23. Nie igraj ze śmiercią
W progu salonu nadal stoi wysoka szatynka, odziana w czarną, długą suknię do kostek. Na jej dłoni zauważam dość spory pierścień, który połyskuje w blasku lampy tuż obok niej. Kobieta uśmiecha się do mnie, gdy zauważa, że ciągle się jej przyglądam. Odchodzi od futryny, podchodząc szybkim krokiem do mojej osoby. Wyciąga bladą dłoń, którą niechętnie łapię.
– Auroro, wspaniale widzieć cię żywą! – woła wesoło, jakbyśmy już od dawien dawna się znały. Przerażona spoglądam na Lucyfera. Kim ona jest...? Skąd mnie zna? Kobieta chyba zauważa moją nieufność względem niej, po czym odsuwa się o kilka kroków do tyłu. – Och, rozumiem. Nie powiedzieli ci, kim jestem?
Przeczę, kręcąc głową.
– Moje imię, na pewne potrzeby, brzmi Noemi i jestem Śmiercią, aniele – oznajmia poważnie szatynka, ciągle serwując mi ciepły, delikatny uśmiech, choć jej spojrzenie wyklucza dobry humor, gdyż nadal jest puste, oziębłe... mrożące krew w żyłach. – Raz się spotkałyśmy, gdy odprowadzałam cię na drugą stronę, do Piekła. Możesz tego nie pamiętać, ponieważ pod koniec musiałam wymazać ci pamięć o tym spotkaniu. Nie lubię, kiedy ludzie, dusze, czy duchy zapamiętują mnie jako kobietę.
– Ale, Noemi, jesteś kobietą – wtrącam się, marszcząc brwi, na co szatynka cicho chichocze.
– Owszem, jestem, natomiast Śmierć jest kojarzona z mężczyzną, a nawet z kościotrupem w czarnej pelerynie, trzymającym kosę. Dlaczego nie potrafią zrozumieć, że Śmierć może być seksowną kobietą? Że co, to niby nie jest zawód dla mnie?
– Jest feministką – dodaje Lucyfer, przewracając oczyma.
W sumie to by tłumaczyło, dlaczego jest taka oburzona szufladkowaniem Śmierci jako mężczyzny z kosą. Przez chwilę stoję w osłupieniu, próbując pojąć najnowsze rewelacje. Odwiedziła nas dawno zaginiona Noemi, której nikt nie ma prawa ujrzeć. A ten, kto ją ujrzy, wymazuje mu się wspomnienia. Dlaczego do nas przyszła? Ktoś umiera, że postanowiła sprawić wizytę wszystkim? A może chce sprzątnąć cały dom i przeprowadzić nas na drugą stronę, posyłając każdego do swoich domów? Czego pragnie...? Mam w głowie tyle pytań, ale obawiam się je zadać. Szatynka wydaje się naprawdę całkiem luźną, sympatyczną osobą, ale teraz, wiedząc kim jest, nieco się boję. Nikt nic nie zrobił, więc skąd jej wizyta?
– Proszę cię, gówniarzu, nie wtrącaj się w sprawy dorosłych – oznajmia Noemi, wpatrując się w Lucyfera. Oburzony siada na swój stary fotel, a Gabriel uśmiecha się do niego kpiąco. W końcu ktoś, oprócz mnie, poskromił Diabła. – Nie przyszłam tu kogoś zabrać, lecz po to, gdyż wszyscy mamy wspólny problem, moi drodzy. Znajdźcie mi jakieś biuro albo salę konferencyjną i zaproście mnie wraz z wszystkimi członkami. Mamy do pogadania.
Noemi już po chwili wychodzi do ogrodu, a ja, Gabriel i Lucyfer siedzimy w milczeniu, spoglądając na oddalającą się postać Śmierci. Nie tak ją sobie wyobrażałam. Nie sądziłam, że to w ogóle kobieta! Faktycznie, miała rację. Gdy widzę obraz kogoś, kto zabiera nas na drugą stronę, widzę ponurego mężczyznę z kosą. A ona? Ona jest piękna, mroczna, a zarazem sympatyczna i rzeczowa. Nie wiem, o jaki problem może chodzić, dlatego ruszam za Lucyferem w poszukiwaniu jakiegoś miejsca, gdzie moglibyśmy go omówić. Gabriel postanowił zebrać wszystkich członków domu, by oznajmić im, kogo zagościliśmy w naszych progach.
Ja natomiast cały czas chodzę za Diabłem, który wyjątkowo jest niespokojny. Ogląda się za siebie, omiata mnie dziwnym, jakby smutnym, spojrzeniem i ciągle marszczy brwi. Może główkuje nad tym, czemu odwiedziła nas Noemi? Ja sama także jestem ciekawa, ale staram się być również cierpliwa. Nie można dostać wszystkich informacji od razu. Kiedy pierwszy raz przekroczyłam próg rezydencji, a potem mijały kolejne dni, za wszelką cenę chciałam wiedzieć, co ukrywa przede mną rodzina. Niestety zajęło mi prawie dwa miesiące, nim stanęłam u bram Piekła. Tej chwili... tej przerażającej, mrocznej chwili w życiu nie zapomnę.
– Znowu o czymś zawzięcie myślisz – stwierdza Lucyfer, przystając na moment.
Rozglądam się, gdzie dotarliśmy, lecz nie rozpoznaję miejsca.
– Wyprzedzę twoje pytanie. To opuszczony teren domu, nikt tu nie przebywał, gdyż... no cóż, potrzebowaliśmy kiedyś czarownic, wampirów, driad, paru wilkołaków, więc musieliśmy gdzieś ich ulokować – mamrocze cicho, po czym dodaje: – Od wielu, wielu lat nikt tu nie przychodzi. Nasi goście nieco narozrabiali, ale salka konferencyjna pozostała. Uwierzysz, że mamy mównicę?
– Nie, chyba nie uwierzę – mówię z kpiną, na co Lucyfer przewraca oczami i otwiera drzwi przed nami. Pokojem, który pokazuje, okazuje się być luksusowa, nowoczesna sala, gdzie można urządzać tłoczne konferencje. Po środku króluje spory, szklany stół, który ozdabia stary, pusty wazon. Wokół mebla znajdują się czarne, obracane fotele, a nad nami wisi kryształowy, piękny żyrandol. – Aha, faktycznie, bardzo brzydka ta część domu...
– Urządzała ją Amara, więc nieco odbiega stylem od reszty. Auroro, powiedz mi, wszystko w porządku? Ciągle gdzieś błądzisz myślami i mam wrażenie, że chodzi o mnie.
– Musimy rozmawiać o tym teraz? Wolałabym się dowiedzieć, po co przyszła do nas Śmierć! Nie uważasz, że to temat, który wymaga pilnego wyjaśnienia?
Jak na zawołanie do pokoju wkracza cała nasza ekipa. Amaron z Amarą, Gabriel z... Magdaleną, którą zdążyłam poznać dwa tygodnie temu, a na końcu Ezekiel, San, Candida i Noemi. Can uśmiecha się w stronę Lucyfera i niemal rzuca mi się w ramiona, wołając wesołe przywitanie. Potem odsuwa się i serwuje mu cios w brzuch.
– A to za to, że nas zostawiłeś! Jesteś mi winien porządne wyjaśnienia. Inaczej bardziej cię skopię – mówi groźnie, ostrzegając go palcem wskazującym.
Jej ojciec uśmiecha się do niej, puszczając oczko.
– Nie bój żaby, wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, a teraz cię ostrzegam: jeszcze raz mnie uderzysz, będziesz miała szlaban! Zrozumiałaś, panienko?
– Teraz to sobie możesz... w tyłku pogrzebać – burczy dziewczyna, a ja cicho chichoczę.
Co jak co, ale moja przyjaciółka ma teksty na każdą okazję i potrafi nimi zagiąć nawet swojego ukochanego tatusia, który wydaje się nie pokonany w tej sferze.
Po chwili każdy zasiada w szklanej sali na wolnych krzesłach. Noemi staje na jednym końcu, patrząc na wszystkich swoim obojętnym, pustym wzrokiem. Odrzuca do tyłu ciemne włosy, a następnie bierze głośny wdech.
– Wiem, pierwszy raz Śmierć wyłoniła się ze swego mroku i teraz znajduję się tutaj z wami w postaci pięknej kobiety, ale nie w tym rzecz. Wyłoniłam się, ponieważ nasze rasy stoją przed strasznym kryzysem. Już tłumaczę. Z Nieba, ale także z Piekła, wyłania się coraz więcej dusz. Nie wiedząc, co mają robić, opętują ludzi, ale w taki sposób, że nieszczęśnicy już po kilku godzinach brutalnie giną. Moi żniwiarze mają ręce pełne roboty, dlatego oznajmiam: mamy dość! Pragnę, byście natychmiast zajęli się swoimi domami i zakazali głupim duszom schodzenia na Ziemię. Czy jesteście świadomi problemu?
– Że co, proszę? Przecież wczoraj rano opuściłem tereny Piekielne, dobrze zamykając za sobą bramę. Żadna dusza nie miała prawa opuścić Podziemi. Jeśli ktokolwiek opuszcza swoje domki to na pewno ze strony Niebios! – oburza się Lucyfer, lecz Noemi wyciąga przed siebie dłoń, a szklanka z wodą przed Diabłem ląduje na jego twarzy.
– Nie bądź taki pewny siebie, gówniarzu. Myślisz, że demony za twoimi plecami nie spiskują? Plotki mówią, że ich wielki Władca przestał zachowywać się jak Diabeł, a jest teraz zwykłym pantoflarzem i zakochanym kundelkiem, dającym się prowadzić na smyczy. Widocznie wypuszczają dusze, ponieważ wiedzą, że nie jesteś już zainteresowany prowadzeniem biznesu.
– Łżesz!
– Chciałabym, ale to wiadomości prosto z pierwszej ręki. Jestem pewna, że demony celowo wypuszczają biedne, pokrzywdzone w kręgach piekielnych, dusze, by mogły szkodzić światu. To samo tyczy się Nieba. Nie mówię o dobrych aniołach, lecz pobratymcach Cardy Marsheles. Zostawiła tam swoich zwolenników, którzy pragną wybić wszelkich ateistów... – Od tej pory całkowicie się wyłączam, a przerażająca wizja wymordowania ludzi... staje się tak bolesna, że pragnę uciec z tej sali i nie słuchać nic więcej na ten temat.
To ja miałam być tą, która zgładzi wszystkich ateistów na świecie. To ja miałam dokonać mordu, a teraz... teraz ten plan zaczyna być wypełniany przez wypuszczane dusze z Piekła i Nieba. Widocznie znajomości Cardy były tak różne, że jej wizja wytępienia tych jakże złych niewierzących, spodobała się także niektórym demonom, dzięki czemu zdobyła sprytnych zwolenników w Podziemiach.
Mam ochotę się rozpłakać. Gdyby nie ja, wszystko wyglądałoby inaczej. Ateiści nie byliby opętywani przez zagubione dusze, które nie wiedzą, co mają począć i zabijają w ten sposób niewinnych ludzi. Gdyby nie ja... wszystko byłoby lepsze, ale stało się. Pojawiłam się w ich świecie i teraz nie ma odwrotu, ponieważ go nie opuszczę. Nie chcę tego.
– Aurorito, wszystko dobrze? – pyta cicho Candida, przechylając się w moją stronę, więc kiwam głową na znak, że tak, wszystko gra. Gabriel chyba wyczuwa, że ten temat jest mi bliski, a zarazem tak potwornie mnie boli, gdyż zaczyna coś mówić Noemi, lecz tego także nie słyszę. Znów się wyłączam i dopiero ostateczne słowa Śmierci reaktywują mnie.
– Także, gówniarzu, do roboty! Demony same się nie ogarną, potrzebują silnego, władczego przywódcy, więc zbieraj się. Czas na to, by ochronić ludzkość. Spędzacie tu większość czasu, to jest wasz dom, a ludzie powinni być waszymi przyjaciółmi. Co się z tym wiąże? Że przyjaciół się chroni, moi drodzy. I liczę, że każdy weźmie sobie moją wizytę za porządną lekcję, by trzymać zagubione dusze daleko od ludzkości. Oni nie wiedzą, jak się z nimi obchodzić, nawet jeśli byli kiedyś takimi samymi ludźmi, których teraz opętują.
Postanawiam dłużej nie słuchać tych okropieństw i wychodzę na hol. Pędzę nieznanymi mi korytarzami, aż docieram do pięknie zdobionych schodów. Zbiegam nimi do saloniku, a stamtąd otwieram balkonowe drzwi, witając promienie słoneczne i boski ogród. Gorąco nieco mnie osłabia, lecz staram się to ignorować. Siadam na pobliskiej ławce, czekając, aż doprowadzę się do porządku. Jak i w umyśle, tak i fizycznie, gdyż cała się trzęsę. Powinnam porozmawiać z Lucyferem. Tak... powinnam to zrobić, wyjawić mu, że wiem, dlaczego nagle ludzkość, głównie ateiści, są zagrożeni.
Akurat, gdy o nim myślę, mężczyzna również wychodzi tylnym wyjściem, omiata mnie krótkim spojrzeniem, a potem rusza do znanej mi już dobrze kopuły krzewów. Do Piekła... Od razu zeskakuję z drewnianej ławki i pędzę za nim.
– Lucyfer! Lucyfer stój! – krzyczę, lecz on nawet nie zatrzymuje się. Robi to dopiero przed wejściem do Podziemi. Patrzy na mnie przenikliwym, smutnym spojrzeniem.
– Jestem Diabłem i mam robotę, Auroro. Nie mogę zachowywać się jak zakochany nastolatek, muszę wziąć się do pracy. Zostałem zesłany do Piekła, by nim rządzić, a teraz... wszystko mi się tam wali.
– Ale my musimy porozmawiać... – mamroczę zaskoczona jego nagłą zmianą postawy. – O tym mordzie... o ludzkości, o nas!
– Dobrze, obiecuję, że porozmawiamy, lecz nie teraz, nie w tym momencie. Koniec bycia mięczakiem, koniec lenistwa. Czas na prawdziwą, brudną robotę, na Diabła wcielonego. Musisz mnie zrozumieć – oświadcza chłodnym tonem, po czym otwiera drewniane drzwi. Jeszcze raz smutno na mnie zerka, a potem przekracza próg.
– Nie rozumiesz, że to ja miałam wymordować ateistów?! – wołam, ale na próżno, ponieważ te dźwiękoszczelne wrota zamykają się z hukiem. Niby są drewniane, jednak po drugiej stronie zamontowana została specjalna szyba, która od razu jest opuszczona po przekroczeniu progu. Postanawiam zaryzykować i chwytam za klamkę, by zejść z nim na dół. Przecież chcę mu powiedzieć coś tak ważnego! Próbuję otworzyć drzwi, lecz moje starania są daremne. Zamknął się od wewnątrz i teraz nie mam tam wstępu. Chyba że wymalował te wrota jakimiś anielskimi znakami, przez co nie mogę tam wejść. Koniec końców poddaję się, postanawiając dać mu wolną rękę. Niech pracuje, proszę bardzo, ale ja chciałam pomóc.
Odwracam się na pięcie, żeby ponownie usiąść na ławce i trochę odsapnąć, lecz wpadam na Noemi, stojącą przede mną. Znów obdarza mnie tym ciepłym, spokojnym uśmiechem, który wydaje się bardzo naturalny i wcale niewymuszony. Dzięki niemu odwzajemniam gest, choć patrząc na nią, czuję zimne ciarki przechodzące przez całe ciało. W końcu stoję oko w oko ze Śmiercią. Jeźdźcem Apokalipsy. Dopiero teraz mnie zastanawia, gdzie jej koń? I dlaczego postanowiła osobiście nas odwiedzić, zamiast wysłać jakiegoś żniwiarza?
– Dlaczego nie zadasz mi tych pytań osobiście, Auroro? Przecież oznajmiłam, że nie mam zamiaru nikogo z was zabrać, więc skąd ten strach? Owszem, jestem Śmiercią, ale na ogół przyjazna ze mnie osóbka. Wtedy, gdy wymagam szacunku, gdy mówię coś ważnego... mogę sprawiać inne wrażenie, lecz taki mój zawód. Muszę wiedzieć, jak tupnąć, by wszystko było dobrze.
– Przerażasz mnie, Noemi – oznajmiam cicho, wreszcie patrząc jej w obojętne, czarne oczy. – Ale bardziej od przerażenia czuję zainteresowanie twoją osobą.
– Tak, słyszałam twoje pytania. Gdzie mój koń, dlaczego złożyłam wam osobistą wizytę... rozumiem, że chciałabyś poznać odpowiedzi, prawda?
Kiwam głową.
– W takim razie przejdźmy się, a wszystkiego się dowiesz.
Choć nie powinnam tego robić, zgadzam się i wyruszam wraz z Noemi na spacer po naszym pięknym ogrodzie. Chcę po prostu dowiedzieć się o wszystkim, co ma mi do powiedzenia. Najbardziej zadziwiające jest to, że przyszła sama, bez żadnej ochrony, bez swojego wsparcia, prawej ręki. Przecież możemy ją zniszczyć, tak? Jak w ogóle zabić Śmierć? Och... przestaję o tym myśleć, wiedząc, że kobieta ma całkowity dostęp do mojego umysłu. Zamiast tego przyglądam się jej z podwójnym zaciekawieniem. To jej ciało, a może komuś ukradła?
– Chciałam cię poznać, Auroro. Chciałam zobaczyć kobietę, która z demona stała się aniołem; kobietę, która poskromiła Diabła i wyzwoliła w nim miłość. Na świecie takich kobiet jest tylko trzy.
– Jak to trzy? Nie rozumiem...
Myślałam, że tylko ja i Candida jesteśmy kobietami, które Lucyfer kocha. Nigdy nie pomyślałabym, że może być jakaś... trzecia. Od razu spinam się i czuję ukłucie zazdrości. To ja jestem tą, która obudziła w nim miłość! Mam wrażenie, że przez zaciśnięte pięści zaraz przebije sobie skórę. Noemi zauważa moje zachowanie i posyła mi rozbawione spojrzenie. Marszczę brwi, gdyż nie rozumiem, co ją bawi. Moja zazdrość? To chyba oczywiste, że będę taka względem m o j e g o faceta.
– Kochanie, ona już nie żyje. Wieki temu... kiedy Lucyfer upadł, przez bunt nie mógł się zbliżać do ludzi, jednak znalazł pewną dziewczynę. Zawróciła mu w głowie, lecz podziwiał ją tylko z daleka. Jego brat Uriel zrozumiał, że Diabeł się zakochał i wybłagał wraz z innymi Archaniołami łaskę. Teodon wreszcie się ugiął i pozwolił Lucyferowi raz na sto lat wyjść na Ziemię, by odwiedzić ukochaną. Chyba rozumiesz, jaki był tego sens? Zadać mu jeszcze więcej bólu, bo przecież ta kobieta dawno umarła. Lucy więcej jej nie ujrzał, a potem jego serce zamarzło. Wrócił do Piekieł i więcej nie wychodził.
– Boże... – szepczę zaskoczona.
Na studiach usłyszałam kiedyś, jak kolega z zajęć tłumaczył swoim zainteresowanym koleżankom tę historię, ale wtedy wydawała mi się śmieszna i nieprawdopodobna. Nie wierzyłam w Diabła, nie wierzyłam w takie bajki, a jednak stało się to prawdą. Lucyfer... on naprawdę już kiedyś kogoś pokochał. Nadal czuję ukłucie zazdrości, że mimo wszystko była kiedyś jakaś kobieta, jakiś człowiek.
– Na Boga to ty nie licz, Auroro. Sprawił, że Jego syn jeszcze bardziej się zbuntował. Wypuszczał demony na rozdroża, przez co teraz sama wiesz, co się dzieje. Ludzie coraz częściej tracili życie. W tamtym okresie Lucyfer był chyba najgorszy...
– Ale jak On mógł mu to zrobić?! Ja... ja myślałam, że to głupie wymysły. To mnie kiedyś przytłoczy. Czy ten mężczyzna dozna kiedyś prawdziwej radości, odkupienia za to wszystko, co mu się przydarzyło? – pytam, choć nie wiem po co, skoro Noemi nie zna na to odpowiedzi. Przeraża mnie fakt, ile Lucyfer musiał się nacierpieć, by wreszcie odzyskać upragniony spokój. Domyślam się, że czasami nadal cierpi. Przypomina mu się ta krzywda i potem jest taki... spokojny, zamyślony i uczuciowy. Bo boi się, że znowu ktoś może przyczynić się do jego cierpienia i bólu. Ale jak mogę go zapewnić, że będzie lepiej, skoro sama nie jestem tego pewna? Co zrobić, by był szczęśliwszy?
– On już doznaje tej radości. Ma wszystko, czego potrzebuje. Kochającą rodzinę, ukochaną, która wcale nie zginie i zostanie z nim na zawsze. To wystarczy, by Lucyfer znów mógł być szczęśliwy.
– To dlaczego tak go szprycujesz, żeby stał się zimnym draniem? Przez twoje słowa uciekł do Piekła... – mówię, próbując powstrzymać się przed wybuchnięciem płaczem.
– Auroro, on zawsze będzie Diabłem i ma pewne zobowiązania. Tutaj, owszem, może sobie pozwolić na czułości, ale nie na dole. Jest powołany do tego, aby pilnować demonów i potępionych. Po prostu zapewnij mu radość, gdy będzie wracał. Myślę, że tego będzie potrzebował najbardziej.
Kiwam jej głową, oddając się zadumie. Chcę być dla Lucyfera kimś, na kogo naprawdę może liczyć. Nie zawsze będę wyrozumiała, ale w tych okolicznościach, gdy nas zostawił i sam zaszył się w swoim domu... nie potrafię być dla niego tak dobra jak wcześniej. Bardzo mnie zawiódł i chociaż mu wybaczyłam, nadal czuję niepewność. Mimo jego zapewnień, mimo wyznania miłości, obietnicy, że zostanie na zawsze, boję się. A jeśli znudzi mu się życie tutaj? Jeśli ja mu się znudzę? Po prostu nie chcę go stracić. Przez te kilka miesięcy stał się dla mnie jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Z pomocą jego, Candidy, Gabriela, a także Ezekiela, odzyskałam swój charakter, radość. Pokochałam ich wszystkich, dlatego ja również pragnę, by oni także poczuli się tu dobrze. Na tyle dobrze, by nie uciekać nigdzie indziej.
– Teraz zostawię was samych, jednak gdybyś mnie potrzebowała, zawołaj w swoich myślach. Powodzenia, Auroro – oznajmia Noemi, wyrywając mnie z zadumy.
– Jakich nas? – pytam zdezorientowana.
Kobieta uśmiecha się ciepło, obracając mnie do tyłu. Od razu napotykam się z czarnymi oczami tego, którego przecież kocham. Patrzy na mnie z tą swoją troską, a zarazem zakłopotaniem. Gdy ponownie zerkam w stronę Noemi, jej już nie ma, więc wracam wzrokiem do niego. Stoi z dłońmi w kieszeni spodni i ciągle mi się przypatruje, jakby szukał odpowiedzi na swoje pytania.
– Zraniłem cię – oświadcza cicho, przez co marszczę czoło. – Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiesz co? Nadal chcę cię prosić o wybaczenie, nadal myślę o naszej przyszłości, nadal będę dupkiem i będę popełniać masę błędów, jednak chcę, byś nadal mnie uczyła. Uczyła tego, co sama umiesz. Auroro, w życiu nikomu tego nie mówiłem, ale musisz mi uwierzyć, że staram się być dobry. Dla ciebie i dla Candidy. Obie jesteście moim jedynym, najważniejszym światem, a gdyby mój świat zacząłby się rozpadać... ja także bym się rozsypał.
– Lucyfer...
– Nie, nic nie mów. Jesteś wściekła jak cholera. Masz ochotę mnie zdeptać, dać mi w twarz, posiekać jak marchewki na obiad, ale proszę cię, wybacz mi moje zachowanie, moje tchórzostwo, ucieczkę, to uderzenie w twarz... Czasami wstępuje we mnie istny Diabeł – mówi, przez co mimowolnie się uśmiecham. – Mimo tego kim jestem, zakochałem się. Zakochałem się jak wariat, ale mam do tego prawo. Nieważne, czy jestem potępiony, siedzę w Piekle, czy byłem Archaniołem. Pieprzę to, i tak będę cię kochał. Bo każdy ma prawo do miłości, prawda?
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, lecz znowu mi to utrudnia, kładąc palec na moje wargi. Uśmiecham się i delikatnie go popycham w stronę drzewa przy lasku. Patrzy na mnie zdziwiony, dlatego wybucham śmiechem, po czym rzucam mu się na szyję.
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że już ci wybaczyłam!
– Co... Cholera, Aurora, to dlaczego kazałaś mi to wszystko mówić?
Znów się śmieję.
– Nic ci nie kazałam. Po prostu... trochę ci ułatwiłam wyznawanie swoich uczuć. Lucyfer, jeśli chcesz, żeby się udało, masz mówić otwarcie o tym, co czujesz w danej chwili, zgoda? Tak robią ludzie i teraz ty musisz postępować.
– Czyli mam mówić, co czuję, tak? – dopytuje, mrużąc oczy, więc potakuję. – Mam ochotę cię pocałować.
Nie mogę powstrzymać kolejnego chichotu, dlatego nieco się odsuwam i uśmiecham.
– Dobrze, możesz to zrobić.
– To nie było pytanie. Ja ci to po prostu uświadomiłem. Nie potrzebuję twojej zgody, aniele – oświadcza wesoło, po czym przyciąga mnie do siebie, a jego wargi opadają na moje, łącząc się w pocałunku.
I już wiem, że jestem tu, gdzie chcę być. W jego ramionach, przy tym zniszczonym, ale silnym mężczyźnie, który przeżył już wiele, a mimo to potrafi znów kochać. Potrafi prosić o wybaczenie, potrafi mówić o tym, co czuje. Jestem niesamowicie dumna z siebie, a przede wszystkim z niego. Jak tu nie kochać takiego Diabełka?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro