(...)(...)(...)
Theo Raeken usiadł przy łóżku szpitalnym, uśmiechając się lekko do siebie. Jego ukochany był w śpiączce, więc od razu mu powiedział, że przyszedł.
- Tęskniłem - szepnął, łapiąc go za dłoń. Mimo tego, że był tutaj wczoraj i tak jego serduszko mocno biło z samotności i tęsknoty. - Wróć do mnie, kochanie. Ten dom jest taki pusty bez ciebie.
Stiles nawet nie drgnął. Lekarze niby mówili, że wszystko słyszy, ale w to wtąpił. Chociaż, lubił sobie tak do niego mówić. Było mu jakoś raźniej. Nie czuł tej głupiej pustki w sercu, która była okropna.
Ze łzami w oczach, zaczął opowiadać o swoim dniu.
- Scott przyszedł do mnie rano - wyznał. - Chciał się dowiedzieć, czy aby na pewno ze mną jest okej. Powiedziałem mu, że tak, by się nie martwił. Jednak przez ten miesiąc bez ciebie nie mam ochoty żyć. Jesteś dla mnie całym światem. Marzę o codziennym całowaniu cię, przytulaniu, o tym, żeby było jak wcześniej. Chciałbym ponownie z tobą wychodzić na spacery, na uczelnię. Jeść z twoim tatą obiady, odwiedzać go razem z tobą i śmiać się przy każdym spotkaniu.
Samotna łza spłynęła po jego policzku, a dłonie zaczęły mu drżeć. Pocałował go w czółko, a później pogłaskał po policzku.
Podniósł się ponownie, spoglądając na niego.
- Marzę o naszych wspólnych popołudniach, gilaniu cię, co bardzo lubisz i nie dajesz mi z tym spokoju. Muszę siedzieć z tobą te pół godziny, żebyś się tym nacieszył.
Zaśmiał się cicho na to wspomnienie, a później uśmiech już całkowicie zszedł z jego twarzy.
- Ale tak naprawdę, marzę, żebyś wrócił. Kochanie, tak strasznie mi ciebie brakuje. Byłeś moim słoneczkiem, które rozświetlalo mi każdy dzień. Proszę... wróć.
I tak się stało. Wrócił.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro