mama, ciągnąc mnie do naszego starego salonu, który wcale nie wygląda jak wtedy, kiedy byłam tu ostatni raz. Wszystko jest nowe, ładnie wymalowane, po prostu cudowne.

– Ja... przyleciałam z wielką nowiną oraz... zaproszeniem – oznajmiam nieśmiało, siadając na sofę.

– Marco! Złaź tu na dół, mamy gościa! – krzyczy mama, a potem ponownie zerka na mnie z tym swoim wielkim szczęściem wymalowanym na twarzy. W jej oczach dostrzegam łzy, ale staram się tym teraz nie przejmować. Jeszcze będziemy płakać, lecz nie w tym momencie. Teraz muszę skupić się na powiedzeniu im o ślubie, ciąży Candidy i... i w sumie na razie tyle. Jeśli zaczną zadawać pytania, wtedy będę głowić się nad odpowiedziami. – Skarbie, nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę! Wreszcie zawitałaś w domu.

– Och, mamo, myślisz, że ja nie tęskniłam? Za swoimi dawnymi czterema ścianami? Nawet, jeśli nic nie było piękne, to był mój rodzinny dom i kochałam to miejsce całą sobą – mówię, uśmiechając się szeroko.

Po chwili naszej luźnej pogawędki do pokoju wchodzi tata. Przyznam od razu, że nieco się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Schudł, wyprzystojniał, no i widać, że choroba go opuściła. Nie mogąc się powstrzymać, rzucam mu się w objęcia, gdy nadal stoi zszokowany w progu salonu.

– Skoro już jesteśmy tu razem, ogarnęliśmy się, czas na moje wiadomości.

– Nareszcie! Nawet nie wiesz, jak jesteśmy ciekawi twoimi informacjami. W końcu pofatygowałaś się osobiście, więc musi być to coś ważnego – dopowiada tata. Posyłam mu radosny uśmiech, kiwając głową.

– Otóż... wychodzę za Lucyfera. Wychodzę za niego w... niedzielę – oznajmiam poważnie, na co rodzice wystrzelają do mnie swoimi oczami. Mam wrażenie, że zaraz wyskoczą z nich czerwone lasery, ale nic się nie dzieje. Po prostu siedzą na kanapie przede mną z otwartymi buziami. – Wiem, że to dość szybko, ale nie ma na co czekać. Kochamy się, będziemy mieli wnuka, więc czas było przypięczętować naszą miłość małżeństwem, prawda? To chyba dobre, nie uważacie? Wreszcie stworzyć prawdziwą rodzinę.

– Skarbie... po prostu nas zszokowałaś, ale pozytywnie! Mieliśmy sprzeczkę z twoim partnerem, ale na ogół to dobry człowiek. Ufamy twoim wyborom, ponieważ zawsze są odpowiedzialne i przynoszą wspaniałe skutki. Cieszymy się waszym szczęściem i mamy gdzieś, że to tak wcześnie. Miłość nie może czekać latami, by ją przypięczetować! – pierwsza odzywa się mama, ponownie mocno mnie obejmując.

– Ja również raduję się tym faktem, ale... kto spodziewa się dziecka? Będziesz babcią, Auroro? Nie za wcześnie na taką rolę? – pyta podejrzanie mój tato. Wzdycham, bo jednak sądziłam, że na razie pominą ten temat. Ciężko mi mówić o sprawach Candidy, jednak moi rodzice także mają prawo wiedzieć o tym. Będą na ślubie, więc zauważą dość szybko rosnący brzuch dziewczyny. Poza tym jest z o wiele starszym od siebie facetem i nie chcę, żeby pomyśleli, że w rezydencji dzieje się jakaś patologia. Nigdy nie wiadomo, co im do głowy przyjdzie.

– Och, tato, to po prostu była... wpadka. Nikt nie spodziewał się, że szesnastolatka zakocha się w przyjacielu swojego ojca. Jednak wraz z Lucyferem teraz mamy ich na oku. Miłości im nie zabronimy, więc próbujemy się oswoić z nową sytuacją. To trudne, ale wierzymy w siłę rodziny. Chyba... rozumiecie, prawda?

– Ciężko od razu pojąć wszystkie te nowiny, dziecko. Mimo wszystko postaramy się do niedzieli zrozumieć wiele rzeczy. A ty nam to jakoś bardziej rozwiniesz. Jednak teraz powiedz, kiedy mamy się z tobą zabrać?

– Prywatny samolot Lucyfera będzie na was czekał w piątek wczesnym rankiem. Nie chcemy was mieszać w ten chaos, który teraz dzieje się w rezydencji. Przylecicie na gotowca. Naprawdę jestem wam bardzo wdzięczna, że przyjeliście te wiadomości z takim spokojem... że chcecie być ze mną w ten ważny dzień – mówię cicho, patrząc na nich z wielką miłością, bo inaczej nazwać się tego nie da. Zrobili dla mnie tak dużo, a nadal są niewiarygodnie dobrzy i wyrozumiali. I nagle rozumiem, dlaczego ja także taka jestem. To po prostu geny.

– Aurorito, nie możemy zabronić ci ślubu, w końcu jesteś dorosła. Cieszymy się twoim szczęściem, ponieważ jesteśmy rodzicami, a ty naszą kochaną córeczką. Ojciec i tak ostrzeże Lucyfera, więc nie ciesz się na zapas, gdy zacznie mu grozić granatami pod domem oraz siekierą – wyznaje mama, uśmiechając się do taty. Ten przewraca oczami, jednak widzę, że także jest rozbawiony. – Ale, kochanie, zostaniesz na dzisiaj, prawda?

– Nie dam rady, mamo. Mamy urwanie głowy w Lloret, poza tym Candida potrzebuje mojego wsparcia. Nie bądźcie źli, ale zobaczymy się w piątek. Bardzo was kocham i jeszcze raz dziękuję – mówię, podnosząc się z kanapy.

– Nie puszczę cię, dopóki nie wypijesz z nami choć jednej herbatki! Albo kawy, przecież jesteśmy we Włoszech! – woła radosna mama, więc nie mam serca odmawiać im tej jednej filiżanki espresso. Wzruszam ramioanmi i z uśmiechem na twarzy we trójkę przemieszczamy się do obszernej, pięknie urządzonej kuchni.

Niestety rodzice nie wypuścili mnie przed szesnastą, dlatego w domu jestem dopiero wieczorem. Cieszę się, że jeszcze zdążyłam z nimi porozmawiać, wyjaśnić kilka rzeczy, nie zdradzając przy okazji, co się dokładnie u nas dzieje. W rezydencji nadal panuje spore zamieszanie, chociaż ogółem wydaje się być spokojnie. Gabriel wciąż nie wychodzi z pokoju, Candida przesypia większość dnia, a Ezekiel ciągle nad nią czuwa. Lucyfer zajęty jest planowaniem z Amaronem wystroju ogrodu, a ja szykuję sypialnię dla rodziców i reszty gości, którzy postanowili nas odwiedzić w ten wyjątkowy dzień. Nie będzie ich dużo, ale i tak cieszę się, że się pojawią. W końcu pierwszy raz zdarza się, by Diabeł żenił się z... aniołem, byłym człowiekiem.

– Dobry wieczór, skarbie. – Słysząc to pieszczotliwe słówko obracam się za siebie. Lucyfer stoi przede mną uśmiechnięty i wesoły jak nigdy. Nie mogę się powstrzymać, więc także się uśmiecham.

– Dobry wieczór. Coś taki w skowronkach jesteś? – pytam rozbawiona, a gdy mężczyzna nagle obdarowuje mnie długim, namiętnym pocałunkiem, tym bardziej potęguje to moje zdziwienie. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Myślę, że chce jakoś rozluźnić sytuację. W końcu śmierć Magdaleny, cała ta Alessia Portes w naszym domu, niezbyt ładne potraktowanie swojej córki... Zdaję się, że Lucy wreszcie zdał sobie sprawę, że popełnił wiele błędów w ostatnim czasie, ale jako były człowiek znam coś takiego jak wybaczenie, dlatego z przyjemnością wybaczę mu, jeśli tylko porozmawiał i przeprosił Candidę.

– Bo życie jest piękne – oświadcza rozpromieniony. – Jak u moich teściów? – dopytuje, a gdy to słyszę, wpadam w jeszcze większy śmiech. – Mają ochotę mnie zabić?

– Byli w szoku, ale ucieszyli się. Przylecą w piątek, więc do tego czasu... trzeba schować swoje magiczne przyzwyczajenia – mówię ciszej, wygodniej układając się na łóżku. Podkładam pod głowę miękką, czarną poduszkę, a potem bezczelnie wpatruję się w Lucyfera, posyłając mu swój uroczy uśmiech.

– Powiem ci, aniele, że na co dzień i tak nie zachowujemy się jak istoty nie z tego świata, więc nie będzie problemu. Poza tym Gabriel wydaje się trochę udobruchany. Jutro będziesz mogła z nim porozmawiać.

– Byłeś jego psychologiem? – pytam ostrożnie, gdyż temat mojego przyjaciela nadal jest dość świeży i niepewny. Obawiam się o jego stan psychiczny, ale jeśli Lucy mu pomógł, będę wdzięczna za to do końca swojego anielskiego życia.

– A co, myślisz, że nie nadaję się? Idealnie się sprawdzam w tej roli! Posłuchaj, może to dziwna propozycja, ale chciałbym, żebyśmy sami napisali swoje przysięgi. Takie... nietypowe, jeśli wiesz, o co mi chodzi. Nigdy nie rozmawialiśmy o miłości jako miłości, a raczej o papce. Ty zawsze byłaś Mandarynką, moim dżemem. To ma być nasz ślub, a nie tradycji.

– Nie kończ. Zrozumiałam, Lucy. Zrobimy własne przysięgi, ale teraz chciałabym cię pocałować i zamknąć twoją jadaczkę – oświadczam dumnie, na co Lucyfer podnosi ręce w geście obronnym, dając mi do siebie pełny dostęp.

Kolejne dni mijają nam w napiętej atmosferze, aż wreszcie w kalendarzu pojawia się ta magiczna data. Dziewiętnasty listopada zapisuje się do ważniejszych dni w moim szalonym życiu. Od rana jestem zasypywana wszelkimi pytaniami i wielkimi przygotowaniami. Wciąż towarzyszy mi pomagająca w każdej sprawie Candida. Choć ciąża sprawia jej wiele problemów, nie poddaje się i bardzo cieszy na mój Wielki Dzień. Tym razem należy do mnie i jest znacznie przyjemniejszy niż jej. Zdecydowałyśmy się na białą suknię z delikatnym, pudrowym różem. W końcu ja i tak nie znam się na modzie, dlatego dałam wybór nastolatce. Widząc swój piękny strój, nie żałuję tego, że pozwoliłam jej zdecydować. Suknia uszyta jest z satyny bawełnianej, bardzo miękkiego, idealnego materiału. Mogłaby nadawać się dla prawdziwej księżniczki, gdyż dół ma rozkloszowany, przyozdobiony ledwo widoczną, różową koronką. Nie mogę napatrzeć się na to cudo, dlatego czym prędzej daję się w nią włożyć. Fryzurą zajmuje się wynajęta, podobno zaufana anielica, którą Gabriel polecił. Zdążył pozbierać się po śmierci Magdaleny, dlatego wrócił do nas, do żywych. Makijaż wykonuje mi Candida, a odstresowaniem mama, wciąż siedząca przy mnie.

– Będzie dobrze, kochanie. Najśliczniejsza panna młoda na świecie! Wyglądasz nieziemsko! – woła rozradowana, posyłając dumne spojrzenie Candidzie. – Gotowa? Bo tato tylko czeka, by cię zaprowadzić do tego twojego... Diabła. – Śmieje się mama, lecz ja od razu zastygam. Wiem, że nadal zabawne jest dla mojej rodzicielki, że Lucy... ma na imię Lucyfer, dlatego wciąż mi wypomina, że wychodzę za Diabła, co oczywiście jest dla mnie zwykłą prawdą.

– Gotowa, gotowa – oświadczam, podnosząc się z fotela. Jeszcze raz zerkam na siebie w lustrze, nie mogąc poznać w sobie dawnej Aurory Vino. Przede mną stoi piękna, dojrzała kobieta, która robi wielki krok w życiu. Ma na sobie cudowną suknię ślubną w stylu księżniczki, jej welon puszczony jest aż do ziemi, a włosy delikatnie zakręciła Deva. Przysięgę stale powtarzam, by tylko nie przynieść Lucyferowi wstydu. Nie chciałabym wpadki na własnym ślubie. – Chodźmy, zanim się rozmyślę – mówię do mamy, lecz jej już nie ma. W pokoju stoi tylko tata, podziwiający mnie z daleka.

– Taka piękna! Och, Aurorito, nawet nie wiesz, jaki jestem dumny.

– Dziękuję, tato. Za wszystko, co dla mnie zrobiliście z mamą.

– A wychowaliśmy najlepszą córkę na świecie. Taką dobrą, taką kochaną, ale teraz muszę powierzyć cię innemu mężczyźnie. Nie martw się, poszczułem go siekierą! – woła rozbawiony, chwytając moją bladą, zimną dłoń. Przełykam głośno ślinę, posyłając mu wesoły uśmiech. Liczę do dziesięciu, by potem dać się poprowadzić na dół, prosto do wyjścia na taras, który w kilka dni zdążył przemienić się w bajeczne miejsce, pełne kwiatów i innych, cudownych dekoracji. Czekamy tylko na rozpoczęcie muzyki wybranej przeze mnie. Nie chciałam tradycyjnej pieśni. Obiecałam Lucyferowi, że to będzie nasz dzień. Wyjątkowy, inny, dlatego piosenką, przy której ruszę z tatą do ołtarza jest "Can't Help Falling in Love". Przy niej moi rodzice także świetnie się bawili, a ja chcę zapamiętać ją we własny sposób. Właśnie z takiej chwili.

Słysząc dobrze znaną mi melodię, biorę głęboki wdech i rzucam pewne siebie spojrzenie tacie. Ten kiwa głową, by ruszyć z miejsca. Gdy tylko przechodzimy na dróżkę z różowych kwiatów, wszyscy zebrani, a jest to niewielki tłum, wstaje, patrząc prosto na nas. W tym momencie mam ich głęboko gdzieś, bo najważniejszy jest ten facet, który stoi przy ubranym na biało Gabrielu. Uśmiecha się szeroko, uważnie mnie obserwując. Moje policzki na pewno zdążyły pokryć się barwnym rumieńcem, jednak to także mało mnie obchodzi. Stojąc przy swoim wybranku po prostu czuję sie... jak prawdziwa księżniczka, jak anioł mojego Diabła. Chwytam jego dłoń, mocno, pewnie, a w tej samej chwili piosenka bardzo się ścisza, by ceremonia mogła się zacząć.

– Mój wyjątkowy anioł... – szepcze Lucy, puszczając mi oczko.

Wtedy wszystko się rozpoczyna, a po kilku minutach ponownie stajemy przed sobą z Lucyferem, żeby złożyć swoje własne przysięgi. Oczywiście, że się stresuję, ale uspokajam się faktem, że to i tak nasz ślub, nasze słowa, a jeśli komuś się nie podobają, nie muszą tego słuchać.

– Ja, Lucyfer Astaroth Marsheles, słynny Diabeł z Lloret de Mar biorę ciebie, Auroro Vino, mój jedyny aniele i Mandarynko za żonę. Obiecuję ci więcej dżemu na kanapkach z masłem orzechowym, więcej miłości, więcej troski, gdy będziesz tego potrzebować. Więcej... mnie, więcej nas. Oddaję ci swoje serce, swoją duszę, całego siebie. Staję się twoim własnym Diabłem Stróżem we dnie i w nocy, w każdej sekundzie naszego życia.

– Ja, Aurora Vino, cicha Włoszka z Florencji biorę ciebie, Lucyferze Marsheles, mój jedyny Diable i dżemie za męża. Obiecuję ci więcej czerpania z życia, więcej leżenia na trawie wśród naszej bańki miłości, więcej papki, która nigdy nie zastygnie. Więcej uśmiechu, więcej troski, więcej wspólnych chwil. W całości należę do ciebie, a ty do mnie. Póki straszna Śmierć nad nie rozdzieli, póki papka trwa...

– Oficjalnie zostajecie aniołem i Diabłem, połączonymi więzłem małżeńskim! Już ty, Lucy, wiesz, co masz zrobić – mówi wesoło Gabriel, posyłając nam naprawdę szczery, radosny, a zarazem dumny uśmiech. Faktycznie, nie musiał Lucyferowi mówić, co ma robić, bo od razu zabiera się do zadania. W tyle słyszę głośne brawa, lecz nie mam szansy zobaczenia ich min, gdyż mój mąż porywa mnie w objęcia, a nasza bańka nadal trwa. Trwa i trwać będzie, póki Śmierć nas nie rozdzieli, póki nic nie wystygnie. Ja i mój dżem.

Gotowi na zakończenie? Bo niestety... ale zostało naprawdę bardzo mało, bym mogła powiedzieć tej historii "pa". Ja nie jestem gotowa na pożegnanie się z MD i MA, ale wiem, że inne, liczne projekty powinny Was zadowolić.

Przychodzę też z tłumaczeniem, ponieważ ostatnio mało się udzielam na Wattpadzie. Przyznam, że porwał mnie kurs na prawo jazdy, więc trzymajcie za mnie kciuki, żeby Aga mogła jeździć na drogach! :D

Po cichu zaproszę Was także do uważnego śledzenia fanpage'a Ailes, ponieważ niedługo szykują się nowiny dotyczące wydania antologii.

Do usłyszenia, miłego dnia Mandarynki! ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro