Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 55.

Dwa dni później czekaliśmy na przyjazd dzieci z domu dziecka. Michael bardzo szybko wszystko załatwił, nie było najmniejszego problemu ze zgodą dyrektorki sierocińca na podróż maluchów do Neverlandu. Dla nas to świetna możliwość sprawdzenia się w roli opiekunów, jednak nie spodziewałam się, że w posiadłości będziemy gościć ponad dwadzieścioro dzieci. Kiedy bramy Neverlandu otworzyły się, do środka wpadła gromada rozbrykanych dzieciaków.

- Gotowa? - spytał Mike, chwytając mnie mocniej za dłoń.

- Jak zawsze -odparłam, po czym razem z Michaelem ruszyłam w stronę wjazdu na naszą posiadłość.

Dzieci były pełne energii, roześmiane, szczęśliwe, że w końcu mogą chociaż na chwilę opuścić mury sierocińca. Maluchy z ciekawością rozglądały się dookoła, skupiając swoją uwagę w szczególności na widocznym w oddali zoo i wesołym miasteczku.

- Cześć. - Uśmiechnął się szeroko Mike i pomachał do dzieci, gdy znaleźliśmy się już dostatecznie blisko maluchów. - Nazywam się Michael, a to moja żona Martyna. Miło nam gościć was w naszych skromnych progach i mamy nadzieję, że ten dzień na długo pozostanie w waszych pamięciach.

Uśmiechnęłam się szeroko do dzieci, chcąc w ten sposób zdobyć ich zaufanie.

- A ja was znam! - wykrzyknął chłopczyk z blond czupryną, który wprost emanował energią. - Jesteście sławni!

- A czy to prawda, że będziecie mieć dzidziusia? - spytała nieśmiało dziewczynka stojąca najbliżej nas, ściskając kurczowo pluszowego misia.

- Tak, to prawda - odparłam z uśmiechem, kucając przy tym, by być wzrostu dziecka - i jestem pewna, że będzie tak uroczy jak wy.

- Chciałabym mieć siostrzyczkę - wyszeptała dziewczynka.

Nie miałam pojęcia, co powinnam była jej odpowiedzieć. Widząc tyle dzieci, nie znających ciepła rodzinnego domu, miałam ochotę zaadoptować je wszystkie. Poczułam dłoń Michaela na swoim ramieniu, dzięki czemu udało mi się odgonić od siebie wszelakie myśli.

- Co powiecie na przejażdżkę na karuzeli i porcję lodów owocowych? - Mike uśmiechnął się szeroko do maluchów, które słysząc jego propozycję, wydały z siebie głośny okrzyk radości. - Tędy, proszę...

Wskazał dzieciom kierunek, po czym chwycił mnie za rękę. Ruszyliśmy za tłumem rozbrykanych dzieciaków, biegnących przed siebie. Kątem oka zerknęłam na Michaela, który był tak szczęśliwy, jak w dzień naszego ślubu. Obecność dzieci dodawała mu energii, emanował nią na każdym kroku, wyglądał jak Piotruś Pan, który miał za chwilę oderwać swoje stopy od ziemi i unieść się przy pomocy pyłku wróżek. Od początku wiedziałam, że Mike będzie najlepszym ojcem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć dla swoich dzieci. Stanęliśmy przed ogromną karuzelą, mieniącą się niezliczoną ilością świateł. Tego dnia Michael pomyślał o wszystkim, w pobliżu wesołego miasteczka stał nawet gość z watą cukrową, a w powietrzu czuć było zapach popcornu i cukierków. To istny raj dla dzieciaków... i Króla Popu. No, dobrze, przyznam się, że ja również przepadam za słodyczami i dobrą zabawą. Zanim się obejrzałam, Michael zaczął usadzać naszych gości w fotelikach i zapinać im dokładnie pasy, sprawdzając kilka razy, czy aby na pewno nie rozepną się w trakcie przejażdżki. 

- A my idziemy na początek - oznajmił z uśmiechem, kierując na mnie swoje spojrzenie, w momencie, gdy każde dziecko siedziało już wygodnie na swoim miejscu.

- Przepraszam bardzo, ale kto mówił, że będę się z wami bawić? - spytałam, krzyżując ręce na piersi, tym samym starając się powstrzymać od śmiechu.

- No co ty? Mi odmówisz? - Mike zrobił słodkie oczka.

- Ja nie wiem, czy to na pewno bezpieczne, by kobieta w ciąży wchodziła na takie ustrojstwa.

- W sumie...

- Przestań! Żartuję, głupku! - Klepnęłam go w ramie i roześmiałam się szczerze, po czym wyminęłam go i wtarabaniłam na sam początek solidnej konstrukcji.

Michael przez moment stał zbity z tropu i wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Jednak po chwili oprzytomniał i zajął miejsce obok mnie. Zapiął pasy i sprawdził, czy zrobiłam ze swoimi to samo.

- Mike, nie jestem dzieckiem - wyszeptałam.

- Wiem, ale wolę mieć pewność... - odparł pół głosem. - Myślałam, że na prawdę nie będziesz chciała się przejechać. 

- No co ty? Jestem w ciąży, ale poza tym, wszystko ze mną w porządku. - Zaśmiałam się. 

Mike odwzajemnił to i objął mnie ramieniem. Karuzela ruszyła. Za nami dało się słyszeć głośne krzyki i śmiechy uradowanych dzieci, dla których kilka minut jazdy w kółko było na wagę złota. Maszyną kierował mężczyzna, który doskonale znał się na jej mechanizmie i konstrukcji. Wiedzieliśmy więc, że w plastikowych fotelikach jesteśmy całkowicie bezpieczni. Po kilku minutach, karuzela zatrzymała się, a my z powrotem stanęliśmy na ziemi i pomogliśmy dzieciom zrobić to samo. 

- To było ekstra!

- Super!

- Macie coś takiego na co dzień w ogródku?! - przekrzykiwały się nawzajem maluchy.

W odpowiedzi zaśmialiśmy się tylko.

- To co? - Mike klasnął w dłonie. - Wolicie watę cukrową, popcorn, lody, czy może kolejkę górską?

- Lody! - wykrzyknęły zgodnie dzieci.

- W porządku, ale ostrzegam, że po jedzeniu będzie trzeba trochę poczekać, zanim wrócimy do wesołego miasteczka.

- Dlaczego?

Mike zmieszał się lekko i przez chwilę nic nie odpowiedział, jakby zastanawiał się nad tym, jak ubrać w słowa swoją wypowiedź.

- Trzeba uczyć się na cudzych błędach - odarłam, zanim Mike zdążył sklecić logiczne zdanie. -Michael kiedyś poszedł na kolejkę górską po zjedzeniu pucharu lodów i zapewniam was, że to była najgłupsza decyzja w jego życiu.

- Co ty robisz? - spytał niespodziewanie, szeptem Mike, ciągnąc mnie tym samym za ramię.

- Ratuję ci tyłek - odparłam.

- Ale ja przecież nigdy...

-  Ciii - uciszyłam go, zakrywając mu usta dłonią, nie wiedząc czemu, wywołując tym samym śmiech wśród naszych gości. - To co? Kto ma ochotę na lody?!

- Ja! Ja! - Przed nami rozpostarł się las małych rączek.

Posłałam Michaelowi promienny uśmiech i ruszyliśmy w stronę budki z zimnym przysmakiem. 

- Ja poproszę truskawkowe!

- A ja wiśniowe!

- Kokos!

- Spokojnie, starczy dla wszystkich. - Zaśmiał się Mike, podając kolejnemu dziecku jego porcję.

Po chwili jego wzrok przykuła dziewczynka, która na początku wizyty maluchów w Neverlandzie, zapytała, czy to prawda, że jestem w ciąży. Mała wciąż przytulała się do swojego pluszowego misia, można przypuszczać, że była to jej ulubiona zabawka. Może jedyna pamiątka po rodzinnym domu? Dziewczynka stała z boku, lekko przykulona i czekała cierpliwie na swoją porcję lodów. Tak bardzo przypominała mnie, jeszcze zanim poznałam Michaela, zanim udało mi się wyrwać ze swojego dawnego środowiska i zyskać odrobinę więcej pewności siebie. Mike chyba podzielił moje odczucia. Spojrzał na mnie pytająco, chcąc poznać moją opinię na temat zachowania dziecka. Ja tylko wzruszyłam ramionami, nie mając pojęcia, co powiedzieć mężowi.

- Hej. - Niespodziewanie Michael pochylił się nad dziewczynką, posyłając jej swój ciepły uśmiech. - A ty jaki smak lodów lubisz najbardziej?

Mała wzruszyła ramionami, po czym mocniej ścisnęła łapkę misia.

- Jak się nazywasz? - Michael nie dawał za wygraną, jednakże nie uzyskał odpowiedzi na to pytanie. - Wiesz, że nikt nie chce cię tu skrzywdzić, prawda, Słoneczko?

- Jestem Mia - odparła tak cicho, że ledwo udało mi się to usłyszeć.

- Jakie piękne imię, godne Królewny - odpowiedział Mike, wyciągając dłoń w stronę dziewczynki.

Mała spojrzała na niego podejrzliwie, po czym niepewnie podała mu swoją delikatną rączkę. Michael ostrożnie ją chwycił i szarmancko cmoknął. Prawdziwy gentlemen, nawet w stosunku do tak młodej damy.

- Dlaczego nie trzymasz się z innymi dziećmi? - spytał półgłosem Mike, najwyraźniej zależało mu na tym, by reszta naszych gości go nie usłyszała.

- Nie lubią mnie - odparła krótko.

- Dlaczego tak sądzisz? Jesteś wspaniałą dziewczynką...

- Jestem inna.

- To nic złego.

- Mamusia i tatuś też mnie nie lubili, dlatego mnie oddali.

W tamtym momencie oczy mi się zaszkliły. Z resztą, kogo nie poruszyłyby takie słowa wypowiedziane przez niewinne dziecko? Zerknęłam na Michaela, który walczył sam ze sobą, aby pozostać silny do końca.

- Chodź tu - wyszeptał po chwili i rozpostarł swoje ramiona. 

Mia, z początku nieufnie zbliżyła się do Michaela, lecz po chwili rzuciła się mu na szyję i zaczęła ściskać z całej siły.

- Jesteś wyjątkowa i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej - zaczął. - Nie przejmuj się tymi, którzy się z ciebie śmieją i rób swoje. Też znałem kiedyś taką nieśmiałą dziewczynkę jak ty, której wydawało się, że jest inna i nigdzie nie pasuje, wiesz?

- I co się z nią stało? - spytała zaciekawiona Mia, odchylając lekko główkę, aby spojrzeć na Michaela.

- Została moją żoną. - Mike uśmiechnął się w moją stronę, szybko otarłam łzę, która spłynęła po moim policzku.

Dziewczynka odwróciła się do mnie, po czym wypuściła Michaela ze swoich objęć i wplotła swoje rączki w moje nogi. Uśmiechnęłam się lekko, poczułam przyjemne ciepło w sercu. Pochyliłam się i wzięłam Mię na ręce, pozwalając jej wtulić się w moje ciało. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że tulę do piersi swoją córeczkę. Nie znałam jeszcze płci dziecka, najważniejsze było dla mnie to, by urodziło się zdrowe. Jednak, jeśli za niecałe dziewięć miesięcy, na świat miałaby przyjść nasza pierwsza córeczka, chciałabym, aby była podobna do Mii. Tak samo wrażliwa, opiekuńcza, o złotym sercu i czystej duszy. Tylko tyle się dla mnie liczyło.

- To co? Jaki ma być smak tych lodów? - wtrącił się po chwili, ze śmiechem Mike.

- Czekoladowe - odparła z uśmiechem Mia, odrywając się lekko od mojego ciała.

Postawiłam małą bezpiecznie na ziemi. Chwilę później wszyscy mieli już swoją porcję gałek w wafelku. Szliśmy wzdłuż alejki, kierując się w stronę zoo. Mieliśmy dzieciom jeszcze wiele do pokazania. Niespodziewanie, moich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk, którego nie byłabym w stanie pomylić z żadnym innym.

- Słyszysz? - Pociągnęłam roześmianego Michaela za rękaw.

- Ale co? - Spojrzał na mnie pytającym wzrokiem.

Położyłam palec na ustach, dając mu znak, aby przez chwilę nic nie mówił. Jednakże, gdy Mike zamknął usta, to dzieci zaczęły ze sobą zawzięcie dyskutować i śmiać się wniebogłosy.

- Kochani, pobawmy się w minutę ciszy, co? - zaproponował Mike. - Ten, kto przez 60 sekund nie odezwie się ani słowem, wygrywa.

- A co jest nagrodą?

- Lizak, może być? - Dzieci pokiwały zgodnie głowami. - To super. Czas, start!

Wszyscy nasi goście zamilkli, dając nam tym samym możliwość odnalezienia źródła hałasu. Rozglądaliśmy się dobre kilka sekund, aż w końcu, uniosłam wzrok. 

- Michael...

- Zdaję się, że przegrałaś - odparł z tryumfalnym uśmiechem.

- Teraz to nie jest najważniejsze. - Wskazałam palcem na niebo, skąd dobiegał hałas.

Mike uchylił lekko usta.

- Oho, nie jest dobrze - oznajmił półgłosem.

Nad Neverlandem krążyła chmara śmigłowców, helikoptery schodziły coraz niżej i niżej. Była przekonana, że to sprawka jakiegoś brukowca czy stacji informacyjnej. Wyglądało na to, że mieliśmy nalot. Nasza prywatność została naruszona, na zewnątrz nie było już bezpiecznie.

- Kochani, dokończymy zabawę w środku i tam wyłonimy zwycięzcę - poinformował dzieci, Michael. - Będzie też mały bonus dla osoby, która najszybciej wbiegnie do środka posiadłości. Gotowi? Start!

Dzieci udały się pędem za mną. Prowadziłam ich prosto do środka budynku, który był naszym jedynym schronieniem. Michael szybko dorównał mi tempa, jednak co chwilę odwracał się, sprawdzając, czy po drodze nie zgubiliśmy żadnego z gości. W końcu wpadliśmy do środka, zamykając za sobą szczelnie drzwi.

- Masakra - wymruczałam z nadzieją, że tylko Mike usłyszy moje słowa.

- Zabierz stąd dzieci, muszę coś załatwić.

Kiwnęłam głową, po czym zaprowadziłam maluchy do salonu.

- No, to kto wygrał? - spytałam z uśmiechem, odgarniając blond grzywkę z mokrego czoła.

Jak można się było spodziewać, dłonie uniosły wszystkie dzieci, twierdząc, że to właśnie one zasługują na nagrodę.

- No dobrze, wszyscy świetnie się spisaliście, dlatego wszyscy dostaniecie po paczce łakoci. Co wy na to?

W odpowiedzi usłyszałam głośny pisk rozochoconych dzieciaków. Zawołałam Susan, która, dzięki Bogu zdecydowała się zostać w Neverlandzie w tak ważnym dla nas dniu.

- Mogłabyś rozdać dla dzieci słodycze? - spytałam, kierując w jej stronę swoje błagalne spojrzenie. - Muszę na chwilę zajrzeć do Michaela, mamy małe problemy.

- Tak, tak, widziałam. Niezły kocioł... 

- Dokładnie. Mogę na ciebie liczyć?

- Nie ma problemu. - Ciemnoskóra uśmiechnęła się do mnie szeroko, pozwalając mi tym samym na opuszczenie salonu. 

Nie musiałam długo szukać Michaela, gdyż wpadłam na niego już w korytarzu. Trzymał w dłoni słuchawkę telefonu i prowadził z kimś zawziętą dyskusję.

- Macie się nimi zająć, jasne?! - wykrzyknął. - Za coś wam chyba płacę, prawda? To rutynowe działania, już kilka razy miała miejsce podobna sytuacja. Wiecie, co robić.

Mike, widząc mnie stojącą tuż obok, odchylił lekko od ucha słuchawkę.

- Co ty tu robisz? Gdzie dzieci? - spytał.

- Zostały pod opieką Susan. Z kim rozmawiasz?

- Z tym idiotą, Spencerem.

- Spencerem? Mówisz o szefie naszej ochrony?

- Byłym szefie naszej ochrony, jeśli nie weźmie się w garść i nie zacznie działać - odparł, nieco głośniej.

- O co chodzi?

- Ma jakiś problem z pozbyciem się paparazzi...

- Daj mi go.

- Po co?

- Nie zadawaj pytań, tylko podaj mi telefon.

Mike posłusznie dał mi słuchawkę, którą szybko chwyciłam.

- Cześć, Spenc, mamy problem - zaczęłam spokojnie. - Jak pewnie już wiesz, dziennikarze zrobili nam niezły nalot. Byliśmy z dziećmi na zewnątrz, gdy nagle zjawiły się helikoptery... Musieliśmy wrócić do środka, ale znasz ich. Te hieny mogą krążyć wokół Neverlandu całą noc, albo i jeszcze dłużej, do usranej śmierci, dopóki nie dostaną potrzebnego materiału. Wiem, że jesteście teraz na terenie posiadłości, Mike nie dawał wam wolnego, więc proszę cię najpiękniej jak tylko potrafię... Załatwcie ich. 

- Martyna, to nie takie proste...

- Mike mówił, że podobna sytuacja miała już kiedyś miejsce. Jakoś sobie wtedy radziliście, więc zróbcie to i tym razem. Mamy dzwonić na policję, gdy mamy was? 

- Dobra, spróbujemy jakoś się ich pozbyć.

- Boże, dziękuję! - wykrzyknęłam, po czym rozłączyłam się i zwróciłam do Michaela. - Załatwione.

- Już? -Kiwnęłam głową. - Chcesz powiedzieć, że przekonałaś Spencera, by wzięli się do roboty?

- No.

- Jak ty to zrobiłaś?

- Na spokojnie, powolutku, a do skutku. Ma się ten urok osobisty. - Zaśmiałam się. - Teraz trzeba czekać na efekty.

Jak się okazało, nie musieliśmy spędzać połowy dnia w zamknięciu, gdyż już pięć minut po moim telefonie, na trawniku przed posiadłością znalazła się grupa ochroniarzy z megafonami. Mężczyźni kazali helikopterom opuścić teren, który należy do prywatnych, gdyż w gruncie rzeczy dopuszczają się przestępstwa. Jak można się domyślić, po mediach ta informacja spłynęła jak po kaczce. Dopiero w momencie, gdy chłopaki zagrozili użycia broni, mało tego, nawet ją przynieśli, aby nie być gołosłowni, śmigłowce zaczęły się wycofywać. Najwyraźniej dziennikarzy przeraził widok kilku karabinów maszynowych, wyłaniających się z tłumu pistoletów na wodę. Nasi ochroniarze mieli broń to oczywiste. W Ameryce nie trudno było posiadać na własność choćby niewielkiego pistoletu. Jednakże wtedy, nie mieli ochoty wyciągać prawdziwego kalibru. Żyjąc dzięki pieniądzom Michaela Jacksona, woleli pobiegać po trawie z pomalowanymi na czarny Super Soakerami. Kiedy sytuacja się uspokoiła, udało nam się pokazać dzieciom zoo i przejechać na kolejce górskiej, która swoją drogą, cieszyła się ogromnym uznaniem wśród naszych gości. Dzieci bezpiecznie trafiły do domu dziecka, wraz z niezapomnianymi wspomnieniami. Prawdziwy koszmar miał dopiero nadejść.

*****

Następnego dnia zdecydowaliśmy z Michaelem zobaczyć, co ciekawego jest w telewizji. Zazwyczaj nie mieliśmy na nią czasu lub po prostu woleliśmy nie wiedzieć, czy aby czasem nie jesteśmy głównym tematem jakichś wiadomości. Jednak tego dnia coś nas podkusiło by włączyć odbiornik. Jak się szybko okazało, to nie była dobra decyzja. Akurat natrafiliśmy na kanał informacyjny, już mieliśmy przełączyć, gdy nagle... Usłyszeliśmy swoje nazwisko i twarz Michaela na pół ekranu.

- Daj głośniej! - wykrzyknęłam, poprawiając się na kanapie.

- Skarbie, może zmienimy kanał? Lepiej nie wiedzieć...

Machnęłam na niego ręką i zbliżyłam się jeszcze bardziej w stronę telewizora.

- Jak donosi nasz informator, wczorajszego popołudnia Michael Jackson gościł w swej posiadłości dzieci z domu dziecka...

- A ja to co? Pies? - spytałam pod nosem, z nadzieją, że Mike tego nie usłyszy.

- W Neverlandzie zawitało około dwadzieścioro podopiecznych sierocińca, w wieku od czterech do siedmiu lat. Skąd u Króla Popu takie zainteresowanie dziećmi? Czyżby wiadomość, iż zostanie ojcem obudziła w nim głęboko skrywane instynkty? Czy zaproszenie do swojej posiadłości dzieci rzeczywiście było niewinnym gestem? Będziemy informować państwa na bieżąco...

Michael wyłączył telewizor, niemal tak szybko, jak go włączył.

- Skarbie, może pójdziemy obejrzeć coś w kinie, co?

- Co za parszywe gnidy! - Nie miałam zamiaru ukrywać swojego zdenerwowania. - Jakie pierwotne instynkty?! Co oni myślą, że jesteś jakimś jaskiniowcem?! I po jaką cholerę doszukują się jakichś podtekstów w tym, że zaprosiłeś dzieci?! Chciałeś dać odrobinę radości sierotom z domu dziecka, ale oni tego nie docenią! Pewnie, bo po co mówić o tym, co dobre i szlachetne! O mnie nic nie powiedzieli, przyczepili się tylko do ciebie...

- Zrobili to specjalnie, żeby odwrócić moje dobre uczynki na moją niekorzyść.

- Tyle to ja wiem!

- Kochanie, nie denerwuj się. - Michael ukrył mnie w swoich ramionach i zaczął głaskać po głowie. Moje serce z każdą sekundą wracało do normalnego tempa. - Nie możesz się denerwować w swoim stanie. Pomyśl o dziecku...

- Masz rację - przyznałam, uśmiechając się lekko. - Wiesz co? Będziesz cudownym ojcem.

- Tak sądzisz?

- Ja to wiem, zaimponowałeś mi. Idealnie zajmowałeś się dzieciakami... Jak myślisz, urodzi nam się syn czy córka?

- Nie wiem, najważniejsze by było zdrowe. Chociaż... Po cichu liczę na córkę.

- Serio?

Kiwnął głową.

- Byłaby taka, jak ty.

- Jakbyś ją nazwał?

- Martyna. - Uśmiechnął się szeroko.

- O nie, nie. To niesmaczne. - Zaśmiałam się. - Matka i córka nazywają się tak samo? Jak w jakiejś kiepskiej telenoweli.

- Mamy jeszcze czas, a imion jest mnóstwo.

- W sumie, racja.

- Nadal nie mogę w to uwierzyć...

-To lepiej się oswój z tym faktem. Jeszcze trochę, a zaczną mi się zachcianki... Na razie rzygam jak kot, w późniejszym etapie będziesz biegać do sklepu po ciastka z kremem i ogórki kiszone. - Zaśmiałam się.

- Jeśli one sprawią, że poczujesz się szczęśliwa, kupię podwójną porcję. - Cmoknął mnie w usta.

- Powiedz mi, jak to możliwe, że przez tyle lat byłeś sam.

- Czekałem na ciebie...

- Lub po prostu trafiałeś na same kretynki.

- To też. - Zaśmiał się.

- O, jaki milutki! No, kto by pomyślał!

- Pytasz to odpowiadam. - Uśmiechnął się szeroko, po czym oplótł moje ciało ciepłymi ramionami.

Oparłam głowę o jego tors i przymknęłam oczy. Zaczęłam wsłuchiwać się w jego miarowy oddech. Czułam się tak błogo...

- Mike?

- Hm?

- A wiesz, że podobno kobiety w ciąży mają większą ochotę na seks? - spytałam poważnym tonem.

Mike przez chwilę nic nie odpowiadał.

- Na prawdę? - wyszeptał w końcu.

- Yhym, to chyba sprawa hormonów. Wiesz, strasznie wariują...

- W takim razie, jestem gotów sprostać wyzwaniu. - Wyszczerzył się do mnie, czego zupełnie się nie spodziewałam.

- Zboczeniec. - Ździeliłam go w ramię.

- Ja? Przecież to ty zaczęłaś...

- Zamknij się - wymruczałam, przyciągając go do siebie i złączając nasze usta w zmysłowym pocałunku.

W tamtym momencie nie myślałam logicznie. Nie brałam pod uwagę ewentualności, że ktoś mógłby wejść do pokoju, w końcu nie byliśmy w Neverlandzie sami. Nie myślałam o niczym, z wyjątkiem ciepłych warg mojego męża i jego torsu, który szybko ukazał mi się w pełnej okazałości. Całowałam Michaela od szyi, aż po podbrzusze, pozostawiając po sobie wilgotne ślady i kreśląc na jego skórze wzorki językiem. Zaczęłam zahaczać zębami o górę jego spodni, gdy nagle rozległ się dzwonek do bramy wjazdowej.

- Cholera jasna - syknęłam i zeskoczyłam z Michaela jak poparzona. - Kogo do nas niesie?!

Mike widząc moją reakcję, nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

- Spokojnie. -Wstał i przerzucił ręce przez moje ciało. - Później dokończymy...

To mówiąc podszedł ze mną w stronę okna, skąd było dobrze widać bramę,  przy której stał... Joseph.

- Czego on tu szuka? - wysyczał przez zaciśnięte zęby Mike.

- Nie dowiemy się, jeśli go nie wpuścimy - zauważyłam.

- Fakt.

To mówiąc, przeszedł na korytarz i wcisnął przycisk otwierający bramę wjazdową. Na teren posiadłości wkroczył Joseph. Jak zwykle ponury, jak zwykle przerażający.

- Może lepiej będzie, jeśli zostawisz nas samych? - zasugerował nieśmiało Michael. - Wiem, jak bardzo się go boisz...

- Dam radę. Chcę być przy waszej rozmowie, może akurat dotyczy mnie.

Mike uśmiechnął się lekko, po czym objął mnie ramieniem i powędrował ze mną w stronę drzwi, aby otworzyć ojcu. Im bardziej zbliżaliśmy się w stronę klamki, tym bardziej serce podchodziło mi do gardła. Po chwili drzwi otworzyły się i ujrzałam za nimi odzwierciedlenie moich wszystkich koszmarów. Jestem w stanie zrozumieć, jak bardzo mały Mike mógł bać się swojego ojca, kiedy ja - obca dla niego osoba, drżę na sam dźwięk jego imienia. 

- Witaj, Joseph. - Głos Michaela sprawił, że wróciłam do rzeczywistości. - Co cię do nas sprowadza?

Ciemnoskóry wszedł bez słowa do mieszkania, wymijając mnie i mojego męża. Przeszedł do salonu i usiadł ociężale na fotelu. Michael zamknął drzwi wejściowe i po chwili również znaleźliśmy się w pokoju, w którym zagościł Joseph. 

- Czy ona musi tu być? - Ojciec Mike'a po raz kolejny nie zamierzał ukrywać swojej niechęci do mojej osoby, spoglądając na mnie z pogardą.

- Tak, to moja żona. - Michael przycisnął mnie mocniej do swojego boku. - Nie mam przed nią żadnych tajemnic.

Joseph westchnął głośno i wskazał na kanapę naprzeciwko, dając nam znak, byśmy usiedli. Mike pokornie spełnił prośbę ojca.

- Więc to prawda? - spytał, gdy zajęliśmy już wygodne miejsca. - Będziecie mieć dziecko?

- Tak. - Uśmiechnął się lekko Michael, delikatnie kładąc swoją dłoń na moim brzuchu.

- To wspaniale - odrzekł Joseph, wywołując u mnie tym samym, nie małe zaskoczenie, które nie trwało długo. - Jednak wiedz, że nie przyłożę ręki do wychowywania tego bachora...

- Nie prosimy o to - wtrąciłam się. - Damy sobie radę sami.

- Przyszedłeś tylko po to, by nam to obwieścić? - spytał Mike, z wściekłością w oczach.

- Oczywiście, że nie. Za bardzo cenię sobie swój czas... Przyszedłem, bo oglądałem wiadomości.

- I co w związku z tym?

- Bawisz się w Matkę Teresę czy siostrę miłosierdzia, zapraszając do siebie sieroty? Zamiast skupić się na tym, co jest na prawdę ważne, ty poświęcasz czas na bezdomne bachory...

- A co jest na prawdę ważne? Według mnie pomoc innym...

- Jesteś taki jak twoja matka... Tkliwy, wrażliwy chłopczyk o szlachetnym sercu. Dajesz sobą manipulować!

- Co ty pieprzysz?! - wykrzyknął Mike, zrywając się z kanapy. 

- Kiedy ostatnio nagrałeś jakąś płytę?!

- Jakiś rok temu wydaliśmy nowy album z Martyną...

- Mówię o solowym albumie, co mnie obchodzi ta wywłoka?!

- Nie ma i nie będzie solowego albumu?! Tworzę ze swoją żoną duet, a ty nie masz w tej kwestii nic do gadania, rozumiesz?! Już dawno się od ciebie wyprowadziłem, jestem dorosły i nie masz prawa rządzić moim życiem! Jeśli to wszystko, co chciałeś mi powiedzieć to bądź tak dobry i wynoś się z mojego domu, chyba, że mam wezwać ochronę!

- Wpakujesz się w kłopoty przez tą swoją dobroduszność, zobaczysz! Ludzie będą po tobie jeździć jak po łysym koniu! Na tym świecie trzema mieć jaja, a ty zachowujesz się jak delikatna panienka!

- Skończyłeś?!

- Wspomnisz moje słowa!

- Wynoś się! Wypieprzaj z mojego domu!

Mike chwycił Josepha za ramię i wyprowadził za drzwi. Nie spodziewałam się tego po nim, zastanawiałam się, skąd w nim nagle tyle siły. Kiedy wrócił do salonu, zastał mnie otępiałą na kanapie.

- Przepraszam - wyszeptał, skruszony.

- Skąd w tobie tyle odwagi?

- Sam nie wiem. - Usiadł obok mnie i przytulił do siebie. - Odkąd jesteśmy małżeństwem, czuję, że muszę się o ciebie troszczyć, jak nigdy wcześniej. Teraz jeszcze spodziewamy się dziecka... Muszę zapewnić wam bezpieczeństwo, tobie i naszemu maleństwu. To mój obowiązek.

- A co zrobimy z Josephem?

- Pokrzyczał, przekazał mi to, co miał do powiedzenia i tyle. Nie mam sobie nic do zarzucenia. To, że on przez całe swoje życie zachowywał się jakby nie miał serca, nie znaczy, że muszę być taki sam. Dla niego nadal liczy się tylko kasa, zysk i sława. Nic się nie zmieniło. Szkoda tylko, że nie potrafi zrozumieć, że ja nie jestem już tym małym, bezbronnym chłopcem, który bał się, że oberwie, gdy mu się przeciwstawi. Chociaż, to mi dostawało się najczęściej, fakt. 

- Może kiedyś się zmieni...

- Najprędzej na łożu śmierci. 

- Nie wydaje ci się, że mógł mieć trochę racji?

- W jakim sensie?

- Twoja pomoc już jest wykorzystywana przeciwko tobie. 

- Nie dbam o to. Ludzie mogą sobie mówić co tylko chcą. Ja wiem, że zachowuję się tak, jak należy, nie mam sobie nic do zarzucenia.

Westchnęłam cicho, po czym oparłam się o jego ramię. Miałam nadzieję, że Mike przez swoje dobre serce nie wpakuje się w żadne kłopoty. Jednakże w tamtym okresie, nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy. Ważniejsze były dla mnie rozmyślenia na temat naszej nowej, cudownej rodziny.





Od autorki

Jak Wam się podobał rozdział, Kochani? Co sądzicie o odwiedzinach Josepha?  Według Was, ma trochę racji sądząc, że Michael jest za dobry dla tego świata? Myślicie, że czekają na niego kłopoty? Podzielcie się swoimi odczuciami ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro