18. Podróż po bólu
Jeszcze tego samego wieczoru idę do Candidy, by przedstawić jej swój plan, który, mam nadzieję, wypali. Myślę, że tak mogłobyśmy zwrócić uwagę jej ojca albo sprawić, by poczuł się o wiele lepiej. Jakby zobaczył w nas swoich sprzymierzeńców, kogoś, z kim można miło i dobrze spędzić czas. Choć nieraz mu to pokazywałyśmy, widocznie nie poskutkowało i trzeba próbować do skutku. Nie wiem, czy on to zobaczy, czy cokolwiek poczuje, jednak będę miała tę cichą, ale jakże wielką nadzieję.
Pod jej drzwiami słyszę głośną muzykę, ale równie głośne darcie się dziewczyny. Niepewnie wchodzę do jej pokoju, a to, co tam zastaje, przechodzi ludzkie pojęcie. Candida stoi na łóżku ze szczotką do włosów przy ustach, śpiewając hiszpańską piosenkę. Wkłada w to całą siebie i nie zwraca uwagi na nic, poza tym, co robi.
– Hablemos de una vez
Yo te veo pero tu no ves
En esta historia todo esta al reves
No me importa esta vez
Voy por ti, voy!*
– Candido? – przerywam jej śpiewanie, marszcząc brwi.
Mam kolejną nadzieję, że wybrała tę piosenkę, ponieważ po prostu się jej podobała, a nie dlatego, że takie coś właśnie odczuwa, gdyż mocno bym się zmartwiła. Utwór jest o nieodwzajemnionej miłości, a to może być równie niepokojące, zważywszy na to, że Candida i Ezekiel, podobno, są razem.
– Co mi przerywasz koncert?! – woła z głupim uśmieszkiem, zeskakując z łóżka.
Szczotkę odkłada na półkę, a następnie zajmuje się sprzątaniem reszty porozrzucanych rzeczy, które walają się po całym pokoju. Choć przez chwilę wygląda na wesołą i radosną, moje zmartwienie pogłębia się, gdy tylko widzę cień smutku wymalowany na jej pięknej twarzy.
– Coś się stało? – pytam, a dopiero potem gryzę się w język. Oczywiście, że coś się stało. Jej ojciec zostawił ją, nawet jej nie informując. Nie wrócił i najwidoczniej nie zamierza, a ona została bez żadnej wiadomości, dlaczego w ogóle to zrobił. Jedyne, co wie, to to, co ja wydusiłam z siebie po jego odejściu. Wątpię, by to jej wystarczyło. Sama również oczekiwałabym więcej niż tego, co dostała Candida.
– Na tę chwilę? Chyba nie... Próbowałam zapewnić sobie rozrywkę, ale bezczelnie mi przerwałaś. Poza tym nie wyszłaś z pokoju z Ezekielem... – mamrocze pod nosem, obracając się do mnie plecami. Właśnie w tym momencie czuję, jakbym dostała policzek. Upomnienie, że w ogóle śmiałam rozmawiać z nim na osobności. Ona jest po prostu zazdrosna, a mi... mi się chce śmiać. Ja i Ezekiel? Przecież to wręcz niemożliwe! Kocham kogoś z tego domu, oczywiście, ale Ez jest tylko moim kumplem. Kimś, kto pomógł mi w trudnych chwilach w Piekle, kto wprowadził mnie w ten mroczny świat, i ma podobną historię do mojej. Połączyło nas to, ale nie w taki sposób, jaki ona sobie ubzdurała w tej swojej ślicznej główce.
– Candido! Żartujesz sobie? – pytam, tłumiąc śmiech.
Ta spogląda na mnie, po czym sama się rumieni i siada na łóżku, uśmiechając się ciepło.
– Przepraszam. Po prostu... no sama wiesz. Bo niby jest dobrze, staram się normalnie żyć, ale Auroro, do jasnej cholery, mam dość udawania! Mój własny ojciec, wychowujący mnie przez szesnaście lat, spieprza, nawet nie wspominając mi o tym wcześniej. Tę wiadomość przekazał tobie, i to w taki sposób, że się chce płakać.
– Musimy się z tym pogodzić, Can.
– Chyba śnisz. To jest mój tata. Tata, nie kolega! Zostawił mnie i liczy, że ty będziesz robiła za obojga? Przeliczy się.
– Po pierwsze: wyrażaj się. Gabriel ma dość, że stwarzasz problemy wychowawcze, a ja muszę się z nim zgodzić. Alkohol, papierosy i przekleństwa? Dość, młoda damo. Od teraz się zmieniasz. Po drugie: jeszcze pokażemy twojemu ojcu, co to znaczy zostawienie rodziny, ale najpierw trzeba przyciągnąć jego uwagę – oświadczam, a na moją twarz powraca chytry uśmieszek, spowodowany tym ciekawym planem formującym się w głowie. Liczę, że nastolatka nie będzie miała nic przeciwko przerwania naszego rozpaczania na rzecz miłych wycieczek, które mają spowodować przyciągnięcie uwagi Lucyfera.
– Rozumiem, że coś ci siedzi w głowie? – pyta podejrzliwie, a gdy tylko wypowiada te słowa... mam wrażenie, że udaję się do innego świata. Świata mrocznego, świata, gdzie jasność jest tylko marzeniem. Czuję, jak nogi się pode mną uginają, a ktoś przejmuje kontrolę nad moimi myślami. Nie potrafię otworzyć oczu, nic nie widzę ani nie mam czucia w nogach. Chcę krzyknąć, ale żaden dźwięk nie wydobywa się z ust.
Koniec tego dobrego, Auroro. Jeszcze żyję, a mnie tak szybko się nie pozbędziesz. Pamiętaj o naszej umowie. Chyba że pragniesz, aby twoja ukochana przyjaciółka zaraz straciła życie na twoich oczach? Och! A może pragniesz, by dalej się staczała na samo dno?
Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale ten cichy głosik w mojej głowie nadal przejmuje nade mną kontrolę, trzymając mnie w garści. Znów chcę wydrzeć się na cały głos, odsunąć od siebie potwornego demona, ale nic takiego się nie wydarza.
Przestań. Po prostu mnie posłuchaj. Mam wobec ciebie plany, a ty musisz być posłuszna. Taka była umowa.
Odejdź! Precz z mojego umysłu!
Nie tak prędko, moja droga. Niedługo znów się odezwę. Czas na mój plan, ale najpierw się zabawmy. Wiesz, Lucyfer zwierzał mi się z tego, co zrobił. Nie martw się. Jest tu szczęśliwy. Ma mnie. Jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Miłego dnia, Auroro...
Ktoś mocno mną potrząsa, więc otwieram oczy, szybko nabierając powietrza do płuc. Przerażona rozglądam się po całym pokoju, zawieszając spojrzenie na przestraszonym Gabrielu i równie zmartwionej Candidzie. Zabieram z komody szklankę wody i wypijam ją jednym duszkiem, po czym kładę się na łóżko, przymykając powieki.
Wiedziałam, że Carda nie da mi tak łatwo spokoju, ale nie spodziewałam się prześladowania mnie w umyśle w tak brutalny sposób. Już dawno myślałam, że zginęła, że Lucyfer zajął się ją, jak należy, ale najwidoczniej tak nie było. Wolał się zabawić, niż zrobić to, co do niego należy. Przez to teraz nasza umowa musi się dopełnić, a ja tak bardzo nie chcę nikogo skrzywdzić. Nie mogę również pozwolić na to, żeby Carda skrzywdziła Candidę, choć zastanawia mnie fakt, jak miałaby to zrobić? Nie ma do niej dostępu, chyba że chodzi jej o wyniszczenie jej psychicznie poprzez popadnięcie w silną depresję. I stąd te używki... Carda macza w tym palce, a na dodatek, to znowu przeze mnie.
– Możesz łaskawie się odezwać?! – krzyczy Candida, mocno mną szturchając.
Gabriel piorunuje ją wzrokiem, odsuwając dziewczynę ode mnie. Sam przysiada się na łóżko, chwytając mnie za lodowatą dłoń.
– Dziecko, co się stało? Can opowiadała, że miała wrażenie, jakbyś ktoś nagle wtargnął w twoją duszę. Jakby cię opętał. Musisz mi wszystko opowiedzieć. Bez kłamstw, Auroro – ostrzega staruszek, machając mi przed twarzą palcem.
Przełykam głośno ślinę i nawet nie próbuję otworzyć oczu. Musiałabym zdradzić, jakim cudem Candida znowu stała się osobą nadprzyrodzoną, musiałabym wyjawić wszystko. Co powiedziałam Cardzie, co mi robiła... Naprawdę nie chcę do tego wracać, ale co innego mogę zrobić? Jeśli Gabriel jest w stanie mi pomóc, zaryzykuję. Ufam mu i wierzę, że chociaż się postara.
– Ja... – milknę, zerkając na nastolatkę. Wygląda na zaciekawioną tym, co zaraz mam powiedzieć, jednak wcale nie chcę robić tego przy niej. Nie mogę też skłamać. Gabriel wyczuje to we mnie, nawet jeśli jestem aniołem. Sama też potrafię rozpoznać, kiedy ktoś mnie oszukuje, więc tym bardziej zrobi to Gabryś.
– Pójdę zrobić ci herbatę – odzywa się dziewczyna, po czym wychodzi z pokoju, zostawiając mnie z samym staruszkiem. Widać, że jest naprawdę zmartwiony, a ja boję się, że tymi wiadomościami zmartwię go jeszcze bardziej.
– No, mów teraz. Co się z tobą dzieje? – pyta z wyrzutem, dotykając mojego rozpalonego czoła. Kręci głową z politowaniem, a następnie odsuwa zasłony, które zwykle wprowadzają do pokoju bardziej mroczny klimat.
– Ona siedzi mi w głowie, Gabrielu. Siedzi i wcale nie chce wyjść – mamroczę pod nosem.
– Carda...?
– A kto inny?! Amara? – pytam ironicznie, a mężczyzna karci mnie swoim spojrzeniem.
No, tak. To nie pora na mój sarkazm. Powinnam się skupić na tym, co powiedzieć przyjacielowi, jak ubrać w słowa te wszystkie wydarzenia, które miały miejsce niedawno, jak to opisać, czy przyznać się do umowy z Cardą? W głowie moje tłumaczenia o wiele lepiej się prezentują, ale wiem, że gdy tylko zacznę mówić, mój język się poplącze i nic nie zdołam wydusić. – Posłuchaj... Ja zrobiłam coś niezbyt dobrego jak na anioła przystoi. Dzięki temu Candida jest tym, kim jest, a mnie dręczy ta piekielna anielica. Sama sobie zgotowałam ten los, ale byłam pewna, że ona niedługo umrze, no i te myśli też znikną.
– Ale nie zniknęły, co? – dokańcza za mnie Gabriel.
– Nie. Wręcz przeciwnie. Nasiliły się. Carda coraz częściej mnie nawiedza, namawiając mnie do strasznych rzeczy... Boję się, że jeśli ich nie spełnię, Candidzie będzie coś groziło. Poza tym ona twierdzi, że Lucyfer... – Nie jestem w stanie więcej powiedzieć, gdyż wybucham głośnym płaczem. Nie chcę sobie wyobrażać, że to, co powiedziała Carda jest prawdą. Że niby ona i Lucis? Mój ukochany i ta podła jędza? Razem?
– Że Lucyfer co? Auroro, wiem, że to wszystko ciężkie, ale musisz mówić. Inaczej nie będę w stanie ci pomóc.
– Bo nie jesteś w stanie! Powiedziała mi, że oboje są szczęśliwi! Że to ona go uszczęśliwia! Jak śmie? – pytam ze łzami w oczach, starając się zebrać do kupy. Nie jest to łatwe, zważywszy na te wszystkie przykre wydarzenia, które miały miejsce w małych odstępach czasu. Porwanie, tortury, umowa z Cardą, odejście Lucyfera, no i te perfidne myśli! Nie potrafię zaznać spokoju, a tak bardzo bym tego chciała.
– Wierzysz jej? Przecież to kłamstwo! – woła Gabriel, uderzając pięścią w łóżko.
W jednej chwili wybucham głośnym szlochem, wpadając w ramiona przyjaciela. Gładzi mnie swoją silną dłonią po plecach, bym się uspokoiła, ale upragnione ukojenie wcale nie przychodzi. Wręcz przeciwnie, ucieka ode mnie jak najdalej, bym tylko była zmartwiona, przestraszona i osamotniona. Wiem, że mam Gabriela, mogę liczyć na niego, na Ezekiela i Candidę, lecz oni nie są w stanie zapewnić mi tego, czego pragnę. Muszę chronić swoją rodzinę przed gniewem i zemstą Cardy, dlatego nikomu już tego nie wyznam. Nie wyznam, co zawarłam z tą kobietą, a po prostu spełnię jej wymogi, aby potem dała mi całkowity spokój. Jestem pewna, że jeśli wykonam dane zadanie, obdaruje mnie spokojem ducha, a ja będę mogła dalej się szkolić w zakresie bycia aniołem stróżem. Przy okazji Candida wróci do żywych, a razem będziemy mogły udać się we wspólną podróż po miejscach, które wypisywał kiedyś Lucyfer.
– Muszę ją zabić, Gabrielu. Muszę... – szepcę, na co staruszek podrywa się do góry i marszczy brwi, zaskoczony tym, co powiedziałam. Przeciera oczy, a następnie chwyta mnie za lodowatą dłoń.
– Nie będziesz nikogo krzywdzić. Chcesz być jak ona? Chcesz zemsty, morderstwa? Chcesz sprowadzić na nas problemy?
– Ja na was?! Czy ty... a zresztą... walcie się! – wołam, podnoszę się z łóżka i szybko wybiegam z pokoju, ruszając w obojętnym kierunku.
Okazuje się, że trafiam prosto przed schody prowadzące na strych. Zatrzymuję się tam i opieram o ścianę z obrazami. Moja energia powoli się wyczerpuje, gdyż nie mam na nic siły. Nie mam siły walczyć z demonem wewnątrz mnie, nie mam siły opierać się temu, co muszę zrobić, by uszczęśliwić Cardę. Tylko w ten sposób da mi święty spokój, a Candida będzie bezpieczna. Muszę... muszę ją zabić albo spełnić to, czego ode mnie wymaga. Muszę ją zwołać, dlatego przymykam powieki i próbuję skupić się tylko na tym, żeby przywołać ją do swojego umysłu. Chcę poznać zadanie, które powinnam wykonać.
Naprawdę chcesz tak szybko skończyć naszą zabawę? A dopiero się rozkręcałam! Och, Auroro, dlaczego ty zawsze musisz być taka dobra? Nawet wtedy, kiedy wsadziłam ci cząstkę demona do anielskiej duszy? Cóż za fakap...
O jasna cholera. Carda!
Tak, złotko, to ja. I nadal żyję! Chyba polubiliśmy się z Lucyferem. Jest taki... nieziemski! Ale dobrze, przejdźmy do konkretów. Pragnę od ciebie tylko jednego. Była umowa, a umów lubię dotrzymywać. Popełnimy razem masowe wybicie. Będziemy drugim Hitlerem!
O czym ty pleciesz, babo? Do reszty straciłaś swój rozum! Zrobiłaś z siebie... jednego z najgorszych demonów, mimo że byłaś dobrym aniołem, miałaś spokojne życie u boku dobrych istot. Sama się niszczysz, a teraz siedzisz w Piekle. To nie powód do dumy, stara jędzo.
Skończ mnie pouczać, bo sama lepsza nie jesteś. Patrz, ile złego na nas sprowadziłaś. Gdyby nie ty, każdy teraz siedziałby w swoim domku, Candida byłaby bardziej szczęśliwa, a ty... ty nie cierpiałabyś po Diable.
Podobno chciałaś rozmawiać o biznesie. Ja nadal czekam.
Masowe morderstwo, złotko. Nie dosłyszałaś, czy Lucuś odebrał ci już słuch? Ach, nie. Nie ma na tyle odwagi! Przez ciebie nadal posiada pokłady dobra, więc zlitował się nad tobą i karą dla ciebie.
Przestań pieprzyć! Albo mówisz co mam robić, albo całkowicie znikasz z mojej głowy, zabierasz cały ten brud, który sprowadziłaś ze sobą i uciekasz tam, gdzie pieprz rośnie. Nie chcę cię ani ja, ani Candida, ani tym bardziej Lucyfer. On nie gustuje w takich wywłokach.
Tylko tyle ci pozostało. Obrażanie mnie, prawda? No, dobrze, dobrze, konkrety. Byłaś kiedyś ateistką, więc gardziłam tobą tak bardzo, że miałam ochotę wyrzucić cię na bruk, ale musiałam zgrywać dobrą paniusię. Dziś pora na zemstę. Wybijemy wszystkich ateistów! Czas pokazać tym śmieciom, że boska siła nie ma granic! Że istniejemy i zabijemy każdego, kto mówi inaczej. I nie ma litości. Wszyscy to wszyscy.
Chyba śnisz!
Od lat o tym śniłam. Ateiści... to ludzie niższej kategorii. Nie mają przy sobie wiary, czegoś, co ich uzupełnia. Są pustymi kartkami, których nie da się zapełnić w żaden możliwy sposób. Dlatego ty ich sprzątniesz. Pokieruję tobą, opętam cię, zabiję ich... a potem będziesz wolna. Już niebawem, Auroro. Już niebawem musisz mi powiedzieć "tak", a wtedy skończy się twój koszmar.
Mija kolejna godzina. Mija godzina za godziną, a ja nadal leżę na podłodze w korytarzu. Przysłuchuję się wszystkich, nawet najcichszym, dźwiękom. Delikatnie postukiwanie butami o ziemię, śpiewanie Gabriela pod prysznicem, śmiech Ezekiela... wszystko. Nic jednak mnie nie rusza. Ciągle próbuję uzmysłowić sobie wszystko to, co powiedziała Carda. Masowe morderstwo ateistów? Mogłam spodziewać się naprawdę wielu, ale nie czegoś takiego. Nawet nie podejrzewałam, że na początku mojego pobytu w tym domu aż tam mną gardziła. Było to wręcz nie zauważalne, gdyż świetnie się z tym ukrywała, udając tą zatroskaną, kochaną, dobrą mamusię Candidy. A teraz? Teraz utknęłam w martwym punkcie. Próbuję jakoś uzmysłowić sobie te fakty, ale nie potrafię. Nie mogę dać jej się opętać, pozwolić, by zrobiła coś tak strasznego, co siedziało w jej głowie od lat. Nie chcę być jak swój brat. Jestem inna i wierzę, że mogę jeszcze ochronić się przed Cardą i tym, co planuje. Może... może faktycznie powinnam zacząć nauki swoich mocy, może... latanie? Czy ja w ogóle potrafię to robić? A inne anioły? A może znajdę podopiecznego?! Jeśli ja będę go chronić... Nie. Wszystkie chwilowe pomysłu od razu ode mnie uciekają, dlatego wciąż opieram się o ścianę, próbując coś wymyślić.
Kogo prosić o pomoc? Kto w ogóle chciałby mi jej udzielać? Z jednej strony Carda ma rację. Gdyby nie moje pojawienie, oni żyliby całkiem inaczej. Candida dokonałaby wyboru, a teraz każdy siedziałby w swoim własnym domku bez żadnych zmartwień. Oczywiście, Lucyfer faktycznie siedzi u siebie, ale o nim nie wspominam, gdyż to dupek jakich mało. Mnie mógł potraktować jak śmiecia, lecz córkę? Co ta biedna dziewczyna mu zrobiła, że ją opuścił bez słowa? Nie powiedział absolutnie nic, co mogłoby wyjść na jego korzyść. Zamiast tego po cichu przemknął do siebie, wiedząc, że tylko tam czeka go upragniony spokój. Myślałam, że w tym czasie zajmie się tym wstrętnym babskiem, będzie ją torturował, sprzątnie ją, ale ten pozwala na to, by ten obrzydliwy anioł wciąż mącił mi w głowie.
Ostatecznie znajduje mnie Gabriel. Próbuje porozmawiać, ale zbywam go. Skoro wtedy... nie, nawet nie chcę o tym myśleć. Po prostu usuwam z myśli wszystkie złe słowa, które kiedykolwiek usłyszałam. Chcę tylko zająć się czymś pożytecznym, czymś, co złagodzi mój ból i na chwilę będę w stanie nie myśleć o tym, co planuje Carda.
– Czyli mam te moce czy nie? – pytam po raz kolejny, kiedy wraz z siwobrodym wychodzimy na podwórze, na tyły domu. Przechodząc tuż obok drzwi do Piekła, czuję coś na kształt ukłucia, pewnego bólu, ale staram się do zignorować. Nie czas na rozpaczanie. Muszę się nauczyć panować nad sobą, swoją nową naturą, by móc normalnie żyć wśród ludzi. To nie inna planeta, czy też inna kraina. Wciąż znajdujemy się na Ziemi, pośród miliardów żyć, które raczej nie chcą ginąć przez krnąbrną anielicę.
– Oczywiście, że posiadasz moce, ale nie wiemy jakie. Każdy anioł może się czymś pochwalić, ale jego umiejętności dopiero po czasie się ukazują. To jak skrzydła, które powoli zaczną ci wyrastać. To nie będzie przyjemne, od razu ci zaznaczę.
– Nie obchodzi mnie ból, Gabrielu. Żaden ból nie może się równać temu, który odczuwam teraz. Wierz mi lub nie, ale tak będzie.
– Auroro... – zaczyna współczującym tonem, ale macham mu ręką przed oczami.
– Nie chcę litości, przyjacielu. Po prostu odkryjmy moje moce, naucz mnie latać i basta – odpowiadam, marszcząc brwi. Bo to tak szybko będzie, prawda? Raz-dwa się nauczę i będę mogła szykować się na wojnę z Cardą, chwaląc się swoimi boskimi mocami.
Gabriel uśmiecha się pod nosem, kręcac głową.
– Nie tak szybko, Mandarynko. Przypomnieć ci, ile trwała nauka miłości Lucyfera? Dość długo. Jak każda edukacja... ma swój zakres materiału, który musisz pojąć. Zaczniemy od tego, do jakich kategorii aniołów należysz.
– Że co? To anioły się dzielą?
– Biblijnie i według nas. Tak, dzielą się. Według Biblii jestem Archaniołem, jakimś tam patronem i jednym z najważniejszych aniołów w Niebie. Według nas? Jestem jak brat Boga, sprawuję kontrolę nad pokojem na świecie. Oczywiście nie jest łatwo, gdyż wojnę ciężko powstrzymać, lecz staram się jak mogę. Próbuję nawrócić ludzi... To moje zadanie.
– A twoje moce? – pytam zainteresowana.
– Czytanie w myślach, teleportacja, uzdrawianie, a także cofanie się w czasie. Ten ostatni dar jest najmniej przydatny, ale czasami pomaga mi zrozumieć wiele ludzkich zachowań.
– Na Boga, ja też chcę! – wołam, na co Gabriel zaczyna się śmiać, obejmując mnie ramieniem, gdy przechadzamy się przez nasz najpiękniejszy ogród.
Spacery w moim ukochanym staruszkiem zawsze były czymś, co mnie odprężało i uspokajało, ale w tym czasie... to jeszcze bardziej na mnie działa. Kojąco. Dzięki temu nie myślę o bólu, który ciągle odczuwam, nie główkuję nad tym, co dalej planuje Carda, po prostu cieszę się chwilą. Gwiazdami na idealnym, bezchmurnym niebie; księżycem świecącym w pełni, zapachem pięknych kwiatów, posadzonych przez Gabriela. Wszystko sprawia mi radość, gdyż tylko w ten sposób nie myślę o rzeczach złych, rozkoszując się rajem dla oka, przez który przechodzimy. Mężczyzna jeszcze długo zabawiał mnie rozmową, nim przeszedł do pokazywania swojej mocy w rękach. Jest jednym z uzdrowicieli i stwierdził, że ja również mogę do nich należeć. Przekazał mi, w jakich okolicznościach objawiają się anielskie dary, a także, jaki potworny ból jest przy rośnięciu skrzydłach. Nie przejmuję się tym bardziej, gdyż, jak mu wcześniej wspomniałam, psychiczny ból jest zapewne sto razy gorszy niż ten, który mam odczuwać później. kiedy będę stawała się pełnym aniołem. Na razie można stwierdzić, że jestem tylko dzieckiem, poznającym zasady panujące w świecie bóstw. Dzięki temu całkowicie zapominam o źle, które z drugiej strony cały czas próbuje mnie dopaść. Odpieram to swoją wewnętrzną tarczą, by nie dopadło mnie na dobre.
Muszę być silna dla siebie i dla Candidy. Wspominając o niej, czas wreszcie zabrać się za pakowanie. Przed nami długa, ale wspaniała podróż, podczas której chcemy uleczyć swoje połamane serca i okaleczone dusze. Nasze towarzystwo będzie najlepszym lekiem na chorobę, zwaną załamaniem.
Biorę głośny wdech, postanawiając duchowo się uspokoić. Proszę Gabriela o chwilę samotności, gdy siadam pod pamiętnym, wielkim klombie w środku ciemnego lasku. Parę miesięcy spałam tu po raz pierwszy, gdy Lucyfer na mnie nakrzyczał.
Dlatego będę się starać ze wszystkich sił, by jeszcze obudzić Lucyfera, mojego starego Diabła, dla którego zawsze liczyła się rodzina i jej dobro. Jeszcze przyjdzie dzień... przyjdzie taki jeden jedyny dzień, kiedy znów go ujrzę. Tego skruszonego, przerażonego mężczyznę, błagającego o wybaczenie. Jeszcze przyjdzie ten dzień...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro