Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42.

Po około sześciu godzinach jazdy, dojechaliśmy do Krakowa. Jeszcze przed rozpoczęciem trasy, wpadłam z Michaelem na pomysł, by będąc w Polsce, dać koncert na północy, mniejwiecej w środku i na południu kraju. Kolejnym punktem, który znajdował się na naszej rozpisce miejsc do odwiedzenia w mojej ojczyźnie, był Gdańsk. Planowałam pokazać Michaelowi morze, w którym swego czasu pływałam z rodzicami. Chciałam położyć się na piaszczystej plaży obok swojego ukochanego, wsłuchiwać się w odgłos fal, przerywany krótkimi krzykami: Gorąca kukurydza, orzeszki w karmelu, kawa mrożona, nachosy! Jednak szczerze wątpiłam w to, że uda nam się spędzić przyjemnie czas na plaży. Sława była naszą największą zmorą, ale w tym przypadku, nie tylko ona. Fakt, iż Michael nie najlepiej znosił promienie słoneczne, również komplikował sytuację. No, ale do Gdańska mieliśmy zawitać dopiero za dwa dni. Przed nami, miejmy nadzieję, przyjemny czas spędzony na południu Polski. Limuzyna zatrzymała się pod pięciogwiazdkowym hotelem, wysiedliśmy z niej i przedarliśmy przez tłum rozwrzeszczanych fanów. Robiliśmy to mechanicznie, każde nasze wyjście z samochodu wyglądało tak samo. W końcu dotarliśmy do recepcji, gdzie Mike poprosił o kartę do naszego pokoju. Zaczęłam bacznie przyglądać się recepcjonistce, która zdawała się, dosłownie, pożerać Michaela wzrokiem. Podała mu klucz do miejsca, w którym mieliśmy nocować, po czym zaczęła nawijać sobie na palec włosy, robiąc maślane oczy w stronę mojego faceta. Mike chwycił mnie za rękę i, nie zwracając uwagi na recepcjonistkę, próbował pociągnąć w stronę windy. Puściłam jego dłoń i podeszłam do kobiety za ladą, oparłam się o nią i posłałam brunetce mordercze spojrzenie.

- On jest mój, nie wasz się nawet tak na niego patrzeć, rozumiesz? - wycedziłam przez zęby.

Recepcjonistka spojrzała na mnie jak na wariatkę.

- Widzę, że niektórym sława rzuciła się na mózg - odparła, prychając pod nosem.

Już byłam gotowa rzucić się na nią z pazurami, jednak w ostatniej chwili zrezygnowałam i ruszyłam w stronę Michaela.

- Słyszałem, co do niej powiedziałaś - oznajmił po chwili, wciskając guzik w windzie.

Niech to szlag - zaklęłam w myślach.

- Nie powinnaś być taka zazdrosna, wiesz?

Kiwnęłam głową.

- Jednak nadal to robisz. - Westchnął.

- No, bo Michael - zaczęłam się tłumaczyć - gdy widzę jak inne kobiety się do ciebie kleją i posyłają te słodziutkie uśmiechy... Szlag mnie trafia!

- Musisz się z tym pogodzić, skarbie. - Weszliśmy do windy. - Jako osoba publiczna, mam spore grono... Wielbicielek, ale one nic dla mnie nie znaczą. Znaczy... Kocham swoje fanki, ale nie do tego stopnia, by zostawiać dla nich swoją dziewczynę, a wkrótce i żonę. - Uśmiechnęłam się lekko na te słowa, Michael wcisnął guzik i drzwi windy zamknęły się przed nami.

- Jeszcze ci się nie znudziłam? Na prawdę, uważasz, że jestem tą jedyną, z którą chciałbyś spędzić resztę życia?

- Oczywiście. Wiedziałem to już wtedy, gdy cię poznałem.

- Nie przesadzaj, równie dobrze mogłam być psychofanką...

- Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. - Uśmiechnął się do mnie szeroko.

Odwzajemniłam jego gest, po czym założyłam mu loka za ucho.
- Zrobiłbyś coś z tymi kudłami. - Zaśmiałam się.

- Dla ciebie, zrobię wszystko.

To mówiąc, przyciągnął mnie gwałtownie do siebie i złączył nasze usta w czułam pocałunku. Myślałam, że ten moment będzie trwać tylko chwilę, jednak on dłużył się w nieskończoność. Zamknęłam oczy i zdecydowałam się napawać dotykiem jego ust. Po chwili poczułam dłoń Michaela na swoim udzie, a następnie... Pośladku? No proszę! Jak widać, pan Jackson z każdym miesiącem coraz bardziej się przy mnie otwiera i pokazuje swoje drapieżne oblicze. W momencie, gdy chwyciłam Michaela za kołnierz jego koszuli, drzwi windy otworzyły się.

- Chyba jesteśmy na miejscu - oznajmiłam, po czym przejechałam czubkiem języka po jego dolnej wardze, kończąc tym samym chwilę naszego uniesienia.

Chwyciłam Michaela za dłoń i odwróciłam się w stronę drzwi windy, aby z niej wyjść i skierować się w stronę pokoju. Stanęłam jak wryta, widząc na piętrze jednego z ochroniarzy, który patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.

- Dave? - wymruczałam, rumieniąc się lekko. - Czy ty... Widziałeś... Co przed chwilą...?

Mężczyzna kiwnął w odpowiedzi głową, jednak po chwili zdecydował się wytłumaczyć:

- Szukałem was i... No... Bagaże czekają w pokoju.

Michael uśmiechnął się lekko do ochroniarza, starał się jak mógł, by utrzymać z nim kontakt wzrokowy, jednak marnie mu to wychodziło.

- To może ja już pójdę - oznajmił zmieszany Dave i wkroczył do windy.

- My to jednak nie mamy szczęścia. - Zaśmiałam się, gładząc Michaela w tors. - Zawsze ktoś nam musi przeszkodzić.

- Może właśnie dzięki temu udaje nam się zachować czystość do ślubu. - Uśmiechnął się, po czym chwycił moją dłoń i zaprowadził do pokoju hotelowego.

Gdy weszliśmy do środka, wprost zaparło mi dech w piersiach. Wnętrze było przejrzyste, ściany pokrywała śnieżnobiała farba, a drewniane podłogi ozdabiały perskie dywany. W pokoju, przypominającym salon, nie brakowało dużego obrazu oprawionego złoconą lampką i rzeźby pół nagiej kobiety stojącej przy kanapie. W łazience znajdowała się oczywiście wanna z hydromasażem, ogromne lustro i zlew ze złoconym kranem. Natomiast miejsce, w którym mieliśmy spać... Cóż, żałowałam, że łóżko miało służyć nam tylko do odpoczynku po koncercie. Sypialnia została stworzona na styl rokoko. Dookoła panował przepych, ściany wręcz uginały się pod wpływem bogatych zdobień, a łóżko od dużej ilości poduszek i puchowej kołdry.

Nie wiedziałam, że w Polsce znajdują się hotely na tak wysokim, europejskim poziomie. Byłam pod ogromnym wrażeniem, lecz Mike zachowywał się tak, jakby wszedł do prostego mieszkania, przeciętnego obywatela. No cóż, on dłużej pracował w tym biznesie, ja wciąż musiałam przywyknąć do luksusów.

- Jesteś zmęczona? - Poczułam ciepły oddech Michaela na swoim karku, a po chwili ramiona, którymi objął mnie od tyłu, w momencie gdy przyglądałam się ogromnemu łóżku, stojącemu na środku pokoju.

- Nie - odparłam krótko.

- Wiesz, mamy jeszcze sporo czasu przed koncertem. - Poczułam, że jego dłoń wędruje w stronę mojego brzucha.

- I co w związku z tym?

Nie odpowiedział. Zamiast tego, zbliżył swoje usta do mojej szyi i ostrożnie zatopił swoje wargi w mojej skórze.

Odchyliłam do tyłu głowę. Uwielbiałam, jak to robił, czułam się wtedy tak... Błogo. Kochałam, gdy zostawiał na mojej skórze ślady naszej miłości. Zanim się obejrzałam, wylądowaliśmy na tym ogromnym, nieziemskim łóżku i, nieustannie namiętnie się całując, sprawdziliśmy miękkość poduszek. Po dość krótkiej, aczkolwiek przyjemnej chwili, Michaelowi udało się ode mnie odkleić. Usiedliśmy wygodnie na materacu, oparłam głowę o ramię ukochanego, a ten nieustannie gładził mnie po dłoni. W pewnym momencie Mike zdecydował się przerwać chwilę ciszy, kolejnym ze swoich genialnych pomysłów.

- Skarbie, co powiesz na to, byśmy będąc w trasie, odwiedzali szpitale i domy dziecka? - spytał niepewnie.

Przez moment patrzyłam na niego w osłupieniu, a po chwili szeroko się do niego uśmiechnęłam. Prawdę mówiąc, czekałam na dzień, w którym zaproponuje mi wspólne odwiedzanie chorych dzieci, czy też tych pozbawionych rodzinnego ciepła i miłości.

- Jasne, bardzo chętnie dotrzymam towarzystwa maluchom - odparłam po chwili.

- Naprawdę? - Mike spojrzał na mnie tak, jakby moje słowa były czymś niezwykłym.

- Tak. - Zaśmiałam się. - Co w tym dziwnego?

- Nie sądziłem, że... Wiesz, wiele osób nie lubi takich miejsc.

- Mikey, myślisz, że nie wiem o tym, że odkąd odniosłeś sukces, starasz się pomagać i wspierać tych, którzy w życiu mają trochę gorzej? Kocham dzieci i na prawdę, to będzie dla mnie wspaniałe przeżycie, a raczej możliwość dania komuś odrobiny radości. Te szkraby zasługują na szczęście, jak każdy.

Mike nadal przyglądał mi się w osłupieniu, aż w końcu szeroko się do mnie uśmiechnął.

- Kocham cię skarbie - oznajmił, przytulając mnie mocno do siebie, a następnie całując delikatnie w głowę. - Najmocniej na świecie...

- To takie dziwne, że chcę ci towarzyszyć? - spytałam zdezorientowana.

- Nie, ale...

- Ale?

- Pauline nigdy nie chciała tam ze mną chodzić, ona chyba nawet nie lubi dzieci. W każdym bądź razie, nie chciała ich mieć ze mną... Raz udało mi się ją namówić i pojechała ze mną do szpitala, na onkologię dziecięcą. Zamiast skupić się na maluchach, ciągle koncentrowała się na dziennikarzach i na tym, jak się ustawić, by paparazzi uchwycili jej lepszy profil.

- Michael, nawet nie próbuj porównywać mnie do tej...

- Nawet nie zamierzam, Księżniczko. To jak porównać Fiata do Ferrari. - Zaśmiał się.

- Mam rozumieć, że ja jestem Ferrari? - Szturchnęłam go lekko w bok, zaśmiał się w odpowiedzi.

- Tylko wiesz, chciałbym jeszcze zajechać do sklepu z zabawkami i kupić trochę...

- Tak, wiem - nie dałam mu dokończyć.

Uśmiechnął się lekko, po czym mocno mnie do siebie przytulił.

*****

Kolejny koncert, kolejny przypływ adrenaliny, kolejna rutyna. Muszę przyznać, że z każdym występem, czułam się coraz pewniej na scenie. W zasadzie obyło się bez żadnych utrudnień i skandalów. Nikt się nie wywrócił, nikt nie zafałszował, fanki też nie rzucały swoich staników pod nogi Michaela... Chyba jedyna ciekawsza sytuacja miała miejsce jeszcze przed koncertem, kiedy to makijażystka miała przygotować mnie do występu i robiąc mi makijaż, zauważyła pokaźnych rozmiarów malinkę, po prawej stronie mojej szyi. Od razu dziwnie spojrzała się na Michaela, który udawał, że nie ma zielonego pojęcia, skąd brunatny ślad znalazł się na mojej skórze. Następnego dnia, po śniadaniu od razu wybraliśmy się do sklepu z zabawkami. Gdy udało nam się wejść do środka, skierowaliśmy się w stronę półek z grami. Paparazzi śledzili każdy nasz ruch i, za wszelką cenę, próbowali zrobić nam zdjęcie, nad ramionami ochroniarzy. Staraliśmy się nie zwracać na nich uwagi, co było niezwykle trudne.

- Mogę się założyć, że jutro ukaże się w prasie artykuł z ogromnym nagłówkiem "Martyna i Michael kupują zabawki dla swoich dzieci! Czyżby w drodze były pięcioraczki?" - Zaśmiał się Michael, a ja szybko podzieliłam jego reakcję.

Po chwili jednak zdecydowałam się skupić na zabawach, znajdujących się na półkach. Szybko wybraliśmy kilka gier planszowych, w tym nasze ukochane Monopoly, wzięliśmy również kilka pudełek puzzli z bajek Disneya. Następnie, pociągnęłam Michaela w stronę pluszaków. Wręczyliśmy ochronie mnóstwo misi, słonika, a nawet Myszkę Mickey, po czym ruszyliśmy w stronę lalek.

- O, to dział dla mnie. - Zaśmiałam się, rzucając w stronę półek, uginających się pod ciężarem, ubranych w kolorowe sukienki, Barbie.

Wybrałam te, moim zdaniem, najładniejsze i już po chwili kierowaliśmy się w stronę kasy. Po drodze zgarneliśmy jeszcze kilka samochodzików na baterie i robotów. Od zawsze uwielbiałam sklepy z zabawkami. To wspaniałe miejsce, w którym mimo dość... Dorosłego wieku, każdy może chociaż przez chwilę poczuć się młody i powrócić wspomnieniami do wspaniałych czasów dzieciństwa. Gdybym tylko mogła, kolekcjonowałabym zabawki, ale w sumie... Czemu by nie? Rzeczy, którymi niegdyś się bawiłam, znajdują się, co do jednego, w piwnicy w moim bloku. Kiedy wyszliśmy ze sklepu, a za nami obładowana torbami, ochrona, wsiedliśmy do limuzyny i pojechaliśmy prosto pod dom dziecka. Znaleźliśmy się obok potężnej, mosiężnej bramy. Z początku, nie wiedziałam, jak mamy dostać się do środka. Dopiero po chwili dostrzegłam, że na jednym z prętów znajduje się domofon. Mike błyskawicznie wcisnął odpowiedni przycisk.

- Dzień dobry, Michael Jackson wraz z dziewczyną - powiedział, co mnie zaskoczyło, po polsku, w momencie, gdy usłyszeliśmy głos jakiejś kobiety po drugiej stronie.

- Widzę, że nie próżnujesz. - Uśmiechnęłam się do niego, w momencie, gdy brama otworzyła się przed nami.

- Ciągle się uczę, ale pomóż mi, jak nie będę znał jakiegoś słowa, dobrze?

- Jasne. - Wtuliłam się w jego ramię, byłam z niego naprawdę bardzo dumna.

W końcu znaleźliśmy się w budynku. Od razu podbiegła do nas średniego wzrostu blondynka o jasnych oczach, gotowa zabrać od nas płaszcze. Uznaliśmy, że nie ma takiej potrzeby. Tuż za nami weszła, obładowana ze wszystkich stron, ochrona.

- Czy możemy zobaczyć się z dziećmi? - spytał Michael, od razu przeszedł do rzeczy, nie ukrywał, że to było dla niego najważniejsze w tej wizycie.

- Tak, tak, oczywiście - odparła kobieta. - Kawa,  herbata?

- Dziękujemy, przeszliśmy dla dzieci. - Uśmiechnęłam się lekko do blondynki i w tamtym momencie poczułam, że Mike przytula mnie mocniej do siebie.

- Dobrze, już państwa do nich prowadzę. - Zauważyłam, że młoda kobieta była strasznie zabiegana. -Tacy goście...

Słysząc jej słowa, posłaliśmy sobie znaczące spojrzenia, jednak nie chcieliśmy tego komentować. Po chwili znaleźliśmy się w pomieszczeniu, w którym bawiła się spora grupa dzieci. Michael gotowy był wyrwać do przodu i wyściskać każdego z osobna, ale uniemożliwiłam mu to, ściskając mocniej jego rękę. Podeszła do nas wysoka kobieta, około czterdziestki, której oboje z początku nie zauważyliśmy.

- Dzień dobry, jestem opiekunką domu dziecka. - Wyciągnęła swoją dłoń w naszym kierunku. - Bardzo miło nam państwa gościć.

- Tak, nam również... - Mike energicznie potrząsnął ręką kobiety. - Czy możemy już zobaczyć się z dzieciakami?

Dyskretnie szturchnęłam Michaela w bok, aby skarcić tym samym jego niecierpliwość.

- Tak, oczywiście. - Kobieta uśmiechnęła się do nas szeroko, a następnie zwróciła w stronę dzieci - Kochani, państwo Jackson przyjechali do nas z wizytą. Przyjmijcie ich ciepło.

Miałam ochotę skomentować to "państwo Jackson", ale uznałam, że nie ma potrzeby robić awantury o takie błahostki. Oczy wszystkich dzieci od dawna zwrócone były na nas.

- Mogę panią prosić, pani Jackson? - Michael wyszczerzył się w moją stronę i udostępnił mi swoje ramię.

Zmierzyłam go morderczym spojrzeniem, które nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Zbliżyliśmy się do dzieci, które wręcz promieniały na nasz widok. Mike uśmiechnął się szeroko, a następnie podszedł do nich i przykucnął tak, by znajdować się na tym samym poziomie, co maluchy.

- Przyszliśmy dotrzymać wam towarzystwa - oznajmił, kierując swoje spojrzenie na małą dziewczynkę w blond kucykach.

Szybko znalazłam się obok Michaela.

- Przynieśliśmy wam prezenty. - Uśmiechnęłam się, po czym machnęłam w stronę ochroniarzy, którzy trzymali torby pełne zabawek.

- A ja was znam! - wykrzyknął w pewnym momencie mały chłopczyk, zrywając się z podłogi i biegnąc w naszą stronę?

- Na prawdę? - Mike zrobił zaskoczoną minę, dając tym samym szansę, by dziecko mogło pochwalić się przed nami faktem, iż ma doczynienia z naszą muzyką.

Maluch kiwnął przytakująco głową, następnie bez słowa się do nas przytulił.

- Śpiewacie - oznajmił po chwili. - Bardzo ładnie...

Uśmiechnęłam się szeroko.

- Owszem. - Mike podzielił moją reakcję. - Jeśli chcecie, możemy wam coś zaśpiewać.

Wszystkie dzieci wykazały nie mały entuzjazm. Michael był gotowy zacząć ,,The lost children", ale wolałam wykonać coś... Bezpieczniejszego. W końcu, nie wiadomo jak malce, które nie doświadczyły miłości ze strony bliskich, zareagują na piosenkę o zagubionych dzieciach. Ostatecznie wykonaliśmy ,,Heal the world" i wszyscy, włącznie z dwiema, poznanymi przez nas, pracownicami domu dziecka, byli zachwyceni naszym wykonem.

- No, a teraz pora na prezenty. - Roześmiał się Michael, po czym sięgnął po pierwszy pakunek i wręczył go dziewczynce o mysich włosach. - Proszę bardzo, królewno.

Uśmiech nie schodził mi z twarzy, gdy patrzyłam na to, jak Mike obchodzi się z tymi dziećmi. Traktował każde z nich wyjątkowo, widać było, że bardzo współczuje im, że mają taki, a nie inny los, jednak przez całą naszą wizytę, starał się odciągnąć ich uwagę od codziennych problemów. Dziewczynka, która jako pierwsza dostała od nas zabawkę, zaczęła z uwagą ją oglądać. Była to, wsadzona do różowego, uginającego się od ilości brokatu, pudełka, lalka Barbie w prześlicznej, fiołkowej sukience. Dziewczynka nie ukrywała swojego zachwytu. Podbiegła do nas i wyściskała z całej siły. Pozostałe dzieci reagowały bardzo podobnie na prezenty, które otrzymały. Były nam bardzo wdzięczne i cieszyły się, że ich odwiedziliśmy. Nie dlatego, bo daliśmy im zabawki, ale dlatego, że mogli spędzić czas z kimś innym niż rówieśnicy i panie opiekunki. Kiedy każde dziecko dostało zabawkę, oczywiste było, że chcieli ją wypróbować, ale nie sami. Dzieciaki zaprosiły nas do zabawy. Michael, z ogromnym zaangażowaniem, poświęcał się budowaniu wieży z klocków, a ja robiłam nowe fryzury dla lalek. To był wspaniały czas, jednak po kilku godzinach musieliśmy już wracać. Wiedzieliśmy, że dzieci chcą odpocząć, a i my mieliśmy jeszcze trochę do załatwienia, dlatego pożegnaliśmy się z każdym z osobna i wyszliśmy z budynku. Udaliśmy się prosto do limuzyny, zamykając za sobą drzwi.

- To było wspaniałe przeżycie - powiedziałam w momencie, gdy siedzieliśmy już w samochodzie.

- To jest właśnie nasza praca. - Uśmiechnął się do mnie Mike. - Nie tylko dawanie koncertów, nagrywanie piosenek i teledysków...

- Swoją drogą, Mike, trzeba by było w końcu zabrać się za klip do mojego nowego utworu.

- To już jak wrócimy do Stanów - odparł, po czym powrócił do tematu dzieci. - Te maluchy były takie urocze... Widziałaś, jak się cieszyły, gdy dostały zabawki?

- Widziałam, potrzebowały jakiejś odmiany w swoim życiu.

- To prawda... Nie mogę się doczekać, kiedy sami zostaniemy rodzicami - to mówiąc, objął mnie czule ramieniem. - Chciałbym mieć jedenaścioro dzieci.

- Dlaczego tak mało? - Zaśmiałam się. - Urodzę ci do dwudziestki, przynaniej będzie parzyście.

Michael pokręcił przecząco głową.

- Skarbie, to zbyt wiele dla jednej kobiety. Nie jesteś maszynką do rodzenia dzieci, tylko moją największą miłością. Nie chcę cię tak wykorzystywać i zamęczać.

Spojrzałam na niego podejrzliwie.

- Czyli co? - spytałam, lecz bałam się jego odpowiedzi. - Surogatka? Adopcja? Prześpisz się z inną kobietą, by zaszła w ciążę i dała ci dziecko?

Michael przez chwilę wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Następnie westchnął cicho i przytulił mnie jeszcze mocniej.

- Nigdy, przenigdy bym cię nie zdradził, Księżniczko. Nie zrobiłbym tego z żadną inną kobietą, nawet jeśli obiecałaby mi piątkę dzieci.

- Więc...?

- Myślałem o adopcji. Pomyśl, to było by cudowne... Taka gromada dzieci biegająca po Neverlandzie, zarówno naszych biologicznych, jak i adoptowanych. Moja posiadłość powstała z myślą o dużej rodzinie, co w sumie można zauważyć.

Uśmiechnęłam się do niego szeroko.

- Jesteś naprawdę wspaniały, Mike. - Cmoknęłam go lekko w policzek, następnie położyłam głowę na jego ramieniu.

Już miał coś powiedzieć, kiedy odezwał się nasz kierowca.

- Znajdujemy się przy szpitalu. Zatrzymać się, czy wracamy do hotelu? - spytał, odwracając się w naszą stronę.

- Która godzina? - Mike zerknął na zegarek znajdujący się na jego prawym nadgarstku. - O, dochodzi czwarta, także myślę, że powinniśmy zdążyć.

To mówiąc, chwycił moją dłoń i, nie czekając na odpowiedź, pociągnął mnie na zewnątrz, a następnie razem wparowaliśmy do szpitala. Muszę przyznać, że zostaliśmy przywitani tak samo, jak w domu dziecka, z taką samą życzliwością. Szybko przeszliśmy do sali, w której leżały chore dzieci. Gdy nas zobaczyły, ich oczy rozbłysły szczęściem. Jak się okazało, oni również nas znali, niektórzy nawet mieli przy sobie płyty Michaela.

- Czy może pan podpisać? - spytał chłopczyk, wyciągając album w stronę Mike'a.

Zauważyłam, że maluch ma na ręce wenflon, ale nie chciałam dopytywać, co mu dolega.

- Oczywiście. - Michael uśmiechnął się szeroko, po czym podpisał płytę.

- Pani też. - Dzieciak wręczył mi winylę w momencie, gdy Mike skończył to wydłużone "n" przy swoim nazwisku.

- ...Ale to solowy album Michaela, nie ma tu mojego wizerunku - zaczęłam.

- Jesteście M&M! - wykrzyknął chłopczyk. - MJ i pani to jedno!

Uśmiechnęłam się lekko na te słowa, po czym zerknęłam na Mike'a, który kiwnął głową, utwierdzając mnie tym samym w przekonaniu, że powinnam spełnić prośbę chłopca. Wzięłam, więc marker Michaela i wykonałam staranny podpis pod nazwiskiem swojego ukochanego, następnie oddałam płytę chłopczykowi.

- Jak masz na imię? - spytałam z uśmiechem.

- Adaś. - Chłopiec odwzajemnił gest.

- Bardzo ładnie. - Pogładziłam go po główce.

- A wy będziecie mieć swoje dzieci? - spytał, zaciekawiony.

Michael uśmiechnął się szeroko, słysząc to pytanie, po czym objął mnie ramieniem.

- Kiedyś na pewno - odparł. - No i na pewno będą tak samo urocze jak wy.

Podniósł się z taboretu, na którym siedział, zbliżył do Adasia i delikatnie cmoknął go w głowę. Widząc to, poczułam przyjemne ciepło na sercu. Pozostałe dzieci użekły nas tak samo. Poznaliśmy małą Patrycję, która panicznie bała się owadów, co w sumie bardzo mnie do niej zbliżyło. Naszą sympatię zdobył również Dominik i jego zafascynowanie dinozaurami. Po rozmowie z nim wiedzieliśmy już chyba wszystko na temat stegozaura, czy triceratopsa.

Dzieciaki były na prawdę cudowne, zafascynowane światem, pochłonięte pasjami... Jednak to, czego jeszcze się o nich  dowiedzieliśmy, znacznie pogorszyło nasz humor.

- Dzieci są na prawdę cudowne - powiedział Mike do jednej z lekarek, w momencie, gdy staliśmy już na korytarzu, po tym jak obdarowaliśmy maluchy zabawkami. - Co im dolega? Dlaczego muszą siedzieć w szpitalu i nie mogą wrócić do domu?

- Prawdę mówiąc, każde z nich cierpi na coś innego - odparła pani doktor. - Na przykład Tosia... Cóż, jej stan jest chyba najcięższy. Ma białaczkę.

Spojrzałam na Michaela z przerażeniem w oczach, dostrzegłam w jego tęczówkach pojedyncze łzy.

- To znaczy... - zaczął drżącym głosem - ...Że ona umrze?

Mike zerknął na małą dziewczynkę o zienonych oczach, główce okrytej kolorową hustką i smukłym ciałku przykrytym niebieską piżamką w kaczuszki. Przyglądał się dziecku, które ma przed sobą może kilka miesięcy życia, obserwował małą królewnę, której marzeniem jest zostanie aktorką filmową, znaną w całym Hollywood. Czy choroba ma uniemożliwić jej spełnienie dziecięcych marzeń?

- Można coś zrobić, by ją uratować? - spytałam niepewnie.

- Cóż, leczenie jest bardzo drogie. Rodziców nie stać na to, by...

- Pieniądze nie grają roli. - Machnął ręką Mike. - Proszę mi powiedzieć, ile potrzeba, a wystawię czek.

- Jest pan pewien, panie Jackson? To dość pokaźna kwota, trzeba będzie porozmawiać z rodzicami dziewczynki...

- Tak, jestem pewien w stu procentach! Przekażę każdą kwotę, nie tylko dla Tosi, ale też innych dzieciaków, które potrzebują pieniędzy na leczenie. To znaczy... Przekażemy.

Michael przytulił mnie czule do siebie.

- Wybacz skarbie, ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego, że jesteś tu ze mną i również chcesz pomagać - wyszeptał. - To niezwykłe uczucie, gdy wreszcie nie jestem z tym wszystkim sam.

Uśmiechnęłam się lekko.

- W takim razie, czy mogłabym prosić państwa numer telefonu? - spytała niepewnie lekarka, jednak jej miną wskazywała na to, że jest bardzo zadowolona z faktu, iż chcemy pomóc chorym dzieciom z polskiego szpitala.

- Podam numer do naszego menagera, dobrze? - Michael bardzo chronił naszą prywatność.

Kiedy przekazał pani doktor dane Jerrego, a kobieta obiecała, że zadzwoni jutro, gdy czek będzie gotowy do podpisania, a rodzice dzieciaków zostaną poinformowani o naszym geście, opuściliśmy szpital.

- To takie wspaniałe dzieci. - Nawet w limuzynie Michael nie był w stanie wyprzeć ze swojego umysłu faktu, że maluchom zostało niewiele Czasu na spełnianie swoich marzeń. - Cieszę się, że możemy im jakoś pomóc...

- Jestem z ciebie bardzo dumna, wiesz, Mike? - Cmoknęłam go delikatnie w usta.

- Dlaczego? To nasza praca...

- Mało która gwiazda udziela się charytatywnie, zwłaszcza w obecnych czasach. To nie jest nasz obowiązek...

- Niby tak, ale moim zdaniem, skoro mieliśmy tyle szczęścia i Bożej pomocy, że udało nam się tak wiele osiągnąć, powinniśmy dzielić się swoimi dobrami z tymi, którzy nie mają tego, co my.

- Za to cię właśnie kocham, Mike. - Przytuliłam się mocniej do niego. - Nie za nieziemski głos, kocie ruchy... Znaczy, to też. Kocham w tobie wszystko, lecz najbardziej twoje szlachetne serduszko.

Michael uśmiechnął się lekko w odpowiedzi, następnie splótł nasze dłonie i mocniej mnie do siebie przytulił. Wróciliśmy do hotelu, nie odrywając się od siebie ani na chwilę. Zmęczeni, ale niewyobrażalnie szczęśliwi.

Od autorki

Witajcie, Kochani ❤ Jak Wam się podoba rozdział? Bałam się, by nie wyszedł nudny, ale ocenę pozostawię Wam. Korzystając z okazji, chciałabym Wam serdecznie podziękować za każde miłe słowo w komentarzach, a także za ponad 4 TYSIĄCE wyświetleń tego opowiadania. To dla mnie na prawdę wiele znaczy i cieszę się, że moja praca spotkała się z takim  zainteresowaniem. Dziękuję ❤ Korzystając z okazji, mam dla Was też małe ogłoszenie parafialne 😁😘 Do najaktywniejszych czytelników pisałam indywidualnie, w wiadomości prywatnej... Amianowicie, chodzi o Q&A, które zaczęłam w oddzielnej "historii"- Nominacje. Jeśli macie do mnie jakieś pytania, czekam na nie pod ostatnim postem, w komentarzach. Postaram się w sobotę na wszystko odpowiedzieć, tylko po prostu, chciałam dać każdemu szansę na zadanie pytania, które najbardziej go nurtuje 😉 Dziękuję wszystkim, którzy już udzielili się pod Q&A ❤ Zapraszam Was również na swoje nowe fanfiction - You will never be alone. Narazie jest zwiastun i dwa rozdziały, także elegancko 👌😁 Mam nadzieję, że ta historia spodoba wam się tak samo, jak Marzenia się spełniają. Jest zupełnie inną opowieścią i, mam nadzieję, oryginalną. Także, zapraszam ❤❤❤ Wiele osób prosiło mnie, bym zajrzałam do ich dzieł. Ostatnio mam strasznie napięty grafik, ciocia z USA, przygotowania do szkoły, osiemnastki znajomych... No, ale staram się wszystko powoli nadrabiać. Spokojnie, nie zapomniałam 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro